Dobre Słowo 5.11.2010 r.
Czy bezczelność pomaga w zbawieniu?
Gdyby prezes firmy po przeczytaniu dzisiejszej Ewangelii chciał zastosować dosłownie to, co dziś próbuje się do nas przedrzeć, zbankrutowałby. Na samym starcie mamy już odpowiedź na ewentualną wątpliwość, czy trzeba brać Ewangelię dosłownie. – Nie, nie, nie. Nie jest to podręcznik, pod którym mógłby się podpisać np. Michael Novak – amerykański ekonomista, autor wielu książek na temat mechanizmów występujących na wolnym rynku. Ewangelia nie jest bowiem podręcznikiem ekonomii. Podobnie opis stworzenia świata nie został sporządzony przez biologów, geografów, astronomów, botaników, ale przez ludzi bardzo otwartych na działanie Boga w Duchu Świętym. Chcieli oni powiedzieć coś o zbawieniu, życiu wiecznym, rzucając światło na pewne drobnostki, z których składa się to zbawienie, czyli ekonomię, medycynę, naukę i inne kwestie.
Dobre Słowo 5.11.2010 r.
Czy bezczelność pomaga w zbawieniu?
Boże Ojcze, Ty kochasz zdrowie, nie chcesz nas teraz truć. Truje nas nasze grzeszne spojrzenie na świat zniekształcone grzechem. Nie nudzi Twoja Ewangelia, ale własna filozofia, dlatego pomóż nam wyjść z tej filozofii i odkryć piękno Ewangelii, odkryć życie i zdrowie, które z tych słów chce do nas trafić. Zapukaj w drzwi naszej wolności i zaproś nas do przyjęcia Twojego słowa. Tylko Ty potrafisz to zrobić. Tylko Ty masz pomysły, a najpiękniejszy Twój pomysł to Jezus Chrystus, Twój Syn, a nasz Brat, który w mocy Ducha Świętego z wielkim taktem chce nas prowadzić do Ciebie.
Gdyby prezes firmy po przeczytaniu dzisiejszej Ewangelii chciał zastosować dosłownie to, co dziś próbuje się do nas przedrzeć, zbankrutowałby. Na samym starcie mamy już odpowiedź na ewentualną wątpliwość, czy trzeba brać Ewangelię dosłownie. – Nie, nie, nie. Nie jest to podręcznik, pod którym mógłby się podpisać np. Michael Novak – amerykański ekonomista, autor wielu książek na temat mechanizmów występujących na wolnym rynku. Ewangelia nie jest bowiem podręcznikiem ekonomii. Podobnie opis stworzenia świata nie został sporządzony przez biologów, geografów, astronomów, botaników, ale przez ludzi bardzo otwartych na działanie Boga w Duchu Świętym. Chcieli oni powiedzieć coś o zbawieniu, życiu wiecznym, rzucając światło na pewne drobnostki, z których składa się to zbawienie, czyli ekonomię, medycynę, naukę i inne kwestie.
Co nam chce przekazać dzisiejsza Ewangelia? Słyszeliśmy ją już z pięćset razy albo i więcej. Głównym jej przesłaniem jest zauważenie, że w każdym z nas tkwi spryt. Każdy z nas na swój sposób i we własnych sprawach potrafi być czasem sprytny. Niektórzy umieją wykazać się tą właściwością częściej niż inni. Są ludzie, co potrafią stać godzinami w kolejkach albo tak sobie zaklepać miejsce, aby zarejestrować samochód w urzędzie – a podobno są tam kolejki. Potrafią coś zrobić skutecznie, nie zrażając się różnymi przeciwnościami. Inni tak sprytnie wetną się w kolejkę do lekarza, żeby w niej za długo nie stać, ale dostać się od razu. Każdy z nas ma spryt.
Jezus wie, że mamy w sobie spryt. Dziś podaje przykład wykorzystania sprytu przez biedaka, który miał stracić pracę i ten spryt uruchomił. Ciekawe, że człowiek, który panował nad całą sytuacją, pochwalił rządcę, bo wyczuł pewien sposób na życie. Kopać nie mogę, żebrać się wstydzę – mówi rządca sam do siebie. Wiedział, że nie poradził sobie w życiu inaczej. Jedyne, co zrobił – jak kiedyś tłumaczył nam ks. Marcin Kowalski – to nagle przejrzał na oczy i zobaczył, że pieniądze mogą służyć także do budowania relacji z innymi ludźmi, a nie tylko do tworzenia poczucia pseudobezpieczeństwa. Odkrył, że majątek nie dał mu poczucia bezpieczeństwa, a wręcz przeciwnie, sprowadził na niego bankructwo. Odkrył, że jest bankrutem, że za chwilę może stracić wszystko.
