Dobre Słowo, 21.10.2010 r.
Siła pragnienia
Boże, Ojcze, Ty odczytujesz nasze życie tu i teraz, w okolicznościach tego czwartku, wydarzeń, które miały miejsce, będą mieć miejsce i się dzieją. Zechciej w mocy Ducha Świętego okazać nam Twoje wielkie miłosierdzie, abyśmy przyjęli z wiarą prawdę, że nas ciągle czytasz i posłysz nam słowo, które ożywia i uświęca – przez Jezusa w Duchu Świętym.
Najsilniejszy jest człowiek, gdy klęczy – tego uczył mnie tato. Do tego przyznaje się dzisiaj Paweł apostoł Efezjanom. Zginam kolana moje przed Ojcem, od którego bierze nazwę wszelki ród na niebie i na ziemi. Po co zgina i przed kim zgina kolana? – Zgina przed Kimś, kto całość tych rzeczy i wydarzeń ma w swoich dłoniach, w swojej Opatrzności. Po co zgina? – Żeby Bóg według bogactwa swej chwały sprawił w Efezjanach przez Ducha swego wzmocnienie siły wewnętrznego człowieka. Dał szersze spojrzenie na życie. Żeby umocnił siły do głębszego przyjmowania rzeczywistości, żeby głębiej patrzeć i widzieć.
Paweł podpowiada nam, żebyśmy nie rezygnowali ze zginania kolan – tego fizycznego, ale przede wszystkim chodzi o uległość serca. Nie rezygnujmy z tego. Przyznam się, że ostatnio fizycznie ciężko mi zgiąć kolana. Migam się od modlitwy na kolanach. Mówię, że pomodlę się na siedząco, na stojąco. Zawsze sobie znajdę wytłumaczenie.
Najsilniejszy jest człowiek, gdy klęczy. Kiedy jest uległy. Najmocniejszy jest wtedy, kiedy jest posłuszny.
Paweł zdaje sobie z tego sprawę, zgina kolana przed Bogiem i woła o siłę do spojrzenia oczami serca na to, co się dzieje w życiu. Jednocześnie prosi, żeby Chrystus zamieszkał właśnie przez wiarę w sercach Efezjan, aby w miłości wkorzenieni i ugruntowani, nie sami, tylko we wspólnocie z innymi, wraz ze wszystkimi świętymi zdołali ogarnąć duchem, co takiego wyprawia się w ich życiu, czym jest Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość, i poznali miłość Chrystusa, przewyższającą wszelką wiedzę. Prosi więc nie tylko o wiedzę na temat miłości, ale o coś, co przewyższa wiedzę, czyli doświadczenie miłości, które jest tak niepojęte, że Paweł kończy ten fragment słowami: Temu zaś, który mocą działającą w nas może uczynić nieskończenie więcej, niż prosimy czy rozumiemy... Doświadczenie miłości Boga jest tak niepojętne i potężne. I nie chodzi tylko o odczucia – owszem, też, ale to doświadczenie jest tak potężne, że Bóg może uczynić nieskończenie więcej, niż prosimy czy rozumiemy.
Jakiej pokory wymaga to słowo od nas, którzy byśmy chcieli pewne rzeczy uchwycić, zrozumieć, opanować, pewnych błędów już nie popełniać. Ilekroć mamy taką pokusę i jej ulegamy, żeby już nie popełniać błędów, tylekroć je popełniamy. Tak. Oczywiście. A dlaczego by nie? A jak nas Pan Bóg ma uczuć tego, że jesteśmy spragnieni miłości i że jesteśmy grzesznikami, jeśli nie ucierając nam noska? Jeżeli mamy inne pomysły, to proszę bardzo. Pan Bóg w księdze Izajasza zaprasza nawet do sporu: Chodźcie i spór ze Mną wiedźcie! Pokłóćmy się. Proszę bardzo.
Jeżeli mamy inną alternatywę zbawienia, niż przez krzyż – bo przecież każdy upadek jest jakimś krzyżem – proszę bardzo, dyskutujmy. Pan Bóg zaprasza do dyskusji.
Z fragmentu Listu św. Pawła do Efezjan wynika krótki wniosek: nie unikajmy zginania kolan, postawy uległości, posłuszeństwa względem słowa, nawet jeśli go nie rozumiemy, czy też o nic już nie prosimy. Nawet jeśli się wydawało, że nie prosiłem, a mam. Bo nie wszystko jest uzależnione od moich próśb.
Przytoczę małe doświadczenie z dzisiaj. Do ostatniej chwili siedziałem rano, przygotowując coś do szkoły. Wyjechałem późno, zapominając, że Kielce są zakorkowane. Mówię do Pana Jezusa: Panie Jezu, jak ja teraz zdążę na lekcje? – To było jak przejście przez Morze Czerwone J. Żaden koreczek mnie nie zatrzymał. O 8:50, kiedy zaczynała się lekcja, byłem w klasie. Potrzeba w tym wszystkim troszkę wiary. I oczywiście wnioski też musimy wyciągnąć, żeby tak na ostatnią chwilę Pana Boga nie próbować. Bo Pan Bóg daje więcej, niż prosimy, czy rozumiemy.
