Dobre Słowo 06.08.2012 r.
Niebo na ziemi? Nie, dziękuję
W święto Przemienienia Pańskiego, które przeżywamy dzisiaj, czytamy Markowy opis Jezusa, który przemienia się wobec swoich apostołów na górze.
Pierwsze pytanie przychodzące mi do głowy, które słyszę w moim sercu, kiedy czytam ten tekst, brzmi: Po co Jezus dokonuje tego spektakularnego cudu? Czy próbuje ukryć przed uczniami swoją ludzką naturę? Czy chce nałożyć na nią Boski płaszcz przemienionego Jezusa? Czy pragnie zrobić dobre wrażenie na swoich uczniach? Pamiętajmy, że Jezus przemienia się na górze po tym, jak zapowiedział swoje cierpienie, mękę i odrzucenie, po tym, jak przywołał Piotra, który chciał Go odwieść od drogi krzyża, i z gniewem wskazał mu miejsce za sobą. Wreszcie Jezus przemienia się po tym, jak wszystkim bez wyjątku swoim uczniom kazał brać krzyż i naśladować Go, mówiąc, że inaczej nie są Go godni. Można się było przerazić tym Jezusem, który z jednej strony wydawał się tak ludzki, bo przede wszystkim uczniowie poznawali Go jako człowieka, z drugiej strony – tak heroiczny, tak pogodzony ze swoim cierpieniem, tak wręcz masochistycznie godzący się na drogę krzyża. Uczniowie mogli naturalnie pytać się, czy na tej drodze, pełnej utrapienia, krzyża, odrzucenia, jest jakiś Boży plan, Boże światło, które pomoże nam znieść także ciężar krzyża.
Jezus wpuszcza w opowieść o krzyżu potężne światło – światło dokonującego się na górze przemienienia. Nie robi tego, żeby się przypodobać komukolwiek, ale w rzeczywisty sposób walczy o serca swoich uczniów, o serca uczniów wszystkich czasów, o serca nas, którzy lękamy się drogi krzyża, a kiedy słyszymy o niej, odruchowo wyciągamy rękę, jakbyśmy chcieli go jeszcze od nas odsunąć, a równocześnie zdajemy sobie sprawę, że to jest droga Mistrza, czyli każdego ucznia. Jezus walczy o serca uczniów lękających się krzyża, pokazując im samym sobą, że krzyż jest drogą, ale nie jest celem samym w sobie. Celem jest chwała nowego życia, chwała zmartwychwstania.
Pan zabiera ze sobą trzech wybranych: Piotra, Jakuba i Jana. Oni nie są najgodniejsi do tego, żeby oglądać cud przemienienia, ale to są ci, którzy odpowiadają za wspólnotę, Piotr – za cały Kościół, Jakub – za wspólnotę jerozolimską, Jan także będzie głową Kościołów w Azji. To oni będą kiedyś, już po latach, o cudzie przemienienia innym opowiadali. Jezus bierze ich bardziej jako swoich kronikarzy i świadków, niż dlatego, że są wyjątkowi. Mają tu jakąś misję do spełnienia.
Samo przemienienie dokonuje się nagle. Marek opisuje, że zaraz po wejściu osobno na górę wysoką po prostu przemienił się wobec nich. Jego odzienie stało się lśniąco białe tak, jak żaden folusznik na ziemi wybielić nie zdoła. I ukazał się im Eliasz z Mojżeszem, którzy rozmawiali z Jezusem.