W desperacji wychodzi z niego taki spryty, takie pomysły i siły, które sprawiają, że zostanie pochwalony przez swojego pana. Mniej więcej zachowuje się jak człowiek zasadniczo nieposiadający zbyt wiele sprytu i nieumiejący dobrze i szybko biegać. W momencie, kiedy spotka na swojej drodze rotwailera, nagle, nie wiadomo skąd, spryt z niego wychodzi, nagle potrafi być pomysłowy J.
Przełóżmy to na nasze konkretne relacje życiowe i różne sytuacje. Przełożyłem sobie to na odkrycie, że za mało się modlę. Rozmawiałem z moim kierownikiem duchowym, spowiednikiem, i mówiłem mu o tym także w czasie spowiedzi, że czuję się dość bezczelnie, przychodząc i prosząc o miłosierdzie Boże, skoro kolejny raz, przy podsumowaniu dnia wyszło, że czas na modlitwę to była mała kruszynka. Tyle różnych zajęć, a na modlitwę mizerotka. Spowiednik powiedział mi, że chwali tę bezczelność, bo podsumowując swoje wysiłki, odkryłem bankructwo i poddałem się miłosierdziu Boga. Ale spryciarz ze mnie – bezczelny spryciarz.
Ale o taki spryt, o taką bezczelność chodzi. Bo ilekroć odkryjesz, droga siostro i drogi bracie, w swoim życiu, że jakiś jego etap jest bankructwem, że jakieś relacją są masakrą, ruiną, możesz wybrać dwie opcje. Pierwsza: tłuc się niemiłosiernie i siebie samego katować, karać, wyzywać, uciskać, męczyć, tropić, śledzić, oczerniać, poniżać: Jak mogłeś tak się zachować! Jak mogłeś to zrobić… Można wybrać taki pakiet. Od razu powiem, że nie jest to pakiet ewangeliczny. Ale możesz też wybrać drugi zestaw: owszem, obliczyłeś, że jesteś bankrutem, że kolejny raz z jeszcze większym bólem stwierdzasz, że grzeszysz, zawodzisz, robisz coś podłego, jesteś bezczelny, ale poddajesz się miłosierdziu Boga i przyjmujesz to miłosierdzie. Po co? – Po to, aby sobie okazać miłosierdzie. Jest to jedyna droga do zbawienia. Bo nic cię nie zbawi, tylko miłosierdzie. Nie twoje czyny, zasługi, to, że masz sto beczek i sto możesz zwrócić, ale to, że okradłeś Boga. Czym okradłeś? – Grzechem. Kradniesz miłosierdzie. Jesteśmy złodziejami. Ja się uważam za złodzieja, który ze swym bankructwem staje przed Bogiem i jedyne, na co może liczyć, to nie na swoje czyny, pomysły, ale na miłosierdzie.
Mówię o tym teraz dość swobodnie, ale nie idzie mi to tak lekko. Ilekroć przychodzi mi z ołówkiem w ręku policzyć wszystko, siedzę przed Bogiem i mówię: Boże, to nie ma sensu kolejny raz. Nie czarujmy się, to nie ma sensu… A On mi mówi: Wróć. I do ciebie też to mówi, droga siostro i drogi bracie. Wróć, poddaj się pod działanie miłosierdzia i bądź miłosierny dla siebie. Bo miłosierdzie zbawiania. Nie bądź surowy dla siebie.
Popatrzmy na przykłady ewangeliczne, które rozjaśnią to jeszcze. Może być tak, że ktoś odkryje, że popełnione błędy nie były wynikiem prześladowań z powodu Ewangelii, to znaczy, że jego bankructwo rzeczywiście było oddaleniem się od Boga. Cierpi teraz nie dlatego, że był świadkiem Ewangelii i nagle spotkały go przeszkody. Nie. Właśnie nie był świadkiem Ewangelii, był łotrem. Można to odkryć. I również w takiej sytuacji są dwa pakiety do wyboru.
