"...Dobrym Słowem" - z XXII Niedzieli zw. "C" (2.09.2007)

Pokora bez znieczulenia

Syr 3,17-18.20.28-29; Ps 68; Hbr 12,18-19.22-24a; Łk 14,1.7-14

Nie ma się co nastawiać na pomoc anestezjologa w kształtowaniu pokory. Będzie bolało, ale jest to ból służący uzdrowieniu. Po co ma boleć? Czy to jest wszystko, co Bóg ma do powiedzenia? Czy Bóg – jak czytamy we fragmencie Listu do Hebrajczyków – kocha się w karceniu, chłostach? – Niechętnie przecież każesz synów ludzkich – powie w innym miejscu słowo. To nie jest cel, tak jak celem życia Jezusa nie był krzyż. Przez to trzeba przejść i przez to Bóg przeprowadza.  Postawa pokory ma jeden zasadniczy cel: Bóg chce ochraniać nasze życie. Nie zrobi tego, jak będziemy pyszałkami. Ty, dobry Boże, biednego ochraniasz.

 

Panie, który gromadzisz nas przy sobie i żywo do nas przemawiasz, ożyw swe znużone dziedzictwo, porusz nasze serca. Daj nam łaskę zasłuchania, przylgnięcia sercem do słów wypowiadanych z Twego Serca i stosowania ich w życiu.

Pokorny może liczyć na ochronę samego Boga. Pyszny nie otrzyma żadnej łaski. Tak można najkrócej streścić przesłanie dzisiejszego słowa. Przyjrzyjmy się w kilku odsłonach temu, co kryje się w nim głębiej.

Jezus ma życie na podsłuchu, to znaczy – jest inwigilowany. Takie można odnieść wrażenie, kiedy przypatrujemy się i przysłuchujemy temu, co dzieje się wokół Niego.

Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili – nagrywają Go. Nagrywają Go na swoją pamięć, by zebrać jak najwięcej informacji na Jego temat i wykorzystać je przeciwko Niemu. Przyglądają się Mu – o czym mówi wcześniejszy fragment Ewangelii – czy uzdrowi w szabat chorego człowieka. Przyglądają się Mu pieczołowicie, by mieć o co Go oskarżyć. Nagrywają całą sytuację.

Św. Łukasz pisze o tym we wcześniejszych wersetach. A oto zjawił się przed Nim pewien człowiek chory na wodną puchlinę. Wtedy Jezus zapytał uczonych w Prawie: «Czy wolno w szabat uzdrawiać, czy też nie?» Lecz oni milczeli. On zaś dotknął go, uzdrowił i odprawił. A do nich rzekł: «Któż z was, jeśli jego syn albo wół wpadnie do studni, nie wyciągnie go zaraz, nawet w dzień szabatu?» I nie zdołali Mu na to odpowiedzieć.

Jezus inwigilowany, trzymany niejako pod obstrzałem, jest jednak Panem sytuacji. To On decyduje, co się z Nim stanie, i On wybiera chwilę, w której dojdzie do bezpośredniej konfrontacji miłości i nienawiści.

Panowanie nad sytuacją wyraża się w tym, że nawet widząc, przeczuwając oraz doskonale rozpoznając, że jest na Niego szykowany atak, Jezus wykorzystuje tę sytuację, aby obrócić ją ku dobru swoich prześladowców.

Zaproszony na obiad... Niektórzy komentatorzy jednoznacznie określają, że niekoniecznie chodziło tutaj o ugoszczenie Mistrza z Nazaretu. Owszem, faryzeusze chcieli przysłuchać się Jego mądrościom – ale przede wszystkim chodziło o zebranie argumentów przeciw Niemu.

Jezus wykorzystuje to zachowanie nieprzyjaciół – co jest dla nas niezwykle ważną informacją i prawdą – nie przeciwko nim, ale ku ich dobru. To, czy oni z tego skorzystają, czy też nie, jest sprawą zupełnie odrębną.

