"...Dobrym Słowem" - z V Niedzieli wlk. postu (9.03.2008)

Wyjść z cuchnącego grobu

Ez 37, 12-14; Ps 130; Rz 8, 8-11; J 11, 1-45

Dzisiejsze przesłanie Ewangelii jest skierowane do tych miejsc naszych serc, w których już cuchnie od cwaniactwa, od kamiennej twarzy, obojętności na słowo. Cuchnie niechęcią do spowiedzi, do przyznania się do grzechu. Cuchnie przekonaniem, że ze mną nie jest tak najgorzej. I do nas Chrystus mówi: Wyjdź na zewnątrz!

Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki.

Na mojej pierwszej parafii w każdą pierwszą sobotę miesiąca odwiedzaliśmy ponad stu chorych na przestrzeni 14 kilometrów. W jednym domu rozmawiałem ze starszą panią, zaawansowaną w latach. Miała oczy pełne bolesnej tęsknoty. Ręce nie były już tak sprawne jak kiedyś, kiedy chodziła po łące, zbierała kwiaty, kiedy mogła spokojnie napić się herbaty. Jej oczy nieustannie patrzyły w okno. Czegoś wyczekiwały. Po którejś z wizyt powiedziała: Proszę księdza, czekam na moich synów. Urządzili sobie życie. Wiem, że brakuje im czasu, aby mnie odwiedzić, bo mają tysiące spraw na głowie, każdy założył rodzinę. Czekam na moich synów...

Z tego, co się zorientowałem, jej czekanie trwało już długi czas i było niespełnione. Zawsze mama jakoś chce usprawiedliwić dzieci, nawet jak wyrządzają jej krzywdę swoją nieobecnością, kiedy powinny być przy mamie, tak jak mama była przy nich, kiedy sobie nie radziły i trzeba było za rączkę je prowadzić.

Ta pani powiedziała mi: Wie ksiądz, Panu Bogu starość się nie udała. Rzeczywiście, jeśli ktoś doświadcza starości i tego, jak trudno się pozbierać, jak cierpi i często w tym cierpieniu ma pretensje do całego świata, do bliskich, których potrafi obrazić w bólu, trudno nie przyznać racji i nie powiedzieć, że rzeczywiście starość Panu Bogu jakoś nie wyszła.

Jeżeli starość się nie udała – to co dopiero powiedzieć o śmierci? Jeżeli starość Panu Bogu nie wyszła, to śmierć wydaje się kompletnym niewypałem. Bo jeżeli głosimy, że Bóg jest miłością, to jak się to ma do śmierci, którą często poprzedza potworne cierpienie, opuszczenie i potężne zmaganie? Chociaż byśmy byli świadkami śmierci kogoś z naszych bliskich, nie mamy o tym pojęcia, dlatego modlimy się słowami: Święta Maryjo, módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci – ostatniej walki. Są to słowa bardzo na miejscu. Nikt z nas nie wie, w jaki sposób będzie odchodził z tego świata.

Jeżeli mówimy, że Bóg jest miłością, to rzeczywiście śmierć wydaje się policzkiem wymierzonym Mu. Wydaje się... Często w takich sytuacjach przedstawiamy Panu Bogu ogromne pretensje: Panie, gdybyś tu był... Gdzie byłeś, Panie, gdy odchodził ktoś z moich bliskich? Dlaczego musiał odejść?

Nieraz bywa i tak, że człowiek odchodzi w taki sposób, że na pogrzebie jest tylko ksiądz, ministrant i obsługa.

Starość nie wyszła, ale śmierć jeszcze bardziej...

Dziś słowo Boże jakby kompletnie nie brało pod uwagę tego, że nie radzimy sobie ze śmiercią. Mówi o życiu, o miłości. O jakim życiu, jakiej miłości?

Podejmijmy trud wsłuchania się w orędzie Bożego słowa, które jest propozycją dla naszych opinii na temat śmierci, cierpienia.

