"...Dobrym Słowem" - z soboty IV tyg wielkan. (19.04.2008)

Wykapany Tatuś

Dz 13, 44-52; Ps 98; J 14, 7-14

Jeżeli powiedzenie wykapany tatuś miało kiedykolwiek uzasadnienie, to w przypadku Jezusa z całą pewnością ono obowiązuje. W Nim najpełniej objawia się Ojciec. Kim jest ten Ojciec? – To Ten, który sprawia, że słońce wschodzi nad dobrymi i złymi, nad sprawiedliwymi i niesprawiedliwymi. To Ten, który ma cierpliwość do tego świata, pozwala – o czym za chwilę przekonają się apostołowie – nie tylko na ukrzyżowanie Chrystusa, ale i na rozproszenie się Jego uczniów. Który ma w tym swój udział poprzez to, że dalej prowadzi dzieje świata, że i to wykorzysta do pokazania Siebie.

Panie, dziękujemy Ci, że liturgia ma swój rytm, swoje tempo, i że nie miga nam przed oczyma jak obrazy medialne, ale wymaga od nas stonowania, wyciszenia. Dziękujemy Ci, że z naszym sercem jest jak ze stawem – musi być wyciszone, czyste i spokojne, żeby zobaczyć, co jest na dnie. Żeby dostrzec piękno. Prosimy, aby Twój Święty Duch, który z pewnością teraz działa, jest obecny w każdym nas od sakramentu chrztu, czynił wielkie rzeczy poprzez to, że nakłoni nasze serce do przyjęcia prostego słowa i zrodzi w nas wiarę, która pozwoli nam iść dalej w życie.

Wydaje się, że gdyby Chrystus był między nami obecny fizycznie, to siedziałby na Eucharystii w pierwszym rzędzie i sprawa wiary jakoś zostałaby ułatwiona. Wtedy każdy by podszedł do Niego, siadł sobie obok, porozmawiał z Nim, przytulił się czy poprosił, żeby go z lekka szturchnąć i obudzić przy ciśnieniu przeszkód życia.

Zdaje się, że taka wersja spotkania twarzą w Twarz, ukazania się Boga, byłaby dla świata rzeczą o wiele bardziej korzystną. Zwiększyłaby się wówczas frekwencja na Eucharystii i liczba osób postępujących zgodnie z tym, czego Chrystus uczy. Wydaje się... Rzeczywiście, tak się wydaje...

Jest to jedna z iluzji odciągająca nas od zaangażowania się w życie na bieżąco. Jest to jedno z kłamstw, które często pozwala nam na lenistwo duchowe i na uproszczenia niemające w sobie nic z prawdy.

«Gdybyście Mnie poznali – mówi Chrystus do swoich uczniów, kontynuując mowę pożegnalną i widząc, jak drżą o to, co się za chwilę może dziać, bo nie poznają Chrystusa z całym Jego zaangażowaniem, a z tego, co mówi, niewiele rozumieją – znalibyście i mojego Ojca. Ale teraz już Go znacie i zobaczyliście».

Drugie zdanie, które za chwilę padnie, zdaje się przeczyć temu, że Chrystus dobrze rozpoznał teren, bo wyskakuje Filip, mówiąc: «Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy». Chrystus nie wymazuje tego zdania.

Teraz już Go znacie i zobaczyliście. To znaczy, nie wymówicie się od tego, że dawał wam znaki, pobudzał was do refleksji, czymś do was przemówił. To, że nie powiedzieliście wprost, że to Bóg, a mogliście pomyśleć, że to przypadek, że do końca nie wiecie, nie oznacza, że do was nie przemawiał, nie przychodził.

«Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca». Zatem, jeżeli przyglądałeś się temu, wchodziłeś w to, co się działo, kiedy Łazarz wstawał z grobu, młodzieniec z Nain odzyskiwał życie, chorzy zaczęli chodzić, niewidomi widzieć – jeżeli doświadczyłeś tego wszystkiego, to przez te znaki dobija się do ciebie Ojciec.

Jeżeli powiedzenie wykapany tatuś miało kiedykolwiek uzasadnienie, to w przypadku Jezusa z całą pewnością ono obowiązuje. W Nim najpełniej objawia się Ojciec. Kim jest ten Ojciec? – To Ten, który sprawia, że słońce wschodzi nad dobrymi i złymi, nad sprawiedliwymi i niesprawiedliwymi. To Ten, który ma cierpliwość do tego świata, pozwala – o czym za chwilę przekonają się apostołowie – nie tylko na ukrzyżowanie Chrystusa, ale i na rozproszenie się Jego uczniów. Który ma w tym swój udział poprzez to, że dalej prowadzi dzieje świata, że i to wykorzysta do pokazania Siebie.