Jemu chwała w Kościele i w Chrystusie Jezusie po wszystkie pokolenia wieku wieków! Amen. To słowo, które wypowiada Paweł, kończąc tę modlitwę, chce ogarnąć nasze pokolenie, nasz wiek, nasz czas.
W dzisiejszej Ewangelii czytamy o ogromnym pragnieniu Jezusa. Komentatorzy zauważają, że Jezus wypowiada się w wielkim wstrząsie, poruszeniu Serca: Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął. Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie. Jezus jest ogromnie poruszony. Chciałby, żebyśmy dostąpili zbawienia, aby nasze serca zaznały pokoju, uwolnienia, doświadczyły miłości Boga – przeogromnej miłości Ojca, wyrażającej się w Jego wszechmocy. Najpełniej w łasce przebaczenia. Najkrócej mówiąc, Jezus pragnie, żebyśmy się zgodzili przyjąć wybaczenie Ojca, bo widzi, że sobie nie radzimy, kiedy przechowujemy w sobie wspomnienie grzechu, kiedy rozpamiętujemy jakieś wydarzenia, które dawno minęły, i kiedy dręczą nas niepokoje. Dlatego bardzo pragnie, żebyśmy się zgodzili przyjąć przebaczenia. Takie jest największe pragnienie Bożego Serca. Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Żeby przyjął przebaczenie, pokój. Jezus bardzo tego pragnie.
Rodzą się w związku z tym dwa pytania. Po pierwsze: Czy my chcemy przyjąć słowo? Czy ja – ksiądz – chcę przyjąć słowo jako ten, który ma łaskę komentowania go teraz? Czy chciałbym przyjąć słowo, czy chciałbym poszperać sobie w dotychczasowych odkryciach, żeby jeszcze jedną warstwę przyzwyczajenia odkryć? Czy ty, droga siostro, drogi bracie, chcesz przyjąć słowo, które Pan Bóg dzisiaj do ciebie kieruje? Czy zgodzisz się tylko z tym, co masz ustalone? Czy przyjmujesz zaproszenie do wyjścia ze swojej ziemi rodzinnej, ze swoich przyzwyczajeń? Czy ja przyjmuję to zaproszenie ze swoich świetnie przyklepanych interpretacji dotychczasowych wydarzeń? Czy chcę przyjąć zaproszenie do wyjścia z przyzwyczajeń? Zaproszenie przez modlitwę Pawła, przez modlitwę Kościoła, wspólnie zanoszoną, żeby patrzeć głębiej na to, co dzieje się w naszym życiu?
Po drugie, skoro Jezus tak bardzo pragnie, żebyśmy dostąpili zbawienia, to dlaczego tak się nie dzieje? Dlaczego nie mamy pokoju w sercu? Dlaczego nie odczuwamy ulgi? Jeśli ktoś ma ulgę w sercu – gratuluję. Ale dlaczego wielu z nas jej nie ma? Dlaczego dręczą nas niepokoje? Może nie śpimy w nocy? Skoro Jezus tak bardzo pragnie, żebyśmy dostąpili zbawienia, to dlaczego go nie dostępujemy? Odpowiedzi mogą być przeróżne.
Jedną z częściej wybieranych odpowiedzi jest stwierdzenie: To pewnie moja wina. I dąsy. To co ja mam jeszcze zrobić? Powiedz mi, co mam jeszcze zrobić, żeby uspokoiło mi się serce? Gdzie popełniam błędy? Taka postawa się w nas pojawia. Często możemy w nią wchodzić. Proszę, pokaż mi jeden błąd. Załatwię to i będę miał święty spokój! Nie będziesz mieć świętego spokoju, jeżeli to nie jest jeszcze ta chwila, kiedy ma przyjść zbawienna ulga. Bo Pan odpowiada w stosownym czasie, więc jeżeli ktoś planował czy planuje odpowiedzieć sobie na pytanie – Czemu nie dostępuję teraz ulgi? – poprzez wyjęcie kolejnych biczów i wytykaniu sobie kolejnych błędów, szukanie w sobie przez wewnętrzną komisję śledczą tych punktów, których nie dopracował, gdzie zawalił, żeby się jeszcze bardziej pogrążyć, to słowo Boże mówi: NIE. Ty masz się sam zbawić? Jezus mówi bardzo wyraźnie, że to On przynosi ogień i rzuca go na ziemię. Bardzo pragnie, żeby zapłonął. Wyobraźmy sobie, jak ogień, żywioł, potrafi zapłonąć. Jak ogień pali ciernie. Takie jest pragnienie Jezusa.
Bardzo wyraźnie słyszymy: Jezus sobie nie życzy, żeby ktoś zajął miejsce, zarezerwowane tylko dla Niego – Zbawiciela.
Jeśli odkrywasz w sobie otchłanie grzechu, które cię przerażają, to może by się tak pierwszy raz w życiu – paradoksalnie, absurdalnie – ucieszyć, że w tobie jest jeszcze miejsce dla Zbawiciela?
