Test na Miłość
Uczymy się tej miłości cząstkowo, fragmentarycznie, poprzez różne zdarzenia, sytuacje naszego życia.
Św. Jan kreśli dziś przed nami test na potwierdzenie tego, że nasza miłość czy nasze życie, ma wymiar wieczny. Po czym poznać, że jesteśmy osobami, które wierzą w miłość i stąd mają nadzieję? – Bardzo konkretne wyjaśnienie odnajdujemy u św. Jana: Najmilsi: Taka jest wola Boża, którą objawiono nam od początku, abyśmy się wzajemnie miłowali.
Autentyczny chrześcijański styl życia można poznać nie tyle po słowach, ile poprzez konkretne czyny i to czyny miłości. Św. Paweł powie w Liście do Galatów, że wiara jest czynna, działa w miłości. Jeżeli mówimy, że jesteśmy osobami wierzącymi i chcielibyśmy się przekonać, że rzeczywiście nimi jesteśmy, to możemy poznać to w dwóch punktach. Po pierwsze w tym, czy znajdujemy czas, aby chłonąć miłość, by uczyć się wiary w miłość przez słuchanie słowa, przez kontemplację, zatrzymanie się, rozważanie, adorację Eucharystii, chłonięcie, wysyłanie krótkich wiadomości tekstowych z naszego serca w postaci aktów strzelistych, przypomnień modlitewnych. To jest przyjmowanie, poznawanie miłości, rodzenie wiary w miłość. Druga rzecz to przekazywanie jej dalej w konkretnych czynach, postawach, zachowaniach.
Ponieważ Bóg kocha nas mądrze, dlatego nie oczekuje, że będziemy w sposób naiwny kochać innych. Autentyczny chrześcijanin nie jest wobec wszystkich uśmiechnięty. To nie jest ktoś, kto nigdy się nie denerwuje, nie złości, wręcz nie objawia swojej agresji. To człowiek traktujący każdą sytuację jako okazję do wzrostu w wierze – nawet agresję, która może być wynikiem wtargnięcie w naszą intymność, zdrady tajemnic komuś powierzonych czy też wystawienia naszego serca na chłód obojętności ze strony bliskich. Agresji nie wolno tłumić, ale nie wolno też jej wykorzystywać w złym celu, to znaczy w celu niszczenia siebie lub innych.
Ksiądz Krzysztof Grzywocz przywołuje przykład noża. Nóż może być okazją do pokrojenia chleba na kanapki, żeby kogoś posilić, ale może być także użyty w niewłaściwy sposób. Tym samym nożem można kogoś zranić, nawet zabić.
Chrześcijanin nie jest człowiekiem który nie okazuje agresji, złości czy też nie przeżywa bólu, lecz zawsze się uśmiecha i nigdy nie płacze. Nie. Jest to człowiek, który jeżeli w czymś autentycznie uczestniczy, to uczestniczy w całości. To znaczy, jeżeli płacze, to płacze – musi pewne rzeczy wypłakać, poprzechodzić.
Dlatego prawdziwy chrześcijanin w pierwszej kolejności przyjmuje miłość Boga, bo sam z siebie tej miłości nie wykrzesa, a w drugiej kolejności przekazuje ją innym.
Najmilsi: Taka jest wola Boża, którą objawiono nam od początku, abyśmy się wzajemnie miłowali.
Miłować się wzajemnie, znaczy miłować się tak, jak ukochał nas Bóg, czyli w sposób mądry, rzeczywiście czynny, widzialny.
Warto zauważyć, że miłować tak, jak zostaliśmy umiłowani, oznacza angażować to, co otrzymaliśmy od Boga, w swoje postawy, gesty. To, w jaki sposób jesteśmy traktowani przez Pana Boga, co odkrywamy w różnych spotkaniach z Nim – w słowie, w Eucharystii, w kontaktach z osobami, które uchylają nam nieba poprzez swoje zainteresowanie naszymi problemami, ale także poprzez to, że chcą, abyśmy i my interesowali się ich życiem, bo jesteśmy dla nich kimś ważnym. To właśnie oznacza mądrze ukazywać Pana Boga.
