Dobre Słowo 26.08.2010 r.
Wesele pierwszym miejscem ewangelizacji
Wesele jest świetnym miejscem do ewangelizacji. Ta prawda próbuje do nas dotrzeć w Uroczystość Maryi Panny Częstochowskiej. Dla wielu księży, w tym dla mnie, ta prawda jest ciągle jeszcze wyzwaniem. Kojarzę sobie powody, dla których zbyt często rezygnuję z udziału w weselach. Część z nich to najzwyczajniej w świecie obawa przed tym, żeby swoją obecnością nie przyćmić radości, czy też nie wpływać krępująco na tych, którzy chcieliby świętować radość wypływającą z miłości małżonków.
Jezus uczy nas, że wesele to pierwszy punkt Jego misji. Chce przynosić i pomnażać radość. On jest źródłem radości pokonującej smutek i przeprowadzającej przez wszelkie najdrobniejsze nawet kłopoty życiowe.
Na wesele zaproszono Jezusa i Jego uczniów. Jest tam też Jego Matka, która pełni najprawdopodobniej bardzo ważną rolę w organizowaniu przyjęcia, bo to jej słuchają słudzy. To ona zauważa brak jednego z podstawowych produktów, jakim jest wino. Przypomnijmy, że wino w tamtej kulturze to podstawowy napój. Korzystanie z niego zawsze wiązało się z umiarem i przynosiło radość. Nie mając wina, nie ma się radości. Dodajmy z całą mocą, że upijanie się winem było traktowane z największą pogardą. Każdy, kto wchodzi w klimat analizy tej Ewangelii, powinien o tym pamiętać, szczególnie u nas, w Polsce, a nieprzypadkowo także i w sierpniu.
Jezus jest na tym weselu nie jako ponurak, który przychodzi, aby gasić, tłumić, dławić radość, bo za chwilę wstanie i powie coś niezwykle poważnego, ale jako ktoś, kto wpisuje się w zwykłe okoliczności życia ze swoją mocą. Jego pierwszy znak, który czyni, dokonuje się właśnie na weselu. Nie jest to jakaś przemowa, cud, który wszystkich rzuca na kolana – ludzie otwierają ze zdumienia oczy i widzą w Jezusie cudotwórcę, lekarza. Jezus obejmuje dotykiem bardzo codzienne, konkretne sprawy, skupia się na radości.
Brak wina zauważa Maryja. To ona zwraca się do Jezusa, którego ciągle się uczy. Zwraca się jako Ta, która Mu ufa i dostraja swoje serce do Jego Serca. To dostrojenie przebiega w dwóch etapach. Pierwszy etap to przedstawienie prośby, drugi – całkowite zdanie na wolę Jezusa siebie oraz tych, którzy na weselu ten kłopot mają.
Pierwszy wniosek próbujący do nas dotrzeć z tej Ewangelii, to zaproszenie skierowane do naszych serc w tym stanie, w którym teraz są, aby zwróciły się do Jezusa. Ilekroć Jezus jest zapraszany – a te powszednie sprawy, którymi zajmuje się Ewangelia, sugerują, że powinien być zapraszany codziennie i wciąż na nowo – tylekroć przynosi moc wyprowadzającą z przeżywanej sytuacji radość i to radość pełną, bo taką radość Jezus daje.
Drugie bardzo ważne przesłanie, to zachęta do tego, byśmy uczyli się uśmiechać i czerpać radość ze spotkań z Jezusem, żeby nasze miny, sposób wypowiadania się o wierze, w której Pan Bóg daje nam udział, nie był naznaczony ponuractwem.
Po trzecie, wesele to niesamowita okazja do ewangelizacji, która nie obejmuje jakiegoś kazania, czy moralizatorstwa, ale pomnożenie radości. Ciekawa jest też kwestia umieszczenia w opisie sytuacji na weselu zdań: Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: „Nie mają już wina”. Tak jakby, z uśmiechem mówiąc, Jezus i Jego uczniowie byli przyczyną tego, że zabrakło wina – jakby z tego wina rzeczywiście korzystali. Jesteśmy więc zaproszeni do tego, by również przez tonację głosu, kiedy dane nam jest czytać słowo Boże na Mszy Świętej, ukazywać radość i życie. Przez nasz sposób zwracania się do innych i mówienia o wierze nie możemy uciekać od codzienności, ale w tę najzwyklejszą powszedniość mamy wprowadzać i zapraszać Jezusa, który jest źródłem radości, a nie jej zagrożeniem.
Kolejna kwestia to posłuszeństwo słowu wypowiadanemu przez Jezusa. Ono nam nie zaszkodzi, nie zagrozi naszemu pragnieniu szczęścia, ale stworzy ku temu odpowiednią atmosferę i wprowadzi nas w klimat uzyskiwania szczęścia wiecznego.
„Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. To ostatnia kwestia z dzisiejszych rozważań. Dotyczy roli Maryi. Maryja nie spełnia roli, jaką często jej błędnie przypisujemy. To nie jest jakaś znajoma, która ma chody u Jezusa, czy potrafi wejść na królewskie salony Boga i pozałatwiać nam jakieś sprawy. Maryja jest dla nas bardzo żywym przykładem dzielnej niewiasty, która przeszła swoją drogę życia, ucząc się ufności, zarówno przez zwiastowanie, które z pewnością było dla niej wydarzeniem mocno stresującym, jak i narodzenie Syna w warunkach stajni betlejemskiej. Uczyła się Jezusa dwunastoletniego nauczającego w świątyni, szukając Go z bólem serca. Uczyła się Go przez doświadczenie Kany Galilejskiej, a także wchodzenie w relację najgłębszą, opartą na więzach posłuszeństwa Bożemu słowu, które rozważała, czyli nie tylko na więzach krwi. Przeszła przez krzyż do chwały nieba, do której została wzięta.
Nie przypisujmy Maryi roli kogoś, kto nas w czymś wyręcza. Jest Ona dla nas przykładem i zachętą do stosowania w naszej codzienności tych wskazówek, które stały się treścią Jej życia. My też mamy swoją drogę wiary i nie musimy mieć znajomości w niebie. To, co jest nam potrzebne, to treść życia Maryi, czyli zaufanie słowu, zgoda na to, aby to słowo nas kształtowało dzień za dniem. Przez to, że Maryja jest przywoływana w dzisiejszej uroczystości jako Pani Częstochowska, nie spływa na Polskę żaden przywilej, tylko zobowiązanie do tego, aby ci, którzy czczą ją w Jasnogórskim Wizerunku, pokazywali przez codzienność życia, jak należy czerpać siły ze spotkania z Bogiem w Jego słowie, w doświadczeniach kolejnych wydarzeń i takich braków, jakie miały miejsce chociażby na weselu w Kanie Galilejskiej.
Czytany dziś fragment Ewangelii św. Jana nie jest opisem wyłącznie historycznym, ale dotyczy naszej codzienności, w której brakuje radości i żywych, autentycznych, realnych relacji i dróg wiary. Maryja daje nam bardzo wyraźny znak, że każdy z nas ma swój czas i swoją drogę odkrycia Jezusa, bylebyśmy tylko wchodzili na nią, nie obawiając się swoich obaw i nie lękając się swoich lęków, ale je wszystkie przedstawiając Temu, który potrafi z wody uczynić wino, a ze smutku radość.
Ksiądz Leszek Starczewski