Wytrwać w miłości
Dz 15, 7-21; Ps 96; J 15, 9-11
To, co dzieje się w Sercu Jezusa za sprawą miłości Ojca, staje się doświadczeniem Jego wyznawców. Wiara położona w Chrystusie, to wiara w miłość najgłębszą, najczystszą, niewyrządzającą krzywdy, a darzącą ogromnym pokojem, dającą prawdziwą i pełną radość. Umiłowany przez Ojca, miłuje. Taką samą miłością obdarza gromadzących się wokół Niego, którzy przez wiarę chcą Go słuchać i czerpać z mądrości, jaka jest w Nim, dzięki działaniu Ducha Świętego.
Chrystus kieruje słowa zawierające w sobie coraz głębsze przesłanie. Są to Jego ostatnie chwile w ziemskim, doczesnym życiu. W tych momentach Chrystus nie zabawia się w poetę – chociaż z pewnością nim był – ani nie deklaruje haseł, które nie miałyby być praktycznym przesłaniem dla Jego uczniów, konkretnym odniesieniem do ich życia. Jezus świetnie ich zna. Z całą pewnością wie, jak zareagują w momencie Jego męki i śmierci.
W dzisiejszym fragmencie Ewangelii odkrywamy niezwykłe słowa niosące bogate przesłanie i wprowadzające w najgłębszą z prawd, jaka zostaje objawiona przez Chrystusa.
«Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem.»
To, co dzieje się w Sercu Jezusa za sprawą miłości Ojca, staje się doświadczeniem Jego wyznawców. Wiara położona w Chrystusie, to wiara w miłość najgłębszą, najczystszą, niewyrządzającą krzywdy, a darzącą ogromnym pokojem, dającą prawdziwą i pełną radość. Umiłowany przez Ojca, miłuje. Taką samą miłością obdarza gromadzących się wokół Niego, którzy przez wiarę chcą Go słuchać i czerpać z mądrości, jaka jest w Nim, dzięki działaniu Ducha Świętego.
Objawienie prawdy, następujące w słowach Chrystusa, podkreślone jest bardzo mocnym wezwaniem: «Wytrwajcie w miłości mojej!»
Chrystus bardzo pragnie, abyśmy miłość, jaką ma ku Niemu Ojciec i w jaką wprowadza swoich wyznawców, rozważali, kontemplowali. Jak można pojąć miłość, jeśli się nie ma na nią czasu... Jak można rozważać słowo Boże, jeżeli jest ono traktowane wyłącznie jako trud czy wymaganie, które niekoniecznie musi w tej chwili przynieść owoce... Dlatego wezwanie Chrystusa: «Wytrwajcie w miłości mojej!» z pewnością należy łączyć z wytrwaniem w wołaniu Świętego Ducha, aby słowo spełniło się w nas. Abyśmy rzeczywiście przychodząc, sięgając po słowo, organizując sobie czas na rozważanie go, czerpali z mocy Ducha Świętego, przywołując Jego obecności.
«Wytrwajcie w miłości mojej!»
Ta prośba i to przynaglenie Chrystusa jest z pewnością celowo podkreślone, bo wydarzenia czekające za chwilę uczniów przyniosą pokusę odejścia od Chrystusa, namowę do rezygnacji, do nieangażowania się w Jego życie w momencie, kiedy jest ono wystawione na pośmiewisko i kiedy cały Jego autorytet zostaje zakwestionowany, kiedy przydatność Jego nauk okazuje się w momencie procesu i ukrzyżowania fiaskiem, kompromitacją i porażką.
«Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości».
Jeżeli wytrwanie w miłości Chrystusa ma być prawdziwe, niezbędne jest naśladowanie Go, stosowanie Jego przykazań w życiu. Słysząc słowo przykazania, przeciętny człowiek, katolik, z pewnością kojarzy je wyłącznie z dziesięcioma Bożymi przykazaniami.
Taki stan rzeczy może stać się udziałem również i nas, odbiorców Dobrego Słowa. Jednak Chrystusowa zachęta do zachowywania Jego przykazań obejmuje przede wszystkim przykazanie miłości, w kluczu którego należy rozpatrywać dziesięć przykazań i każde wskazanie, zachowanie Jezusa. Tylko światło miłości pozwala dostrzec sens w przykazaniach.