Jezus ma świadomość, że gromadzi się na posiłku razem z ludźmi, którzy nie chcą uznać Go za Boga i są bardzo pyszni, zapatrzeni w siebie. Po czym to poznaje? – Zauważył, że zaproszeni na posiłek wybierają sobie pierwsze miejsca. Prześcigają się, żeby być bardziej widocznymi, więcej o sobie dać znać, żeby bardziej zwrócono na nich uwagę. Jezus widzi to i – jak ma w zwyczaju – profesjonalnie przygotowany do swej misji, stosuje przypowieść, czyli opowiadanie z życia wzięte. Nie mówi wprost, żeby podnieść myślenie swoich słuchaczy na wyższe obroty i zwrócić im uwagę, że taka postawa prowadzi do zerwania z Bogiem. Że nawet jak są przywódcami faryzeuszów, czyli stronnictwa religijnego, to absolutnie dyskredytują się, zrywają kontakt z żywym Bogiem. Wchodzą w formalność. Aby im to uświadomić, Jezus opowiada przypowieść o zaproszonych na ucztę. W pierwszej chwili nasuwa nam ona wniosek, że wobec każdego zdarzenia, każdego zaproszenia, jakie nam przychodzi przyjmować – przede wszystkim zaproszenia do życia wysyłanego przez Boga także dzisiaj – mamy przyjmować właściwą postawę. Powinniśmy zajmować ostatnie miejsce, nie chełpić się tym i nie dołować, tylko mówić: Panie, to Ty wybierasz, Ty decydujesz.

Po pierwsze zatem, rzeczywiście chodzi o przyjęcie właściwej postawy, czyli o pokorę. Pokora to nic innego, jak życie zgodnie z prawdą – z prawdą o kondycji Boga i o kondycji człowieka. Kondycja Boga jest niewyczerpana. On się nie męczy, nie nuży, nie zaśnie, nie zdrzemnie się. Jemu nie przejdzie wybaczanie. On jest gotów zawsze wybaczyć, inspirować do życia i – jak mówi psalmista – orzeźwić swoje znużone dziedzictwo. Taka jest kondycja Boga. Oczywiście nie tylko taka, jest większa. : )

Kondycja człowieka wskazuje na kogoś, kto – owszem – ma szlachetne poruszenia serca, chciałby iść za Bogiem, ale nie starcza mu sił, bo blokuje go wybór grzechu. Blokuje go to, że jego serce bardziej skore jest do niewierzenia, powątpiewania, niż do przekonania, że Bóg rzeczywiście prowadzi jego życie, że zaprosił go do życia kolejnego dnia.

Te dwie prawdy – o kondycji człowieka i Boga – winny się ze sobą spotkać właśnie w człowieku i doprowadzić go do przyjęcia postawy pokory. Uznaję Twoją wielkość, Boże, i moją słabość, przy czym uznanie tej kondycji, uznanie pokory, wcale nie jest łatwe ani proste, a nade wszystko nie jest zajęciem bezbolesnym. Przyjęcie postawy pokory, czyli postawy najwłaściwszej wobec Boga, gwarantuje Jego opiekę. Psalmista mówi: Ty, dobry Boże, biednego ochraniasz. Przedstawia Boga jako życiowego ochroniarza.

Aby przyjąć tę postawę, trzeba niejednokrotnie przejść przez ból, przez wstrząs odkrycia tego, że tak naprawdę to ja mówię o pokorze, ale pokorny nie jestem. Taki wstrząs przeżyłem na egzaminie z jednej z ksiąg Pisma Świętego, kiedy nabuzowany wiedzą i przejęty ilością przeczytanych skryptów powiedziałem, co miałem do powiedzenia, a profesor zadał mi bardzo proste pytanie: Jaką ocenę powinieneś dostać? – Oburzony tym pytaniem, skrywając w sobie pychę – na zewnątrz bardzo pokornie mówię: Nie jestem w stanie siebie ocenić, ksiądz profesor wie lepiej... – Wtedy profesor odpowiedział bardzo prosto: Jeżeli nie potrafisz siebie ocenić, to jesteś pyszny. – Coś takiego zabolało.

