Dobre Słowo 23.08.2012 r.
Droga do królestwa, szata i cisza, która zabija
W dzisiejszej Ewangelii Jezus porównuje królestwo niebieskie do króla, który wyprawia ucztę weselną swojemu synowi. Pod obrazem króla oczywiście ukrywa się nasz Bóg, przedstawiony tutaj jako czuły, kochający, wrażliwy Ojciec. Ten Ojciec cieszy się swoim Synem, Jezusem. W królestwie, czyli na końcu czasów, wyprawia Mu ucztę weselną, na którą zaprasza każdego z nas. Chce, żebyśmy uczestniczyli w Jego radości.
Jaki kontrast uwidacznia się pomiędzy czułym, kochającym Ojcem, który chce nas mieć tak blisko siebie, a Królem, który za chwilę będzie karał tych, co nie przyjęli zaproszenia na Jego ucztę? Jaki kontrast powstaje pomiędzy wrażliwą miłością, radością, w której mamy uczestniczyć, i bezwzględną karą oczekującą na tych, którzy nie przyjmują zaproszenia? – Kiedy będziemy za chwilę czytali te wersety, pamiętajmy, że jest to jedna i ta sama Osoba: nasz kochający Ojciec.
Jeśli Bóg dopuszcza jakąkolwiek karę, to rzeczywiście musi być zdesperowany w swojej miłości. Jeśli dopuszcza jakąkolwiek karę, to Jego miłość musi być bezradna wobec naszej wolności odrzucającej kolejne zaproszenie. W każdym razie nie odłączajmy od siebie Jego miłości, miłosierdzia i sprawiedliwości. W naszym Panu te cechy łączą się ze sobą. Nie próbujmy grać ani na jednej, ani na drugiej cesze. W prawdziwej miłości jest miejsce i na odpowiedzialność, sprawiedliwość, i na miłosierdzie.
Ten Król rzeczywiście okazuje miłosierdzie. Nasz Ojciec jest niezwykle miłosierny. Prawie wzrusza ten obraz potężnego Władcy, który niemal na kolanach prosi wszystkich – aż trzy razy – żeby przyszli na przygotowaną przez Niego ucztę. Zaproszeni są wszyscy. Przynagla jeszcze sługi, żeby wezwali tych, którzy wciąż nie chcą przyjść. Wreszcie jeszcze raz posyła inne sługi z poleceniem: Oto przygotowałem moją ucztę: woły i tuczne zwierzęta pobite i wszystko jest gotowe. Przyjdźcie tylko.
Bóg przygotował wszystko i to w obfitości. Oczekuje tylko naszej odpowiedzi.
Cóż, kiedy ta trzykrotna prośba Boga – w Biblii ta liczba określa wytrwałość Bożą w poszukiwaniu nas – spotyka się ciągle z odrzuceniem. Ostatecznie ludzie dla banalnych powodów odrzucają zaproszenie swojego Władcy na ucztę weselną Jego Syna. Jedni idą na pole, drudzy do kupiectwa, a jeszcze inni chwytają sługi i zabiją ich.
Na to Król nie może już zareagować niczym innym, jak tylko gniewem. Niezwykła jest ta cierpliwość Króla, który wciąż wychodził i szukał, ale ona ma swoje granice. Musi się kiedyś skończyć. Król reaguje gniewem.
Tutaj pojawia się ten ogromny zgrzyt, kontrast. Jakim cudem wrażliwy, kochający Ojciec przeistacza się teraz w zagniewanego Władcę, który – wydaje się – reaguje bardzo emocjonalnie: wysyła swoje wojska, każe wytracić zabójców, a ich miasto spalić?
Jak w ogóle rozumieć gniew naszego Boga? – Św. Tomasz mówił, że gniew to reakcja Boga na zło – nie tyle na słabość ludzi, co na samo zło, które człowieka niszczy. Bóg musi zareagować. Tak też czasami matka reaguje klapsem wymierzonym dziecku, które za chwilę zrobi sobie coś złego. W ten sposób próbuje powstrzymać je przed grożącym mu niebezpieczeństwem. Tak samo jest z naszym Bogiem – Ojcem, który gniewem próbuje dać nam do zrozumienia: Jesteście w strasznych problemach i potrzebujecie mojej ratującej ręki. Kiedy nie da się już inaczej, Bóg próbuje nas uratować także przez swój gniew – reakcję na zło.
Interpretując obraz wysłanych wojsk, zgładzenia wszystkich, którzy nie przyjmują zaproszenia, i zniszczenia miast w historycznych realiach, odnosimy się wprost do zniszczenia Jerozolimy przez Rzymian w siedemdziesiątym roku. W tej przypowieści Jezus opowiada historię Żydów odrzucających królestwo Boże przychodzące w Nim i w ten sposób ściągających na siebie tragiczne konsekwencje późniejszego powstania żydowskiego i zniszczenia Jerozolimy.
W naszych realiach ten obraz może odnosić się do końca naszego życia czy do sądu, na którym wszyscy staniemy. Tutaj płonie ogień. Mówi się też o zniszczeniu oraz o sługach wysyłanych tak, jak w innych przypowieściach mówi się o aniołach posłanych, aby pozbierali grzeszników i osądzili ich.