Pan Bóg jest miłością. Jest to odkrycie, którego dokonuje św. Jan w swoim liście przez doświadczenie Go właśnie w ten sposób. Bóg kocha całą swoją istotą, angażuje się całym sobą. To jest Jego środowisko życia – tak, jak dla ryby naturalnym środowiskiem życia jest woda, dla ptaka powietrze, fruwanie, tak dla Pana Boga naturalnym środowiskiem jest miłość.
Bóg jest miłością. Znaczy to, że miłość nie jest Jego wakacyjnym kaprysem czy nawykiem. Pan Bóg całą swoją istotą kocha. To jest Jego środowisko życia. On nie potrafi inaczej. Pochyla się ze swoją piękną, mądrą miłością nad każdym z nas i chce, abyśmy ją przekazywali dalej. Skoro Chrystus, będący objawieniem miłości Ojca, kochał swoich wrogów, to tym bardziej wzywa nas do tego, żebyśmy przyjąwszy Jego miłość, przede wszystkim okazywali ją wobec braci i sióstr, a przez to nabierali siły także do okazywania miłości wobec naszych wrogów, nieprzyjaciół.
Św. Jan podaje jako konkret ilustrujący wolę Bożą, wskazanie do miłości, przykład Kaina i jego brata: Nie tak, jak Kain, który pochodził od Złego i zabił swego brata. A dlaczego go zabił? Ponieważ czyny jego były złe, brata zaś sprawiedliwe.
Przykład ten jest dość jaskrawy, ale i bardzo konkretny, wymowny, jeżeli chodzi o ukazanie działania Pana Boga i działania odwrotnego do objawienia, jakie mamy w Chrystusie, czyli działania nienawiści. Czyny Kaina były złe. Nie złożył on ofiary w sposób właściwy. Pan Bóg w wyjaśnieniach mówi mu nawet: twoje oblicze byłoby pogodne, gdybyś czynił dobrze.
Kain wyczuwa, rozpoznaje, że jego czyny nie są właściwe. Nie jest posłuszny woli Bożej, nie miłuje, gromadzi w sobie nienawiść. Tę nienawiść wyraża wobec najbliższej osoby – w tym momencie wobec brata Abla, na którego przelewa całą swoją złość, będącą tak naprawdę buntem skierowanym przeciwko Bogu.
Dlaczego go zabił? Ponieważ czyny jego były złe, brata zaś sprawiedliwe. Każdy, kto nienawidzi swego brata, jest zabójcą, a wiecie, że żaden zabójca nie nosi w sobie życia wiecznego. – Św. Jan idzie dalej w tym jaskrawym, skrajnym przykładzie tłumaczącym nam działanie Bożej miłości i braku odpowiedzi na rozdawanie miłości przez Boga w człowieku.
Każdy, kto nie przyjmuje Bożej miłości po to, by ją przekazać dalej, staje się zabójcą. Jak zauważył kiedyś ks. Pasierb: Po zabiciu Boga, który jest miłością, człowiek staje się łupem dla samego siebie. Gdy nie przekazujemy miłość, wykorzystamy całą energię, którą Pan Bóg nam posyła – bo miłość jest energią, siłą, ożywczym działaniem, jest osobą – przeciwko sobie, tworząc egoizm, egocentryzm, niszcząc siebie, traktując siebie jak rzecz, której trzeba używać, a innych jak rzeczy, które mają mi służyć. A także skierujemy to przeciwko innym osobom.
To jest jednoznaczne, bardzo jasne stwierdzenie św. Jana, ukazujące, że tego typu postawa nieprzekazywania miłości dalej, czyni nas mordercami, terrorystami względem siebie i względem innych, a tym samym sprawia, że nie nosimy w sobie życia wiecznego.
Św. Jan, wychodząc od tego jaskrawego przykładu, natychmiast podaje odniesienie kluczowe dla nas wszystkich.
Po tym poznaliśmy miłość, że On oddał za nas życie swoje. To jest szczyt wszystkiego. Nie dość, że stał się Człowiekiem, ukazał piękno postaw ludzkich, nie dość, że przyjął na siebie całą wrogość, nienawiść wroga miłości, jakim jest szatan, to jeszcze oddał swoje życie z miłości.
