HOMILIA
na uroczystość
Objawienia Pańskiego
Pierwszym wydarzeniem zbawczym i przez pewien okres jedynym, jakie chrześcijanie celebrowali liturgii była pascha Jezusa Chrystusa, czyli Jego przejście ze śmierci do życia. Chrześcijanie wierzyli przy tym, że podczas każdej Eucharystii ta sama moc Boża, która wyzwoliła Izraela z niewoli egipskiej, która wyprowadziła Jezusa z grobu, może też ich wyprowadzić z każdej niewoli i ze śmierci grzechu przeprowadzić do życia w łasce. Paschę celebrowano w Eucharystii w cyklu rocznym, na Wielkanoc, i w cyklu tygodniowym w każdą niedzielę... Początkowo więc przez ponad 300 lat poza niedzielą żadnych innych świąt chrześcijanie nie obchodzili.
Pierwsze święto pojawiło się w Kościele dopiero w IV w. Była to właśnie dzisiejsza uroczystość Epifanii, czyli Objawienia Pańskiego. Chrześcijanie w czasie tego obchodu zaczęli dziękować Bogu za to, że Jego zbawcza wola nie ograniczyła się tylko do jednego Wybranego Narodu, ale objęła wszystkie ludy i narody. Krótko mówiąc dziękowano Panu Bogu za Kościół, który jest jeden, ale jest katolicki, czyli powszechny. Mogą do niego należeć wszyscy ludzie i każdy człowiek.
Kiedy spojrzymy na szopkę, to zobaczymy w niej obrazowo przedstawioną istotę Kościoła. Oto wokół Dzieciątka Jezus gromadzą się postaci: Maryi, Józefa, pasterzy, Mędrców ze Wschodu, z których Tradycja zrobiła królów: jednego rasy białej, drugiego żółtej, trzeciego czarnej, co miało symbolizować całą ludzkość. Kościół bowiem to społeczność wierzących gromadzących się wokół Jezusa, Jedynego Zbawiciela człowieka. Społeczność ta ma charakter uniwersalny, przekracza granice państw, narodów i kultur.
Na przykładzie ewangelicznych Mędrców poznajemy, jaki jest podstawowy warunek przynależności do tej wielkiej wspólnoty zbawienia: uznać w Jedynym Synu Dziewicy narodzonym w Betlejem prawdziwego Boga i wiarę tę wyrażać zewnętrznie dostrzegalnymi znakami: pełnym pokory uniżeniem się przed Nim, adoracją, ofiarnymi darami: królowie upadli na twarz i oddali Mu pokłon a otworzywszy swe skarby ofiarowali Mu dary.
Pan Bóg pragnie, aby wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy, ale prowadzi ludzi do siebie różnymi drogami. Dla jednych ta droga jest stosunkowo krótka, jak dla pasterzy, którzy wypasali swoje trzody niedaleko Betlejem i aby dojść do stajenki nie musieli się wiele namęczyć. Ich zasługą jest to, że zaufali słowom Anioła, który przekazał im jedynie krótką wiadomość: Zwiastuję wam radość wielką, oto w mieście Dawida urodził się wam zbawiciel, którym jest Mesjasz Pan. Ta zapowiedź nie była dla nich pustym słowem. O Mesjaszu słyszeli co roku na święta Paschy, to na Niego czekali już od pokoleń, to dla Niego podczas wieczerzy paschalnej pozostawiano jedno wolne miejsce przy stole, to o Nim mówiły proroctwa odczytywane co szabat w synagogach, to o Nim już od dziecka mówili im ojciec i matka... Jedyną przeszkodą, która mogła ich zniechęcić do wyruszenia w drogę, to świadomość własnej niedoskonałości moralnej. Wbrew pozorom bowiem wypasem owiec i bydła w Palestynie zajmowali się ludzie nie najlepszej reputacji, często żyjący na marginesie normalnego społeczeństwa, złodzieje, rzezimieszkowie, przestępcy wobec prawa... Ale zrozumieli, że nikt inny nie potrzebuje tak bardzo wybawienia jak oni... Do tego trzeba pokory, i taka właśnie pokora leży u podstaw wiary i jest początkiem drogi do zbawienia. Warto zwrócić uwagę na to, że udając się do Betlejem pozostawili oni bez opieki swoje stada, czyli zaryzykowali dla Pana Boga, opuścili to, co było materialnym zabezpieczeniem ich życia...