Praktyczny sprawdzian tego, na ile nasza relacja z Panem idzie we właściwą stronę – staje się prawdziwą zażyłością – możemy sobie zrobić w oparciu o nasze kontakty z innymi ludźmi, przenosząc je na relację z Chrystusem. Jeżeli ktoś wywiera na nas ogromne wrażenie poprzez swój takt, pogodę ducha, mądrość życiową, żywotność w wierze, to powstaje w nas pragnienie przebywania z nim, bycia w jego obecności, wsłuchiwania się w jego słowa, wpatrywanie się w jego zachowanie, w sposób przyjmowania przykrości życia. Budzi się także chęć naśladowania tej osoby. Często przejmujemy jej niektóre wypowiedzi czy zachowania. Budzi się w nas miłość, pragnienie doświadczenia tej siły, która tak mocno wydobywa się czy też promieniuje z osoby wzbudzającej w nas zachwyt swoim stylem życia.
Chrystus chce być pojmowany tak samo. Zachowywanie Jego przykazań to nic innego, jak przejęcie Jego sposobu życia, reagowania na Boga, ludzi i świat.
Stosowanie w życiu jego wskazań pozwala na trwanie w miłości. «Tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości», tak i wy zachowujcie moje przykazania.
Trwanie nie zawiera w sobie elementu stagnacji, powtarzania schematów, bo miłość nie jest schematyczna. Miłość jest twórcza. Przykazania dane na Synaju zawierają niezbędne minimum, bo przecież każde z nich można odczytywać w tym kluczu – przynajmniej nie kradnij, nie cudzołóż. To takie minimum, ale odwołuj się do czegoś więcej, bądź twórczy w swojej miłości. Bądź poddany jej fantastycznym pomysłom, jej dobru, jej przemieniającej sile.
Trwanie w miłości Chrystusa nie ma w sobie nic ze stagnacji, z niewolnictwa, ze skrępowania człowieka. Miłość Chrystusa wypala w nas nieuporządkowaną miłość do siebie samego, do świata i do Boga. To wypalenie jest także momentem, w którym dokonuje się zjednoczenie z Chrystusem. To są potrzebne momenty.
Chrystus zachęcający do wytrwania w Jego miłości pragnie, abyśmy naśladowali Go nie tylko wtedy, gdy Jego nauka jest dla nas zrozumiała, jasna, ale również w chwilach, kiedy wydaje się trudna do przyjęcia, tak jak trudnym do przyjęcia dla uczniów będzie za chwilę skandal krzyża.
«To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna».
Miłość, której serce człowieka poddaje się, daje także radość przebywającą w głębi nas, radość pełną. Nie głupkowatą, pustą, powierzchowną, dla potrzeb kamer, sytuacji, sztuczną, ale pełną, wypływającą z przeświadczenia, że we mnie żyje sam Jezus, że we mnie przebywa Ojciec, że we mnie działa Duch Święty, który mnie prowadzi, oczyszcza, czyli robi wszystko, co potrzebne do tego, aby w miłości Bożej wytrwać do końca i doświadczyć jej pełni przy powtórnym przyjściu Jezusa.
Nie pamiętam tytułu książki, na którą powoływał się ostatnio jeden z moich kolegów księży, ale jest tam podany przykład matki jedenaściorga dzieci, której ktoś zadał pytanie: Jak pani dzieli miłość między męża i dzieci? Ona odpowiedziała: Ja nie dzielę miłości. Ja ją mnożę.
«Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej!»
Droga siostro, drogi bracie, na ile prosisz, jak często wołasz o to, aby twoja wiara była ugruntowana w miłości, aby wypływała z miłości do słowa?
Na ile prosisz, aby Pan Bóg mnożył w tobie miłość poprzez posłuszeństwo Jego słowu?
Jak często przekładasz twoje zafascynowanie Chrystusem czy doświadczenie Jego bliskości, niekiedy odczuwalnej w sposób emocjonalny, na konkretne czyny względem innych osób, spragnionych miłości często jeszcze bardziej niż twoje serce?
Duchu Święty, Ty w miłości ugruntowujesz, umacniasz każdego z wyznawców Chrystusa. Ty dalej prowadzisz Kościół i doprowadzasz go do pełni zbawienia. Oświecaj nasze umysły i serca, aby były nakierowane na miłość, jaką ma ku nam Ojciec w swoim Synu, na miłość, która nigdy się nie skończy, której nie zabraknie pomysłów. Ta miłość pokona każdą przeszkodę, nawet śmierć, abyśmy mogli na wieki cieszyć się obecnością Boga w nas.
Powtarzającym się błędem, odstraszającym wiele osób od dbania o wiarę, jest przekonanie, że ona nie przekłada się na praktyczny wymiar w życiu. To znaczy, jeżeli coś się układa, to rzeczywiście wiara w tym wszystkim jest jak kwiatek przy marynarce czy broszka przypięta do ubrania. Kiedy natomiast przychodzi doświadczenie bólu, cierpienia, człowiek nie bardzo potrafi się odnaleźć z tą wiarą...