Spoglądanie na Chrystusa z oczekiwaniem, że można Go zobaczyć na żywo, dotknąć, chwycić za rękę, jest najzwyczajniej w świecie wielką pułapką i zbyt dużym uproszczeniem. Więc nie będzie tak, że usiądziemy z Panem Bogiem spokojnie twarzą w Twarz przy jakimś stoliku, napijemy się kawy, dobrego wina czy zjemy kawałek dobrego ciasta?... Nie będzie tak?... – Wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują. Ucho nie słyszało, oko nie widziało. Ale poznamy Go takim, jakim jest – nie jako kogoś, przy kim się siedzi i ziewa, czeka, aby skończył kazanie, ale kogoś, kto ma mnóstwo pomysłów świetnie dopasowanych do naszego serca. On nas będzie nieustannie zaskakiwał. Kimś takim jest Ojciec.

Takiego Ojca pokazuje Chrystus. I nie ma innego sposobu – takiego Ojca można rozpoznać w Chrystusie wyłącznie przez wiarę, której trzeba czasem nadszarpnąć ucha, kiedy oczekuje zbyt spektakularnych, namacalnych dowodów istnienia Boga.

Część Żydów wcale nie nawróciła się pod wpływem spektakularnych dowodów. Czy po wskrzeszeniu Łazarza wśród wykształconej części przywódców żydowskich pojawiło się pragnienie, żeby obwołać Chrystusa Mesjaszem? – Nie, pojawił się za to pomysł, żeby jeszcze Łazarza sprzątnąć, bo im zawadza.

Chrystus zbyt dobrze zna ludzkie serce, żeby poszedł na łatwiznę w pokazywaniu Ojca, w udowadnianiu tego, że On jest. Łatwizna nas spłyca, a my jesteśmy za głębocy, żeby płytkość nam wystarczyła.

Oczywiście wielu naszych braci, wiele sióstr, na to, co odzywa się w nich bardzo głęboko – na pragnienie Boga – odpowiada szukając namiastek. Zalewa pragnienie Boga jakimiś substancjami chemicznymi, używkami. Zabija nudą telewizyjną, nie znajdując zupełnie odpowiedzi na tę głębię. Ciągle czeka, siedząc przed monitorem komputera, i czegoś szuka. Przełącza kanały w telewizorze, goni za sensacją w gazetach. Czegoś szuka, żeby zabić pragnienie głębi. A ono dalej się odzywa i wcale nie czuje się zaspokojone.

Jezus o tym wie, dlatego chce ukazać Ojca, aby odpowiedzieć na tę głębię. Mówi: «Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie? Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł». Prosi swoich słuchaczy: «Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie. Jeżeli zaś nie, wierzcie przynajmniej ze względu na same dzieła».

Apostołowie widzieli tych dzieł mnóstwo. A my? Do czego odwołuje się Chrystus, kiedy mówi: «wierzcie Mi przynajmniej ze względu na same dzieła»? Ze względu na to, co was mocno w życiu zastanowiło. Przynajmniej z tego powodu zaczynajcie szukać Boga i wierzyć w Niego. Przynajmniej dlatego, że zrodziła się jakaś refleksja, a może nawet strach o wasze życie, że jednak nie płynie ono bez konsekwencji. Przynajmniej z tego względu zacznijcie szukać objawiającego się w waszym życiu Boga. Przynajmniej... – mówi Chrystus. – Przynajmniej ze względu na to.

«Kto we Mnie wierzy – dodaje – będzie także dokonywał tych dzieł, których ja dokonuję».

Jakich dzieł dokonuje Chrystus? – On bierze życie na żywo, to znaczy, dzień za dniem, wydarzenie za wydarzeniem, i w tym, co się dzieje, pełni wolę Ojca. Nie odpowiada nienawiścią na dar swojego życia. Nie odpowiada nienawiścią na złorzeczenia. Nie odpowiada załamaniem na widok śmierci. Odpowiada życiem i nadzieją, bo idzie do Ojca.

