Ks. Bartosz Adamczewski
Wiara do naprawy
„Apostołowie prosili Pana: «Przymnóż nam wiary!»”. Czym jest wiara? W jaki sposób można ją pomnożyć?
Ciekawa rzecz, że wiara nie traktowana jest w dzisiejszej Ewangelii jako przekonanie, że Bóg istnieje i że należy Mu być posłusznym w kwestiach przekonań i obyczajowości. Dzisiejszy fragment Ewangelii według św. Łukasza przedstawia wiarę przede wszystkim jako coś, co można stopniować – można mieć wiarę mniejszą lub większą. Gdyby chodziło tylko o teoretyczne przekonanie, że Bóg istnieje, to trudno byłoby coś takiego stopniować, „przymnażać”. Wiara jest więc raczej, według dzisiejszej Ewangelii, rodzajem osobistego zaangażowania człowieka w określoną sprawę – w sprawę Chrystusa. Takie zaangażowanie może być mniejsze lub większe – można je pomnożyć, ale może ono też w ciągu życia ulec osłabieniu.
Stąd pierwsze pytanie, które stawia nam dzisiaj Bóg: Jak silna jest, po iluś latach twojego życia, twoja wiara? Jak głębokie jest twoje osobiste zaangażowanie w sprawę Chrystusa? Czy z biegiem lat ulega ono umocnieniu, czy raczej osłabieniu? A jeśli czujesz, że twoja wiara nie jest taka, jakiej życzyłby sobie Bóg, to On sam pokazuje ci sposób wyjścia z tej sytuacji. Wszak sami Apostołowie, którzy są w końcu fundamentem wiary Kościoła, proszą Pana: „Panie, przymnóż nam wiary!” Jeśli tak proszą Apostołowie, to czyż nie tym bardziej my, słabi ludzie zlaicyzowanego wieku?
Druga sprawa, którą ukazuje nam dzisiaj Chrystus, to konkretny przykład wiary. „Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: «Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze!», a byłaby wam posłuszna.” Obraz ten jest, przyznajmy sami, dość zadziwiający. W jaki sposób, a nade wszystko po co, morwowe drzewo ma wyrwać się z korzeniami i przesadzić w środek morza? Trzeba tu mieć na uwadze głęboko symboliczny wymiar języka Biblii. Drzewo morwowe może mieć ponad 10 metrów wysokości. Co więcej, ma ono z długie i mocne korzenie, które trudno jest wyrwać z ziemi. Morwa symbolizuje więc człowieka osiadłego, zadomowionego w swej ojczyźnie, przywiązanego do swej ziemi i swego trybu życia. Morze natomiast, z punktu widzenia ziemi Izraela, symbolizuje Morze Śródziemne, a więc szeroki świat, pełen obcych narodów i kultur. Skierowany do morwy nakaz: „Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze!” jest więc w istocie nakazem misyjnym. Jest on podobny do wezwania danego Abrahamowi: „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę!”
Taka wiara nie jest czysto teoretycznym przekonaniem o istnieniu Boga. To raczej gotowość poświęcenia wygody własnego życia, jego ustalonego rytmu i uwarunkowań, dla Chrystusa, dla Jego miłości i dla Jego Ewangelii. Oczywiście, każdy z nas na słowa Chrystusa powinien odpowiedzieć w sobie właściwy sposób, zgodnie z własnym życiowym powołaniem. Jednak ten zdumiewający obraz morwowego drzewa, które ma wyrwać z ziemi swoje korzenie i zapuścić je na nowo w miejscu pozornie absurdalnym – w środku obcego sobie morza – powinien na dać dzisiaj wiele do myślenia. Może warto wyobrazić sobie siebie samego lub siebie samą jako dziesięciometrowe drzewo, od lat wrośnięte w określony styl życia, i zapytać, czy to drzewo ma być zawsze takie samo. Czy ma ono zawsze rosnąc w tym samym miejscu? Może jest ono potrzebne Bogu właśnie tutaj, by dawać cień przechodniom i schronienie ptakom powietrznym. Może jednak Bóg potrzebuje go zupełnie gdzie indziej, wśród innych ludzi, z innym stylem myślenia i z inna życiową misją?
Na takie odwrócenie ludzkich, utartych kategorii myślenia wskazuje także druga część dzisiejszej Ewangelii. Oto człowiek, który wraca po pracy do domu, w naturalny sposób chce odpocząć, odetchnąć od trudu całego dnia. Co więcej, pojawia się też pokusa, aby kazać żonie, mężowi czy dzieciom sobie usługiwać. Skoro tyle się w pracy namęczyłem, to ktoś powinien to w domu docenić. Niech ktoś mi zrobi kolację i powie miłym głosem: „Chodź i siądź do stołu!” A tymczasem – mówi Chrystus – nie masz prawa być panem, który każe sobie usługiwać. To przecież ty jesteś sługą – tak jak Chrystus stał się sługą nas wszystkich. To nic, że jesteś zmęczony i miałbyś ochotę po pracy pooglądać sobie telewizję i posłuchać muzyki. Pan, w osobie twojej żony, męża czy dzieci, mówi do ciebie: „Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty będziesz jadł i pił.”
Co więcej, czy ktoś podziękuje ci, za to, że się tak wysilasz – nie tylko w pracy, ale i w domu? Czy ktoś to doceni? Skądże znowu! „Tak i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono, mówcie: «Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać.»”
Gdzie więc sprawiedliwość, gdzie prawa człowieka, gdzie równe rozłożenie obowiązków? Pewnie gdzieś są – najpewniej w konstytucji. Ale Ewangelia jest czymś więcej – znacznie więcej, niż konstytucja. To Ewangelia każe ci wyrywać się z korzeniami i przesadzać w zupełnie nowe miejsca. To Ewangelia każe ci przychodzić z pracy i być dalej sługą, a nie obsługiwanym czy obsługiwaną. To Ewangelia każe ci wciąż odnawiać twoje myślenie, twoją życiowa rutynę i twoje zastarzałe nawyki. A wszystko dla Chrystusa – bo to On przecież takiego życia nas nauczył.