Na początek prorok Ezechiel. Widzi lud przeżywający niewolę babilońską. Lud jest tak rozbity, że niewiele osób wierzy, że Bóg dotrzyma słowa. Jeżeli Izraelici czegoś się trzymają, to tego, co widzą, czego doświadczają – a doświadczają pustki, opuszczenia, tego, że ich modlitwy odbijają się od ściany, a wrogowie się śmieją: Zaśpiewajcie nam którąś z pieśni, które tak śpiewaliście, kiedy byliście w świątyni...

Wobec tragicznej sytuacji ludu, Pan Bóg posyła proroka Ezechiela i mówi przez niego: Oto otwieram wasze groby i wydobywam was z grobów, ludu mój, i wiodę was do kraju Izraela, i poznacie, że Ja jestem Pan, gdy wasze groby otworzę i z grobów was wydobędę, ludu mój.

Z czym Bóg zwraca się do ludzi przygnębionych? – Ze słowem. – Po co to słowo? – Ma ono w sobie ogromnego ducha, ogromną siłę. Jeżeli zostanie przyjęte, jeżeli człowiek będzie się go trzymać w warunkach grobowej ciszy i tragicznych sytuacji, to ono pozwoli wyjść z grobu i doczekać się spełnienia Bożych obietnic.

Człowiek może być mocny nawet w cierpieniu, jeżeli jest posłuszny słowu Boga. Świat nie ma takich propozycji. Gazetki, horoskopy, wiadomości, skandaliki, aferki... Czy to daje siłę? Posłuszeństwo słowu Boga daje moc. Można byś mocnym posłuszeństwem słowu Boga.

Część ludu pozostająca w Babilonii wierzy temu słowu. Jest ich niewielu. Ale z tej ilości da się coś wyprowadzić.

«Udzielę wam Mego ducha po to, byście ożyli, i powiodę was do kraju waszego, i poznacie, że Ja, Pan, to powiedziałem i wykonam», mówi Pan Bóg.

Jaka jest odpowiedź Pana na dramatyczną sytuację, kiedy wydaje się, że wszystko się rozsypało, że jeżeli obudzę się następnego dnia, to będzie to dowód, że Bóg chce mi dokopać?... – Odpowiedzią jest słowo. Mamy być mocni posłuszeństwem słowu Boga.

Otworzę twój grób, wydobędę cię z samotności. Przeprowadzę cię przez krzyż cierpienia, niedołęstwa, starości, o którą Mnie oskarżasz, a nawet śmierci. Bądź posłuszny memu słowu – mówi Pan do ukochanego ludu. Wezwanie: mój ludu pojawia się kilkakrotnie. Bądź posłuszny słowu. Rozważaj słowo.

Psalmista doświadcza ogromnego zdołowania, depresji. Odechciewa mu się już wszystkiego, bo nic nie widzi poza ciemnością, ale mówi: Z głębokości wołam do Ciebie, Panie – z mojej samotności, z pustki, z zostawienia przez dzieci, przez bliskich, z poczucia bezsilności we własnym domu, w chorobie, wołam do Ciebie, Panie. Kogo oprócz Ciebie mam w niebie?

Papież Benedykt XVI w ostatniej encyklice skomentuje to i powie: Kiedy cię już nikt nie słucha, Bóg cię zawsze słucha. Kiedy już nikogo przy tobie nie ma, Bóg jest zawsze przy tobie.

Wspomniana starsza pani mówiła: Proszę księdza, zostałam sama. Powiedziałem jej, że ten, kto wierzy, nigdy nie jest sam, jak uczy Jan Paweł II. Bóg jest współwłaścicielem samotności człowieka.

Psalmista woła z głębokości. Prosi: Nachyl Twe ucho – znajdź dla mnie czas, Boże, nawet jak nie mają dla mnie czasu moi bliscy – na głos mojego błagania.

Psalmista formułuje bardzo zasadniczą prawdę będącą przesłaniem dzisiejszego słowa: Jeśli zachowasz pamięć o grzechu, Panie, Panie, któż się ostoi?

Psalmista wprowadza nas w coś, co daje w słowie Bożym odpowiedź na pytanie, skąd ta podła śmierć i dlaczego jest podpisany na nią akt zgodny, parafka samego Boga: Wiem o śmierci, dopuszczam śmierć. Bóg śmierci nie uczynił – powie autor natchniony. Śmierć weszła na świat przez zawiść diabła. Nowy Testament stwierdza, że: Zapłatą za grzech jest śmierć.