Rzeczywiście, jest to prawda, bo pokora oznacza stwierdzenie prawdy o sobie. Odwołajmy się do wczorajszej Ewangelii: jeżeli otrzymałem pięć talentów, to pokornie mówię, że mam pięć, a nie trzy czy siedem.

Cel przypowieści, którą usłyszeliśmy dzisiaj, cel głoszenia słowa, mówienia o pokorze przez Jezusa, osiągany jest w nas często boleśnie. Tu nie ma znieczulenia. Anestezjologia tutaj po prostu pada. Nie ma na co liczyć. Nie wołać anestezjologów, jeżeli chodzi o osiągnięcie tej postawy, która pozwala, by Bóg mnie ochraniał. Zdobywanie pokory będzie bolało. Jeżeli siedzi we mnie pycha, a ja chciałbym, aby ze mnie wyszła, to muszę jasno i zdecydowanie przyjąć, że będzie bolało. Cierń pychy wyrwij z nas. Wyrwij. Będzie bolało.

Jeżeli natomiast nie chcę żyć w prawdzie o sobie samym, czyli w prawdzie o kondycji Boga i o mojej kondycji, wówczas wprowadzam się w sytuację choroby, która nazywa się pycha. Jest to nowotwór ducha. Jak słyszeliśmy w pierwszym czytaniu z Księgi Syracydesa, na chorobę pyszałka nie ma lekarstwa, albowiem nasienie zła w nim zapuściło korzenie.

Generalnie rzecz ujmując – nawet zostawiając już generałów i trzymając się szeregowych słuchaczy Bożego słowa – to ja decyduję czy chcę przyjąć łaskę, uznać prawdę o sobie, czy nie. Takiego mamy Pana Boga, który pozwala wadzić się ze sobą, daje nam czas na odkrycie naszej kondycji i często nawet dopuszcza, żebyśmy zasmakowali pychy, żeby się nią zatruć i ją zwrócić, wyrzucić z siebie. To jest dopiero mądrość Boża. Pozwala nam doświadczać pychy, byśmy zobaczyli, że to jest inwestycja nieopłacalna, ponieważ zawsze – i to trzeba powiedzieć w świetle Ewangelii z całą stanowczością – kończy się bankructwem. Pycha zawsze kończy się bankructwem!

Na chorobę pyszałka nie ma lekarstwa, albowiem nasienie zła w nim zapuściło korzenie. Na chorobę tego, który przechowuje w sobie pychę i absolutnie nie ma zamiaru przyznać się, że ona w nim jest, tylko ubiera ją w różne stroje, nie ma lekarstwa, jeżeli on nie chce.

Pycha lubi się stroić zasadniczo w dwa kostiumy – oczywiście są jeszcze inne. Pierwszy to przesadne mówienie o swojej wartości. Akcentowanie siebie jako osoby najważniejszej. Szukanie pierwszego miejsca w rozmowie o jakichś tragicznych okolicznościach. Ktoś powie, że ma bardzo trudną sytuację w domu. – Ale słuchaj, ja to dopiero mam trudną sytuację... Wiesz, ten twój problem przy moim bledziutko wygląda... – Pycha objawia się w przesadnym mówieniu o sobie i koncentrowaniu się na sobie w skali maks.

Drugi, bardziej niebezpieczny kostium, to użalanie się nad sobą i szukanie klakierów. Ja to mam dopiero przykre doświadczenia z przeszłości... Wasze przeżycia? Co one znaczą? Moje to jest dopiero doświadczenie...

