Co z wiarą? (18.01.2011r.)

Dobre Słowo 18.01.2011 r.

       Co z tą wiarą?

            Ktoś kiedyś złośliwie przypisał naturze nauczycieli taką cechę, że są jak nietoperze: nie widzą, nie słyszą, a wszystkiego się czepiają. Tej czepliwości pewnie można się dopatrzyć w zachowaniu faryzeuszy z dzisiejszej Ewangelii, ale czy wszyscy nie ulegamy czasem pokusie czepliwości? – takie pytanie powinno też się w nas zrodzić.

Skąd taka refleksja na początek? – Rozpoczynamy dziś Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. Kiedyś na jednym ze spotkań ekumenicznych z udziałem Jana Pawła II, gdy jeden z przedstawicieli Kościoła protestanckiego w dość niewybrednych słowach poczynił kilka uwag pod adresem Kościoła katolickiego, Ojciec Święty w głębokim wyciszeniu i zadumie wszystkiego wysłuchał i odniósł się do tych uwag z niebywałą pokorą i serdecznością. Spuentował wypowiedź swego przedmówcy słowami Jana XXIII: Przy całej gamie różności, przy tąpnięciach między nami, szukajcie tego, co nas łączy, nie tego, co nas dzieli. Nawet w najbardziej złośliwych uwagach może kryć się albo prośba o to, żeby zwrócić na kogoś uwagę i dostrzec w nim dobro, albo ból zaślepienia, że ten ktoś nie widzi dobra.

            W przypadku faryzeuszy rzeczywiście jest tak, że oni nie widzą dobra, które przynosi Jezus. Patrząc przez pryzmat dość restrykcyjnych przepisów o świętowaniu szabatu, zaczynają czepiać się Jezusa o to, że Jego uczniowie zrywają kłosy w szabat. Wynika to na pewno z panującej wśród faryzeuszy chęci pilnowania relacji z Bogiem, niezaniedbywania jej, tym bardziej, że Naród Wybrany miał na swoim koncie mnóstwo ostrzeżeń, znaków, z których nie skorzystał, kiedy na ślepo wchodził w niewolę i z tego powodu bardzo cierpiał. W niewoli dopiero odkrywał, że ma być wdzięczny. Kiedy mu się źle działo, zaczynał przemyśliwać swoje życie i mówić, że Bóg jest łaskawy.

Śpiewamy dziś w psalmie: Pan Bóg pamięta o swoim przymierzu. Z pewnością Pan się nad nami lituje, nawet jak nie widzimy Jego znaków. Faryzeusze w tym kluczu chcą pilnować relacji z Bogiem, bo można ją wśród wielu obowiązków po prostu zaniedbać. To jeszcze nic, jeżeli człowiek zaniedba. Największą tragedią jest dla człowieka, kiedy przyzwyczai się do tego, że zaniedbał. Jak zauważa jeden z arcybiskupów włoskich, Bruno Forte, największą tragedią Narodu Wybranego nie była niewola, tylko to, że się do niej przyzwyczaił. Przyzwyczaił się do tego, że można zaniedbać Boga. To jest rzeczywiście tragedia. W uwagach faryzeuszy z dzisiejszej Ewangelii kryje się zatem jakaś troska, ale też głębokie zaślepienie, bo to przecież nie tędy droga.

Co robi Jezus po uwadze, która przecież dyskredytuje Jego kompetencje jako Nauczyciela? Jeśliby byłby dobrym Nauczycielem, to pilnowałby swoich uczniów, nie pozwoliłby im na takie rzeczy. Faryzeusze zachowują się tak, jakby ktoś wszedł do klasy, gdzie nauczyciel prowadzi zajęcia i przy uczniach powiedział, że robi coś źle. Byłoby to niewychowawcze. Co robi Jezus w tej sytuacji? – Jezus z wielką miłością, która przybiera formę zaproszenia do refleksji, pyta: „Czy nigdy nie czytaliście, co uczynił Dawid, kiedy znalazł się w potrzebie, i był głodny on i jego towarzysze? Jak wszedł do domu Bożego za Abiatara, najwyższego kapłana, i jadł chleby pokładne, które tylko kapłanom jeść wolno. – Ten to dopiero złamał przepis! – I dał również swoim towarzyszom”. Tak postąpił Dawid, gdy uciekał przed zazdrością Saula. Jezus zaprasza do refleksji, żeby pokazać, że nie tędy droga. Nie skreśla ludzi czyniących Mu uwagi. Jest to dla nas bardzo konkretne zaproszenie w podejściu do tych osób, które – jak wyczuwamy – na starcie nie mają dobrych intencji w podejściu do nas. Tak postępuje chrześcijanin. Dlaczego? – Bo ma do tego moc. Nie tylko dlatego, że tak polecił Jezus. Jeżeli Jezus polecił, to w tym poleceniu jest też obecna moc Ducha Świętego. Trzeba to tylko zastosować. Tak robi naśladowca Jezusa. Ktoś, kto nie jest Jego naśladowcą, postępuje absolutnie odwrotnie.

Jezus zaprasza do refleksji i jednocześnie bardzo troszczy się o tych biednych faryzeuszy, przekonanych o swojej porządności, o tym, że jedynie oni słusznie i dobrze postępują. Zaprasza ich do tego, żeby ich rozstresować, żeby im pokazać, że każdy przepis – choćby o szabacie – nie ma być miejscem, gdzie się katujemy, gdzie religia, wiara sprawia nam przykrość, gdzie jest dla nas zbiorem przepisów, które nas maltretują, są tylko przedmiotem wyrzutów sumienia. To jest punkt, gdzie spotykamy żywego Boga, który nas wyzwala, uruchamia w nas nowe pokłady motywacji do tego, by mieć nadzieję, by na nowo kochać w mądry sposób nieprzyjaciół, nasze obowiązki, a może dokładniej – kochać tych, dla których te obowiązki podejmujemy. Dla kogo się poświęcamy? Dla kogo czasem nie mamy już sił, cierpliwości? Jezus przyszedł po to, żeby dać nam zupełnie inne spojrzenie na wiarę.

