Przystąpić do Jezusa (4 XII 2009)

Przystąpić do Jezusa

Panie Jezu, Ty chcesz, abyśmy zmierzyli się z Twoim słowem. Twój Apostoł mówi, że słowo jest jak miecz obosieczny, tnie w jedną i drugą stronę. Ale jest też wypróbowane w ogniu, jest światłem. Chcesz dotknąć naszych ciemności, naszego niewidzenia, ślepoty, byśmy przejrzeli na oczy i rozradowali się życiem jako Twoim darem, jako miejscem, w którym Twoja miłość wszystko zwycięża. Pomóż nam, Panie, mocą Ducha Świętego, podążać za Tobą pokornie.

Przejmujące jest to chodzenie za przechodzącym Jezusem. Dlaczego? – Bo Jezus przechodzi, a za Nim idą dwaj niewidomi, głośno wołając. On idzie dalej, wchodzi do domu. Nie ma w Nim jakby takiego odruchu, że ślepcom należy się pomoc już teraz. A oni idą dalej. Są niejako przywiązani do Tego, którego wyczuwają. Wiemy, że niewidomy ma rozbudowany zmysł dotyku i słuchu. Chce słyszeć, chce iść za Jezusem. Ślepcy są bardzo przywiązani, nie chcą odstąpić Jezusa na krok.

A teraz przepraszam za zejście na psy. Otóż niedawno czytałem o zdarzeniu mającym miejsce w Łodzi na cmentarzu. Pojawił się piesek, który wręcz tam nocował. Nie chciał opuścić terenu i siedział przy jednym grobie. Jak się okazało, był to grób jego pana. Ludzie o życzliwych odruchach serca chcieli się nim zaopiekować, żeby na czas zimy zapewnić mu jakieś schronienie, bo tak bardzo był przywiązany. Obraz przywiązania tego pieska wzbudził we mnie pewne skojarzenia: kiedy patrzę na różne prośby, które zanoszę do Pana Boga, to tak, jakbym stał już przy grobie, ale ciągle jeszcze wyczuwam, że mój Pan jest gdzieś blisko. Niewidomi z dzisiejszej Ewangelii mają ten dar, że idą za Jezusem do domu, nawet gdy wydaje się, że On nie jest nimi zainteresowany. Scena spotkania z Syrofenicjanką, kobietą, która przyszła z terenu, gdzie ludzie z wiarą nie mieli nic wspólnego, zdaje się potwierdzać, że Jezus jakby nie reagował na jej prośbę. Wypowiedział słowa, które mogły ją zaboleć – jakby zeszła na psy: Niedobrze jest zabierać chleb dzieciom, a rzucać psom. Ale ona, jak wiemy, nie dała za wygraną, tylko szła za Nim: Tak, Panie, ale i szczenięta jedzą z okruchów, które spadają ze stołu.

Tak więc ci niewidomi są bardzo zdeterminowani. Jezus wydaje się nie ułatwiać, tylko utrudniać uzyskanie konkretnej łaski, która im się po prostu należy. Oni powinni widzieć i kropka, a nie widzą. Jesteśmy przekonani – jeżeli tylko pojawi się w naszym sercu szczerość, a powinna się pojawić, gdy dotkniemy doświadczeń, w których my chodziliśmy za Jezusem, jak jakieś opuszczone, wyrzucone psy – że On najwyraźniej nie jest zainteresowany tym, żeby cokolwiek tutaj się zmieniło.

Ewangelista relacjonując tę scenę, pisze, że gdy wszedł do domu, niewidomi przybliżyli się, przystąpili do Niego, pokonali kolejny dystans.

Trzeba przystąpić do Jezusa, zbliżyć się maksymalnie do ołtarza. Maksymalne zbliżenie to pełnia zbawiania, zamieszkanie w Sercu Boga. Noszę cię w sercu, mówimy. Kiedyś mój przyjaciel przysłał mi takiego s-msa: Leszku, ja Cię noszę w moim sercu. Bardzo pokrzepiające i bardzo mocne.

Moja dusza przylgnęła do ciebie. To jest pełnia zbawienia, kiedy dusza przylgnęła do Jezusa, przystąpiła do Niego. Sytuacja bardzo nie sprzyja następnym kroczkom, bo niewidomi z trudnością stawiają kroki, muszą się trzymać, orientować w terenie, ratować się, jak mogą. Wykonać ten krok nie jest łatwo.