Białe szaty powinny nam przypomnieć młodzieńców, czy aniołów zasiadających w grobie Jezusa, także ubranych w białe szaty. Biel symbolizuje radość nowego życia. Symbolizuje także Zmartwychwstanie, czyli jest to nowa jakość życia w zupełnie nowym świecie. Mojżesz i Eliasz, którzy pojawiają się przy Jezusie, to Prawo i prorocy potwierdzający namaszczenie Jezusa, to, że przyszedł od Ojca, ale także potwierdzający, że słowo krzyża nie jest ostatnim słowem Boga w historii Jezusa ani w naszej historii. Czeka nas jeszcze zapowiedziana chwała zmartwychwstania. Jezus próbuje przekonać nas wszystkich, że krzyż to właściwie środek do celu. Krzyż, którego nie oszczędzi nam ten świat, bo żyjemy na ziemi dotkniętej grzechem. Krzyż także wyrzeczenia. Krzyż ofiary z samych siebie, którą składamy naturalnie, jeśli kochamy szczerze, czy w małżeństwie, czy żyjąc w celibacie, jako księża, czy żyjąc, jako osoby samotne. Wszyscy ponosimy jakieś ofiary. Tym charakteryzuje się prawdziwa miłość. Tych ofiar nie ponosi się dla samych ofiar. Celem jest nowe życie, które zaczyna się już tutaj, a w niebie będzie trwać na wieki.
Bardzo zastanawia mnie i ciekawa wydaje mi się postać Piotra w historii przemienienia. Wydaje się, że Piotr tak bardzo altruistycznie krzyczy do Jezusa: „Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza”. Nie wiedział bowiem, co należy mówić, tak byli przestraszeni.
Piotr, przykład altruizmu, chce postawić namiot dla Jezusa i dla dwóch proroków. Nie myśli w ogóle o sobie. Czyżby nie myślał o sobie? Od swej starej natury Piotr nie ucieknie tak prędko. Zdaje mi się, że Piotr w tej chwili, mimo że jest wystraszony, myśli o sobie. Myśli o tym, żeby przedłużyć tę piękną chwilę przemienienia, która pokazuje Jezusa chwalebnego, takiego, jakim chciałby Go widzieć. Przecież jeszcze niedawno upominał samego Mistrza, by może tak radykalnie nie głosił drogi krzyża. Nie przyjdzie to nigdy na Niego. Przecież Piotr będzie chciał bronić Jezusa przed spiskiem arcykapłanów i faryzeuszy. Wyciągnie miecz w Jego obronie. Zapowie, że wszyscy mogą opuścić Pana, ale nie on. To jest Piotr, który próbował oszczędzić Jezusowi cierpienia do końca. Chciał tu, na ziemi, zbudować z Jezusem szczęście. Taki mały raj na ziemi. Piotr pragnie przedłużyć tę chwilę. Niech ona trwa.
Tymczasem raju na ziemi nie da się zbudować. Mówiliśmy o tym, że kawałkiem naszego raju, czy zapowiedzią raju, są piękne relacje, które Pan nam tu daje, kochające osoby, także rozważane słowo Boże. To wszystko jest przecież zapowiedzią raju. Tak będzie kiedyś w niebie.
Zasadnicza różnica istnieje między kawałkiem raju, a próbą zbudowania go tutaj i właściwie zamieszkania w nim na ziemi. Podejście do kawałka raju, czy budowania raju, charakteryzuje przede wszystkim nasza wolność. Jeśli to wszystko, co dla nas najcenniejsze: osoby, relacje, praca, nasze życiowe pasje, jesteśmy w stanie oddać Panu, to one mogą stać się zaczątkiem raju tutaj. Mogą nam dać prawdziwe szczęście, bo przeżywamy je w wolności serca. Jeśli przeżywamy je egoistycznie, jeśli próbujemy zagarnąć je dla siebie, jeśli nie wpuszczamy tam światła Bożego słowa, ani Jego obecności, nasza praca, kariera, studia, ukochane osoby, małżeństwo, kapłaństwo staną się dla nas nie kawałkiem raju, ale pseudorajem, który sobie budujemy, licząc na spokój i na szczęście, ale tak naprawdę będą przyczyną udręczenia, bo spętaliśmy nasze serce ludzkimi oczekiwaniami i nie chcemy oddać Panu tego, co mamy najcenniejsze. Raju, czy kawałka raju, możemy tu doświadczyć pod warunkiem, że przeżywamy to, co mamy, czyli najcenniejsze relacje, miłość, w wolności serca, potrafimy dać odejść kochanym osobom, zostawić im przestrzeń wolności. Potrafimy także tracić dla innych to, co uważamy za tak nasze i tak ważne. Tym charakteryzuje się i tym różni się szukanie tutaj raju, od znalezienia realnego kawałeczka raju.