Potrzebne są te pytania i refleksja, bo Jezus bardzo wyraźnie mówi: To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu. Wiara została ustanowiona dla człowieka, a nie człowiek dla wiary. Czy jakość naszej wiary, naszych relacji z Bogiem, jest drogą do wolności? Czy wyzwala w nas wolność, ufność w kontakcie z Bogiem, czy też jest kojarzona tylko i wyłącznie z przykrym obowiązkiem, żeby nie mieć wyrzutów sumienia? – No dobrze, pomodlę się. Już pójdę do tej spowiedzi. Pójdę na Mszę Świętą...

Jeżeli wiara kojarzy nam się tylko z zaspokojeniem wyrzutów sumienia, to Jezus w dzisiejszej Ewangelii zaprasza nas, żebyśmy zupełnie otwarcie spojrzeli na tę formę wiary i uznali, że nie o to chodzi. To jest kompletna pomyłka, zaprzeczenie misji Jezusa. To jest uczynienie z Jezusa tyrana nerwowych wyrzutów sumienia. Nie o to Mu chodzi. Wyrzut sumienia pochodzący od Boga jest przejawem Jego troski i nigdy nie ma na celu zmaltretowania nas wewnętrznie, ośmieszenia, czy zbycia. Jeżeli się o kogoś troszczę, to go upominam z wielką miłością. Ktoś powiedział, że wyrzuty sumienia są jak szlifowanie rysy, która pojawiła się na diamencie – to po prostu trzeba wyszlifować, żeby kamień był gładki. Po to są wyrzuty sumienia. Jeżeli wyrzuty sumienia służą katowaniu siebie, to znaczy, że trzeba sobie jednoznacznie powiedzieć: Nie tędy droga. Jezu, daj mi łaskę wiary. Oczyść moją wiarę. Wyzwól moją wiarę z myślenia, że jest ona tylko i wyłącznie przykrym obowiązkiem. – Jeśli tak jest, to powtórzmy to z całą mocą: Absolutnie nie tędy droga! To mija się z celem, bo nie ma kontaktu z żywym Bogiem, który wyzwala. Są kontakty z przepisami, z obowiązkami, z wyrzutami sumienia, ale one nie prowadzą do Boga, który wyzwala. One są dodatkowym obowiązkiem. Stąd niewykluczone, że często dla wielu z nas może być dodatkowym, trudnym obowiązkiem, spotkanie z Bogiem na Mszy Świętej. Jezus, który przychodzi i rozmawia z faryzeuszami, jest bardzo mocno zainteresowany otwarciem ich na zupełnie nowe spojrzenie na wiarę, na relację z Bogiem.

To spojrzenie ma budzić nadzieję, która zawieść nie może, bo miłość, jaką Bóg ma ku nam, został rozlana w naszych sercach przez Ducha Świętego. Duch Święty jest specem od nadziei. Autor Listu do Hebrajczyków porównuje nadzieję do kotwicy, którą się zarzuca za zasłonę, w niebo. Trzeba się jej mocno trzymać, bez względu na to, czy w naszym życiu – czyli na tym statku, łódeczce, skorupce z orzecha włoskiego, na której płyniemy – jest toń spokojna, czy huczą fale. Trzeba zakorzenić tę nadzieję we właściwym miejscu, żeby motywy naszej nadziei były w Bogu, a nie w doraźnych celach, bo one nie są w stanie dać nam pokoju, a Bóg tak. Bóg, dawca nadziei, przynosi pokój i wyzwala. Do tego porównuje św. Paweł nadzieję i stawia dziś nas wszystkich w obliczu słowa, którego celem jest wzbudzenie w nas żywej wiary w miłość, jaką Bóg ma do nas, bo miłość da nadzieję. Autor natchniony mówi: Trzymajmy się jej jako bezpiecznej i silnej kotwicy duszy, która przenika poza zasłonę, gdzie Jezus, poprzednik, wszedł za nas, gdzie nas prowadzi i chce doprowadzić.

Definicja nadziei, jak uczy Kościół, jest dość prosta. Źródłem nadziei jest przekonanie, że Bóg jest wszechmogący. Nie jest trochę mogący, niewiele mogący, ale wszechmogący. Ten wszechmogący Bóg zaprasza nas do ryzyka, tak jak zaprosił Abrahama. Po ludzku jest to ogromne ryzyko wiary w to, że jesteśmy ciągle prowadzeni ku wolności, ku prawdziwemu pokojowi, ku takim doświadczeniom bliskości Boga, które nie zestresują nas, dodatkowo nie obciążą, ale będą wyzwalać, zgodnie ze słowami Jezusa: Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię.

Może właśnie dlatego, że jest tak dużo zajęć, te słowa mają swoją szczególną wartość. Może właśnie dlatego, że się nie chce zorganizować czasu na modlitwę, po tę modlitwę trzeba sięgnąć. Może dlatego, że nuży nas rozważanie słowa, Msza Święta, że coraz więcej atrakcyjniejszych i pilniejszych obowiązków – jak akwizytorów – pojawia się w naszym życiu, trzeba organizować czas na modlitwę, bo tu jest źródło naszych sił i nadziei. Bóg nie odmawia jej tym, którzy po nią przychodzą.

Ksiądz Leszek Starczewski