Laetare!
IV Niedziela Postu nosząca w tradycji nazwę Laetare (od łac. raduj się) to wezwanie, aby podczas okresu umartwienia i przygotowania do Wielkanocy nie zapominać o radości. Tradycyjnie już w wezwaniu tym nie chodzi o radość powierzchowną, krótkie oderwanie się od problemów, jakie czasem proponuje nam świat. Radość chrześcijanina sięga głębiej niż do pokładów płytkiej świadomości i trwa dłużej niż kilka minut. Co najważniejsze, można ją w sobie przechować nawet w trudnym czasie kryzysów i ciężkich chwil. Wierzący Izraelita słuchający opisu zniszczenie świątyni, który słyszeliśmy także my w dzisiejszym pierwszym czytaniu, dochodząc do końca na pewno nie może się powstrzymać od radosnego dziękczynienia. Chrześcijanin słuchając słów Pawła piszącego o nas umarłych na skutek grzechów, także ma więcej powodów do radości niż smutku. Podobnie z dzisiejszą Ewangelią zapowiadającą sąd przychodzący na świat. Kara, sąd, grzech, kryzys i nawrócenie – czy rzeczywiście jest się z czego cieszyć? Zdecydowanie tak. Wszystkie one objawiają nieskończone miłosierdzie i cierpliwość naszego Boga.
Na początku wygląda to trochę na śmiech przez łzy. Autor Drugiej Księgi Kronik uczciwie i zimną krwią opisuje dzieje Izraela nie oszczędzając władzy, kleru ani swoich rodaków – popełniali obrzydliwości i bezcześcili świątynię Pana (2 Krn 36,14). Ten litował się nad nimi posyłając swoje sługi proroków (2 Krn 36,15). Miłosierdzie jednak spotykało się z tym większą pogardą. Aż nie było już dla nich ratunku (2 Krn 36,16). W opisie, jaki czytamy uderzają przypływy i odpływy uczuć piszącego. Kiedy opowiada o swoich rodakach, jest suchy i porażająco rzeczowy. Kiedy natomiast przechodzi do opisu swego Boga czuć wyraźnie jak jego serce topnieje i z kart dzieła Kronikarza wyłania się Ojciec posyłający bez wytchnienia proroków, pełen litości. Ileż musiał znieść, zanim wreszcie rozpalił się jego gniew i nie było już ocalenia?
Finał historii Izraela jest fatalny, ale równocześnie przechowuje w sobie ziarno nadziei. Naród wybrany ponosi zasłużoną karę za swoje grzechy, nie stacza się jednak w chaos i nie zostaje pozostawiony sam sobie. Nad jego karą i nieszczęściem czuwa ich Bóg, ten sam, który czuwał nad nimi w czasie pokoju. W zniszczonej świątyni widać jak wypełnia się jego słowo wypowiedziane do Jeremiasza: „Kraj będzie leżał odłogiem przez cały czas swego zniszczenia, to jest przez siedemdziesiąt lat” (2 Krn 36,21).
Paradoksalnie, kiepski koniec może być zapowiedzią dobrego początku. Druga Księga Kronik nie kończy się obrazem kary i zniszczenia, lecz wraca do pełnego miłosierdzia obrazu Boga. Słowo Boga, które zapowiadało zniszczenie, zapowiedziało także koniec cierpień. Pan wybiera na swe narzędzie Cyrusa, króla perskiego, który rozmontowawszy imperium babilońskie uwalnia podbite ludy i mówi do Izraela: „Jeśli z całego ludu Jego jest między wami jeszcze ktoś, to niech Bóg jego będzie z nim, a niech idzie!” (2 Krn 36,23). Na te słowa każdy pobożny Izraelita zapewne błogosławił swego Pana. Błogosławił za karę i cierpienie, które przyszło, bo kiepski koniec, na jaki zasłużyli sobie przez grzech, ich Bóg zamienił w nowy wspaniały początek. Czyż to nie najpewniejszy fundament naszej chrześcijańskiej radości? Jakikolwiek kryzys lub cierpienie spada na nas, pamiętajmy, że Ten, który czuwał nad nami w czasie (s)pokoju, nie przestaje troszczyć się o nas w czasie smutku. Z Nim kiepski finał przeobraża się we wspaniały początek.
Radość obdarowanych
Jeśli serca autora Księgi Kronik topniało, kiedy opisywał miłosierdzie swego Boga, co powiedzieć o autorze Listu do Efezjan? Jego pismo rozpoczyna się słowami: „Błogosławiony niech będzie Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa!” (Ef 1,3), po czym wymienia całą listę Bożych darów dla nas: wybranie, powołanie do świętości, odkupienie, mądrość i zrozumienie Bożych planów, udział w jego dziele, Duch Święty i przyszła chwała (Ef 1,3-14). Czy nie wystarczy to, aby mieć w sobie prawdziwą, głęboką, chrześcijańską radość? W drugim rozdziale listu, którego wysłuchaliśmy podczas liturgii, autor dodaje jeszcze, że Bóg bogaty w miłosierdzie obdarował nas swą miłością, kiedy my byliśmy jeszcze umarli na skutek grzechów (Ef 2,5). Przywrócił nas do życia, aby pokazać, że nikt nie zbawia się własnymi siłami. Wszystko zawdzięczamy jego łasce. Co więcej, w swojej wizji autor już teraz umieszcza nas, uczniów Jezusa razem z nim, w Jego chwale, zasiadających obok Pana w niebie (Ef 2, 6).