Podobną historię odnajdujemy w „Fauście” Goethego. Bóg i szatan zakładają się o duszę człowieka – doktora Fausta – trochę jak w Księdze Hioba. Bóg twierdzi, że służy Mu wiernie i nie przestanie. Szatan postanawia go skusić. Ofiaruje mu wszystko: mądrość, niezwykłe zdolności podróżowania w czasie, przywraca mu młodość. Ostatecznie żąda tylko jego duszy, którą Faust ma mu przekazać w chwili, w której wypowie głośno zdanie: Chwilo, trwaj, jesteś taka piękna. Kiedy serce Fausta przywiąże się do tego, co otrzymał tutaj, na ziemi, kiedy straci swoją wolność, będzie to znak dla szatana, że może już wziąć duszę Fausta.
Czy to nie jest podobna intuicja, jaką znajdujemy w naszych próbach budowaniu raju na ziemi, kiedy nasze serce przywiązuje się do wszystkiego, co dał nam Pan, kiedy przestajemy to traktować jako Jego dar miłości? Wówczas spętane serce pada łupem złego. Przestajemy przeżywać swój kawałek raju, a zamienia się to w rodzaj czyśćca albo nawet małe piekiełko.
W historii przemienienia Jezusa na górze rozlega się jeszcze głos Ojca, przypominający do złudzenia słowa, które Jezus słyszy w trakcie chrztu w Jordanie. Właściwie to są te same słowa: To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie. Zaraz potem znika wizja Jezusa uwielbionego i proroków, Eliasza i Mojżesza.
Dlaczego głos Ojca rozlega się właśnie w tej chwili? To bardzo ciekawe i dopełnia nam obrazu przemienienia Jezusa. Ten cud dokonuje się, bo potrzebny jest nie tylko uczniom, ale też samemu Jezusowi. Słowa, w których Ojciec zapewnia: Jesteś moim umiłowanym Synem, mają Go przygotować na drogę krzyża, której Jezus, jako człowiek, także się lęka. Da temu dowód w Getsemani. Słowa miłości mają przekonać Jezusa, że cokolwiek wydarzy się w Jego życiu, jest Bożym planem. To plan miłości, a nie przypadku. Podobnie my, biorąc wzór z Jezusa, powinniśmy przeżywać nasze życiowe krzyże i momenty próby nie jako jakiś przypadek, historię, która wymyka się Bogu z rąk, ale jako zdarzenie, w którym czuwa nad nami Jego miłość. To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie.
Wyobrażam sobie, że po objawieniu dokonującym się podczas modlitwy na górze, bo tak określa się na początku tę scenę – Zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką – Jezus wchodzi tam, żeby się modlić. Ojciec zstępuje, dokonuje się cud przemienienia i Jezus słyszy słowa, które później dadzą Mu odwagę do dźwigania krzyża. To jest krzyż miłości. On wciąż mieści się w planie Bożym. Potrzebne były te słowa i Jezusowi, i Jego uczniom, i także mnie, który przeżywam swoją drogę krzyżową, który w tej drodze rezygnuję z wielu rzeczy z miłości do innych, który w swojej drodze krzyżowej przeżywam okresy ciemności. Do mnie Ojciec kieruje te słowa, zstępując z nieba: Jesteś moim umiłowanym synem, ukochanym dzieckiem. Droga krzyża mieści się w moim planie dla ciebie.