Jest to niezwykle trudna sytuacja, bo przykrości rzeczywiście mogą mieć ogromną skalę. Pycha, egoizm, egocentryzm lubią się schować i przyczaić wokół zranienia, rozdmuchiwać je do niebotycznych rozmiarów, użalać się nad nim i szukać tych, którzy będą bić brawo. A jeżeli ktoś nie będzie się użalał tak, jak ja sobie tego życzę, to mnie nie rozumie.

To jest bardziej niebezpieczna forma pychy, czyli postawy, która absolutnie nie gwarantuje mi opieki Boga. Bóg pysznym się sprzeciwia, pokornym łaskę daje. Stąd przypowieść Jezusa o zajmowaniu miejsc.

Jeśli cię kto zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca, by czasem ktoś znakomitszy od ciebie nie był zaproszony przez niego. Wówczas przyjdzie ten, kto was obu zaprosił, i powie ci: "Ustąp temu miejsca"; i musiałbyś ze wstydem zająć ostatnie miejsce.

Jezus informuje nas, że przywołanie kogoś do porządku, wskazanie mu właściwego miejsca, jest bolesne, bo trzeba ze wstydem się przyznać: Panie, przyszedłem dzisiaj do Ciebie w całkiem niezłym usposobieniu. Zobacz, ile osób nie zjawiło się na Mszy Świętej. Ja się zorganizowałem i przyszedłem... Mogą też pojawić się inne myśli. Oczywiście, jestem pokorny... Nie będę Ci mówić, że jestem pyszny, bo jak się tu przyznać... Prawda o nas jest taka, że siedzi w nas pycha. Żeby ona wyszła, potrzebny jest też ból bez znieczulenia.

Drogie siostry i drodzy bracia, Chrystusowa troska o to, żebyśmy zajęli właściwą pozycję, nie wyraża się tylko w słowach. Co to znaczy? – Słowo i czyn. Jezus wie doskonale, że przychodzi moment, kiedy nie będziemy słuchać Jego słów, zamkniemy się na Jego pouczenia – bo przecież tę przypowieść już słyszeliśmy. Jezus wybiera inny manewr: manewr doświadczeń życia, przez które przywołuje nas do porządku, które nami wstrząsną, zszokują nas i będą skłaniały do pokory.

Czemu Jezusowi tak na tym zależy? Czemu stosuje takie metody? – Bo słowa zawodzą, już nie wystarczą. Tydzień temu w naszym kraju nie słyszeliśmy tego tekstu, bo liturgia przewidywała czytania na uroczystość Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej, natomiast tam, gdzie nie obchodzono tego święta, czytano fragment Listu do Hebrajczyków: Synu mój, nie lekceważ karania Pana, nie upadaj na duchu, gdy on cię doświadcza. Bo tego pan miłuje, kogo karze, chłoszcze każdego, którego za syna przyjmuje. Trwajcie w karności! Bóg obchodzi się z wami jak z dziećmi. Jakiż to bowiem syn, którego by ojciec nie karcił?

Miałem zaszczyt słuchać mistrza w głoszeniu słowa Bożego, Innocenzo Gargano, Włocha, który pisze mnóstwo komentarzy opartych na bardzo głębokich interpretacjach słowa. On właśnie, komentując ten tekst – korespondujący z tym, o czym mówimy – wspominał o doświadczeniach z dzieciństwa, kiedy zdarzyło mu się nie posłuchać poleceń mamy czy taty i dostał karę fizyczną. Mówi, że po latach człowiek odkrywa, że to jest środek wychowawczy. Jeżeli braknie słów, jeżeli słowa nie trafiają, to trzeba dać klapsiora.

