"...Dobrym Słowem" - z wtorku III tyg. wielk. (8.04.2008)

Oczekiwać Boga – nie znaków

Dz 7, 51-59; 8, 1; Ps 31; J 6, 30-35

Jezus mówi wprost, że jest Chlebem Życia, że jest Kimś, kogo trzeba przyjmować, zjadać, do kogo trzeba się udać, przyjść, czyli podjąć wysiłek wiary, przebicia się przez zewnętrzną warstwę, pierwsze wrażenie, doznanie, jakie ma się w wierze, żeby dotrzeć przez warstwę znaków do siły, która w nich jest zawarta. Drogie siostry i drodzy bracia, Chrystus przychodzący pod osłoną znaku chleba, w Piśmie Świętym, w innych osobach, daje nam siebie samego. Owszem, daje nam znaki, osoby, ale po to, żebyśmy Jego odkryli.

Panie, Ty mówisz do nas przez swoje słowo. Żywo do nas przychodzisz w prostocie głoszenia słowa mocą Ducha Świętego. Ogarnij nasze umysły i serca, abyśmy zasłuchali się w to, co do nas mówisz. Pomóż nam, aby nie były to pobożne życzenia modlitwy, ale przylgnięcie serca i umysłu do Ciebie, który w słowie dajesz się nam cały z praktyczną mądrością życia, którą można zastosować w codzienności.

Przyglądamy się dziś świadectwu Szczepana. Staje on wobec nas, dochowując wierności Chrystusowi. Dla niego Chrystus jest wszystkim. Świadczy o tym wbrew spiskującym, wbrew tym, którzy sfingowali proces, oskarżając go o oszczerstwo. Szczepan świadczy o Chrystusie niezwykle mocno i odważnie.

Duch Święty, obiecany przez Jezusa, ma swoje pięć minut w życiu Szczepana, który daje Mu ten czas poprzez zaufanie, przylgnięcie, wiarę w moc słowa Chrystusa. Nie obmyślajcie sobie, co macie mówić, kiedy będą was wlec przed namiestników. Duch będzie mówił przez was.

Szczepan mówił do ludu i starszych, i uczonych: «Twardego karku i opornych serc i uszu! Wy zawsze sprzeciwiacie się Duchowi Świętemu. Jak ojcowie wasi, tak i wy! Któregoż z proroków nie prześladowali wasi ojcowie? Pozabijali nawet tych, którzy przepowiadali przyjście Sprawiedliwego. A wyście zdradzili Go teraz i zamordowali. Wy, którzy otrzymaliście Prawo za pośrednictwem aniołów, lecz nie przestrzegaliście go».

Padają mocne słowa prawdy. Nie jest to element odegrania się Szczepana w ostatnich chwilach jego życia. To nie jest tak, że Szczepan chce jeszcze dołożyć jakimś mocnym słowem ludziom, którzy go skażą na śmierć przez ukamienowanie. Jednak doszło do tego, że teraz takie słowo jest kierowane do słuchającego go ludu, starszych i uczonych. Jest to wstrząsające, mocne słowo.

Reakcję na to słowo przepełnia gniew. Gdy to usłyszeli, zawrzały gniewem ich serca i zgrzytali zębami na niego. Wściekłość, piana na ustach, całkowite zamknięcie sugerujące wręcz jakieś zbiorowe opętanie, pełna nienawiści niechęć wobec tych słów – to reakcja słuchaczy

A on pełen Ducha Świętego patrzył w niebo i ujrzał chwałę Bożą i Jezusa, stojącego po prawicy Boga.

Szczepan ciągle wpatruje się w niebo i w Tego, od którego otrzymuje moc i mądrość. Pełen Ducha Świętego widzi całą Trójcę Świętą: «Widzę niebo otwarte i Syna Człowieczego, stojącego po prawicy Boga».

To jest jego moc – moc, której zawierzył, o której mówi, z której czerpie siłę nie tylko wtedy, kiedy może nieść pomoc wdowom, rozdzielając chleb – do czego został powołany – ale również i wtedy, kiedy naokoło są skrajnie nieprzyjazne warunki do uśmiechniętego świadczenia o życiu Jezusa, kiedy jest zagrożenie życia, kiedy za chwilę życie doczesne zostanie mu odebrane.

