Moje świętości
Jezusowi zależy tak na świętości nie dlatego, że urzędowo wypadałoby bronić Kościoła, Boga i świętości, gdy się należy do jakiegoś zgromadzenia liturgicznego czy grupy wyznawców. Chodzi o to, że jeżeli nie umiemy wygospodarować sobie czasu na świętość, nie jesteśmy w stanie zdobyć się na posiadanie świętości w swoim życiu, niczego nie uszanujemy, nawet samych siebie. Dlatego Chrystus tak mocno broni spraw świętości. Jeśli zabraknie nam świętości, życie straci sens. W jednym z internetowych komentarzy do tekstu o Kościele przeczytałem: Współczuję wszystkim niewierzącym, jeżeli dla nich życie kończy się w piachu, jeżeli kończą jak robaki i to jest wszystko, co mają do zaoferowania. Ja chcę wierzyć, że moje życie zostanie odzyskane w zmartwychwstaniu i będzie zjednoczone z Bogiem w wieczności.
Obserwujemy dziś kompletnie niegrzeczne zachowanie Jezusa w świątyni. Jak tu wytłumaczyć dzieciom, że ma ono jakiś sens?... Jako małe dziecko właśnie takich akcji w kościele bałem się najbardziej – żeby ksiądz nie wytargał mnie za ucho, żeby nie przeprowadzał gdzieś do przodu, kiedy rozmawiałem. Jeżeli więc jeszcze za tym wszystkim stoi Pan Jezus, który daje pozwolenie na takie zachowanie w świątyni – a słyszymy, że sam zachowuje się wręcz skandalicznie – to jak to rozumieć? O co tu chodzi?
Przywykliśmy do porcelanowego obrazu uśmiechniętego Pana Jezusa. Przyznam, że nieraz nie wytrzymuję, gdy w Częstochowie przy ulicy Siedmiu Kamienic, gdzie jest bazar, widzę niektóre obrazy Pana Jezusa. Gdyby On w rzeczywistości był taki, to chyba bym wiarę stracił –wymalowany, wypolerowany, słodziutki Jezus, zupełnie nie z tego świata, tylko z jakiejś bajki. Kiedy zobaczyłem obraz ukrzyżowanego Pana Jezusa, który po przechyleniu Go mruga oczami, to już kompletnie nie wiedziałem, o co w tym wszystkim chodzi i czemu służy coś takiego…
Przywykliśmy raczej do takich porcelanowych wyobrażeń Pana Jezusa, który głaszcze, z każdym zagada. Takiego Pana Jezusa potrafimy nawet zaakceptować, niektórzy z nas pewnie by skomentowali: O, to jest dopiero dobry Pan Jezus, z każdym umie zagadać. Jednak okazuje się, że Chrystus z dzisiejszej Ewangelii jakby nie umiał zagadać z ludźmi. Wchodzi do świątyni i rządzi się, jakby był we własnym domu.
Sytuacja jest o tyle skomplikowana i poważna, że powypędzał ludzi znajdujących się w miejscu nazywanym przedsionkiem pogan. Kupcy przyprowadzali tam woły, baranki, gołębie. Pracownicy kantoru, bankierzy, zajmowali się swoją zwykłą powinnością, właściwie szli na rękę ludziom przychodzącym na święta. Zbliżała się pora Paschy żydowskiej. Pielgrzymi z daleka nie chcieli brać ze sobą wołów, baranów, gołębi, tylko przynosili pieniądze, wymieniali je i na miejscu kupowali ofiarę. Wymieniali pieniądze dlatego, że Żydzi nie chcieli mieć na monetach żadnej podobizny.
Sytuacja jest o tyle niezrozumiała, że przecież było tam także mnóstwo ubogich. To ich jakoś bardziej ciągnie do Pana Boga. Często syci i bogaci – nie wszyscy oczywiście – uważają, że Pan Bóg jest im niepotrzebny.