To jest prawda, którą powinniśmy kontemplować, nad którą cięgle powinniśmy się zatrzymywać. Nieustannie powinniśmy sobie mówić: Bóg rzeczywiście mnie kocha, oddaje swoje życie, oddaje mi kolejny dzień życia. Całe Jego zaangażowanie w moje życie jest spowodowane miłością, która Mu nie przejdzie, miłością wieczną.
Czerpiemy z tych prawd, kontemplujemy, przyjmujemy, szczególnie w chwilach, kiedy wydaje się nam, że kompletnie zmarnowaliśmy każdą Jego łaskę, kiedy odkrywamy swoją nędzę. Jest to niesamowita okazja do tego, żeby przylgnąć do Boga, żeby odkryć: Boże, ja rzeczywiście potrzebuję Twojej miłości. Wygłupiam się, odgrywając rolę kogoś obojętnego, kto nie widzi już żadnego rozwiązania. I tym samym wołam o Twoją mądrą miłość.
Jest to niesamowita okazja, żeby po raz kolejny zbliżyć się do Pana, poznać Go, czyli osobiście doświadczyć, szczególnie w chwilach nędzy. Nie przeklinajcie, drogie siostry i drodzy bracia, chwil, w których wydaje się wam, że wszystko runęło. Są to bardzo błogosławione chwile. Nie chodzi o udawanie, że odczuwacie komfort z tego powodu, że nastąpiła jakaś porażka, ale z całą tą porażką, ze wszystkimi pretensjami, z całą listą zażaleń, mamy kierować się do Boga, klękać i dziękować Mu za to, że oddaje swoje życie, w tej chwili także, że tę całą nędzę chce przyjąć i że robi to w sposób mądry – nie od razu, nie natychmiast, ale na pewno przyjdzie, znajdzie sposób, żeby umocnić, zachwycić nasze serce na nowo.
Skoro Bóg tak nas ukochał swoją miłością, oddając za nas życie w swoim Synu, to my także winniśmy oddać życie za braci. – Oddać życie za braci w konkretnych postawach, relacjach, zachowaniach, zauważeniu drugiego człowieka, w uśmiechu, w dobrym słowie, w tym, co najprostsze, co pozwala choć odrobinę zaczerpnąć ulgi w codzienności, która tak często obciąża nas obowiązkami, oczekiwaniami, po ludzku rzecz biorąc przerastającymi nasze możliwości.
Oddać życie za braci, poświęcić trochę ze swojego życia, ze swojego czasu...
Nie zapomnijmy, drogie siostry i drodzy bracia, że przyjmując Bożą miłość, przekazujemy ją dalej, ale w sposób mądry. Znaczy to, że nie może być takiej sytuacji, że tylko czerpiemy z kogoś, że z kogoś uczyniliśmy sobie słuchawkę i ciągle w nią mówimy, a nie jesteśmy mikrofonem, który chłonie dźwięki, przyjmuje to, co wypływa z serca tej osoby, co jest szeptem, bólem, jękiem, kwileniem. Chodzi o to, żeby były to naczynia połączone. Do tego mamy zmierzać, do tego zachęca nas Boże słowo.
Św. Jan podaje bardzo praktyczny przykład: Jeśliby ktoś posiadał majętność tego świata i widział, że brat jego cierpi niedostatek, a zamknął przed nim swe serce, jak może trwać w nim miłość Boga? Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą.
Bardzo konkretne przełożenie miłości. Wracamy do punktu wyjścia naszych rozważań, a mianowicie, jeżeli mówimy o autentycznym chrześcijaństwie, autentycznej wierze, to można ją sprawdzić poprzez konkretne postawy, zachowania, jakie z nas wychodzą wobec osób, z którymi się spotykamy, nawet tych, spotkanych „przypadkowo” w naszym życiu. W drobiazgach wychodzi to, co rzeczywiście jest w naszym sercu.
Ktoś zauważył, że jeżeli niesiemy naczynie czy kubek napełniony jakąś substancją, to w przypadku potrącenia przez kogoś – chcemy, czy nie – wylewa się zawartość, cokolwiek tam jest, kawa, herbata czy woda.