Gdy przystąpili do Niego, Jezus ich zapytał: Wierzycie, że mogę to uczynić? Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi gdy przyjdzie? Kiedy przyjdzie? Choćby i teraz. Czy znajdzie wiarę – choćby nawet w księdzu – wiarę przemieniającą, wiarę w to, że ta Eucharystia i jego przemieni? Czy znajdzie wiarę w tobie, droga siostro i drogi bracie, gdy przyjdzie? Czy znajdzie wiarę? On by chciał znaleźć wiarę, bo jest Adwent, dlatego usilnie pracuje nad tym, by wydobyć z nas pragnienie wiary, jeśli jej nie ma albo jeśli jest tak licha, że przy wołaniu pierwszym, drugim, siedemdziesiątym: ulituj się nade mną, czuję tylko chłód, słyszę milczenie. Bo wiara się już wypaliła. Może i trzeba sobie to powiedzieć, że jej dotychczasowe funkcjonowanie absolutnie nie pasuje już do tej rzeczywistości, w której dziś jestem.

Wierzycie, że mogę to uczynić? – Jezus pyta o wiarę. Pyta, bo chce tę wiarę z serca nam wydobyć. Kościół uczy, że wydobywa ją, głosząc słowo. Jeśli się ktoś osobiście zbliża do Jezusa, to usłyszy takie pytanie: Wierzysz, że mogę to uczynić? Boże słowo głoszone w Adwencie jest pełne zaproszenia do wiary, pragnienia wiary, pragnienia miłości, nadziei, do tęsknot. Bóg nie zachowuje się jak chłopiec, który odkrył piękno w dziewczynie, rozbudził w niej pragnienia i ją zostawił.

Bóg głosi słowo, które ma wzbudzić wiarę, i pyta przez proroka Izajasza: Czyż nie w krótkim już czasie Liban zamieni się w ogród, a ogród za mur zostanie uznany, czyż nie w krótkim już czasie? W ów dzień głusi usłyszą słowa księgi a oczy niewidomych wolne od mroków i ciemności będą widzieć. No właśnie. Słyszymy słowo, otrzymujemy zaproszenie do pragnień i niewykluczone, że w naszych sercach pierwsze, co budzi się w odpowiedzi na pytanie Jezusa, jest: nie. Czyż nie w krótkim już czasie Liban zamieni się w ogród? Daj spokój, Panie, w jakim krótkim czasie? Ile ja już czekam? Daj spokój z tym owym dniem. Niewykluczone, że takie reakcje się budzą, gdy wejdziemy głębiej w siebie, a przecież odkrywanie pragnień to dotykanie głębi serca, dotykanie tych elementów, które nie są w nas wierzące, nie zostały zewangelizowane, dotknięte łaską. Odkrywanie tych ciemności jest nam bardzo potrzebne. Niewykluczone, że nie czas teraz na wiarę, że czas raczej na wydobywanie wiary. Niewykluczone, że czas teraz na ciemność i jedyne, co jest w tej ciemności, to światło słowa. Niewykluczone, że ten czas wybrał Pan Bóg dla wielu z nas po to, żebyśmy autentycznie odpowiedzieli Mu: Tak, Panie! Pamiętamy przypowieść o dwóch synach, których ojciec zaprosił do pracy w winnicy, pierwszy mówił:  „Idę, panie”, i nie poszedł, a drugi – „Nie pójdę”, i poszedł.

Siostry i bracia, śmiem twierdzić, że wszyscy jedziemy na tym samym wózku, przy czym różnie on u nas wygląda: wózek doświadczeń, przeżyć, różnych zwątpień, nadziei. Dzisiaj Jezus przechodzi pośród nas w mocy Ducha Świętego. Pełen zwycięstwa chce podotykać tego, co identyfikujemy jako udawanie w wierze, co przeczuwamy jako element pewnego pobożnościowego tylko wieka, a wewnątrz tak jak pod pięknym grobem pobielanym – gnieździ się zgnilizna. Niewykluczone, że Pan chce tego dotknąć.

Być może – a mówię to z wielkim szacunkiem wobec tajemnicy życia każdej i każdego z nas – jesteśmy dopiero w tym momencie, że idziemy za Nim, czyli nawet nie jesteśmy na etapie głośnego wołania. Nie wspomnę o tym, że jest jeszcze moment wejścia do domu, przystąpienia do Jezusa. Być może tak to wygląda. Jeśli tak, to nie przygnębiaj się, droga siostro i drogi bracie. Każdy z nas ma jakiś etap odkrywania Jezusa.

