Dobre Słowo 21.06.2010 r.
Chrystoterapia
Im głębiej jestem zraniony w miłości, tym szybciej rozdrażniają mnie szczególiki, przypominające mi o tym. Często nie potrafimy rozpoznać w sobie tego, jak szybko wyprowadza nas z równowagi człowiek, który w swoim zachowaniu nosi jakąś cechę, czy postawę, przypominająca nam o naszym zranieniu. To bardzo życiowa prawda, którą dziś Jezus nazywa w Ewangelii. Przestrzega swoich uczniów przed wydawaniem sądów, bo takim sądem, jakim wy sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą.
Najbardziej surowe sądy wydajemy o osobach przypominających nam nasze wady – przyczyny naszych zranień. Często czynimy to nieświadomie. Budzą się w nas mechanizmy obronne. Wystarczy, że znajdziemy się w okolicznościach, sytuacjach, rozmowach, uczuciach, obietnicach, dotykających tej zranionej sfery, żeby reagować bardzo impulsywnie, stanowczo i surowo, broniąc tego, co zostało w nas zranione.
Jezus pyta: Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?
Właśnie ta belka pierwszego zranienia w miłości, w zaufaniu, która mocno uderzyła w naszą bardzo intymną i delikatną sferę, sprawia, że z łatwością osądzamy inne osoby, które choćby drzazgą jakiegoś braku szacunku do nas, oschłości, czy też drzazgą jakiejś wady, przypominają nam o naszej belce. Jezus lokalizuje ten typ zachowań w obłudzie. Bo często może być i tak, że nie docierają do nas żadne zachęty do tego, by w sposób profesjonalny dotknąć tej rany – zwrócić się z nią do lekarza. Nie docierają do nas żadne przynaglenia. Jesteśmy na nie szczelnie zamknięci. Trzeba jednak przełamać się i podjąć swoistą „chrystoterapię”, czyli proces uzdrowienia, który absolutnie nie pokrywa się z czarodziejskimi sposobami, dotknięciem różdżką, ale zawsze jest dogłębny. Jezus oczyszcza ranę dogłębnie. Jeśli więc oczyszcza, przycina latorośl, to właśnie po to, żeby wydawała obfitszy owoc.
Pamiętam rozmowę dwóch przyjaciół, z której wynikało, jaką różnicę między nimi zaobserwował jeden z nich, który poddał się terapii wychodzenia ze zranień z dzieciństwa. Zachęcając drugiego mówił bardzo otwarcie: Nie masz pojęcia, jakie owoce przyniesie ta terapia, jeśli tylko się jej poddasz. Jak bardzo się pokochasz. Jak we właściwych proporcjach będziesz patrzył na siebie.
Potrzebne jest spotkanie z kimś, kto w sposób kompetentny, profesjonalny będzie nas prowadził. Tym kimś jest zawsze Chrystus. To On, jeśli zwracamy się do Niego w sposób otwarty, czasem z bólem, czasem wewnętrznie rozbici, i wylewamy przed Nim serce, wskaże osoby i sposoby, żeby nas z tej sytuacji wyciągnąć. Żeby wydarzenia, które nas poraniły, nabrały nowego znaczenia w świetle Ewangelii. Nie były miejscem jątrzenia – wylewania jadu – ale źródłem ogromnej łaski, bo tam, gdzie rozlał się grzech, jeszcze obficiej rozlała się łaska.
Warto pytać siebie samego: Na ile rozpoznając w sobie pewne mechanizmy obronne, jakąś surowość, oschłość, czy może powracające fizyczne choroby, biorę pod uwagę, że przyczyną może być skrywana rana – zranienie w miłości, którego doświadczyłem? Ono bardzo potrzebuje spotkania z Chrystusem, a później spotkania z człowiekiem, z kimś profesjonalnie przygotowanym do tego, by to zranienie właściwie opatrzyć.
