Kto do kogo się przyzna? (18.02.2011r.)

Dobre Słowo 18.02.2011 r.

Kto do kogo się przyzna? 

            Kto się bowiem Mnie i słów moich zawstydzi przed tym pokoleniem wiarołomnym i grzesznym, tego Syn Człowieczy wstydzić się będzie, gdy przyjdzie w chwale Ojca swojego razem z aniołami świętymi.

            Ucząc w szkole jako katecheta, zauważam, że nie sztuką jest wymóc na uczniu odpowiedź, która mi się spodoba, poprzez bardzo surowe zdyscyplinowanie. Trudniej się porozumieć z tym etapem przeżyć, przemyśleń ucznia, na którym on jest. To wymaga wielkiej cierpliwości, pomysłowości i samodyscypliny.

Jeżeli chcę spotkać się, porozumieć, dogadać z człowiekiem tu i teraz, to nie będzie to łatwe. W tej sytuacji często doświadczę bezradność – jak nauczyciel w szkole – i niemocy. Gdy podejdę bardzo uczciwie do wysiłków spotkania się z człowiekiem tu i teraz, niejednokrotnie z moich ust będzie musiało paść szczere: Nie wiem. Nie wiem, jak to zrobić. Nie wiem, jak do tego podejść.

Dziś w Ewangelii Chrystus bardzo wyraźnie przestrzega wszystkich niepodejmujących trudu spotkania się ze słowem, skonfrontowania się z nim i dania świadectwa – idących na łatwiznę.

Co oznacza skonfrontować się ze słowem? – To znaczy przyjąć prawdę, którą niesie słowo, że jesteśmy nieporadni, że z wielkim trudem i wysiłkiem przychodzi nam przełamanie stereotypów w naszym myśleniu, ustaleń w odkrywaniu Boga, że często chcielibyśmy zatrzymać się na pozycji, w której mamy już święty spokój, nie musimy się wysilać, doświadczać bezradności i cierpienia.

Słowo objawia nam po pierwsze prawdę, że jesteśmy słabi i grzeszni, i przez tę słabość ciągle przechodzimy, a po drugie, że ów trud naznaczony jest błogosławieństwem, bo prowadzi do trwałej rzeczywistości – do nieba. Dlatego, jeśli kto chce iść za Jezusem, chce iść do tej rzeczywistości, znaleźć z Nim porozumienie, to musi zaprzeć się samego siebie. Ma wziąć swój krzyż i naśladować Chrystusa. Bo jeżeli ktoś chce zachować swoje życie w swoich ustaleniach, nieruszaniu czegoś, niezastanawianiu się nad czymś, to straci je. A jeżeli ktoś straci życie z powodu Mnie i Ewangelii, z powodu mobilności, ciągłego „wtrącania” się Pana Boga w nasz święty spokój, aby obdarzyć nas twórczym niepokojem – to swoje życie zachowa, odnajdzie.

Słyszymy w pierwszym czytaniu, że mieszkańcy całej ziemi mieli jedną mowę, czyli jednakowe słowa, i dogadali się ze sobą. Wymyślili, że o własnych siłach poznają Boga, że sobie zbudują wieżę, której wierzchołek będzie sięgał nieba.

Ta pozornie niegroźna inicjatywa w rzeczywistości jest największą tragedią, jaka może się przydarzyć człowiekowi. O własnych siłach mogę wymyślić tylko takiego Boga, który mi będzie pasował. A słowo obnaża rzeczywistość naszego serca, która absolutnie o własnych siłach nie jest w stanie odkryć Boga. Wychodzi na spotkanie Pana, który nam się objawia, a nie jest na nasz obraz i podobieństwo.

Mamy obowiązek składać świadectwo o takim działaniu, poznawaniu Boga, o własnej kondycji, o trudnej, ale błogosławionej drodze do wiecznej szczęśliwości. To nie jest tak – jak zauważył jeden z protestanckich komentatorów i głosicieli Bożego słowa, Paul Washer – że jeśli ja, jako Amerykanin, postanowiłbym sobie, że pójdę do Białego Domu i powiem, żeby mnie tam wpuścili, bo znam prezydenta, to zostanę wpuszczony… Nie, zostanę wpuszczony tylko wówczas, kiedy Barack Obama powie, że zna mnie. To nie jest tak, że ja spotkam się z Panem, kiedy powiem: Znam Go, bo wielu przyjdzie i powie: Znamy Cię. To spotkanie będzie tylko wtedy możliwe, kiedy On powie, że mnie zna. A kiedy powie, że mnie zna? – Kiedy ja będę przyznawał się do Jego słów, kiedy zacznę tymi słowami żyć, kiedy będę podchodził do Boga, jako stworzenie, jako ktoś słaby i bezradny, kto – ciągle obdarowywany łaską – jest w stanie dźwigać każdego dnia krzyż swoich zniechęceń, awersji do siebie, do innych, kto ciągle mówi: Nie wiem, ale po to, by napełniać się wiedzą, jaką objawia mu Bóg.

Ks. Krzysztof Grzywocz w jednym z wywiadów powiedział o poruszeniu swojego serca, które dokonało się, kiedy usłyszał wypowiedź wybitnego teologa, dominikanina, o. Jacka Salija: Ojciec Jacek Salij powiedział niedawno podczas zjazdu egzorcystów w Niepokalanowie, że im lepszy teolog, tym częściej mówi: „Nie wiem”. Bardzo mnie to poruszyło. Myślę, że dobrze przeżyta bezradność pozwala na budowanie lepszych relacji z drugim człowiekiem, bo okazuje się, że muszę zawierzyć Bogu swoje życie. Nie jestem drugim Bogiem. To nie jest tak, że Bóg spotkał Boga i teraz sobie dialogują, jak partnerzy. Bez Niego nic nie mogę uczynić. Zupełnie nic.

Panie, prosimy Cię, aby odkrycie naszej bezradności zawsze naprowadzało nas na kontakt z Twoim słowem, abyśmy czerpiąc z niego moc, przeżywali tę bezradność, dźwiganie krzyża, jako błogosławieństwo, i szli za Tobą. Prosimy, abyśmy przyznawali się do Ciebie wobec pokolenia wiarołomnego i grzesznego, abyś i Ty mógł przyznać się do nas przed swoim Ojcem i zaprosić nas do Niebieskiego Domu.

Ksiądz Leszek Starczewski