Mdłe mówienie o miłości? (8.01.2011r.)

Dobre Słowo 8.01.2011 r.

Mdłe mówienie o miłości?

                Kiedyś, po jednym z kazań, słuchacz, dojrzały mężczyzna, podszedł do mnie i powiedział: Wie ksiądz, ja przeszedłem tyle w życiu, że niewiele rzeczy mnie rusza. Chciałbym prosić księdza o jedno – żeby nie używał ksiądz tak często słowa miłość w kazaniach. To staje się po prostu przetarte, takie mdłe i niepotrzebne. Pierwszą moją reakcją na te słowa była wdzięczność  za to, że w ogóle ktoś zareagował po kazaniu, że nie było ono przespane lub przemedytowane tylko dla siebie. Po drugie powiedziałem, że nie mogę omijać słowa miłość i wolę go nadużywać, niż traktować urzędowo.

Słuchając dzisiaj fragmentu z Pierwszego Listu świętego Jana Apostola, odkrywam, że używa tego słowa bardzo często. Miłujmy się wzajemnie. Miłość jest z Boga. Kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga. Kto nie miłuje, nie zna Boga. Bóg jest miłością. W tym objawiła się miłość w tym przejawia się miłość – że nie my umiłowaliśmy Boga. On sam nas umiłował. Gdyby przyjąć optykę zacytowanego słuchacza kazań, to jak wysoce mdłe jest to, co pisze święty Jan! Nie oceniam mojego rozmówcy jako kogoś, kto nie wie, co mówi. Przeciwnie. Z pewnością muszą być jakieś powody jego reakcji. Ilekroć ktoś zwraca się z czymś do mnie i chce porozmawiać, nie traktuję tego, co mówi, jako chorego wymysłu. Próbuję znaleźć w nim ziarno prawdy, nie wchodząc w naiwność i w głupotę. Myślę, że gdy ktoś przychodzi, zawsze ma właściwe zamiary.

Święty Jan bardzo wyraźnie mówi o miłości, wielokrotnie podkreślając i uwypuklając tę prawdę, która stanowi centralne objawienie w Biblii: Bóg jest miłością. Mogłyby zniknąć wszystkie egzemplarze Pisma Świętego. Jeśli zostanie tylko to zdanie, to zachowa się wszystko, czego potrzebujemy, żeby osiągnąć zbawienie. Bóg jest miłością. Bóg przedstawia się jako miłość.

W ostatnich dniach na katechezie, mówiąc o tajemnicy wcielenia, próbowałem w klasach przedstawić sposób, jaki wybrał Bóg przyjmując ciało, jako kompletne zaskoczenie dla szatana. Mówiłem, że bunt aniołów, jak podaje Kościół w jednej z hipotez, był spowodowany tym, że pewnego dnia Lucyfer i jego aniołowie stwierdzili, że nie będą służyć Bogu. Miało to miejsce na skutek wizji, jaką Bóg przedstawił. W tej wizji ukazał swoje stworzenie, człowieka, czyli kogoś mniejszego od aniołów, jako podmiot swojej miłości, kogoś, komu będzie nieustannie zsyłał swoje łaski, komu będzie służył. Poleci także, aby służyli mu aniołowie. Wtedy właśnie przywódca części aniołów – Lucyfer – stwierdził, że takim śmieciom nie będzie służył. Nastąpiła walka, w czasie której Lucyfer i jego aniołowie zostali strąceni na ziemię, gdzie działają w miejscach wyraźnie wybranych przez człowieka, czyli tam, gdzie człowiek wyrazi zgodę na zło.

Pan Bóg nie zrezygnował z człowieka, nie zrezygnował ze swojego planu zbawienia. Szanując wolność swoich stworzeń, postanowił przyjść, przyjmując ciało. Szatan był kompletnie zaskoczony tą sytuacją, bo nie przypuszczał, że Bóg aż tak się uniży. Skoro on – Lucyfer – nie będzie służył takim śmieciom, jakimi byli ludzie, to dlaczego tym bardziej Bóg się uniży i stanie się jednym z nich? Zmieni gatunek? To tak, jakby człowiek chciał pomóc szczurom i musiał stać się szczurem... Szatan absolutnie nie przyjmował tego, jako rzeczy możliwej do zaistnienia.

Szatan jest przebiegły, superinteligentny, zawsze ma na celu zniszczenie, nienawiść. Jezus przyjął ciało, a w tym ciele wszystkie konsekwencje ludzkiej ograniczoności. W imię miłości i posłuszeństwa Ojcu podejmuje trud i walkę, aby tę upadłą naturę podnieść i również ludzkie ciało wynieść do tej godności, żeby mogło przebywać na wieki w niebie. Kiedy Jezus przyjmuje śmierć, szatan, w swojej rutynie atakując każdego człowieka, biorąc go w momencie śmierci na własność, dostaje się do Chrystusa. I nagle okazuje się, że w Chrystusie, w Synu Bożym, który stał się Człowiekiem i w takim wielkim uniżeniu dotknął śmierci, szatan znajduje truciznę, która absolutnie go wykańcza i pozbawia mocy, jaką dysponował. Kiedy pytam w klasach – Czy wiecie, co było tą trucizna, jaką znalazł szatan w umarłym Jezusie, który miał zmartwychwstać? – jestem zszokowany, że w każdej z klas pada natychmiast jednoznaczna odpowiedź. Tą trucizną dla szatana była miłość.