Dla większości za nas droga do wiary w Boga była tak jak droga pasterzy, dość krótka. Wiarę – jak to się mówi – „wyssaliśmy z mlekiem matki”. Na naszej drodze do Boga – na podobieństwo anioła – stanęli rodzice ze swoją prostą katechezą i nauką modlitwy (prowadzili nas do kościoła na Mszę św., odmawiali pacierz, modlili się na różańcu czy śpiewali Godzinki), następnie księża prefekci, katecheci, inni dobrzy ludzie świadkowie wiary. Przyjmując wiarą ich nauczanie na podobieństwo pasterzy zostaliśmy stopniowo doprowadzeni do osobistego potkania z Bogiem zbawiającym. Jeśli nasza wiara jest choć trochę dojrzała, to potrafimy też ryzykować dla Pana Boga w pieniądzu: potrafimy dać jałmużnę, zrezygnować z pracy w niedzielę, itp.
Ale musimy też pamiętać, że czasami należy odbyć znacznie dłuższą drogę, podjąć nieraz niełatwą trwającą latami duchową wędrówkę prowadzącą do odkrycia Boga, na podobieństwo Mędrców ze Wschodu, którzy długi czas szli za światłem gwiazdy. Poszukiwanie to zawsze kończy się sukcesem, jeśli w człowieku jest pasja szukania prawdy oraz pewna uczciwość intelektualna.
Współczesna tzw. kultura masowa, która wyraża się m.in. w produkowaniu i serwowaniu ludziom tasiemcowych telenoweli, zabija w nas tę naturalną pasję szukania prawdy. Współczesny świat lansuje bowiem hasło: „Nie stawiaj sobie niewygodnych pytań, unikaj problemów, daj sobie spokój z duchowymi poszukiwaniami, konsumuj, co się da i ciesz się życiem”. O takiej postawie trafnie wyraża się Czepiec, jeden z bohaterów Wesela Wyspiańskiego: duza by już mogli mieć, ino oni nie chcom chcieć. Oczywiście chodzi tu o sferę wartości wyższych, duchowych, bo seriale telewizyjne czy kolorowe pisma wzbudzają w nas chęć posiadania i to w sposób nieograniczony, ale jedynie tych wszystkich dóbr materialnych, które widzimy na ekranie, czy kolorowych ilustracjach piśmidła. Ich produkowanie ma w założeniu napędzać konsumpcję. i zawężać nasze horyzonty do poszukiwania kolejnej promocji i zaspokojenia ciekawości: kto kogo i z kim zdradzi w kolejnym odcinku teleserialu. Z tego rodzi się ostatecznie znudzenie wszystkim i wszystkimi.
Mędrcy zaś są ludźmi, którym się jednak czegoś chce. Przejawiają ciekawość, zdolność stawiania pytań, gotowi są poświęcić wiele, aby dojść do poznania prawdy. Intryguje ich niezwykłe światło na niebie. Można powiedzieć, że czytają „księgę stworzenia”. Widzialny świat jest transparentem Boga i punktem wyjścia w drodze do wiary dla człowieka, który chce sobie stawiać pytania o przyczynę, sens i cel istnienia tego, co jest dostrzegane zmysłami. Transparentem Boga mogą też być szlachetni i święci ludzie, którzy z motywacji religijnych poświęcają się dla dobra drugich w sposób bezinteresowny, jak matka Teresa z Kalkuty czy Jan Paweł II.
