Jezus, Paweł i dzieci Hioba
Wstęp
Skąd bierze się tak dramatyczna różnica pomiędzy Hiobem a św. Pawłem? Przeżywają podobne pasmo cierpień, na które jeden odpowiada lamentacją, drugi zaś pełną determinacji odwagą. Kluczem do zrozumienia różnicy jest postać, którą Paweł spotkał w swoim życiu, postać, która stała się dla niego źródłem siły i wzorem.
1. Nadzieja zmiażdżona cierpieniem
Siódmy rozdział Księgi Hioba otwiera jedna z najsłynniejszych biblijnych fraz: Militia est vita hominis super terram („Bojowaniem jest żywot człowieka na ziemi”). Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że to deklaracja wojownika, dumnie rzucającego wyzwanie swojemu życiu. Tak przemawia Hiob lamentujący nad swoim losem, Hiob, który ledwie dostrzega sens tego, co przeżywa. Zmaga się nie tylko z logiką Bożych wyroków, której nie pojmuje. Walczy przeciwko swojej ludzkiej naturze, która ma przecież granice wytrzymałości; walczy z przyjaciółmi, którzy z pocieszycieli przeistaczają się w krzyżujących Boże plany oskarżycieli. Zaledwie siedem wersetów, które czytamy podczas niedzielnej liturgii zawiera w sobie istny kalejdoskop scen, które ostatecznie układają się w trzy udramatyzowane obrazy: 1. Obraz wojownika, 2. Obraz niewolnika, 3. Obraz człowieka cierpiącego.
Bojowaniem jest żywot człowieka. Hebrajskie saba, którego używa autor Księgi Hioba podając swoją słynną definicję ludzkiej egzystencji oznaczać może „wojnę” lub „służbę wojskową” i nawiązuje przede wszystkim do „walki” (cf. Lb 1,3.20; Iz 40,2). W szerszym kontekście określa się nim także „służbę lewitów” w Namiocie Spotkania (Lb 4,23; 8,24). Ma ona wiele wspólnego z wojennym porządkiem i uszeregowaniem w oddziały, bo przecież Bóg Izraela to Pan Zastępów (JHWH Sebaot). Życie opisane przez Hioba jako walka daleko jednak odbiega od splendoru Bożej służby, jest bezlitosnym zmaganiem o przetrwanie; zmaganiem, które trwa całe życie (cf. Hi 14,14). W swoim dramatycznym położeniu człowiek nie może czuć się panem swojego losu, jest bowiem tylko „najemnikiem”, pozostającym na łasce silniejszego od niego (Hi 7,1). Z kontekstu księgi można się domyśleć, że nienazwanym tu panem ludzkiego życia jest sam Bóg. To także zasadniczy problem, bowiem Bóg ten dopuszcza cierpienie i ostatecznie według semickiej logiki odpowiada za wszystkie nieszczęścia człowieka. Jak dowiemy się tego wkrótce z Hi 7,7 to także Bóg, ku któremu człowiek może kierować swoje modlitwy.
Obraz walki ustępuje wkrótce jeszcze bardziej dramatycznemu w swej wymowie obrazowi niewolnika, którego całe życie upływa na ciężkiej i nieefektywnej pracy. Trudząc się w pełnym słońcu wzdycha do cienia, oczekuje na zapłatę, która, wczytując się znów w kontekst księgi, nie nadchodzi (Hi 7,2). Hiob opisuje w tych słowach swoje życie, w którym za sprawiedliwość nie otrzymał spodziewanej zapłaty. Nawiązania osobiste są jednak na tyle subtelne, że w obrazach tych z powodzeniem może odnaleźć się każdy.
Wreszcie w trzecim obrazie dramatyczne crescendo dochodzi do swego szczytu. Hiob opisuje swoje życie jako pasmo bólu, cierpień, które nieuchronnie prowadzą ku śmierci. Mówi dosłownie o miesiącach „męczarni” (hebr. shaw oznacza coś nierzeczywistego, bez wartości, nicość, pustkę, niespełniające się słowa), które otrzymał w spadku oraz o nocach „udręki” (amal opisuje mroczny aspekty ludzkiej pracy związany z trudem, nieszczęściem, bezużytecznością, cf. Ps 90,10). Cierpienie staje się „pracą” przedłużającą się nie tylko na dni ale także na noce życia Hioba. Spoczynek przeistacza się w katorgę, sprawiając, że wyczekuje poranka. Tymczasem noc ciągnie się w nieskończonczoność, pozbawiając go nawet odrobiny wytchnienia (Hi 7,4).