Śmierć to konsekwencja grzechu. Wszyscy zgrzeszyli – powie św. Paweł – i pozbawieni są życia Bożego, chwały Bożej. Grzech – jak mówił Jan Paweł II – to samobójstwo w sercu. Ten, kto grzeszy, przechowuje grzech. Nie dostrzega w świecie obecności Boga. Widzi tylko zagrożenie. Kto hoduje w sobie grzech, każde doświadczenie traktuje jako zagrożenie.

Skoro zapłatą za grzech jest śmierć, jeden z proroków powie, że wielu będzie pragnęło śmierci, ale przyjdzie czas, że nawet kiedy ludzie będą chcieli odebrać sobie życie, nie będą w stanie tego uczynić. To jest kluczowa prawda Bożego słowa. Jest coś potworniejszego niż śmierć pierwsza. Apokalipsa mówi, że tym czymś jest śmierć druga, czyli trupie, cuchnące wnętrze na wieki, wieczne potępienie.

Jeżeli człowiek cierpi z powodu śmierci doczesnej, to cierpienie jest niczym w porównaniu z wiecznym wyrzutem, który nosi się w sobie: Dlaczego odrzuciłem Boga, skoro miałem Go tak blisko?... Kościół nazywa to wiecznym potępieniem.

W świetle Apokalipsy druga śmierć to wieczny wyrzut sumienia, kraina egoistów. Prorok Jeremiasz sugeruje, że człowiek słyszy tam, jak Bóg płacze nad jego wyborem, i te łzy palą go jak ogień. Na ziemi najbardziej palą łzy słusznie wylewane przez mamę nad dzieckiem. Z tych łez trudno się rozliczyć. Oczywiście jest miłosierdzie, ale trudno się rozliczyć z takich łez. A co dopiero, kiedy słyszy się całą wieczność płacz Boga, i widzi łzy, które palą jak ogień...

Chrystus wchodzi w ziemską rzeczywistość na tyle, że wpisuje się również w przyjaźń z jedną rodziną. Ewangelista Jan pisze: Jezus miłował Martę i jej siostrę, i Łazarza. Mówi o relacji przyjaźni, która nie oczekuje wzajemności. – Jak ona mi okaże serce, jeśli pierwsza się odezwie, to ja się także odezwę... – Nie. Taka przyjaźń obdarowuje nawet wtedy, jak nie otrzymuje odpowiedzi.

Drogie mamy, drodzy ojcowie, jesteście w domach wychowawcami miłości, która daje, nawet jak nie ma odpowiedzi albo kiedy odpowiedzią jest krzyż, cierń, ból. Tak Jezus kochał Martę i jej siostrę, i Łazarza.

Wpisał się tak w tę rzeczywistość, że w pierwszej chwili trudno zrozumieć dlaczego – kiedy dowiedział się o tym, że Łazarz ciężko choruje – celowo zatrzymał się i nie pospieszył z pomocą.

«Łazarz, przyjaciel nasz, zasnął – przerywa w pewnym momencie milczenie – lecz idę, aby go obudzić».

Co można zrozumieć z tych słów? Pewnie to, co zrozumieli uczniowie: Jak zasnął, to nie ma problemu. Chrystus inaczej spogląda na śmierć – jak na sen. Oj, wysoko podnosi poprzeczkę. Nie patrzy na śmierć jako na coś ostatecznego. To po prostu sen.

Chrystus wiele od nas wymaga, drogie siostry i drodzy bracia. A ci, którzy choć raz otarli się o śmierć w wypadku, w sytuacji ciężkiej operacji, wiedzą, że nie jest łatwo powiedzieć, że to tylko sen. A Jezus mówi: «Łazarz, przyjaciel nasz, zasnął, lecz idę, aby go obudzić».

Uczniowie rzekli do Niego: «Panie, jeżeli zasnął, to wyzdrowieje». Jezus jednak mówił o jego śmierci, a im się wydawało, że mówił o zwyczajnym śnie. A im się wydaje, że starość Bogu nie wyszła... A im się wydaje, że śmierć jest najgorszą z rzeczy, jaka nam się może przytrafić...