Zwróćmy jeszcze na koniec uwagę na ten moment, kiedy uczniowie i Jezus schodzą z góry. Jezus przykazuje im, żeby na razie nikomu o niczym nie mówili, bo oni także do końca nie rozumieją cudu przemienienia. Stanie się dla nich jasny po Zmartwychwstaniu i wtedy będą mówić. Ciekawe jest dla mnie to, że rozprawiają ze sobą, co znaczy powstać z martwych. Zaczynają mówić o Jezusie. Jezus prowokuje ich swoimi czynami, słowami, tym, co robi. Prowokuje ich, żeby się zastanawiali, wchodzili coraz głębiej w Jego tajemnicę. Kim On tak naprawdę jest? Dzielą się tymi przemyśleniami i doświadczeniami we wspólnocie, bo jest ich trzech. Jak pięknie by było, gdybyśmy i my dzielili się w ten sposób Jezusem z innymi, słowem, które budzi w nas refleksję, byśmy potrafili dzielić się z naszymi przyjaciółmi we wspólnocie, odkrywając coraz bardziej, kim jest Pan.
Dołączymy na koniec do dzisiejszego słowa utwór Roberta Kasprzyckiego Niebo do wynajęcia. Myślę, że on dobrze podkreśla jeden z aspektów dzisiejszego słowa, który mówi o tym, że raju nie buduje się tutaj, na ziemi. Nasze relacje mogą być dla nas zapowiedzią raju, ale to nie jest jeszcze rzeczywistość, którą Bóg dla nas przygotowuje. Ona będzie znacznie piękniejsza. Robert Kasprzycki w swojej piosence śpiewa:
Na tablicy ogłoszeń, pod hasłem „lokale”,
przeczytałem przedwczoraj ogłoszenie ciekawe.
Ktoś nabazgrał słów kilka, dziwna była ich treść:
Niebo do wynajęcia. Niebo z widokiem na raj.
Bardzo piękne są dwa wersety refrenu, mówiące o tym, że nieba na ziemi nie znajdziemy, że bardziej wynajmujemy różnego rodzaju kąty, w których jest nam dobrze, możemy poczuć „niebo z widokiem na raj”. To jednak jeszcze nie jest to, co przygotował dla nas Pan.
Pomyślałem: „To świetnie, takie niebo na ziemi
grzechów nikt nie przelicza,
nikt nie szpera w szufladzie".
Pomyślałem: „To świetnie" i spojrzałem na adres,
lecz deszcz rozmył litery i już nie wiem, gdzie jest.
Zobaczcie, jak szybko to nasze niebo, budowane na ziemi, po prostu się kończy, czy zmienia miejsce, przenosi się. Powinniśmy się do tego przyzwyczaić, jeśli nie chcemy się frustrować. Zamiast konstruować raj na ziemi, powinniśmy się przyzwyczaić, że to nasze szczęście, jak wszystkie rzeczywistości ziemskie, może się skończyć. – W wolności serca oddaję je Tobie, Panie. Niech one trwają, są piękne, ale to Ty zdecydujesz, dokąd, ile, kiedy i z kim będę to moje życie przeżywał.
Kasprzycki śpiewa dalej:
Gdy wróciłem do dom, gdzie się błękit z betonem
splata w Babel wysoki sięgający do chmur
zaparzyłem herbatę w swym pokoju nad światem,
myśląc: „Nic nie straciłem, pewnie tak jest i tam..."
Niebo do wynajęcia, niebo na ziemi, przypomina jeden z widoków w wieżowcu. Może jest i piękny, ale to tylko zapowiedź tego, co przygotowuje nam Pan.
Razem z Jezusem, który przemienia się na górze Tabor, otrzymujemy dziś potężny zastrzyk nadziei i optymizmu. Droga krzyża, czy droga ucznia, prowadzi do chwały Zmartwychwstania. Powtarzajmy to sobie, ilekroć przyjdzie na nas trudny czas wspinania się pod górę, kiedy krzyż zacznie nam ciążyć. Nie robimy tego dla samego dźwigania krzyża. Robimy to dla chwały Zmartwychwstania. Pan daje nam już dzisiaj smakować swojego raju. Nie znaczy to, że daje nam już dzisiaj być w raju. Kawałkiem raju mogą być dla nas relacje, kochające osoby, Jego słowo, ale to wciąż jest nieporównanie mniej od tego, co jeszcze dla nas przygotował.
Czyż to nie powinno nas napawać radością? Amen.
Ksiądz Marcin Kowalski