Ciągle powtarzam, rozpoznając jako ksiądz, różne zranienia duchowe i widząc rany, które są poza moją kompetencją, czyli zranienia natury psychologicznej, że potrzebna jest chrystoterapia podwójna, czyli pomoc psychologiczna i duchowa. Często zabieramy się za pomoc sobie tylko jednotorowo. Może zabrzmi to jak herezja, ale odradzałbym wyłącznie modlitewną, duchową pomoc sobie, czy komuś drugiemu, kiedy rany dotykają warstw o wiele głębszych – także w sferze psychicznej. Pan Bóg pomaga również w taki sposób, chce nas prowadzić do siebie dwiema drogami – psychologiczną i duchową. Jasne, że trzeba modlić się o mądrego kierownika duchowego i mądrego psychoterapeutę, gdy jest taka potrzeba.
Jezus mówi o obłudzie nie dlatego, żeby wycofać szacunek do zranień z dzieciństwa, ale żeby odkryć przed nami prawdę, że zbawienie przychodzi z zewnątrz. Ja sam sobie pomóc nie mogę. Wymaga to wielkiej siły przekonania i przełamania siebie, by nagle wyciągnąć rękę po pomoc duchową i psychologiczną. Jeśli to nie następuje, a procesy – konsekwencje zranienia – we mnie się budzą, to wchodzę w kłamstwo i obłudę. Taką postawę można poznać po krytykanctwie wobec innych i nieprzyjmowaniu prawdy.
Jak bardzo musi być zraniony ojciec rodziny, który jedyne co ma do zaoferowania swoim bliskim, to stan upojenia alkoholowego, niezwykłe krytykanctwo i podejrzliwość wobec małżonki i dzieci. Jak bardzo musi być zraniona mama, która nieustannie, z całą mocą i „charyzmą” piętnuje swoje dzieci, widząc tylko i wyłącznie ich wady.
Mówiąc o zranieniach, absolutnie nie chcemy usprawiedliwiać tych postaw: No cóż, ona jest zraniona, więc ją usprawiedliwiamy. Nie. Można zrozumieć pewne postawy, wiedzieć, jaką mają przyczynę, ale ich nie usprawiedliwiać. Jezus też ich nie usprawiedliwia: Jak możesz mówić swemu bratu: «Pozwól, że usunę drzazgę z twego oka», gdy belka tkwi w twoim oku? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata. Najpierw sam poddaj się chrystoterapii i przez postawę trwania w procesie uzdrowienia dawaj sygnał temu, który ciągle działa na ciebie nerwowo, przypominając o twoim zranieniu. Nie przyznając się do tego, uciekasz w kłamstwo i obłudę.
Taką postawę przyjął naród izraelski, bo absolutnie nie chciał uznać, że jest obłudny, że jego religijność, relacja do Boga i do drugiego człowieka, opiera się na kłamstwie i interesowności.
W Księdze proroka Ozeasza, w rozdziałach 12 – 14, Pan Bóg przez Ozeasza wypomina obłudę Izraela i Judy. Ostrzega, że jeśli naród nie rozprawi się z tą obłudą, to konsekwencje będą tragiczne. W pierwszym wersecie czternastego rozdziału mówi: Samario, zawarłaś przymierze z Asyrią, ale ta Asyria będzie dla ciebie całkowitym zniszczeniem. Prorok zapowiada: Dzieci twoje będą zmiażdżone, a łona ciężarnych kobiet – rozprute. Jak tragiczne w konsekwencjach są obłuda, kłamstwo, powierzchowność w relacjach do siebie i drugiego człowieka. Jak trudno jest przełamać człowieka, żeby przyznał się do obłudy. Bóg dopuścił na Samarię bardzo masakryczne konsekwencje. Jak słyszymy dziś w czytaniu z Księgi Królewskiej, przez trzy lata Samaria jest oblężona, odcięta od wody i żywności. Panuje jeden wielki smród i zgnilizna. Po trzech latach zostaje zdobyta i dzieją się rzeczy, o których mówił Ozeasz. Jak długo trzeba było przełamywać Samarię i jak tragiczne było jej położenie po wybraniu Asyrii. Ta Asyria, która miała pomóc, stała się pierwszym wrogiem. Ta krytyka, która miała pomóc, tak naprawdę obróciła się przeciwko temu, kto krytykował.