A oni podnieśli wielki krzyk, zatkali sobie uszy i rzucili się na niego wszyscy razem. Wyrzucili go poza miasto i kamienowali, a świadkowie złożyli swe szaty u stóp młodzieńca, zwanego Szawłem. Tak kamienowali Szczepana, który modlił się: «Panie Jezu, przyjmij ducha mego!»

Tłum, który słucha Szczepana, starsi i uczeni w Piśmie, bardzo czynnie wyrażają nienawiść i zamknięcie na słowo Boga. Ta reakcja odzwierciedla stan ducha i umysłu tych ludzi. Oni są autentycznie zamknięci. Można być zamkniętym na słowo Boga. Zdaję sobie sprawę, że to sformułowanie jest pewnym truizmem, oklepanym zwrotem, który już tysiąc razy słyszeliśmy. Ale wchodząc w ten problem głębiej, mamy okazję znowu odkryć niebywały dramat, jaki staje się udziałem tych, którzy dostali wiele znaków – otrzymali Prawo za pośrednictwem aniołów. Wszystko zostało im niejako podane na tacy – Pana Boga mają na wyciągnięcie ręki, serca, umysłu. Można się zamknąć będąc tak blisko.

Przypomina mi się w tym miejscu jedna z katechez Jana Pawła II. Mówiąc o szatanie, określił go jako kosmicznego kłamcę, który nie nawróci się, bo był zbyt blisko Boga i wzgardził tym. To „nie” szatana, niewyobrażalne dla ludzkiego umysłu, przekłada się na nasze ograniczone możliwości, co bardzo praktycznie wyrażają i ilustrują reakcje tłumu na słowa Szczepana.

Można się zamknąć na słowo Chrystusa. Można do niego przywyknąć i kompletnie się nim nie przejmować, traktować je jako coś nieprzydatnego, niepraktycznego.

Wśród zgromadzonych przy Szczepanie znajduje się także Szaweł: świadkowie złożyli swe szaty u stóp młodzieńca, zwanego Szawłem – gorliwego w rozszerzaniu prawd objawionych przez Mojżesza i w zwalczaniu chrześcijan, których uważał za sektę.

Szaweł zaś zgadzał się na zabicie Szczepana.

Modlitwa i postawa Szczepana skierowane są do Chrystusa, wskazują na zjednoczenie z Nim. Szczepan razem z Jezusem oddaje swoje życia. Z tego oddania życia – z krwi męczenników – wyrastają owoce, tryska nowe życie. Krew męczenników – jak uczy Kościół – jest zasiewem Kościoła, początkiem nowej wspólnoty. Tam, gdzie człowiek widzi drugą osobę, autentycznie przejętą Bożym słowem, ma niebywałą okazję do głębokiej refleksji, przemyśleń, do nawrócenia, do zwrócenia się do Pana, czerpania tej samej mocy od tego samego Boga. Skorzysta z tego w późniejszym czasie młodzieniec, jeszcze nazywany Szawłem.

Jakie przesłanie niesie ten tekst do naszego życia? – Otóż moc Bożego słowa jest ciągle głoszona w świecie, nawet wtedy, kiedy ten świat zgrzyta zębami, kiedy jego serce jest zamknięte, skierowane zupełnie w inną stronę. Bywa, że świat zamyka się nawet wówczas, kiedy ma praktycznie dostarczone Prawo, słowo samego Boga dostępne w wielu egzemplarzach Pisma Świętego, w tylu Kościołach, w tylu miejscach, znakach...

Świat nadal otrzymuje słowo Boże. Dalej do nas przychodzi słowo samego Boga. Nawet kiedy słychać wielki krzyk, kiedy świat zatyka sobie uszy, kiedy wręcz rzuca się z nienawiścią w słowach, w pogardzie, w wyzwiskach, w oskarżeniach względem słowa Bożego, że jest nieprzydatne, że kompletnie nie da się z niego korzystać. Świat otrzymuje słowo, a w nim otrzymujemy słowo także my, bo jesteśmy częścią świata. Dla wszystkich starczy miejsca pod wielkim dachem nieba – jak mówi poeta.