Wtedy Jezus powiedział im otwarcie: «Łazarz umarł, ale raduję się, że Mnie tam nie było, ze względu na was, abyście uwierzyli».

Gdyby słowa Jezusa usłyszały Marta i Maria, mogłyby przeżywać bardzo trudną próbę przyjaźni. Jezus się cieszy, że zwleka. Że Łazarz umarł. Dlaczego? – Kiedy przybywa, zastaje go od czterech dni spoczywającego w grobie. Trzy dni to był maksymalny czas na namaszczenie zmarłego olejkami, pożegnanie przez rodzinę. Te czynności trwały zwykle krócej. Natomiast wysoce niestosowne było sięganie do zmarłego czwartego dnia...

Kiedy Jezus przychodzi, Marta wybiega na spotkanie i zwraca się do Niego jako przyjaciółka, która patrzy na Niego przez pryzmat miłości: «Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga».

Taki wyrzut Pan Bóg powinien od nas usłyszeć. Nie wolno udawać, że nie mamy problemów ze śmiercią, z grzechem. Powinniśmy usłyszeć to, co dzieje się w naszym sercu, i wypowiedzieć to Bogu.

Rzekł do niej Jezus: «Brat twój zmartwychwstanie». Rzekła Marta do Niego: «Wiem, że zmartwychwstanie w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym». Wierzę w tę prawdę. Jezus mówi jeszcze dalej: «Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?» Wierzysz w to, co Jezus mówi na temat śmierci?

On daje słowo. Jak przez proroka Jahwe dawał słowo ludowi, tak Jezus daje słowo, które staje się Ciałem. Co to znaczy? – Jezus przeczuwa, że zbliża się moment Jego śmierci. Jezus inaczej spogląda na tę sprawę. Celowo dokonał zwłoki.

Drogie siostry i drodzy bracia, ilekroć jest głucho – głuchy telefon w rozmowie modlitewnej z Panem Bogiem – ilekroć doświadczamy, że Bóg zwleka z odpowiedzią, On wie, dlaczego tak się dzieje i prosi nas o wiarę. Wiele od nas wymaga. Pyta: Wierzysz w to?

Kiedy przybiega Maria z tym samym słowem: «Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł», Jezus już nic nie mówi. On nie przychodzi jak Ktoś w ciemnych okularach, pełen luzu i przekonania, że nie ma o co robić problemu, bo przecież Łazarz zaraz zostanie wskrzeszony... Nie przychodzi jak Ktoś pewny, kto lekceważy płaczących ludzi. Wpisuje się w tę sytuację.

Gdy więc Jezus ujrzał, jak płakała ona i Żydzi, którzy razem z nią przyszli, wzruszył się w duchu, rozrzewnił i zapytał: «Gdzieście go położyli?»

Jezus nie tylko wzrusza się losem Łazarza. Tekst jest o wiele głębszy. Jezus przyjrzał się temu, do czego doprowadził człowieka grzech. Jak zauważają komentatorzy, po stworzeniu człowieka Pan Bóg wręcz usiadł z wrażenia. A tutaj czuje smród grzechu, w który wpisał się człowiek. Coście, ludzie, przez grzech uczynili z sobą samym, ze swoim życiem?

Odpowiedzieli Mu: «Panie, chodź i zobacz». I mocne uderzenie ludzkiej strony Jezusa – Jezus zapłakał nad tym, do czego człowiek może się doprowadzić.

Jezus zapłakał. A Żydzi rzekli: «Oto jak go miłował!» Niektórzy z nich powiedzieli: «Czy Ten, który otworzył oczy niewidomemu, nie mógł sprawić, by on nie umarł?» A Jezus ponownie okazując głębokie wzruszenie przyszedł do grobu. Jezus rzekł: «Usuńcie kamień». Siostra zmarłego, Marta, rzekła do Niego: «Panie, już cuchnie».