Odchodzę – mówił Chrystus. – Idę przygotować wam miejsce, a gdy już zostanie wszystko przygotowane – żebyście nie mieli powodu do składania reklamacji waszych pokojów, mieszkań w domu Niebieskiego Ojca – przyjdę i zabiorę was do siebie.

Jeżeli jeszcze nie następuje ostateczne przyjście Chrystusa, jeżeli się opóźnia, nie oznacza, że je odwołał, że ono się nie dokona, że świat zmierza do jakiegoś tragicznego rozwiązania. – Nie, świat zmierza do radosnego finału, który nastąpi.

Chrystus głosząc to słowo, zachęca nas do wiary, że tak jest. Ukazuje perspektywę nieba i prosi, byśmy w jej świetle patrzyli na nasze życie.

Ostatnio słucham dużo homilii o. Augustyna Pelanowskiego. W swoich rozważaniach zwrócił on kiedyś uwagę na wartość problemów, chorób, strapień, różnych przeszkód w naszym życiu. Mówi, że właściwie problemy nie są po to, żeby je rozwiązywać. Choroby do końca nie służą tylko temu, żeby uzyskać zdrowie. O wiele większe rzeczy mają się dokonać poprzez problemy, choroby, znaki, które się dzieją, a mianowicie, to my mamy się przemienić. To nasze myślenie ma ulec zmianie. Problemy, choroby, strapienia, niedogodności, służą przemianie tego, co najtrudniej w nas przemienić – myślenia o życiu jako darze Boga, a nie jako przypadku. Jako miejscu, w którym Bóg się objawia.

Zwróćmy uwagę, jak trudno jest zmienić myślenie, jak trudno pokonać utarte schematy. Gdy ktoś, jako małe dziecko, przyzwyczaił się do trasy saneczkowej, którą sobie wyjeździł w śniegu, to już mu się nie chce szukać następnej. Łatwiej zjeżdżać tamtą. Jak łatwo wpaść w schematy... Jak trudno zmienić myślenie... Ileż ten Pan Bóg musi jeszcze dopuścić problemów. Ileż chorób, strapień duchowych musimy przeżyć, aby mogło zmienić się nasze myślenie. Często kiedy mamy te problemy, bierzemy się za nie na gorąco, na żywo. Muszę to rozwiązać, znowu mi się nic nie udaje... I jeszcze przy okazji – jak wspomina o. Wojciech Jędrzejewski – zamiast sobie pomóc w takich sytuacjach, to wyjmujemy kij i się nim tłuczemy: wariatko, kretynko... Bijemy się, zamiast siąść i spokojnie przemyśleć, co się stało, dlaczego tak się dzieje.

Zwróćcie uwagę, drogie siostry i drodzy bracia, że zachęta Chrystusa do myślenia nad wydarzeniami, szukania w nich tego, co Bóg chce mi powiedzieć, co mnie prowadzi do dobra, jest bardzo praktyczna i wymagająca.

Pewnie wielu z nas przyzna rację, że często w sytuacjach, kiedy wszystko się sypie, wpadamy w dwie skrajności. Jedna to machnięcie ręką i próba ucieczki, czyli stwarzanie okazji, żeby problemy rosły, bo jak przed nimi uciekamy, to one olbrzymieją. Wcale nie jest rozwiązaniem problemu upicie się jednego dnia i obudzenie się następnego w takim, a nie innym stanie, bo problem się pogłębia. Druga skrajność polega na tym, że ulegamy pokusie załamania się, zniechęcenia. Wybieramy dialog z myślami budzącymi się w naszej głowie, co wcale nam nie pomaga. Jest mniej więcej tak, jakbyśmy wiedzieli, że na przykład w pokoju numer osiem siedzi dwunastu bandytów z łańcuchami i nożami. Mają oni jeden cel: wypuścić z nas ostatnią kroplę krwi, zatłuc nas na śmierć. My, wiedząc o tym, wchodzimy tam, niech nas stłuką. Z naszymi myślami jest podobnie. Doskonale wiemy, że myśli, które nas zniechęcają, wcale nie służą dobru, a wchodzimy do ósemki: Przepraszam, czy ktoś tu bije?