I my często ulegamy oporowi serca i mamy twardy kark. Potrafimy bardzo inteligentnie i przebiegle sprzeciwiać się Duchowi Świętemu. Przez tyle znaków, tyle różnych okazji, Pan Bóg do nas przychodzi... Często stajemy wobec tych znaków bez jakiejś głębszej refleksji. Traktujemy nasze życie jako przypadek. Wygodniej mówić, że to, co dzieje się w naszym życiu, jest przypadkiem, a nie znakiem, przez który przychodzi do nas Bóg. Często naszemu sercu i umysłowi zdarza się skapitulować. Uciekamy w różnego typu zaangażowania w codzienne życie, w zabieganie, w troskę o to, co stanowi naszą codzienność – ważną codzienność, ale to zabieganie staje się często najważniejszym zajęciem życia. Ciągle powtarzamy nie mam czasu... Ciągle się zdarza, że nie mamy czasu na zagłębienie się w lekturę Bożego słowa, podczas gdy mamy czas na wszystko inne...

Jeden z ojców zakonnych przyznaje się do największej trudności w posłudze: Największą trudność i zagrożenie dla siebie widzę w nadmiernej aktywności duszpasterskiej, która jest na tyle atrakcyjna, że spycha na drugi plan relacje z Jezusem. Trwanie na modlitwie, słuchanie Boga i wyczulanie się na Jego prowadzenie jest - w sferze emocji - mniej atrakcyjne niż spotkania z ludźmi czy inne zaangażowania. Nieumiejętność samoograniczenia w duszpasterstwie deklasuje także dalszą formację intelektualną, która jest - szczególnie dzisiaj - warunkiem odpowiedzialnej służby w Kościele.

Odkrycie tego zakonnika dotyczy nie tylko osób konsekrowanych, powołanych urzędowo do głoszenia słowa Bożego w Kościele, czyli księży czy katechetów. Odnosi się do każdego chrześcijanina, każdego z nas. Trwanie na modlitwie, słuchanie Boga i wyczulanie się na Jego prowadzenie, jest w sferze emocji mniej atrakcyjne, niż spotkania z ludźmi czy inne zaangażowanie, także dla świeckich – osób, które nie muszą urzędowo głosić Boga, ale na mocy chrztu są do tego wezwane. Łatwiej wybierać spotkania z ludźmi, niż spotkanie z Bogiem. Jakoś emocjonalnie szybciej w to się angażujemy. Widzimy człowieka, jesteśmy z nim twarzą w twarz, słuchamy go, odkrywamy wspólną biedę, wspólne radości, natomiast pierwsze ma być spotkanie z Bogiem.

Samoograniczenie się do takiej aktywności, do pośpiechu, ciągłego starania się o zaspokojenie materialnych potrzeb rodziny, dbanie o wypoczynek, może nam przesłonić najważniejszą z trosk, jaką powinna być troska o bycie u Pana.

Papież Benedykt XVI mówił w Bawarii, w czasie spotkania w bazylice św. Anny w Altötting: Praktyka pokazuje, że tam, gdzie księża, ze względu na wiele zadań, coraz bardziej ograniczają to „bycie" u Pana, to przy całej - heroicznej nawet - działalności, w końcu tracą wewnętrzną siłę, która nimi kieruje, i wszystko to, co robią, wydaje się pustym aktywizmem.

Ta prawda odnosi się nie tylko do księży, ale do każdego z nas. Postawmy proste pytanie: Jak wyglądała moja ostatnia modlitwa o Ducha Świętego, bez którego pomocy rozważanie tego słowa jest posłuchaniem jakiejś historyjki opowiedzianej przez księdza?

Kiedy ostatni raz zaangażowałem się w modlitwę tak, żeby stawić czoła przeciwnościom i pokusom, które się budzą, a są związane z tym, że jakoś fizycznie nie doświadczamy obecności Boga? Szybciej jej doświadczymy siadając z żoną, z mężem, do stołu, rozmawiając z dziećmi, przyjaciółmi, parafianami, ze swoją wspólnotą...