Drogie siostry i drodzy bracia, człowiek może doprowadzić się do cuchnącego stanu, do stanu smrodu grzechu. A nawet – jak mówi Jezus w przypowieści, pokazując syna marnotrawnego, który pragnie zjeść to, co jedzą świnie – człowiek przez grzech może się ześwinić.

Jezus wchodzi w tę sytuację i dziękuje Ojcu, że posłał Go na świat, aby każdy, kto w Niego uwierzy, kto dotrzyma wierności słowu, wyszedł z grobu.

Jezus zawołał donośnym głosem: «Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!» Rozlega się potężny krzyk Jezusa. Łazarz wychodzi. Nie jest to zmartwychwstanie. Jezus, który zmartwychwstał, zostawił szaty. Łazarz, wstając z martwych, wychodzi związany perspektywą drugiej śmierci. On umiera dwa razy.

I ostatnia, bardzo ważna prawda dzisiejszego słowa Bożego. Chcielibyśmy pewnie zobaczyć taki cud – cud wskrzeszenia kogoś ze zmarłych. Wstawiennictwu ojca Pio przypisuje się cud wskrzeszenia małego dziecka. Ale czy rzeczywiście chodzi tylko o cud wskrzeszenia z martwych?

Wielu Żydów, którzy usłyszeli, że Jezus wskrzesił Łazarza, absolutnie się tym nie przejęło. Chciało Go zabić. Ale Jezus wie, kiedy jest Jego godzina, i kontroluje sytuację.

Dzisiejsze przesłanie Ewangelii jest skierowane do tych miejsc naszych serc, w których już cuchnie od cwaniactwa, od kamiennej twarzy, obojętności na słowo. Cuchnie niechęcią do spowiedzi, do przyznania się do grzechu. Cuchnie przekonaniem, że ze mną nie jest tak najgorzej. I do nas Chrystus mówi: Wyjdź na zewnątrz!

Co nam Chrystus daje? – Słowo, które możemy skontrolować z zegarkiem – ile trwało głoszenie, rozważanie go – bądź słowo, które możemy skontrolować sercem i zapytać się, gdzie jest mój Łazarz?

Gdzie mam Łazarza w myślach, w sercu?

W jakiej relacji z drugą osobą mam Łazarza?

Kto przeze mnie, przez moje fochy, szantaże emocjonalne, czuje się jak w grobie?

Gdzie króluje moja obojętność?

W tych miejscach Jezus mówi: Wyjdź na zewnątrz!

On kontroluje sytuację – nikt Mu życia nie odbiera, On sam je oddaje i wie, kiedy ma to nastąpić. Dwanaście godzin ma dzień. W tym czasie Jezus chodzi, rozmawia, nikt Mu nic nie zrobi, bo On wie, kiedy nadejdzie Jego godzina, w której sam dotknie śmierci.

Śmierć się Panu Bogu nie udała? Dopuścił śmierć? – Tak. Po to, żeby się nam nie przytrafiła śmierć druga. Dopuścił ją jako Ten, który z niej wyprowadzi.

Twoja mama, droga siostro, która straciłaś mamę, twój tato, drogi bracie, który straciłeś tatę, twoja córka, twój syn zmartwychwstanie. Wierzysz w to?

Jeżeli nie wierzylibyśmy w zmartwychwstanie, daremne byłoby nasze przepowiadanie, nasze życie. Jeżeli to wszystko miałoby się skończyć na ziemi.

Powiedz, czy wierzysz w raj? Czy wierzysz w to, że jest odpłata wieczna? Czy zatrzymujemy się tu, na ziemi – zostajemy i koniec? Rzucą proch ziemi na trumnę i wszystko się skończyło...

Panie Jezu, Ty głosisz nam zmartwychwstanie i życie. Jesteś samym zmartwychwstaniem i życiem. Przymnóż nam wiary, abyśmy wyszli ze śmierdzących grobów grzechu. Przymnóż nam odwagi, aby wreszcie coś w nas pękło. Dodaj nam wiary w to, że słuchając Twojego słowa, przyjmując Twoje Ciało i Krew, nie zmarnowaliśmy ani jednej chwili.

Pozdrawiam w Panu –

ks. Leszek Starczewski