Stąd wezwanie, aby myśleć i pytać się, dlaczego na przykład brakuje mi wiary w słowa Chrystusa. Dlaczego brakuje mi modlitwy o wiarę w słowo? Dlaczego ono po mnie spływa? Ale nie dlaczego na zasadzie zrobienia sobie sceny czy machnięcia ręką i dania sobie odpowiedzi na odwal mi się. Moje dlaczego ma służyć zejściu głębiej, wyciszeniu tafli stawu, żeby zobaczyć, co jest głębiej, co się dzieje w duszy. Jeśli wszystko jest roztrzepane, rzucamy tylko kamyczkami, to niczego nie dostrzeżemy. Ładnie wyglądają kaczuszki puszczane na wodzie, ale nie pozwalają zobaczyć niczego więcej, głębiej. A takie jest słowo Boże. Ono wchodzi w nas głęboko i zaprasza do wiary w jego moc.

Chrystus mówi, że człowiek, który w Niego wierzy, będzie dokonywał także tych dzieł. To znaczy, też przejdzie przez próby, przez krzyż, cierpienia. Mało tego, Jezus zapowiada: «owszem i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca». Bo ja fizycznie – wracamy do pierwszego punktu rozważań – nie będę obecny.

Gdyby Jezus pozostał fizycznie na świecie, trzeba by kombinować, jak Go spotkać, bo dzisiaj byłby w Watykanie, jutro w Waszyngtonie i musielibyśmy odbywać pielgrzymki do Niego, żeby się pomodlić... Tymczasem On dokonuje większych rzeczy, bo w Duchu Świętym jest obecny na każdym miejscu, we wszystkich okolicznościach. Nawet w zatłoczonym i pachnącym niewyspaniem rannym autobusie, wiozącym nas do pracy, czy gdziekolwiek indziej. Na każdym miejscu mamy możliwość nawiązania z Nim dialogu i spotkania Go.

«O cokolwiek prosić będziecie w imię moje» – tutaj jest dodane w imię moje. Wcześniej nie ma, że o cokolwiek będziecie prosić, Ja to spełnię. O cokolwiek prosić będziecie w imię moje, z wiarą w moją obecność, z przekonaniem, że Ja jestem z wami i was przeprowadzam, to spełnię, «aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu».

Stąd wezwanie do modlitwy: Ojcze, przez Twojego Syna, w Duchu Świętym, proszę o to, abyś mi przymnożył wiary. Może o to trzeba wreszcie zacząć prosić – mocniej, usilniej. Bo w świetle wiary zupełnie inaczej wyglądają wydarzenia, które się dzieją i mają miejsce.

W świetle wiary na swoje życie spogląda nawrócony Szaweł, który w ostatnich dniach pojawia się w Liturgii Słowa już jako Paweł. Pierwsze jego kazanie, wygłoszone w synagodze żydowskiej, było dość długie. Wniosło ono ogromnie wiele świeżości wśród słuchaczy przywykłych do tego, że ciągle są czytane te same teksty. Najprawdopodobniej punktem wyjścia był tekst z Księgi Powtórzonego Prawa i psalm Dawidowy o prześladowaniach Króla – Mesjasza.

Paweł tak zafascynował słuchaczy interpretacją słowa, że poprosili go, aby za tydzień też przyszedł i mówił.

Wchodząc już bardzo praktycznie w nasze życie, zapytajmy siebie, na ile prosimy, aby Pan Bóg do nas przemawiał? Na ile modlimy się za głoszących słowo Boże, a na ile – jako kibice, oceniacze, spece od kazań – siadamy w ławkach i oceniamy: kiepskie – dobre, właściwe – niewłaściwe, długie – krótkie.

Na ile prosimy o to, abyśmy w świetle wiary patrzyli na słowa, które głoszą nam uczniowie powołani przez Chrystusa? Nawet gdyby ich czyny były niewłaściwe, Chrystus i tu zabezpieczył swoją naukę: Słów słuchajcie, uczynków nie naśladujcie. Słów słuchajcie – tu nie ma usprawiedliwień.

Kościół uczy, że nawet gdyby ksiądz odprawiał Eucharystię będąc w grzechu ciężkim, to jej nie „pobrudzi”, bo jego moralność nie ma wpływu na jakość Mszy Świętej. To Chrystus działa mocą Ducha Świętego, który wszystko przemienia. To nie skupieniem księdza przeistacza chleb w Ciało. Jak się ksiądz bardziej skupi, nachyli, mocniej zmarszczy brwi, to wtedy Duch Święty przychodzi, bo ten ksiądz taki utalentowany, charyzmatyczny... – Nie. Duch Święty przemienia chleb w Ciało.

Tak bardzo Chrystus zabezpieczył swoją naukę, że nawet mówi do tych, którzy patrzą tylko na czyny księdza: Słów słuchaj, uczynków nie naśladuj.