Musimy pamiętać, że pośród nas żyją i tacy ludzie, którzy urodzili się w rodzinach ateistycznych, niepraktykujących, byli pozbawieni świadectwa wiary ze strony swoich rodziców. Dla nich z oczywistych względów droga do wiary w Boga musi być znacznie dłuższa. Niektórzy pokonują ją już wiele lat, może są już blisko, jeszcze nie osiągnęli celu, ale szukają go i pragną. Do tego potrzeba czasu. Miejmy wyrozumiałość na nawet szacunek dla ich trudności, dobrej woli, inności.
Pamiętajmy, co jest głównym przesłaniem dzisiejszego święta. Tak jak Bóg przyszedł na świat nie tylko dla pobożnych i religijnych Żydów, ale dla wszystkich ludzi, tak też jest Zbawicielem nie tylko dla tych, którzy zostali wychowani w religii i tradycji katolickiej, ale dla wszystkich ludzi dobrej woli, w tym wciąż szukających pełni prawdy. A może w zamyśle Boga to twoje życie ma być drogowskazem, który pokaże im właściwy kierunek poszukiwań; ma być tą księgą, dzięki której poznają prawdę. Czy ten drogowskaz pokazuje właściwy kierunek? Czy ta księga jest czytelna...? I co inni ludzie mogą z niej wyczytać? Czy to, że jest Bóg i że On jest najważniejszy...? Że On zbawia...?
No bo jeśli ty pojawiasz się w kościele na Eucharystii raz na jakiś czas, tylko kilka czy nawet kilkanaście razy w roku, to jakie przesłanie dajesz swoim bliskim? Ano takie, że bez Pana Boga można się doskonale obyć, że On nie jest najważniejszy, że są jakieś inne źródła z których można czerpać szczęście.
Jeśli ty jako matka czy ojciec, dziadek czy babcia akceptujesz, że twój syn czy twoja wnuczka żyją ciągle w grzechu ciężkim np. na stancji w konkubinacie, to jaki sygnał wysyłasz do ludzi? Ano taki, że życie wieczne nie jest wartością, o którą warto zabiegać, dla której warto poświęcić wszystko...
Jeśli nasze życie nie mówi innym o Bogu, nie ukierunkowuje ich na możliwość spotkania z Panem Bogiem to jest to prawdziwa tragedia, bo to znaczy, że jesteśmy jeszcze gorsi od króla Heroda, który przynajmniej słowami powiedział do Mędrców: Udajcie się tam i skierował ich do Betlejem.
Powiedziałem już o 2 różnych drogach do Boga. Postać Heroda ukazuje nam jeszcze jedną, trzecią, drogę. Drogę do nikąd. Bo droga, która nie prowadzi do Chrystusa jest drogą do nikąd. Herod jest typem ludzi, którzy tylko pozornie są blisko Jezusa i tylko pozornie są zainteresowani Jego Osobą. Pałac Heroda w Jerozolimie był zaledwie kilkanaście kilometrów od Betlejem. Ale kto tak jak Herod nie uznaje nad sobą władzy Chrystusa, dla tego Chrystus z czasem staje się wrogiem, Jego nauka mu przeszkadza, i robi wszystko, aby unicestwić to, co się łączy z Jego Imieniem i z Jego sprawą.
Postać króla Heroda jest jedną z najtragiczniejszych, jakie pojawiają się na kartach Pisma św. Bez wielkiej przesady można powiedzieć, że był on uosobieniem zła. Władzę otrzymał od Rzymian w 40 roku przed Chrystusem. Aby się przypodobać pogańskim okupantom budował na terenie Palestyny świątynie pogańskie. Za to był tak znienawidzony, że jedynie dla uspokojenia nastrojów rewolucyjnych odbudował Żydom w Jerozolimie dawną świątynię Salomona. Ale był to jedynie pozór pobożności.