Ten obraz gniewu, który zaczyna płonąć, może odnosić się do końca naszego życia. Bóg daje nam wciąż i nieustannie szansę. Dopóki żyjemy, dopóty mamy szansę na to, żeby pogodzić się, żeby otworzyć swoje serce, żeby wyjść do drugiego. Później tej szansy nie będzie. Kiedy staniemy przed Bożym tronem, nasze czyny będą mówiły same za siebie i po prostu ściągną na nas Bożą karę. Boża sprawiedliwość będzie musiała zatryumfować.
Bóg jednak nie chce śmierci grzesznika. Wyraźnie to widać w dzisiejszej przypowieści. Nie obraża się na ludzi tylko dlatego, że odrzucają Jego zaproszenie. To musiał być także dla Niego potworny cios. Ci, którzy odrzucają zaproszenie, giną przez swoje zatwardziałe serca. Ale Bóg nie obraża się. Otwiera swoją ucztę dla nowych gości, dla innych. Wciąż szuka. Wszyscy są nieustannie zapraszani. Słudzy znowu mają wyjść na skrzyżowanie dróg i zbierać wszystkich, których tylko spotkają – złych i dobrych. Sala w końcu zapełnia się biesiadnikami.
Znowu w realiach historycznych ta scena opowiada wejście do Kościoła pogan. Po Żydach, którzy odrzucili Jezusa, a tym samym królestwo Boże, wchodzą do Kościoła poganie. Wszyscy są zaproszeni: dobrzy i źli. Sala zapełnia się biesiadnikami. To także znak końca – dobiega końca to zbieranie, zapraszanie. Czas na owoce.
Kiedy Bóg przechadza się, oglądając zaproszonych na ucztę, pojawia się wśród nich człowiek nieubrany w strój weselny. Naturalnie rodzi się pytanie: Jakim cudem ten człowiek, czy ludzie zaproszeni przez Boga, pozbierani ze wszystkich skrzyżowań dróg, mieli być ubrani w szaty weselne? W starożytności nie było zresztą specjalnego stroju weselnego. Każdy miał się ubrać tak, żeby nie zrobić afrontu swojemu gospodarzowi. Strój w pewien sposób wyrażał szacunek wobec niego. Tutaj spotykamy kogoś, kto w ogóle nie przejął się tym, że strojem powinien także uczcić swojego gospodarza.
Św. Augustyn próbował tłumaczyć, że ten strój Bóg ofiaruje każdemu z nas, kiedy przychodzimy na ucztę. Według Augustyna człowiek z przypowieści odrzucił Bożą szatę – szatę zbawienia, dobrych uczynków.
W tej przypowieści szata oznacza raczej wysiłek każdego z nas wkładany w to, żeby nie tylko przyjąć Boże zaproszenia, ale także żeby nasze życie było godne uczty weselnej Chrystusa. Innymi słowy, zaproszenie to tylko początek naszej przygody z Jezusem. Włączeni przez chrzest w Kościół, zaproszeni przez Jezusa, żeby pójść za Nim, mamy jeszcze do przebycia długą drogę, w trakcie której wiele rzeczy się wydarzy, spotkamy ukochanych ludzi, nawiążemy wspaniałe relacje, ale także będziemy popełniali wiele błędów. Niektóre relacje stracimy, niektóre z nich przekreślimy swoimi słabościami, o inne będziemy walczyli. Jest to długa droga, w czasie której potrzeba od nas wysiłku, żeby pojawić się przed Panem we wspaniałej szacie, symbolizującej nasze uczynki, wiarę, wysiłek życia miłością, przebaczeniem, wysiłek rezygnowania z samych siebie, dzielenia serca z innymi.
To wszystko jest piękną szatą, którą przywdziewamy na siebie. Bóg będzie musiał na nią spojrzeć. I znowu będzie to moment Bożej sprawiedliwości, ale nieodłączonej od miłości.
Popatrzcie, jak w tej ostatniej scenie Bóg do końca walczy o człowieka, który pojawił się przed Nim bez szaty weselnej. Przyjacielu – mówi do niego. Tak zwraca się ktoś do człowieka, który jest mu bliski, z którym wiąże go jakaś relacja.
Przyjacielu, jakże tu wszedłeś nie mając stroju weselnego? Bóg wydaje się bardzo łagodnie zadawać to pytanie, prawie ze smutkiem zwracając uwagę na to, że ten człowiek nie ma stroju weselnego. Jest to pytanie ostatniej szansy. Jest to pytanie z gatunku tych: Powiedz coś. Twoje życie świadczy przeciwko tobie. Wszystko, co zrobiłeś, wydaje się antyświadectwem. Nie powinieneś tu być, ale może masz coś na swoją obroną? Może chociaż słowem przemówisz i przekonasz Mnie do siebie. Może poprosisz Mnie o miłosierdzie, żeby w tej ostatniej chwili wejść rzutem na taśmę do mojego królestwa?