Paweł tak rozgrzał serca słuchaczy, że proszą go, aby przyszedł następnym razem. Na ile prosimy o to, aby następnym razem także do mojego serca przyszedł w swoim słowie Chrystus? Na ile jest w nas takie pragnienie?

Zapraszają Pawła na następny szabat. Paweł idzie i dalej głosi słowo.

W następny szabat po kazaniu Pawła w synagodze w Antiochii Pizydyjskiej zebrało się niemal całe miasto – zanotował autor Dziejów Apostolskich, św. Łukasz – aby słuchać słowa Bożego.

Trafna uwaga i pytanie: Na ile zbieramy się, aby posłuchać słowa Bożego, a na ile gdzieś w nas wygrywają myśli: Odsiedzę, zaliczę dla świętego spokoju. Żeby nikt nic nie mówił, wypadałoby iść.

Na ile modlimy się o to, aby motywacją przyjścia na spotkanie z Panem było Jego słowo?

Na ile chcę usłyszeć słowo Boga? Ile jest we mnie pragnienia usłyszenia słowa Boga?

Często, drogie siostry i drodzy bracia, bywa w nas chęć udowodnienia sobie, że już nie warto, że to nic nie daje...

Jezus w Ewangelii mówi: «Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których ja dokonuję». Tak, jakby chciał nam powiedzieć: Wiara dużo daje. Ale tylko wiara. Wiara, czyli odpowiedź na Boże słowo.

Gdy Żydzi zobaczyli tłumy, ogarnęła ich zazdrość, i bluźniąc sprzeciwiali się temu, co mówił Paweł. Zazdrość niszczy.

Jak się to ma do naszego słuchania słowa Bożego? – Gdybyśmy chcieli zamiast słowa Żydzi, powiedzieć zły duch, złe myśli, budzące się w nas złe nastroje, to moglibyśmy tak to przetłumaczyć: Gdy złe nastroje, niewłaściwe oczekiwania, chęć wyjścia z kościoła, zobaczyły, jak tłumnie, jak mocno przychodzi Bóg, jak Jezus mówi w prostocie przez znaki eucharystyczne, ogarnęła je zazdrość i bluźniąc sprzeciwiały się temu, co mówił Paweł.

Gdy nasze kiepskie nastawienie poczuje się zagrożone, to będzie wariowało. Gdy chłopaki pod ósemką usłyszą, że idzie siła większa niż ta, którą oni mają w swoich kijach, łańcuchach, to będą się wściekać i zazdrościć. Dobrze, że się wściekają i zazdroszczą. To znaczy, że słowo Boże jest głoszone. I będą bluźniąc sprzeciwiać się temu, co mówił Paweł. Będą wyszukiwać wszystko, co sprzeciwia się przyjęciu słowa, postawie zasłuchania w słowo.

Co wtedy? – Wtedy Paweł i Barnaba powiedzieli odważnie: «Należało głosić słowo Boże najpierw wam. Skoro jednak odrzucacie je i sami uznajecie się za niegodnych życia wiecznego, zwracamy się do pogan. Tak bowiem nakazał nam Pan: "Ustanowiłem cię światłością dla pogan, abyś był zbawieniem aż po krańce ziemi"».

«Należało głosić słowo Boże najpierw wam». Mamy tu trzy warstwy znaczeniowe. Niewykluczone, że jeszcze bardziej trzeba będzie ruszać z misjami w stronę Azji, skoro Europa tak bardzo odrzuca Chrystusa. Niewykluczone – to druga warstwa znaczeniowa – że potrzebna jest jeszcze większa modlitwa o rozeznanie sposobów głoszenia słowa Bożego przez Kościół również w naszym kraju, żeby nie wpychać się na siłę do osób, które nie chcą go słuchać, żeby szanować słowo Boże i głosić je osobom pragnącym tego.

Przychodzi mi tu na myśl spęd, mający często miejsce, gdy wgania się na siłę młodzież na rekolekcje wielkopostne. Coraz bardziej przemawiają do mnie słowa jednego dominikanina, który mówił, że nie będzie głosił rekolekcji na takich spędach, bo on nie przyszedł, aby zabawiać młodzież. Pewnie należałoby przemyśleć jakość i sposób głoszenia słowa – czy to z ambony, czy na katechezach.