Cierpienia Hioba niewątpliwie mają charakter fizyczny, odciskają się wyraźnym piętnem na jego ciele, jednak o wiele bardziej doskwiera mu ich aspekt duchowy. Hiob jak każdy Semita traktuje swoje życie ziemskie jako główną scenę, na której rozgrywa się jego relacja z Bogiem, nie spodziewa się szczęśliwego życia po śmierci. Tymczasem jego dni „przemijają szybko jak tkackie czółenko”, i co najtragiczniejsze, przemijają pośród cierpienia, a więc z dala od Bożego błogosławieństwa. Hiobowi zaczyna brakować nadziei (7,6). W języku hebrajskim nadzieja określana jest słowem tiqwa, które oznacza przede wszystkim pełne gotowości oczekiwanie, wypatrywanie wypełnienia obietnic, nadejścia ratunku, lepszej przyszłości (cf. Ps 130,5). Tiqwa oznacza także linę, (Joz 2,18.21), po której wysłannicy Jozuego uciekają z murów Jerycha. Słowo to zawiera w swoim rdzeniu obraz nici, osnowy, czegoś, co sprawia, że bez niej cały materiał pruje się i rozpada (cf. rdzeń qawah od którego pochodzi rzeczownik). Zycie Hioba pozbawione nici nadziei rozpada się na jego oczach. Pozostaje mu jeszcze wymowna modlitwa: „Wspomnij, że dni me jak powiew” (hebr. ruah, tchnienie, oddech). Pamięć Boża i jego łaskawość to ostatnia deska ratunku, której chwyta się tonący Hiob. Hebrajski czasownik zakar oznacza pamięć, która pociąga za sobą działanie, uwolnienie, ocalenie lub uzdrowienie (Rdz 8,1; Wj 2,24; Kpł 26,44; 2 Krl 20,3). Pamięć Boża ocala człowieka od stoczenia się w otchłań niebytu i nieistnienia. Czy jednak wystarczy to, aby wydobyć Hioba z otchłani beznadziei?
2. Cierpienie opromienione nadzieją
Jak diametralnie różne od czytania z Księgi Hioba jest drugie czytanie, które proponuje nam liturgia, pochodzące z 1 Listu św. Pawła do Koryntian. Czytając paralelnie oba teksty możemy dojść do bardzo ciekawych wniosków i odkryć w Pawle absolutne przeciwieństwo dramatu Hioba – cierpienie opromienione nadzieją. Już w pierwszych słowach dzisiejszego czytania z Listu do Koryntian słyszymy Apostoła wyrzekającego się tego, co dla Hioba było tak ważne – satysfakcji płynącej z ziemskiego życia: „Nie jest dla mnie powodem do chluby to, że głoszę Ewangelię” (1 Kor 9,16). „Chluba”, greckie kauchema, wprowadza nas w świat wartości świata starożytnego, w którym ludzie o wybitnych zasługach, dobroczyńcy polis mieli prawo do odbierania publicznych honorów, wiązało się to ściśle z ich statusem. Paweł rezygnuje z prawa do sukcesu, argumentując to ciekawie ciężarem obowiązku i odpowiedzialności, który bez jego woli, za zrządzeniem Bożym włożony mu został na barki (1 Kor 9,16b).
Jego sytuacja przypomina do złudzenia tę Hioba. Paweł prezentuje się jako niewolnik pozostający pod władaniem „przymusu”, „konieczności”. Grecki rzeczownik ananke, którym Apostoł opisuje swoje położenie oznacza kosmiczne pryncypium, racjonalną konieczność tkwiącą w świecie, później upersonifikowaną w helleńskim bóstwie, bogini Losu, z której rąk nie sposób uciec. Ponieważ w NT jedynym władcą ludzkiego losu jest Bóg, ananke oznacza tu zewnętrzny przymus, brak lub cierpienie. Znów jednak nie sposób nie dostrzec uderzającej różnicy, jaka pojawia się tu w odniesieniu do Hioba. Paweł spokojnie przyjmuje brzemię Ewangelii i związanego z nią cierpienia i ograniczeń. Spokojnie akceptuje swój los niewolnika. Nie czeka także na zapłatę za swój sprawiedliwy czyn, której z utęsknieniem wypatrywał Hiob. Przecież niewolnik nie ma do niej prawa! (1 Kor 9,17).
W dalszym ciągu Paweł stwierdza paradoksalnie, że stał się „wolnym od wszystkiego”, stając się „niewolnikiem wszystkich” (1 Kor 9,19). Paradoks diametralnie odbiega znów od mentalności greckiej, w której wolność oznaczać mogła wewnętrzne wyzwolenie od pasji, łączność z naturą, powrót do swego ego, lecz przede wszystkim wiązała się z niezależnością od innych i wykluczała bycie niewolnikiem. Paweł staje się też niewolnikiem i „słabym dla słabych”, kolejny kontrast w stosunku do Hioba skarżącego się na swoją słabość (1 Kor 9,22). Jego życie ukierunkowane jest całkowicie na drugiego, którego próbuje pozyskać dla Ewangelii. Jedynym celem Apostoła jest mieć w niej swój udział (1 Kor 9,23). Dochodzimy tu do sedna różnicy między tymi dwiema wielkimi postaciami Starego i Nowego Testamentu. Apostoł znosząc cierpienia i ograniczenia podobne do Hiobowych czyni to z radością i niezwykłą determinacją. Jego życie opromienia nadzieja, której Hiob nie znał, nadzieja Ewangelii. Paweł ma za wzór, kogoś, kogo Hiob nie mógł poznać. Jezusa, Dawcę Nadziei.