Przypominamy sobie sytuację z ukrzyżowania dwóch łotrów obok Jezusa. Obydwaj cierpieli słusznie. To Jezus był niewinnie oskarżony. Przecież oni nie cierpieli dla Ewangelii. I co wybierają? – Jeden wybiera taki pakiet: Jeśli jesteś tym Jezusem, to zstąp z krzyża, wybaw siebie i nas… Drugi mówi: Ty nawet Boga się nie boisz. Przecież my słusznie zostaliśmy ukarani, jesteśmy bankrutami. Dla nas jedyne, co teraz powinno być, to proch, piach. Tak, tylko to.
Może odkrywasz w sobie, droga siostro, drogi bracie, że wszystko, co zrobiłeś do tej pory w swoim życiu, powinno się spotkać z piachem. Odkrył to drugi łotr na krzyżu. I co robi? – Patrząc na Jezusa mówi: Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swojego królestwa.
Czy ten łotr cierpiał za Ewangelię? Czy cierpiał dlatego, że czynił dobro i spotykały go nieszczęścia? Na krzyżu ginęli przestępcy, oprychy, łotry. To nie jest tak, że on zabił kurę czy ukradł ją komuś i dlatego poszedł na krzyż. Nie, to był łotr najcięższego kalibru.
Jeżeli okrywasz, droga siostro i drogi bracie, że popełniłeś błędy, które są antyewangeliczne, to i dla ciebie jest miłosierdzie. Bo Jezus dokonuje najszybszego procesu kanonizacyjnego w Kościele właśnie wobec łotra. Nie było przesłuchiwania świadków, zbierania dokumentów, pieczęci, zwołania kardynałów. Wszyscy arcykapłani zwiali spod krzyża. To był najszybszy proces kanonizacyjny. Łotr to pierwszy święty ogłoszony osobiście przez Jezusa.
Tak działa Boże miłosierdzie. Obecne w nas cwane i sprytne tendencje powinniśmy, zgodnie z zaproszeniem dzisiejszej Ewangelii, wykorzystywać do tego, aby oddawać się miłosierdziu Boga. Ile razy? Siedem razy? – Siedemdziesiąt siedem, czyli za każdym razem. To jest bezczelność, prawda? Kto nas uczy takiej bezczelności w zabieganiu o miłosierdzie? – Pan Jezus. Piotr chciał powiedzieć: Przebaczyć bliźniemu siedem razy, to szczyt wszystkiego… Rabini mówili, że każdy jest w stanie raz komuś przebaczyć, trzy razy przebaczał Bóg. Piotr chciał zabłysnąć przed Jezusem, więc zapytał: Aż siedem razy? Jezus odpowiedział: Nie mówię ci siedem razy, ale siedemdziesiąt siedem. Za każdym razem, Piotrze. Tego uczy nas Jezus.
Czujesz się bezczelny, cwany, kiedy wracasz? Pan pochwalił nieuczciwego rządcę. Jeszcze raz – to nie jest podręcznik do ekonomii. A jeśli już, to ekonomii miłosierdzia. Z bólem, może czasem z jakąś obojętnością, ale wracaj. Kto cię ma uzdrowić z obojętności? Kto ma cię uzdrowić z niewiary?
Ostatnio znajomy ksiądz zacytował mi wypowiedź jakiegoś wielkiego teologa, który powiedział, że on nie wie, czy wierzy w Boga, ale wierzy w miłość Boga. On nie wie, czy wierzy w Boga, wie, że Go kocha. Trudne, prawda? Trzeba nad tym pomyśleć, bo po co są te rozważania? – Żeby kolejny raz do nich sięgać. Może okazuje się, że ja nie wierzę w Boga, ale Go kocham. A z tych trzech: wiara, nadzieja, miłość, największa jest miłość. Jest jak starsza siostrzyczka, która dwie młodsze siostry – wiarę i nadzieję – prowadzi za rączki do pełni zbawienia. Ciebie, droga siostro i drogi bracie, Pan Jezus do tego zbawienia chce prowadzić.
Na koniec zdarzenie, o którym może słyszeliście. Jeden ksiądz miał do pomodlenia się na brewiarzu w Liturgii Godzin jeszcze dość dużo stron. Był ciepły dzień, lekki wiaterek. Siadł sobie w ogrodzie i spostrzegł, że tych stron do odmówienia jest dużo. Nagle wiatr zawiał i przewrócił mu siedem stron do przodu. Powiedział: Dziękuję Ci, Panie Boże, sam bym się nie ośmielił. :)
Ksiądz Leszek Starczewski