Trzecia warstwa znaczeniowa – pewnie najbardziej nam bliska. Często w nas będą odzywać się myśli – cwaniaki: Co mi to słowo może dać, ono do mnie nie trafia, już to słyszałem... Z takimi cwaniakami trzeba postępować krótko. To znaczy, po prostu lekceważyć ich, zachować wobec takich myśli świętą obojętność. Możemy ją wyrazić poprzez to, że pomimo tych myśli będziemy dalej słuchać, że z tymi myślami będziemy dalej trwać, mimo że nam wyrzucają: Już to słyszałem, nic do mnie nie trafiło...

Dlaczego mamy trwać z nimi? – Bo korzystniej z takimi myślami być na zgromadzeniu eucharystycznym, na adoracji, niż zostać z nimi w domu sam na sam. Korzystniej być z tymi myślami przy Chrystusie, bo jest to właściwsze, skuteczniejsze przyjście sobie z pomocą. Niech te myśli tłuką się w nas, niech wrzeszczą i krzyczą. My mamy być z tym przy Panu.

Poganie słysząc to radowali się i uwielbiali słowo Pańskie, a wszyscy, przeznaczeni do życia wiecznego, uwierzyli. Słowo Pańskie rozszerzało się po całym kraju.

Dużo jest w nas pogaństwa. Mnóstwo terenów niezewangelizowanych w naszym sercu, w przeszłości. Wiele jest w naszych myślach pogańskich planów na przyszłość. Wiele pogaństwa w teraźniejszości. Wiele patrzenia tylko po ludzku na wydarzenia, które mają miejsce. A tylko po ludzku, to znaczy bezsilnie.

Dlatego to słowo jest skierowane także do nas. Lepiej trwać i pozwolić, żeby pogaństwo w nas słyszało słowo Boże, bo może się okazać, że z jakiegoś Makumby w nas wyrośnie chrześcijanin i jakaś część serca odżyje poprzez oddziaływanie na nas słowa Pana.

Nie będzie sielanki – jak w przypadku Pawła i Barnaby, którzy jednoznacznie powiedzieli nie: jeżeli uznajecie się za niegodnych, jeżeli nie chcecie słuchać, idziemy gdzie indziej.

Nie oznacza to, że wówczas wszystko się układa, bo Żydzi podburzyli pobożne a wpływowe kobiety i znaczniejszych obywateli, wzniecili prześladowanie Pawła i Barnaby i wyrzucili ich ze swych granic. Nie będzie sielanki.

Drogie siostry i drodzy bracia! Usłyszeliśmy tę prawdę słowa Bożego. Mniej lub bardzie udolnie, ale z wielkim pragnieniem tego, żeby było jak najprościej, starałem się przybliżyć ją sobie i wam. Wiedzcie, że są to tereny, które także będzie chciał zająć ze swoją mocą pluton chłopaków z ósemki – pluton złych myśli, ataków. Bo już dowiedzieli się, że z tej strony przyszło światło do kraju ciemności. Wzniecą prześladowanie. Spróbują zakwestionować słowo Boże, wciskając ci: Nic nie rozumiem, nic do mnie nie dotarło, nie wiem, o co tam chodzi, to nie dla mnie, wszystko jest głupotą... Spróbują wyrzucić nas z terenu, na którym było głoszone słowo.

Co robią Paweł i Barnaba? – A oni otrząsnąwszy na nich pył z nóg, przyszli do Ikonium, a uczniów napełniało wesele i Duch Święty. Bo jak są przeciwności, to idzie się za Jezusem. Jak pojawiają się problemy, to znaczy, że się idzie w dobrą stronę.

Ziemia ujrzała swego Zbawiciela.

Drogie siostry i drodzy bracia, Jezus to wykapany Tatuś. Ten pokorny Jezus, który w głupstwie słowa, pod osłoną znaków Chleba i Wina, daje się cały, bez limitowania. Cały przychodzi do nas i ukazuje się nam.

Dziękujemy Ci, Panie Jezu, że nie jesteś fizycznie obecny pośród nas tak, jak wędrowałeś po Palestynie. Jesteś o wiele bardziej obecny niż wtedy – z ogromną mocą zwycięstwa, dokonanego w Duchu Świętym. Dziękujemy Ci, że przychodząc do nas, dajesz nam słowo, które rodzi wiarę.

Oby się udało nam uwierzyć w to, co dzisiaj do nas powiedziałeś.

Pozdrawiam w Panu –

ks. Leszek Starczewski