Jezus mówi: Takim sądem, jakim wy sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. Tak się stało w przypadku Izraelitów i tak się dzieje w naszym życiu, ilekroć tylko tkwimy w obłudzie i nie chcemy wyjść do Pana. Ale Pan pragnie nas przełamywać. Nieustannie posyłał proroków, ostrzegał Izraela i Judę. Ostrzega również i nas. Jak mówi autor natchniony: Zawróćcie z waszych dróg grzesznych i przestrzegajcie poleceń moich i postanowień moich, według całego Prawa, które nadałem waszym przodkom i które przekazałem wam przez sługi moje, proroków.
Dzisiaj też dociera do nas rozważanie Dobrego Słowa, a z nim przynaglenie: Wróć, wracaj do Pana. Możemy je zlekceważyć. Możemy powiedzieć: Dziś nie słucham. Dziś nie rozważam. A może to właśnie przez ten dzień – dzień nawiedzenia – Pan Bóg chciał mnie dotknąć i wreszcie w sposób zasadniczy przynaglić do głębszych refleksji i przemyśleń, do złamania mnie w błędnych przekonaniach, które mnie niszczą? Nie musi się spełnić to, co stało się w przypadku Izraelitów i Judy, czyli tak tragiczna w konsekwencjach sytuacja.
Autor natchniony mówi: Lecz oni nie słuchali i twardym uczynili swój kark, jak kark ich przodków, którzy nie zawierzyli Panu Bogu swojemu. Nie poddali się chrystoterapii – mówiąc językiem Nowego Testamentu.
Jeśli tkwimy w głębokim oporze, to ta część nas zostaje odrzucona.
Wtedy Pan zapłonął gwałtownym gniewem przeciw Izraelowi i odrzucił go od swego oblicza. Pozostało tylko samo pokolenie Judy. Bóg nie zgodzi się na przechowywanie w nas obłudy. Ona nas będzie męczyć.
Razem z psalmistą, który odkrył przyczynę takiego stanu i odrzucenia, módlmy się i prośmy, odkrywając własny opór, żebyśmy nie wpadli w poczucie winy. Żebyśmy nie dokonywali samosądów, ale prosili Boga o miłosierdzie i podjęli refleksją.
Odrzuciłeś nas i złamałeś, Boże, rozgniewałeś się, lecz powróć do nas. Wstrząsnąłeś i rozdarłeś ziemię, ziemię mojego małżeństwa, kapłaństwa, rodziny, ulecz jej rozdarcia, albowiem się chwieje.
Ludowi Twemu zgotowałeś los twardy, napoiłeś nas winem, które moc odbiera. Czyż nie Ty, o Boże, nas odrzuciłeś i już nie wychodzisz z naszymi wojskami? Brak Cię w naszych pomysłach, w naszym podejściu do życia. Czyż to nie Ciebie brak, Boże?
Daj nam pomoc przeciw nieprzyjacielowi, przeciw tej części nas, która jest bardzo egoistyczna i obłudna, bo ludzkie wsparcie jest zawodne, bo brakuje nam pomysłów. Biegamy do różnych lekarzy, ale nie zaczynamy od Ciebie.
Psalmista, z wielką ufnością i wiarą, składa bardzo jednoznaczną deklarację: Dokonamy w Bogu czynów pełnych mocy, a On podepcze naszych nieprzyjaciół. Tak. To wyznanie wiary jest kluczowe w dzisiejszych rozważaniach i staje się niezwykle pomocne w kontakcie ze sobą, szczególnie z tymi częściami swojego postrzegania świata, które są obłudne, zakłamane i nam nie sprzyjają.
Dokonamy w Bogu czynów pełnych mocy, a On podepcze naszych nieprzyjaciół.
Ksiądz Leszek Starczewski