Na ile stawiam czoła tym przeciwnościom i trwam na modlitwie nawet wśród posuchy, nie doświadczając obecności Boga?

Papież Benedykt XVI bycie u Pana określa bardzo precyzyjnie. Po pierwsze jest to Msza Święta. Po drugie modlitwa – w przypadku księży i osób konsekrowanych modlitwa liturgią godzin. Następnie – Pismo Święte, adoracja eucharystyczna. To są sposoby, przez które odzyskujemy głębię i sens naszego życia, nie czujemy się wypaleni wewnętrznie, puści.

Tę prawdę, odkrywającą na nowo sens naszego życia – prawdę o obecności Boga, będącego tak blisko za pośrednictwem aniołów, różnych znaków, przez które codziennie się nam objawia – można przyjąć, można się w nią zaangażować albo można przejść obok niej z obojętnością, podnieść wielki krzyk, włączyć radio, telewizor, komputer, zatkać sobie uszy, zająć się zupełnie czymś innym, wzgardzić nią, powiedzieć: Może później, teraz jeszcze nie, za chwilę... Nic z tego nie wynika do mojego życia...

Prośmy Pana, który cały zaangażował się w to słowo i przez świadectwo wielu świętych – dziś przez świadectwo św. Szczepana – chce trafić do naszego serca, aby Mu się to udało. Aby udało Mu się znaleźć w nas osoby, które złożą w Jego ręce stan swojego ducha, serca, umysłu, zaniedbań, grzechów, które będą do Niego wołać w modlitwie: Bądź dla mnie skałą schronienia,  warownią, która ocala. Ty bowiem jesteś moją skałą i twierdzą, kieruj mną i prowadź przez wzgląd na swe imię.

W ręce Twoje powierzam ducha mego: Ty mnie odkupisz, Panie, wierny Boże. Ja zaś pokładam ufność w Panu. Weselę się i cieszę Twoim miłosierdziem.

Prośmy Pana, aby stało się udziałem naszego serca i umysłu odkrycie działania miłosierdzia Boga, który używa mocnych obrazów – jak w przypadku Szczepana – i mocnych słów, mówiąc również i do nas: Sprzeciwiacie się Duchowi Świętemu. Bądźcie czujni. Macie na wyciągnięcie serca i ręki dar Bożego słowa, dar Bożego życia. Korzystajcie z tego, bo świat jest odnawiany. Oblicze ziemi nieustannie jest oczyszczane.

Bez szumu i krzyku, ale w pokorze i w zwykłej codzienności, pośród obowiązków, dokonują się ogromne przemiany serc, umysłów, świata.

Panie, przymnóż wiary swojemu ludowi i swoim uczniom, słuchającym Ciebie w tym rozważaniu.

Lud prowadzący dialog z Chrystusem zadaje Mu historyczne, biblijne, bardzo uzasadnione pytanie: «Jakiego dokonasz znaku, abyśmy go widzieli i Tobie uwierzyli? Cóż zdziałasz? Ojcowie nasi jedli mannę na pustyni, jak napisano: "Dał im do jedzenia chleb z nieba"». Dobrze, że to pytanie pada.

Tłum wyjmuje bardzo mocne argumenty, zakorzenione w historii Izraela. Rzeczywiście – ojcowie jedli mannę na pustyni przez cały okres przejścia z Egiptu do Ziemi Obiecanej. To był dla nich ogromny znak.

Słuchacze Jezusa powołują się na fragment Pisma, ale niedokładnie. Jezus przyjmuje tę argumentację i próbuje nadać jej aktualny sen, aktualne znaczenie. Nie odrzuca pytań: Cóż zdziałasz? Jakiego dokonasz znaku, ale ukierunkowuje rozmówców na to, że znaki dzieją się teraz, że mają oni bardzo dostępny dla ich możliwości sposób odkrycia działającego pośród nich Boga.

«Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Nie Mojżesz dał wam chleb z nieba, ale dopiero Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba». Nie zasłaniajcie się Mojżeszem. Nie zasłaniajcie się osobami, które są tylko środkiem do ukazania celu.