Należałoby to w jakiś sposób uszanować. A tu Chrystus sporządził sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni. Mało tego, powyrzucał woły, baranki, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał.
Drogie siostry i drodzy bracia, nie jest przesadą wyobrazić sobie obraz, że wchodzimy do kościoła i widzimy powywracane krzesełka, poprzesuwany ołtarz. Nie można się w ogóle odnaleźć. Bylibyśmy pewnie wstrząśnięci. Ale to jest dokładnie ten obraz – wstrząsający obraz.
Czy Chrystus chce wywołać skandal? Zaraz byłoby tu kilka stacji telewizyjnych – profanacja – bo trzeba o czymś pisać. A jest niedziela, to jakiś temat kościelny można podrzucić…
Jeżeli Chrystus posuwa się do mocnych słów lub zdecydowanych gestów, to znaczy, że sprawy bardzo się skomplikowały i inaczej się nie da trafić do osób, które te sprawy komplikują. Nie da się inaczej trafić do człowieka przekonanego o własnej porządności, jak czasem zrobić mu wstrząsającą scenę. W każdym geście Jezusa – nawet w tym najmniejszym – jest mądra miłość. To jest miłość. On pozwoli, aby za tych ludzi, których w tej chwili „załatwił”, sam został załatwiony na krzyżu. On za nich także odda życie.
Jest to zatem niezwykle ważne i mocne przesłanie. Chrystus w tym pozornym skandalu przynosi ogromnie mocną miłość, która chce czegoś nauczyć. Czego? – Szacunku do świętości.
Z dzisiejszą Ewangelią Chrystus bardzo mocno chce dotrzeć do serc osób uznających się za Jego wyznawców. Świętej pamięci profesor prawa kanonicznego, ks. Mieczysław Rubak, mówił, że w Kościele są wierni świeccy i wierni duchowni. Do serc jednych i drugich Chrystus chce dotrzeć z pytaniem: Jakie mam świętości w życiu?
Czy mam jakieś świętości z życiu? To znaczy, czy mam jakiś święty czas w moim porządku dnia, tygodnia, w którym zupełnie się wyłączam i jestem do dyspozycji Boga?
Czy mam jakieś święte osoby, które biorę sobie do serce, jeżeli chodzi o ich styl życia, które do mnie docierają? To znaczy, czy mam jakieś osoby, które pokazują mi swoim stylem życia, że trzymać z Bogiem, to wszystko przetrzymać?
Czy mam takie osoby, które czczę i których bronię?
Czy mam jakieś święte miejsca?
Czy dla mnie miejscem świętym jest kościół, cmentarz?
Teraz może to do nas bardziej dociera, bo idąc przez skrzyżowania, czy jadąc autem, mamy nieraz okazję zobaczyć, że stoją krzyże, pali się świeca. Dla kogoś z bliskich osoby, która tam odeszła, jest to miejsce święte.
Czy kościół, kaplica jest dla mnie rzeczywistością, w której prawdziwie przebywa Bóg?
Te pytania próbują dotrzeć do naszych serc i dotrą, bo Chrystus wcześniej czy później będzie chciał odzyskać tę świętość we mnie. On zdaje sobie z tego sprawę, że sam – jako ksiądz, jako mama, tato, dziecko – nie poradzę sobie. Nie dam rady bez świętości w takim znaczeniu, że mnie jest już wszystko jedno czy o Kościele, do którego należę, mówią dobrze czy źle. Mnie jest wszystko jedno, czy na temat wyznawanych wartości, prawd, które przeżywam, mówi się dobrze czy źle.