3. Dawca Nadziei
Trudno nazwać inaczej Jezusa przedstawionego w dzisiejszym czytaniu z Ewangelii Marka. Dziesięć wersetów, które medytujemy dzisiaj relacjonuje w wielkim skrócie jeden dzień z życia Pana. Uderza w nim tempo, w jakim następują po sobie kolejne wydarzenia, zaznaczone od początku przez powtarzające się słowo euthys (natychmiast). Jezus nie odpoczywa. „Natychmiast” po wyjściu z synagogi udaje się do domu Szymona i Andrzeja (Mk 1,29). Tam „natychmiast” donoszą mu o teściowej Szymona złożonej gorączką (Mk 1,30). Jezus bez słowa zbliża się do niej i podnosi, ująwszy za rękę. Piękny obraz, w którym Marek używa słowa egerio, tego samego, którego użyje na określenie zmartwychwstania, podniesienia ze śmierci (oto subtelna więź łącząca od początku oba wydarzenia). Wyciągnięta ręka Jezusa przypomina rękę Bożą i dziękczynną modlitwę psalmisty: „Lecz ja zawsze będę z Tobą: Tyś ujął moją prawicę” (Ps 73,23).
Znów trudno się oprzeć pokusie dostrzeżenia związku pomiędzy sceną utrwaloną przez Marka i tą, którą znajdujemy w znanym nam już fragmencie Księgi Hioba (7,1-7). Także tutaj mamy łoże i chorobę. Dla Hioba stają się one udręką i wyczekiwaniem, dla teściowej Piotra kończą niespodziewanie łaską uzdrowienia. Przy jej łożu stanął Jezus. Z nastaniem wieczora, o zachodzie słońca, całe miasto przynosi do niego swoich chorych i opętanych (Mk 1,32-33). Noc, która dla Hioba była zapowiedzią nowych cierpień, dla ludzi otaczających Jezusa staje się zapowiedzią uzdrowienia i uwolnienia (Mk 1,34).
Dzień Jezusa kończy się pracowicie, nie ma wzmianki o śnie. Jego świeżo powołani uczniowie uczą się w ten sposób życia oddanego całkowicie drugiemu. Ich życie, przykład Pawła i jemu podobnych świadczy o tym, że wzór Jezusa odcisnął się do głębi w ich sercach i świadomości. Końcowa scena z Ewangelii Marka przedstawia Jezusa, jak wstaje przed świtem, pośród głębokiej nocy, i wychodzi na pustynię, aby się modlić (Mk 1,35). To daje mu siłę do tego, aby znów zacząć swój intensywny dzień. Mistrz nie przywiązuje się do miejsc ani ludzkiej wdzięczności. Jest wolny od światowej chwały, skupiony na swojej misji. Tu doskonale widać, skąd Paweł czerpał wzór mówiąc o swojej wolności, oddając się w niewolę drugiego, nazywając Ewangelię nałożonym na jego barki brzemieniem. Skoro świt Jezus wyrusza dalej, obchodząc miejscowości Galilei, aby nauczać i wyrzucać złe duchy. Tu nasuwa się ostatnie już, kluczowe nawiązanie do Księgi Hioba. Jezus wychodzi, aby spotykać dzieci Hiobowe, ludzi bez nadziei, uginających się pod ciężarem miażdżącego ich życie cierpienia. Tylko On jest w stanie odpowiedzieć na modlitwę Hioba.
Zakończenie
Słuchając dzisiejszego Słowa Bożego spróbujmy odnaleźć się w życiowej sytuacji Hioba i św. Pawła. Czy nie rozbrzmiewa w naszym życiu lamentacja nad straconymi szansami, litania porażek, modlitwa bólu, braku nadziei i wyrzutów czynionych Bogu? Do jakiegoś stopnia winien temu był zawężony horyzont życiowy Hioba, który całe swe życie sytuował na ziemi, nie licząc na więcej. Paweł żył dla czegoś więcej. Dla Ewangelii i jej obietnic, przekraczających nasz ziemski wymiar. Dla nich wyrzekł się pogoni za pustą sławą i neurotycznym uznaniem w oczach innych. Stał się sługą, niewolnikiem Ewangelii, a przez to także drugiego, zyskując w ten paradoksalny sposób prawdziwą wolność. Droga do niej wiedzie jednak tylko poprzez spotkanie z Jezusem. Tylko on ma moc przemienić nas z Hiobowych, pochylonych nad rozdartym życiem dzieci w swoich uczniów.
Ks. Marcin Kowalski