Tak, to jest trucizna dla szatana. To jest trucizna dla wszelkiego zła. Miłość dostrzega to, czego nie dostrzeże ciało, nie dostrzegą zwątpienia, nie dostrzeże grzech. Widzi to, co jest niewidzialne dla oczu, mizerne, małe, słabe, chore, nieprzydatne, kulejące, co absolutnie nie wystarcza do tego, żeby cokolwiek zmienić w życiu, ale jest rzeczywiste, prawdziwe,  osadzone w realiach. To miłość.

Jezus, który staje wobec wielkiego tłumu, nauczając do późnych pór, słyszy od swoich uczniów takie rozeznanie: Miejsce jest puste, a pora już późna. Odpraw ich. Niech idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia”. Odpowiada na to: Wy dajcie im jeść”. Ludzkie obliczenia wyrażają się w stwierdzeniu: Miejsce jest puste, a pora już późna”. Tu już nic nie ma. Przekładając na nasze realia: w moim sercu, umyśle, w moim zachwycie, w pragnieniach, nie ma już nic takiego, co pociągnie mnie do Boga. Pora już późna. Za późno na jakiekolwiek nadzieje, zmiany. Na to ludzkie oszacowanie sytuacji Jezus odpowiada zupełnie z innej perspektywy: Wy dajcie im jeść. Z tego, co widzicie, da się dokonać zmiany, da się objawić cud w tym, co widzicie – w tej pustce i w tym za późno.

Dyskusja i dialog człowieka są nieustępliwe: Mamy pójść i za dwieście denarów kupić chleba, żeby dać im jeść?” On ich spytał:Ile macie chlebów? Idźcie, zobaczcie!” – „Pięć i dwie ryby”. To też ważny moment w spojrzeniu na dzisiejsze słowo i na nasze życie w perspektywie tego słowa. Nasze dialogi, z pewnością autentycznie osadzone w rzeczywistości przeżyć, często tak buńczuczne, tak nadmuchane w święte przekonania, że mamy rację, że tam w ogóle nie ma miejsca dla Boga, nasze dyskusje z Bogiem, są przez Niego bardzo cierpliwie wysłuchiwane. Z tych dialogów wyłapywana jest nikła treść, kryjąca się poza tą buńczucznością, poza buntem. Bóg potrafi nawet w najbardziej rozkrzyczanej pyskówce znaleźć w nas małe, ukryte pragnienie – bardzo realne i warte tego, żeby potraktować je z całą  starannością – objawienia się Boga w tym miejscu nędznym, pustym i często określanym mianem: za późno na jakiekolwiek zmiany.

Jezus wziął pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo – czyli we właściwą stronę – odmówił błogosławieństwo. W Jego ustach pojawiło się błogosławieństwo tego, co było puste, późne i niewielkie. Połamał chleby – połamał to, co jest – rozdawał uczniom. Dwie ryby rozdzielił między wszystkich. Jedli wszyscy do sytości i zebrali jeszcze dwanaście pełnych koszów ułomków i ostatki z ryb. A tych, którzy jedli chleby, było pięć tysięcy mężczyzn. Tylko Jezus potrafi zobaczyć coś, co nie jest widoczne dla oczu ciała, dla naszych często napuszonych dialogów.

Dzisiejsze słowo zaprasza nas do bardzo prostej czynności – do modlitwy razem z Jezusem, by odkryć Jego spojrzenie, Jego pragnienia względem naszego życia. Te pragnienia, które On ma względem nas, nie mają w sobie nic ze skreślania naszej wrażliwości, naszych oczekiwań co do Niego. Nie tak Bóg postrzega nasze życie i nie tak jesteśmy przez Niego postrzegani. Bóg, widząc nasze pragnienia, nie zamierza być dla nich konkurencją. Jedyne, co nosi w swoim Sercu, to chęć współpracy z nami, tak aby oczyścić te pragnienia z tego wszystkiego, co sprawi, że zapętlimy się sami w sobie, że staniemy się pozorantami, że będziemy udawać, a to przecież i dla nas nie jest komfortowe.

Dziś Jezus zaprasza nas do spojrzenia na to, co dzieje się w naszym życiu Jego oczami pełnymi miłości, wpatrzonymi w nasze życie, w nasze serca. Droga siostro i drogi bracie, tu kończy się homilia, a zaczyna się twoje osobiste spotkanie ze słowem. Możesz powiedzieć, że zaliczyłeś te rozważania, ale możesz też klęknąć – tak jak potrafisz – i z serca porozmawiać z Panem.

Puentą niech będą słowa ojca świętego Benedykta XVI z ostatniej adhortacji apostolskiej o słowie Bożym w życiu i misji Kościoła Verbum Domini: Słowo Boże nie przeciwstawia się człowiekowi. Nie niszczy jego autentycznych pragnień. Co więcej, oświeca je, oczyszczając i doprowadzając do spełnienia.

Panie Jezu, zapraszasz do bardzo realnego, osadzonego w rzeczywistości modlitwy spotkania z Tobą. Spraw, aby się udało spotkać Twojemu Sercu z moim sercem – tu i teraz.  

Ksiądz Leszek Starczewski