Te pytania chcą dotrzeć do naszych serc. Niektórzy z nas będą mieli już dzisiaj możliwość zdać z tego sprawę w czasie obiadu, spotkania ze znajomymi. Nie uciekajmy z Ewangelią do odległych czasów. Trzymajmy się konkretów życia. Pierwsza lepsza rozmowa, kiedy zostanie poruszony temat świętości, Boga, Kościoła, będzie sprawdzeniem tego, czy słuchając dzisiejszej Ewangelii doznaję wstrząsu, że Chrystus nie żartuje sobie, kiedy wyrzuca przekupniów ze świątyni, bo bardzo zależy Mu na tym, żeby troszczyć się o świętość.
Czy przemawiający dzisiaj do nas Chrystus jest czytelny w swoim przekazie, w pytaniach wypływających z Ewangelii? Czy jest zrozumiały w swoim zachowaniu, pozornie skandalicznym? – Dla Niego świętość odgrywa priorytetową rolę. On miał czas na modlitwę. Jako Syn Boży mógł się nie modlić… Ewangelista Łukasz zauważa, że nieraz Jezus był przyłapywany na tym, że całą noc spędzał na modlitwie. Podejrzewam, że wielu spośród nas ma takie doświadczenie za sobą, choćby z jakichś pielgrzymek – czy to na Jasną Górę, czy do innego sanktuarium.
Chrystus miał czas na modlitwę. To była dla Niego świętość. Miał czas i miejsce, kiedy jako dwunastoletni chłopiec został w świątyni. Czy nie wiecie, że należę do mojego Ojca, że powinienem być priorytetowo w sprawach Ojca?
Jezusowi zależy tak na świętości nie dlatego, że urzędowo wypadałoby bronić Kościoła, Boga i świętości, gdy się należy do jakiegoś zgromadzenia liturgicznego czy grupy wyznawców. Chodzi o to, że jeżeli nie umiemy wygospodarować sobie czasu na świętość, nie jesteśmy w stanie zdobyć się na posiadanie świętości w swoim życiu, niczego nie uszanujemy, nawet samych siebie. Dlatego Chrystus tak mocno broni spraw świętości. Jeśli zabraknie nam świętości, życie straci sens. W jednym z internetowych komentarzy do tekstu o Kościele przeczytałem: Współczuję wszystkim niewierzącym, jeżeli dla nich życie kończy się w piachu, jeżeli kończą jak robaki i to jest wszystko, co mają do zaoferowania. Ja chcę wierzyć, że moje życie zostanie odzyskane w zmartwychwstaniu i będzie zjednoczone z Bogiem w wieczności.
Walka Chrystusa jest tak intensywna z prostej przyczyny: Jemu zależy na tym, żeby nam zależało na obronie świętości.
W dzisiejszej Ewangelii Jezus mówi w pierwszej kolejności o świątyni, jako o swoim Ciele – w Nim samym mieszka Boży Duch. Mówi o świątyni, jako o mistycznym ciele Jego wyznawców. Ciało mistyczne to miejsce związane z działaniem Ducha Świętego. Jezus mówi o każdym z nas.
Nasze ciało, choć podlega zniszczeniu, choć pewnego dnia się rozsypie, jest obecnie świątynią Ducha Świętego. We mnie mieszka Bóg. W moim wnętrzu przebywa Bóg. Być może głos Boga jest przymulony, zasypany. Być może zbyt wiele trosk, kłopotów, zabiegania, zainteresowania się sobą, utyskiwania nad sobą, przyćmiło nam płomień Ducha Świętego, ale On tam jest. Psalmista mówi: O Tobie mówi moje serce, szukam Twojego oblicza.
Drogie siostry i drodzy bracia, jeżeli znajduję czas, żeby posłuchać, o czym tak naprawdę mówi moje serce, to usłyszę, że pragnie Boga żywego. Jeżeli naprawdę gospodaruję swoim czasem tak, żeby priorytetowo traktować kontakt, relację z Bogiem, to odkryję, że Bóg traktuje mnie jak uprawną rolę, czyli kogoś, kogo nieustannie buduje, kształtuje, przemienia, nie tylko do czasu, kiedy osiągnę lata emerytalne i będę mógł powiedzieć, żeby teraz inni się trudzili, bo ja mam już wszystko poukładane. Nie. Lata emerytalne to czas niezwykle intensywnych zaproszeń Boga do modlitwy za tych, którzy swoje lata marnują. Jest to czas na uporządkowanie swojego życia.