Oni odpowiedzieli Mu:  „Tak Panie”. Wtedy dotknął ich oczu. To tak znaczyło tak. Było zdeterminowane. Już nie było huśtania na dwie strony, trzy, pięć, osiem możliwości – jeszcze spróbuję modlitwy, jeszcze raz może się uda. To już było zdecydowane. I nad takim pragnieniem pracuje w nas Pan Bóg przez Adwent.

Nowy rok kościelny to właśnie czas rozpoczynający się pracą nad naszymi pragnieniami. Pan chce je wydobyć. Psalmista sam się przyznaje, że nie ma najlżej w życiu, ale mówi: Pan moim światłem i zbawieniem moim.

Twórca Arki Noego, Robert Fridrich, opowiadał kiedyś, jak pełen wzruszenia słuchał swojej piosenki: Nie boję się, gdy ciemno jest, Ojciec za rękę prowadzi mnie, śpiewanej przez niewidome dzieci. Mówił, że ten śpiew i to wykonanie jakoś zapadło mu głęboko w serce, utwierdziło go też w tym, że warto pisać takie proste, melodyjnie pioseneczki, przez innych artystów często wyśmiewane.

Psalmista wyznaje: Pan moim światłem i zbawieniem moim. Niejako wychodzi naprzeciw temu, co przeżywa, ze słowem. To jest jego światło. Tu najwyraźniej nic się nie zmienia, bo o jedno tylko prosi Pana, o to zabiega, aby mógł zawsze przebywać w Jego domu, w Jego bliskości, przez wszystkie dni życia. To jest dla  niego najważniejsze. Nawet nie jest najważniejsze to, by przetrzymać cierpienie, które go spotyka, tylko żeby dostać się do domu Niebieskiego Ojca, do Serca Pana.

Kogo miałbym się lękać? – pyta. Kogo? Siostro i bracie, kogo się lękasz? Słowo pyta, psalmista mówi: Kogo miałbym się lękać? I dodaje: Pan moim światłem i zbawieniem moim. Kogo miałbym się lękać? Rozmowa z Panem o lękach jest bardzo kluczowa. Oczyszcza pragnienia. Kogo się lękasz? Przed czym czujesz trwogę? Przed kim czujesz trwogę? – Takie pytania stawia nam słowo. Przed kim i przed czym czujesz trwogę? O tym trzeba najwyraźniej w świecie porozmawiać. To najwyraźniej w świecie dziś słowo Boże chce w nas przeczytać. Pragnie nas dotknąć i dotyka.

Oto nasz Pan przychodzi z mocą i oświeci oczy sług swoich. Dziś, stając pośród nas, mówi: Według wiary waszej niech się wam stanie. To nie jest przekleństwo, nawet gdy ta wiara jest u nas mała. Niech nam się stanie. Doświadczmy tego, jak działa słaba wiara. Przejedźmy się na tym, jak działa słaba wiara. Doświadczmy tego, jak nie opłaca się być słabo wierzącym. Doświadczmy, bo to jest bardzo wyzwalające i otwierające nas doświadczenie.

Panie, Ty spoglądasz na nas teraz w swoim słowie. Pomóż, abyśmy my spojrzeli na nasze życie w świetle Twojego słowa. Twoje światło, które nam posyłasz, w ciemności świeci i ciemność go nie ogarnie.

Daj, abyśmy doceniali każdy promyk światła płynący z Twojego słowa, żebyśmy przyjmowali słowo i trwali przy nim jak przy lampie, która świeci w ciemnym  miejscu, aż dzień zaświta, bo zaświta. Bo rzeczywiście w owym dniu oczy niewidomych będą wolne od mroku i od ciemności. Bo rzeczywiście w owym dniu pokorni, czyli głupi w oczach świata, wzmogą swą radość w Panu, najubożsi rozweselą się w Świętym Izraela. Bo rzeczywiście w owym dniu nie będzie już ciemięzcy z szydercą, chociaż szyderstwo zbiera dziś najwyższe notowania. Wycięci zostaną wszyscy, co za złem gonią.

Daj nam, Panie, abyśmy gonili za Tobą, nawet idąc tak niedołężnie, jak niewidomi, o których dziś w Ewangelii słyszymy.

Ksiądz Leszek Starczewski