Był starożytnym odpowiednikiem XX-wiecznych zbrodniarzy typu Hitlera, Stalina, Pol-Pota, czy Husajna, ponieważ władzę swoją wykorzystywał do tyranizowania społeczeństwa i mordowania pod byle pretekstem niewinnych ludzi. Wystarczy wspomnieć, że żenił się aż 10 razy, mordował swoje żony, swoich teściów i szwagrów. W obawie o utratę władzy urządził w Betlejem słyną „rzeź niewiniątek”. O jego psychopatycznej osobowości najlepiej świadczy fakt, iż znalazł sposób, aby ludzie w chwili jego śmierci, nie radowali się a płakali. Kazał mianowicie uwięzić kilkuset znakomitych obywateli i wymordować ich w momencie, gdy sam będzie umierał.
Jak fałszywie i tragikomicznie w tym kontekście brzmią jego słowne deklaracje o rzekomej wierze: Donieście mi, gdzie jest Dziecię, abym i ja mógł pójść i oddać mu pokłon... Czy nie podobne do tych Herodowych słów są te wszystkie tak często słyszane i u nas deklaracje typu: „Jestem wierzący, ale niepraktykujący...”, „Proszę księdza, ja to chodzę do kościoła wtedy kiedy nie ma tam ludzi, bo wtedy mogę się skupić...”, albo „niedzielne zakupy w supermarkecie, to nasz sposób na odpoczynek...”.
Pamiętajmy, że każdy kto nie żyje tak jak wierzy, zaczyna wierzyć tak jak żyje. Dlatego wielu ludzi ongiś nawet bardzo gorliwych w praktykowaniu wiary, zaczyna dziś wierzyć, że Pana Boga nie ma, że ze względu na ich romantyczną miłość cudzołóstwo nie jest już grzechem, że Pan Bóg się do nich uśmiecha, jak w niedzielne przedpołudnie rodzinnie popychają koszyk w supermarkecie... O ile można i trzeba mieć szacunek dla ludzi prawdziwie poszukujących prawdy, to dla tych, którzy poznaną prawdę zdradzili, odeszli od niej, pozostaje jedynie uczucie politowania. O takich mówi Bóg w Apokalipsie: Bądź zimny albo gorący, ale jeśli jesteś letni to wypluję cię z moich ust...
Podsumowując, raz jeszcze chcę powtórzyć, pokora pastuszków, czyli pokora grzesznika prowadzi do Boga. Wielka wiedza i mądrość Mędrców połączona z pasją szukania prawdy i z uczciwością intelektualną prowadzi do Boga – w myśl zasady sformułowanej przez Pascala: „Trochę wiedzy oddala od Boga. Dużo wiedzy sprowadza do Niego z powrotem”.
Ale brak zgody miedzy deklarowanymi przekonaniami a życiowym postępowaniem – co widać na przykładzie Heroda – doprowadza nas do owej letniości, a wcześniej czy później zabije w nas resztki wiary i miłości do Boga. Brońmy się przed takimi postawami, napiętnujmy je u innych, a jeśli pomimo napomnień nie chcą się nawrócić, unikajmy spotkania z takimi ludźmi. Tak właśnie zrobili mądrzy przecież Królowie, którzy nie powrócili już na dwór Heroda, ale inną drogą udali się do ojczyzny.
Dziękujmy dziś Bogu za powszechność Kościoła, dla którego obcy jest jakikolwiek nacjonalizm czy ksenofobia. Jako kolejne już pokolenie idźmy dalej w procesji wieków do Dzieciątka narodzonego w Betlejem. Przed jego tronem w niebie zgromadzą się kiedyś ludzie ze wszystkich ras, kultur i języków. Oddadzą Mu pokłon wszyscy królowie i wszystkie narody będą Mu służyły (Ps 72).
Magowie z dzisiejszej Ewangelii są początkiem tej nieskończonej pielgrzymki, w czasie której składa się u stóp Chrystusa wszystko co najpiękniejsze na tej ziemi: złoto starochrześcijańskich mozaik, barwne światła witraży średniowiecznych katedr, tchnące uwielbieniem symfonie i oratoria czy też piękne swoją prostotą polskie bożonarodzeniowe kolędy. Najpiękniejszym jednak naszym darem niech będą nasze czyste, pokorne, wdzięczne i wierne do końca serca. Amen.
Ks. Zbigniew Wójtowicz