Często może się to zdarzyć nam, gdy stając wobec głoszonego Bożego słowa, dokonujemy selekcji księży, wybieramy osobę, która wydaje się nam bardziej atrakcyjna w przekazie prawd Ewangelii, natomiast nie wybieramy samej Ewangelii. Przywiązujemy wagę do znaków: Pan Bóg mi pomógł, dlatego Go kocham, modlę się do Niego... Nie skupiamy się natomiast na samym Bogu, który przez te znaki przychodzi. Szukamy znaków, a nie szukamy Boga. To wypomina Jezus swoim słuchaczom.

«Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu».

Jezus naprowadza na aktualnie obecne zatroskanie Boga w bardzo nietypowy, wstrząsający, ale dostępny sposób. Chleb Boży jest obecny przed wami. Prawdziwy Chleb to Ja – mówi Chrystus.

Rzekli więc do Niego: «Panie, dawaj nam zawsze tego chleba». Odpowiedział im Jezus: «Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie».

Jezus mówi wprost, że jest Chlebem Życia, że jest Kimś, kogo trzeba przyjmować, zjadać, do kogo trzeba się udać, przyjść, czyli podjąć wysiłek wiary, przebicia się przez zewnętrzną warstwę, pierwsze wrażenie, doznanie, jakie ma się w wierze, żeby dotrzeć przez warstwę znaków do siły, która w nich jest zawarta.

Drogie siostry i drodzy bracia, Chrystus przychodzący pod osłoną znaku chleba, w Piśmie Świętym, w innych osobach, daje nam siebie samego. Owszem, daje nam znaki, osoby, ale po to, żebyśmy Jego odkryli.

Tu warto pytać się, na ile osoby, które dotychczas zaimponowały nam świadectwem swojej wiary, głoszonym słowem, postawą, nakierowały nas na Chrystusa, a na ile skupiliśmy się na tej osobie, znakach, wydarzeniach?

Na ile ciągle jesteśmy spragnieni znaków, a nie odkrywamy obecności Boga?

Oczywiście te pytania nie służą oskarżaniu nas, ale mają oczyścić i tam, gdzie potrzeba, umocnić w poszukiwaniach Chrystusa. Natomiast tam, gdzie potrzeba, mają nas odciąć od relacji, w których mogliśmy się gdzieś zapędzić i pogubić, skupiając się tylko na środku, a nie na celu, jakim ma być Chrystus, który przez ten środek przychodzi.

Jeżeli idę na spotkanie modlitewne, bo jest tam ciekawa atmosfera modlitwy i to wszystko, to szybko się wypalę. Ile osób odchodzi od różnych wspólnot, wypaliwszy się w emocjach...

W kontekście dzisiejszej Ewangelii odpowiedzmy sobie: Po co sięgam do Bożego słowa?

Czego szukam w modlitwie, w rozmowach z księdzem, z siostrą zakonną, z katechetą, z osobą zaangażowaną, z jakimś liderem wspólnoty?

Bardzo ważne, żeby zdawać sobie sprawę z tego, czego szukam klękając do modlitwy, żeby to odkrywać i odpowiadać sobie na te pytania. One nie dają mi spokoju. I myślę, że nie powinny nikomu z nas dawać spokoju.

Nie chodzi o to, żeby sobie przyłożyć, powiedzieć: Koniec, zrywam z tą wspólnotą. Mamy wrócić do Pana. Wrócić na suchoty modlitwy, na suchotę przybywania z Bogiem, który daje się nam cały w prostej modlitwie w naszym pokoju, w kościele, również i w Eucharystii, w czasie której nie ma właściwej oprawy muzycznej, kiedy ksiądz nie przykłada się sercem do sprawowania świętych czynności. Tu też jest obecny Bóg. Tu też daje mi wszystko, co ma. Daje mi siebie samego.

Prośmy o to, aby nasza wędrówka wiary, przychodzenie do Chrystusa, obejmowało oczyszczenie nas z tego, co tak naprawdę do Niego nie prowadzi, co jest niedojrzałością. Prośmy o odwagę rozprawienia się z takim sobą, który nie chce iść za Jezusem, a tylko oczekuje znaków.

Pozdrawiam w Panu –

ks. Leszek Starczewski