Nie tylko słowami Chrystus będzie próbował wywołać w nas właściwą postawę wobec Boga – postawę pokory – ale i doświadczeniami. Tu dopiero zaczynają się schody, by przyjąć te doświadczenia, przez które wstrząsa nami sam Bóg. Ale jak rozpoznać, że to akurat Bóg nami wstrząsa, a nie jest to konsekwencja naszego głupiego planowania życia? – Tu jest potrzebny czas, nasłuchiwanie – jak mówi dzisiaj autor Księgi Syracydesa: Serce rozumnego rozważa przypowieści – rozważa wydarzenia, które są przypowieściami, jakimiś sytuacjami zmuszającymi nas do myślenia – a ucho słuchacza jest pragnieniem mędrca. Człowiek rozumny słucha i rozważa. Mów, Panie, choć Cię już ledwo słyszę. Mów, Panie, co też chcesz mi powiedzieć przez te wydarzenia. Z pewnością nie wymknęło się Twojej miłości to, co mnie teraz spotyka. Panie, nie będę Cię o to podejrzewał. Mogę podejrzewać swoją sąsiadkę, kolegę, szefa, dyrektora o to, że nie chce mojego dobra, ale, Panie, nie Ciebie...

Serce rozumnego rozważa przypowieści, a ucho słuchacza jest pragnieniem mędrca.

Kiedy trudno nam rozeznać, czy dana sytuacja pochodzi od Boga, czy też nie, słowo Boże wzywa nas do postawy oczekiwania, nasłuchiwania, rozmowy z mądrymi ludźmi – ucho słuchacza jest pragnieniem mędrca. Nie mówmy, że już mamy wiedzę na temat tej sytuacji, tylko słuchajmy mądrych ludzi, a najmądrzejszym spośród wszystkich jest Jezus. Trzeba przyjąć postawę rozważania tego, co się dzieje, i oczekiwania. Nie w bezczynności – jak część ludzi w parafii w Tesalonice – nie czekamy na przyjście Chrystusa z założonymi rękami, a inni niech robią sobie, co chcą, niech nas wyręczają. Wykonuję moje obowiązki tak, jak potrafię w danym momencie i danej kondycji. Mogą przyjść zaburzenia emocjonalne, które utrudniają nam skupienie nad tymi czynnościami. Mogą pojawić się stany pełnego wewnętrznego rozłożenia na łopatki, ale wtedy robię to, co do mnie należy, to, co mogę. Złota zasada: rób, co możliwe, by Bóg mógł robić to, co niemożliwe.

Nie ma się co nastawiać na pomoc anestezjologa w kształtowaniu pokory. Będzie bolało, ale jest to ból służący uzdrowieniu. Po co ma boleć? Czy to jest wszystko, co Bóg ma do powiedzenia? Czy Bóg – jak czytamy we fragmencie Listu do Hebrajczyków – kocha się w karceniu, chłostach? – Niechętnie przecież każesz synów ludzkich – powie w innym miejscu słowo. To nie jest cel, tak jak celem życia Jezusa nie był krzyż. Przez to trzeba przejść i przez to Bóg przeprowadza.

Postawa pokory ma jeden zasadniczy cel: Bóg chce ochraniać nasze życie. Nie zrobi tego, jak będziemy pyszałkami. Ty, dobry Boże, biednego ochraniasz. Bóg często doprowadza nas do ubóstwa – również w sensie materialnym, ale nie tylko. Pozbawia nas zabezpieczeń typu: w razie czego, to mam tu znajomości, w razie czego, załatwię sobie sprawę, w razie czego, to przecież jest przyjaciółka/przyjaciel... Bóg doprowadza nas nieraz do ubóstwa, to znaczy, odcina nas od tych zabezpieczeń, które tak naprawdę nie są zabezpieczeniami, tylko rozwijaniem w nas lenistwa, karłowaceniem, wyjaławianiem nas. Czyni to, byśmy odkryli Go w sobie, byśmy dostrzegli jego działanie w nas. Żebyśmy zostali ubogimi, to znaczy, żeby jedynym bogactwem, jakie mamy, była Opatrzność Boża, Boże prowadzenie.

Ojcem sierot i wdów opiekunem – mówi psalmista – jest Bóg w swym świętym mieszkaniu. Bóg dom gotuje dla opuszczonych. Bóg opuści mnie po to, by przygotować dla mnie dom.