Jeżeli trącamy się o drugiego człowieka, jeżeli potykamy się o drugiego człowieka, wyjdzie to, co w nas siedzi. Najskuteczniej i najoryginalniej wychodzi wtedy, kiedy jesteśmy sami, kiedy nikt nas nie widzi. Wówczas wychodzi z nas prawdziwe oblicze. I niech wychodzi. Powinniśmy się nie tyle nim przerażać, ile poznawać je i konsultować z Bogiem. Wychodzi to z nas także wówczas, kiedy spotykamy się z domownikami, z którymi jesteśmy dwadzieścia cztery godziny na dobę. Tu już nie da się grać. Niech to z nas wychodzi, niech będzie omawiane z Panem Bogiem: Boże, widzisz to. Zmieniaj, proszę, te relacje. Czyń mądrze. Przecież musisz mieć sposób również i na te relacje, w których nie potrafię się odnaleźć jako człowiek. Przecież Ty, Boże, jesteś mądrzejszy. Dlaczego ja ciągle ograniczam mój punkt widzenia do tego, co mnie się wydaje? Dlaczego nie zgłębiam Twojej mądrości? Przecież Ty musisz mieć sposób nawet na to, co mnie zaskoczyło w sobie samym, kiedy odkryłem z przerażeniem, że jestem zdolny do takich postaw względem swoich bliskich. Boże, Ty nie jesteś tym zaskoczony, Ty wiesz, co jest dalej, Ty chcesz mnie z tego wyprowadzić.
To bardzo ważna prawda dla nas, abyśmy zgłębiali tajemnicę Bożej miłości i poznawali ją szczególnie w takich sytuacjach, kiedy jesteśmy sami, czy też spotykamy się z innymi osobami, szczególnie z tymi, z którymi jesteśmy na bieżąco.
Nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą. Po tym poznamy, że jesteśmy z prawdy, i uspokoimy przed Nim nasze serce. Z prawdy w całości dostępnej nam tylko w relacji z Panem Bogiem. Z prawdy, która nie ma w sobie fragmentaryczności, ograniczoności, naszego widzimisię. Z prawdy, na którą uczymy się otwierać, przyjmując słowo prawdy – słowo, które wyzwala.
Jeśli nasze serce oskarża nas, to Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko. Jeżeli nawet nie potrafimy w sobie samych znaleźć niczego więcej poza wyrokiem potępienia, budzącym się wraz z naszymi myślami tuż po pierwszych sygnałach tego, że zaczyna się nowy dzień, to Bóg jest większy od naszego serca. Mógłby jeszcze więcej dodać do oskarżeń, które w sobie słyszymy. Daje nam kolejny dzień nie po to, by nam dołożyć, ale po to, żebyśmy uczyli się przyjmować Jego miłość i przekazywać ją dalej.
Jeżeli serce nas nie oskarża, mamy ufność w Bogu. Tej ufności uczymy się, żyjąc z wyrokiem potępienia, jaki nieuchronnie gdzieś w nas się odzywa pod wpływem wyboru nienawiści i grzechu. Żyjemy również w świadomości tego, że ten ciążący na nas wyrok wziął na siebie Boży Syn z miłości do nas, że to On oddaje życie, żebyśmy my życie odzyskiwali w każdej sekundzie, w każdym dniu.
Chrystus objawia swoją miłość do nas w bardzo konkretnych wezwaniach do chodzenia za Nim, do poznawania jej głębi. Dzisiaj jawi się przed nami w Ewangelii jako Ten, który powołuje i doskonale zna sytuację osób zastygłych w pojmowaniu miłości Bożej jako czegoś żywotnego, mobilnego.
Jesteśmy najpierw świadkami tego, że Chrystus powołuje Filipa pochodzącego z miasta Andrzeja i Piotra. Serce Filipa odpowiada na miłość takim zachwytem i zainteresowaniem, że chce w relacje z Chrystusem wciągnąć także napotkanego Natanaela. Filip mówi do niego: «Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy, Jezusa, syna Józefa, z Nazaretu».
Jawi się przed nami Natanael – wierny tradycji, wierny dotychczasowemu stylowi życia religijnego. Potrzebuje on uzdrowienia serca, potrzebuje żywotności, odkrycia, że Boża miłość jest mobilna, że Bożej miłości nigdy nie będzie dość, że ona zawsze czymś zaskoczy.