Tydzień temu, jadąc do kaplicy na niedzielną Mszę Świętą, zatrzymałem się przy światłach koło bazarów. Popatrzyłem, jak tłumy idą na bazary i zacząłem sobie myśleć: Ciekawe, ile z tych ludzi to katolicy? Ilu z nich przyjdzie, bądź nie, na Mszę Świętą? Zobaczyłem, że ktoś, kto próbował w tłoku zaparkować, znalazł miejsce i był bardzo ucieszony. Pomyślałem: Człowieku, żebyś ty się tak ucieszył z tego, że przyjdziesz na Mszę Świętą. Ale za chwilę pojawiła się myśl: Leszku, zaraz, czy ty czasem ich nie osądzasz? A może byś tak łaskawie wyszedł i zaprosił kogoś na Mszę Świętą? W myślach to ty jesteś chojrak. Mało tego, czy ty czasem nie czujesz się od nich lepszy? Poczułem wtedy, jakby się otwierała we mnie otchłań i się przeraziłem. Mówię więc: Jezu, miłosierdzia. Miej miłosierdzie dla mnie. Patrz, jaki potwór ze mnie wychodzi. Jaki sędzia sprawiedliwy, jedynie słuszne wyroki wydające się budzi. Miłosierdzia...
Jeśli odkrywasz, droga siostro, drogi bracie, w sobie jakieś otchłanie, to nie przyklepuj ich. Dopuść je. Niech wychodzą. Może męczysz się dlatego, że nie dopuściłeś tego do siebie, bo wszystko masz już tak ucackane, wymalowane, oszlifowane, że nie wiadomo, po co ci do tego Zbawiciel. Tak wszystko ekstra pomalowałeś. Niech wyjdzie z ciebie ta otchłań. I uciesz się. Absurdalnie, paradoksalnie uciesz się, że jeszcze jest w tobie miejsce dla Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. Że jeszcze, na szczęście, jest co w tobie zbawiać. Jest jeszcze ciebie z czego wyciągać. Jest ci potrzebny, na szczęście, Bóg. I nie jesteś samowystarczalny, wymalowany, wygładzony.
A te wydarzenia, które dzieją się w twoim życiu, to nie otchłań czasem? To, co przeżywasz, twoje upadki, niepowodzenia? Po co ci to wszystko? Pan Bóg mści się na tobie? Dowala ci? Wiesz, po co to wszystko? – Bo Jezus pragnie cię zbawić. Gorąco pragnie cię zbawić. I pokazuje ci miejsca, które tego wymagają. Jeśli to robi, to się nie odwracaj, nie fochuj z przytupem, tylko najzwyczajniej w świecie wołaj: Dziękuję Ci, Jezu, że wyszło, że potępiam moją sąsiadkę. Dziękuję Ci, Panie Jezu, bo pokazałeś mi, że już sobie tak wszystko poukładałem, że nie dopuszczałem myśli o upadku. Dziękuję Ci, Panie Jezu, że to wyszło. Dziękuję Ci, Panie, że idąc za Tobą, odkrywam coraz bardziej, jak prawdziwym, oryginalnym grzesznikiem jestem. Jak bardzo potrzeba mi miłosiernej miłości. Jak bardzo potrzebuję miłosierdzia Bożego. Dziękuję Ci, Panie Jezu, że mogę poznawać ogrom Twojej miłości, że to nie jest wiedza. Dziękuję Ci, że każde z doświadczeń, które przeżywam, to zaproszenie do przyjęcia Twojego słowa, które ma moc zbawić moją duszę.
Kiedy Jezus mówi: Przyszedłem ogień rzucić na ziemię, i kiedy dodaje, że nie przyszedł dać ziemi pokoju, to skrajni chrześcijanie, katoliccy talibowie, radykalni wyznawcy judaizmu zacierają ręce: Ale mamy Mesjasza! To teraz miecze w dłonie, pochodnie – podpalamy, niszczymy, mordujemy ten stary świat, bo Jezus daje nam przyzwolenie. Katuj się. Biczuj się. Tymczasem Piotr, który poniekąd reprezentował świat tej drogi wprowadzenia pokoju, kiedy wyjął miecz, usłyszał: Schowaj miecz. Jedyny miecz, jakim się Jezus posługiwał, to było słowo. Ogień w Biblii, oprócz znaczenia nowotestamentalnego, czyli Ducha Świętego, oznacza też sąd, który wypala śmieci i utrwala to, co w nas wymaga wypróbowania – jak złoto w ogniu.
Jakim mieczem Jezus wojował? – Słowem.
Jakim mieczem Jezus wojował? – Krzyżem. Swoją śmiercią.
Kiedy mówi: Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie, to mówi o czymś, co jest nam bliskie, kiedy stoi przed nami jakieś zadanie, egzamin, trudna rozmowa. Chcielibyśmy być już po. Jezus mówi to w tych samych klimatach: Jakiej doznaję udręki, aż się to stanie. Jakbym chciał dać im już zbawienie! Ono spływa w stosownym czasie. Doświadczysz tej ulgi. Amen.
Ksiądz Leszek Starczewski