Powtórzmy więc: czy wspaniałości Bożych darów to nie dostateczny powód, aby przeżywać swoje życie z radością i satysfakcją? Tak i nie. Pod pewnym względem to nie wystarcza. Wspaniała wizja Listu do Efezjan ma tę szczególną cechę, że opisuje nasze chrześcijańskie życie zawieszone pomiędzy ziemią i niebem: powołani do świętości, walczymy o nią w naszym codziennym życiu, często przegrywając z poniżającym nas grzechem. Ojciec przygotował nam w niebie miejsce, ale my wciąż chodzimy twardo po ziemi, mierząc się z ludzkimi problemami. Wiemy dobrze jak gorzkie może być zderzenie wizji Ewangelii z codziennym życiem.
Dlaczego Ewangelia Radości nie działa w naszym życiu? Zapewne często gubi nas brak aktywnej odpowiedzi na Boże dary. Wiążą się one przecież z wolą i Bożym planem wobec nas. O nim właśnie mówi w ostatnich słowach dzisiejszego drugiego czytania autor Listu do Efezjan. „Jesteśmy bowiem Jego dziełem, stworzeni w Chrystusie Jezusie dla dobrych czynów, które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili” (Ef 2,10). Zbawia nas wiara w Jezusa, w Nim mamy już całą pełnię Bożych darów, ale Bóg oczekuje także naszego aktywnego działania. W greckim źródłosłowie wiara (pistis) to nie tyle akt zawierzenia, zaufanie do kogoś żywione w sercu, co wierność, gotowość do okazania się wiernym relacji, która nas łączy. Grecy używali słowa pistos (wierny) na opisanie urzędników rzetelnie wypełniających swoje funkcje. Wiara sprawdza się zatem w działaniu, w posłuszeństwie Bożym przykazaniom, w pełnieniu dobrych czynów, do których nas wzywa. To dopiero sprawia, że łaska zaczyna działać w naszym życiu, dary Boże zaczynają dla nas pracować. Nasze uczynki są jak serce, które pompuje krew wiary i łaski Bożej do wszystkich zakątków życia. W absolutnej zgodzie z logiką naszego świata, radość i satysfakcja, bliskość Pana rodzą się z wysiłku, wysiłku wierności jego drogom.
Radość kontra strach
Kto z nas nie boi się sądu? Dobre pytanie na koniec. Największym wrogiem radości jest strach. Strach przed egzaminem lub profesorem może odebrać radość studiowania. Strach przed Bogiem i jego wymaganiami odbiera radość z modlitwy i relacji z Nim. Jan w swojej Ewangelii podkreśla dziś, że Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony (J 3,17). Ten, kto wierzy w Jezusa jest bezpieczny, lecz znów chodzi tu o wiarę żywą, której towarzyszą uczynki (J 3,18). Taki człowiek nie boi się zbliżać do swojego Boga, nie boi się jego światła, bo objawia ono, kim jest – synem Bożym (J 3,21). Ten natomiast, kto nie wierzy i potwierdza to swoimi czynami, unika Bożego światła, czuje się jak zbieg złapany w potężny więzienny reflektor, który śledzi jego ruchy (J 3,20). Od pierwszej sceny z Księgi rodzaju widać, że strach jest konsekwencją grzechu. Sprawia, że człowiek ukrywa się przed swoim Bogiem (Rdz 3,8). Aby pozbyć się strachu trzeba zerwać z grzechem. Wówczas także przestaniemy się lękać Bożego sądu. Oswoimy się z nim. Jak przedstawia to w swojej Ewangelii Jan, sąd dokonuje się w naszym życiu codziennie, na podstawie wiary i wyborów, jakich dokonujemy (J 12,48). Nie musimy się go bać. Ten, kto żyje dla Jezusa i wybiera go w swoim życiu, każdego dnia słyszy w swoim sercu słowo łaski, staje się wciąż bardziej wolnym, zdolnym do życia w prawdziwej radości człowiekiem.
Na koniec
Dzisiejsza liturgia to nie podręcznik uczący jak prowadzić szczęśliwe i spełnione życie. Zawiera jednak trzy wskazania, które warto zapamiętać:
1. Przeżywaj swoje kryzysy z Bogiem i zaufaj Mu – najgorszy finał może być wspaniałym początkiem czegoś nowego.
2. Radość i doświadczenie bliskości Pana rodzi się zazwyczaj z ciężkiej pracy. Poprzyj swoją wiarę dobrymi czynami.
3. Poznaj źródła swoich lęków, to one przeszkadzają ci się cieszyć życiem. Porzuć je lub oddaj Panu.
I oczywiście raduj się, ciesz się kochającą bliskością swojego Boga!
Ks. Marcin Kowalski