ks. Bartosz Adamczewski
Ewangelia dla biznesmenów
1. Ewangeliczny biznes
Dzisiejszą Ewangelię można nazwać Ewangelią dla biznesmenów. Pieniądze, przedsiębiorstwo, szef, podwładni, zysk, rozliczenie, pensja, premia, bankierzy – to wszystko znajduje się w dzisiejszych słowach Jezusa. To ciekawa rzecz, bo zwykle wydaje się nam, że przychodzimy do kościoła, by słuchać o rzeczach duchowych – o wierze, nadziei i miłości, zostawiając na zewnątrz sprawy tak materialne jak prowadzenie firmy czy robienie biznesu. Tymczasem Jezus zaskakuje nas dzisiaj Ewangelią dla biznesmenów.
O czym właściwie mówi dzisiejsza Ewangelia? Najprościej rzecz ujmując – o pomnażaniu majątku, o zarabianiu pieniędzy. Oto pewien właściciel dużej firmy musi udać się na parę tygodni lub nawet miesięcy na jakiś daleki wyjazd. Powierza więc przedsiębiorstwo swoim zastępcom, którzy pod jego nieobecność mają dobrze prowadzić firmowe interesy. Każdy z nic zajmuje nieco inną pozycje w firmie, więc zakres ich odpowiedzialności też jest różny. Jeden dostaje pięć talentów, drugi dwa, trzeci jeden. Talent to bardzo duża suma – w starożytności to około trzydzieści kilogramów srebra, w naszych dzisiejszych realiach to około pół miliona złotych. Widać więc, że nie chodzi tu o przeciętnych pracowników firmy, ale o ludzi, którzy są za nią w dużym stopniu współodpowiedzialni.
Podczas nieobecności szefa jego zastępca, który otrzymał pięć talentów, zyskał drugie pięć. Musiał więc być człowiekiem niesłychanie obrotnym, bo uzyskanie w przeciągu niezbyt długiego okresu czasu stopy zysku na poziome 100% nie jest zadaniem łatwym.
Drugi zastępca, który ponosił mniejszą odpowiedzialność za przedsiębiorstwo i otrzymał dwa talenty, w tym samym okresie czasu zyskał drugie dwa. I on był więc człowiekiem bardzo obrotnym i zaangażowanym w firmowe interesy, bo i jemu udało się uzyskać przyrost wartości firmy na poziomie 100%.
Trzeci człowiek najwyraźniej był najmniej zdolny z nich wszystkich i dlatego dostał od szefa tylko jeden talent. W jego przypadku w całej rozciągłości sprawdziło się przysłowie: „Z niewolnika nie masz pracownika.” Gdy bowiem inni pomnażali wartość firmy, on zakopał pieniądze w ziemi i na koniec przyniósł dokładnie tyle, ile od szefa otrzymał. Można powiedzieć – „Dobrze, że nic nie ukradł.” Jednak Jezus nie stosuje w Ewangelii myślenia rodem z PRL-u. Nie zadowala go to, że pracownik nic w pracy nie ukradł. Nie wystarcza mu, że pracownik zrobił swoje i poszedł do domu. „Z niewolnika nie masz pracownika.” Jezus nie chce mieć niewolników, którzy posłusznie zrobią to, co się im nakaże. Chce mieć ludzi odpowiedzialnych za Jego firmę. A Jego firmą jest Kościół, jest królestwo Boże.
2. Wiara – spełnienie przykazań czy budowanie Królestwa?
Dzisiejsza Ewangelia stanowi jedną całość z następującym po niej fragmentem, który będziemy czytali za tydzień. To słynna scena sądu ostatecznego, w czasie której Jezus, jako król i władca Wszechświata, dzieli ludzkość na dwie części. Jednych stawia po swojej prawej stronie, doceniając to, że gdy był głodny – dali Mu jeść, gdy był spragniony – dali Mu pić, gdy był przybyszem – przyjęli Go, gdy był nagi – przyodziali Go, gdy był chory – odwiedzili Go, gdy był w więzieniu – przyszli do Niego. Ludzie ci pytają zdziwieni, kiedy to wszystko dla Niego uczynili, na co Jezus odpowiada, że co uczynili jednemu z małych, biednych ludzi, to uczynili Jemu samemu. Drugą grupę Król stawia po swojej lewej stronie, wyrzucając im, że na tak proste gesty ludzkiej życzliwości i solidarności się nie zdobyli.
Owa scena sądu ostatecznego to tak naprawdę sąd nad poganami, którzy nigdy w swoim ziemskim życiu nie spotkali Jezusa, nie słyszeli Jego Ewangelii, a więc nie znali Jego świętej woli. Mogli więc służyć Mu co najwyżej pośrednio, poprzez płynącą z serca pomoc dla małych, biednych ludzi na ziemi. Fakt, że po śmierci Chrystus Król ich chwali bądź gani za ich życiową postawę jest dla nich zaskoczeniem, bo nigdy nie słyszeli, że tego rodzaju gesty ludzkiej miłości są ważne dla niewidzialnego Boga.
Ewangelia dzisiejsza to natomiast sąd nad ludźmi wiary, którzy nie muszą czynić miłości niejako po omacku, jedynie na podstawie niejasnego głosu sumienia i jakiejś ludzkiej wrażliwości. Dzisiejsza Ewangelia to sąd na ludźmi, którzy wiedzą, czego Pan od nich oczekuje. Otrzymali od Pana drogocenny dar, którym jest wiara i miłość. Ich zadaniem jest tę wiarę i miłość pomnażać – i to w sposób iście biznesowy: przynosząc Chrystusowi przynajmniej drugie tyle.
Zadaniem ludzi wiary nie jest więc tylko to, żeby niczego nie ukraść, nie naruszyć żadnego z przykazań, i po wyjściu z kościoła iść spokojnie do domu. Ludzie wiary są odpowiedzialni za Kościół, za Ewangelię, za królestwo Boże i jego losy w świecie. To zastępcy szefa, którzy wszystko dostali w swoje ręce, aby łowić ludzi dla Boga.
Nie wystarczy przy tym wiernie zachować Kościół takim, jakim on był do tej pory. Ksiądz musi przyprowadzić Bogu dwóch nowych księży. Małżeństwo powinno wychować czwórkę młodych, wierzących chrześcijan. Parafia powinna przyciągnąć do Chrystusa dwa razy więcej ludzi, niż obecnie liczy.
Czy w czasach laicyzacji i kryzysu wiary to utopia? Nie – to nasze podstawowe zadanie. Wiara umacnia się, gdy jest przekazywana. Nie chowajmy więc talentu w ziemi. On musi pracować, przynosić owoce, przyciągać ludzi, cieszyć serca. A kiedyś usłyszymy słowa Chrystusa: „Dobrze, sługo dobry i wierny! Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię. Wejdź do radości twego Pana!”
Amen.