Jeńców prowadzi ku lepszemu życiu. Jeńców skutych cierpieniem, niemocą, prowadzi ku lepszemu życiu.

Droga siostro i drogi bracie, pozwolisz się skuć, opuścić, żeby Bóg przysposobił ci dom, by cię poprowadził ku lepszemu życiu?

Pozwolisz się kształtować postawie pokory, aby Bóg był twoim ochroniarzem?

Te pytania zadane nam przez słowo potraktujmy poważnie na litość – jak nieraz mówimy – Boską, bo ta przypowieść to nie jest żarcik, dygresja Jezusa, który sobie tak powiedział, żeby przerwać napięcie w czasie, kiedy włączone były podsłuchy. Nie. On mówi to całkiem poważnie, z troską o nasze życie.

Kto się wywyższa, będzie poniżony – finał – a kto się poniża, będzie wywyższony. Poniża nie znaczy pomiata sobą. Jestem zerem, jestem niczym... To jest nieprawda. Jestem dzieckiem Boga i tu jest moja wartość!

Droga siostro, drogi bracie, czy jesteś w stanie nazwać po imieniu opuszczenie, do którego dopuścił Bóg w ostatnich dniach, wydarzeniach? – Jeżeli jesteś, to uczyń to, a jeżeli nie, wołaj mocniej Ducha Świętego.

Czy jesteś w stanie nazwać postawę jeńca, czyli te kajdany, którymi Bóg cię trzyma, blokady sprawiające, że nie możesz rozwinąć skrzydeł, że musisz uznać, że Bóg cię prowadzi? Jeżeli jesteś, to uczyń to, a jeżeli nie, wołaj mocniej Ducha Świętego. Tylko Bóg może mnie poprowadzić ku lepszemu życiu.

Na ile przyjmuję do mojej świadomości – bo tu trzeba troszkę wiedzy i serca – że pokorę zdobywa się przez ból, bo tacy jesteśmy mądrzy, że jak nie dostaniemy w pewnym momencie klapsa, to rzeczywiście święty Boże nie pomoże.

Na ile przyjmuję rozgrywające się w obecnym życiu doświadczenia jako przejaw mądrej miłości Boga, która absolutnie się nie wyłączyła, a nawet jeśli ja odłączyłem się od niej, to Pan do mnie mówi przez słowo, przez przypowieści, wydarzenia życia.

 Deszcz obfity zesłałeś, Boże, w tym słowie – mówi psalmista – Tyś orzeźwił swoje znużone dziedzictwo.

Uwielbiamy Pana za dar Jego nieustannej troski o swój lud, o nas. Dziękujemy, że traktuje nas jak rodzinę. Psalmista podpowiada: Twoja rodzina, Boże, znalazła to mieszkanie, które w swej dobroci dałeś ubogiemu. Dziękujemy Panu, że porządkuje nas swoim słowem, że znajduje dla nas mieszkanie i zaprasza, mówiąc: "Przyjacielu, przesiądź się wyżej". Dziękujemy, że jeżeli rzeczywiście poza Bogiem nie mamy żadnego wsparcia, doświadczamy Jego opieki, Jego prowadzenia. Dziękujemy Panu, że jest pokorny.

Na koniec fragment z książki Drugie dno Marcina Jakimowicza. Zawiera on opis pewnego obrazu, jaki otrzymała jedna ze wspólnot modlitewnych: Boży tron. Przed nim leżą na ziemi płonące miecze. Ostre miecze słowa, oddają hołd Stwórcy. Dalej tłum księży, zakonnic, wiernych. Wszyscy leżą twarzami na ziemi, tak jak księżą w czasie święceń kapłańskich. I wówczas Bóg, widząc, co się dzieje, schodzi z tronu i kładzie się przed nimi twarzą do ziemi.

Z Panem! –

ks. Leszek Starczewski