Co ostatecznie potępia tego człowieka? – Nie brak szaty. Życie bez Boga, bez żadnego wysiłku włożonego w to, żeby iść za słowem Bożym i zmieniać się, ostatecznie przygniata go brzemieniem, że aż oniemiał. Nic nie mówi. To właśnie to milczenie i ta cisza skazują go na potępienie. W milczeniu ani nie poprosił o Boże miłosierdzie, o które być może nie był już zdolny prosić, ani nie podał Bogu żadnego powodu, dla którego miałby się jednak znaleźć na uczcie weselnej.
W Ewangeliach to milczenie, ten brak mowy, przypisuje się ludziom opętanym, mającym w sobie na przykład ducha nieczystego, niemego. Pamiętamy scenę, w której Jezus wyrzuca takiego ducha z człowieka. Jest to znak tego, że człowiek, który znalazł się na uczucie weselnej, znajduje się pod wpływem ducha niejezusowego, ducha egoizmu, ducha tego świata, złego ducha. Przyszedł tam, ale w jaki sposób – odpowiadając na Boże wezwanie – chciał wejść do nieba? Czy wydawało mu się, że ma do tego prawo? A tymczasem spędził to życie pod wpływem ducha niejezusowego, ducha egoizmu, obcego Panu. I to ostatecznie sprawia, że milczy przed Nim w tej ostatniej chwili, nie wykorzystując ostatniej szansy i skazując się na potępienie.
Pan mówi w ostatnich słowach: Wielu jest powołanych, wielu jest wezwanych – to wielu w Ewangeliach oznacza praktycznie wszystkich – lecz mało wybranych, mało tych, którzy odpowiadają na Boże powołanie, są rzeczywiście Bożym Izraelem, należą do Pana.
To mało powinno nas otrzeźwić. W jakim sensie mało? Oznacza to, że większość nie odpowiada na Boże wezwania? – Nie wiadomo. Nie odpowiemy na to pytanie dobrze, bo nie znamy ani tajemnicy Bożego miłosierdzia, ani tego, co dzieje się z nami po śmierci. W każdym razie to mało powinno działać na nas otrzeźwiającą, abyśmy nie znaleźli się właśnie w tej grupie. Byśmy nie znaleźli się wśród tych, którzy kroczą własnymi drogami, nie wykorzystują Bożego powołania, idą co prawda w stronę królestwa, ale ryzykują, że nigdy do niego nie wejdą przez to, że chodzą własnymi drogami, drogami swojego egoizmu, a nie drogami słowa.
Do dzisiejszego słowa dołączam utwór muzyczny Tomka Kamińskiego „Ty tylko mnie poprowadź”, mówiący o chodzeniu drogami, na których często się gubimy. Tym, co nas ratuje na tych drogach Bożych, często tak krętych, jest nasza ufność powierzenia się słowu i karmienie się nim każdego dnia.
Gdy drogi pomyli los zły
i oczy mgłą zasnuje,
miej w sobie tę ufność,
nie lękaj się!
Bo przecież zdarzy się, że w drodze do królestwa nasze drogi fatalnie się pomylą, wejdziemy na złe ścieżki, oczy zasnują się mgłą, tak, jakbyśmy zupełnie stracili z oczu nasz cel, naszego Pana.
A kiedy gniew świat ci przysłoni
i zazdrość jak chwast zakiełkuje,
miej w sobie tę ufność,
nie lękaj się!
To wszystko może dotknąć naszego serca: i gniew, i zazdrość. Jedyna nadzieja w Tym, który nas prowadzi.
Ty tylko mnie poprowadź,
Tobie powierzam mą drogę.
Ty tylko mnie poprowadź,
Panie mój!
Na tych drogach rzeczywiście potrzebujemy Przewodnika. Nikt z nas nie dojdzie do nieba sam, o własnych siłach.
A kiedy już głos Twój usłyszę
i karmić się będę nim co dzień,
miej w sobie tę ufność,
nie lękaj się!
Nie wystarczy usłyszeć głos Pana, trzeba się nim rzeczywiście karmić. Za słowem trzeba pójść, nie wystarczy je tylko raz usłyszeć. To nie daje nam jeszcze ani pewności, ani prawa wejścia do królestwa Bożego.
Prowadź nas, Panie, Twoimi drogami. Prowadź nas, Panie, drogą pewną do Twojego królestwa. Daj nam przylgnąć do Twojego słowa, daj karmić się nim codziennie. Daj ufność w to, że cierpliwie, każdego dnia, nawet jeśli stracimy jedną czy drugą szansę, pojawisz się jeszcze przed naszymi drzwiami, żeby zaproponować swoje słowo – słowo, które otworzy moje serce na przebaczenie, sprawi, że będę walczył o moje relacje, nie pozwoli mi się zamknąć w moim bólu, strachu.
Nie pozwól mi, Panie, ustać w tej drodze albo wybrać inną drogę – drogę egoistyczną. Panie, wlej w moje serce tę ufność i daj mi Ducha, który jako jedyny może mnie doprowadzić do Twojego królestwa. Amen!
Ksiądz Marcin Kowalski