Wczoraj uczestniczyłem w pogrzebie pana kościelnego z pierwszej parafii, na której pracowałem. Przeżył on dziewięćdziesiąt siedem lat. Do końca był świadomy tego, co mówił. Ostatni tydzień spędził w szpitalu. Odwiedził go ksiądz proboszcz i zapytał: Panie Józefie, czego panu potrzeba? Pan Józef powiedział: Księże, Bożego miłosierdzia. Módlcie się o Boże miłosierdzie dla mnie.
Pan Józef zawsze priorytetowo traktował świątynię. Nieraz z księdzem proboszczem przyłapywaliśmy go rano, jak klęczał i rozmawiał na głos z Panem Jezusem. Padały w tej modlitwie również imiona księdza proboszcza i moje, kiedy prosił dla nas o błogosławieństwo. Rozmawiał z Bogiem jak z przyjacielem. Dziewięćdziesiąt siedem lat... Do końca pozostał wierny. Ks. prof. Kudasiewicz, który także uczestniczył w pogrzebie, powiedział, że to był nasz Symeon, mędrzec tej ziemi, mężczyzna, który pokazał, jak zachować wierność Bogu do końca. Serce miał przy Bogu, a ręce przy pracy. To były jego priorytety w życiu.
Troska o świątynię, to nie tylko troska o kościół zewnętrzny, ale to przede wszystkim dbałość o moje serce, o relację z Panem Bogiem. Troska o świątynię, to staranie o żywą relację z Bogiem, który szczególnie w czasie Eucharystii sprawia, że wypływają tu, jak woda niosąca życie, ogromne ilości natchnień, sił, łask. Ktokolwiek pozwoli przez skupienie i wiarę, aby ta woda wpłynęła do jego serca, aby to natchnienie ogarnęło go, aby Duch Święty wypełnił jego serce, dostępuje – jak zapowiada prorok Ezechiel – umocnienia, oczyszczenia i uzdrowienia. Nawet gdybym miał dziś wiarę trupią, jeżeli wracam do żywej relacji z Bogiem, On ma moc ożywić ją na nowo, ma moc znów zachwycić moje serce.
Nurty rzeki rozweselają miasto Boże, najświętszy przybytek Najwyższego – mówi psalmista. – Bóg jest w jego wnętrzu, więc się nie zachwieje, Bóg je wspomoże o świcie – dodaje, przypominając nam prawdę wyrażaną też w śpiewie: Ledwie oczy przetrzeć zdołam, wnet do mego Pana wołam, do mego Boga na niebie i szukam Go wkoło siebie.
Już o świcie chcę zacząć dzień z Bogiem, prosząc Go o błogosławieństwo, zawierzając Mu wszystko, co się stanie, żeby mieć siły do niełatwego życia, które nikogo nie rozpieszcza.
Panie Jezu, dziękujemy Ci za Twoje wstrząsające, pełne mocy wejście do świątyni. Dziękujemy za to, że powywracałeś stoły bankierów, powyrzucałeś ze świątyni tych, którzy za priorytet uznali coś, co zasłania Ciebie. Ty nawet ubogim przypominasz, że ubóstwo może zaślepić w spojrzeniu na priorytety.
Pomóż nam – o to Cię bardzo prosimy – abyśmy na nowo odkryli prawdę, że Ty masz być na pierwszym miejscu, że relacja z Tobą jest święta i zaczyna się od słuchania swojego serca.
Jeżeli ktoś dobrze słucha swojego serca, trafi do Kościoła.
Pozdrawiam w Panu – ks. Leszek Starczewski.