Natanael zostaje przyłapany na takim zastygłym podejściu do wiary, niejako znużeniu wiarą, chociaż praktyki religijne wykonuje.
Rzekł do niego Natanael: «Czyż może być co dobrego z Nazaretu?» Odpowiedział mu Filip: «Chodź i zobacz».
To jest niesamowita podpowiedź: Idź i patrz, a nie stój w miejscu, rozpamiętuj. Chodź i zobacz.
Jezus ujrzał, jak Natanael zbliżał się do Niego – to jest krok potrzebny z naszej strony, nawet czołganie się, byle ciągle iść ku Chrystusowi – i powiedział o nim: «Patrz, to prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu». To, że jest w kimś przyzwyczajenie, nie znaczy, że jest podstęp. To, że jest w kimś pobożność, która gdzieś mogła zastygnąć, przygasnąć, nie znaczy, że jest do odrzucenia.
Zaskoczony Natanael podejmuje dialog i pyta: «Skąd mnie znasz?» Odrzekł mu Jezus: «Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod drzewem figowym». Przypomnijmy, że drzewo figowe jest symbolem miejsca, w którym pobożny Izraelita modli się.
Wówczas zaskoczony Natanael mówi: «Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś królem Izraela!» Po tym wyznaniu – jakże istotnym i trafnym – Jezus kontynuuje swoje zaproszenie do chodzenia za Nim, do odkrywania żywotności, mobilności miłości Boga.
Odparł mu Jezus: «Czy dlatego wierzysz, że powiedziałem ci: Widziałem cię pod drzewem figowym? Zobaczysz jeszcze więcej niż to». Jest to cudowna obietnica, która nie została odwołana również względem ciebie, droga siostro i drogi bracie.
Dlaczego wierzysz, że Bóg jest miłością? Czy przez te doświadczenia, które stały się twoim udziałem w ciągu ostatnich dni, lat? Czy tylko to jest powód do wiary w to, że Bóg jest miłością skierowaną do ciebie?
Dlaczego wierzysz, że Bóg nie pomija cię w swoim rozdawaniu miłości?
Pytania z drugiej strony: Dlaczego wierzysz, że Bóg pomija cię w rozdawaniu miłości? Dlatego, że ostatnio spotykają cię trudne doświadczenia, że ciągnie się za tobą nierozwiązana sprawa, jakiś fragment nieudanego życia, relacji? Czy to jest wystarczający powód, żeby wierzyć, iż Bóg pomija cię w rozdawaniu miłości?
Zobaczysz jeszcze więcej niż to, co w tej chwili jest dla ciebie punktem oparcia w chodzeniu za Panem.
«Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Ujrzycie niebiosa otwarte i aniołów Bożych wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego». Zobaczycie mnóstwo znaków, mnóstwo dowodów zainteresowania waszym życiem ze strony Boga. Jak zapracowane jest niebo, żeby nie zamknąć się nad wami, żeby otwierać się wobec was na wieki, żeby doświadczenie miłości nigdy wam nie przeszło – zapracowane przez znaki, które jesteście w stanie rozpoznać, nazwać po imieniu, ale i przez znaki będące dla was ciemnością. Ciemności, przykrości też są wam potrzebne. One mają swoją wartość. Zgłębiając Bożą miłość, idąc dalej, będziecie mogli tę wartość odkrywać.
Zobaczysz jeszcze więcej niż to.
Droga siostro i drogi bracie, Pan przychodząc do nas dzisiaj, zaprasza do wędrówki za Nim, żeby nie pozwolić sobie na złamanie wiary w miłość przez wyobrażanie jej sobie jako przejściowej, kiedyś atrakcyjnej, której teraz, w sytuacjach, kiedy nie zauważam żadnych atrakcji ani symptomów mobilności, nie ma
Zobaczysz jeszcze więcej niż to. Pójdź za Mną. Chodź i zobacz. – To zaproszenie, które wysłał Pan do twojego serca. Co z nim zrobisz?
Pozdrawiam w Panu – ks. Leszek Starczewski.