Wiele osób traktuje wiarę jako swoisty samopocieszacz, który gdzieś w człowieku się wyzwala, bo przecież trzeba jakoś łagodzić skutki brutalnego życia, więc dobrze by było w coś wierzyć... Tymczasem słowo rodzące wiarę, głoszone przez apostołów, przeczy tym tezom. Ono z całą stanowczością ukazuje zupełnie odmienną rzeczywistość.
Człowiek przemieniony przez słowo, które stało się Ciałem – przez Chrystusa – wchodzi w rzeczywistość, by z siłą spotkania ze Zmartwychwstałym przemieniać ją. Nie naginać jej, nie interpretować wszystkiego w jednym, często bardzo krzywdzącym kluczu, kiedy wszystko chcielibyśmy zwalić na wolę Bożą i mówić: Wola Boża, wola Boża, wola Boża... – nie uruchamiając własnego myślenia – bądź też oskarżać, że Bóg z pewnością się uwziął, że to wszystko, co teraz się dzieje, jest Jego karą...
Jesteśmy świadkami, jak w Jerozolimie, po długiej wymianie zdań, Piotr staje na czele apostołów i starszych, by przemawiać. Ma tam miejsce poważny konflikt, wypływający z wydarzeń dziejących się w czasie głoszenia słowa Bożego. Otóż ludzie nawrócenia z pogaństwa, stają przed poważnym wyzwaniem, które stawiają osoby przyjmujące chrześcijaństwo jako wcześniejsi wyznawcy Mojżesza, czyli Żydzi, przedstawiciele Narodu Wybranego.
Jedni i drudzy chcą odnaleźć się w rzeczywistości Chrystusa, który przecież łączy, a nie dzieli. On nie ma względu na osoby. Ludzie pochodzący z judaizmu bardzo jasno i mocno akcentowali konieczność przejścia przez całą procedurę związaną z wyznaniem Mojżeszowym przez osoby nawrócone z pogaństwa. Chodzi o obrzezanie i wszelkiego rodzaju przepisy. Niewykluczone, że wśród tych, którzy wypowiadali te żądania, byli świeżo nawróceni faryzeusze.
Paweł i Barnaba, przybywając z radosnymi wieściami, opowiadali, jak wielkich cudów i znaków dokonał Bóg przez nich wśród pogan.
Nawet sam Piotr po tym, jak w domu Korneliusza – poganina – zobaczył, że Bóg otwiera podwoje Kościoła i Serca dla pogan, czyli ludzi traktowanych do tej pory z pogardą, mocno akcentuje konieczność zwolnienia ich z tego jarzma. Dochodzi do burzliwej wymiany zdań.
Jeżeli pojawia się problem, to trzeba go naświetlać z różnych stron. W filmie Stowarzyszenie umarłych poetów jest scena, kiedy młody nauczyciel chce w swoich uczniach wzniecić inwencję twórczą, obudzić w nich myślenie. Pragnie wyzwolić w nich prawdę o tym, że są zdolni do wyrażania swojego zdania i mają prawo to czynić, nawet gdyby komuś się to nie podobało. Interpretując na przykład poezję, nie tyle mają pytać, co autor miał na myśli, tylko jak oni to odbierają i dopiero później konfrontować. Jedną z jego niekonwencjonalnych metod nauczania jest wejście na biurko w obecności całej klasy. Nauczyciel mówi, że stąd świat zupełnie inaczej wygląda. Patrzcie na świat z różnych punktów widzenia.
Takie działanie – niekonwencjonalne, ale niezwykle twórcze, wyzwalające konieczność myślenia – inspiruje. Każdy problem wygląda inaczej, kiedy naświetli się go z różnych stron. To tak samo, kiedy puścimy na jeden punkt strumień światła z jednej lampki. Widać ten punkt. W jakiś sposób rysują się jego kształty, ale gdy puścimy światło z drugiej, trzeciej, czwartej lampki, mamy pełniejszy obraz.
Stąd długa wymiana zdań w dzisiejszym czytaniu. Celowo zapraszam, żeby w rozważaniach położyć akcent na tę długą wymianę zdań, na przemówienie Piotra, a za chwilę na mowę Jakuba, żeby dostrzec, że w wierze niezbędne jest myślenie i poszukiwanie, że wiara to nie jednorazowe objawienie, okrzyk eureka i nagle wiem, jak postępować. Ciągle muszę myśleć, pytać, szukać i konfrontować się z rzeczywistością. Nawet kiedy okaże się, że mój sposób pojmowania rzeczywistości, rozwiązania problemu, będzie naznaczona błędem, to też w świetle wiary czemuś służy, czegoś uczy.
Piotr powołuje się na to, co stało się jego udziałem jako apostoła: «Wiecie, bracia, że Bóg już dawno wybrał mnie spośród was, aby z moich ust poganie usłyszeli słowa Ewangelii i uwierzyli. Bóg, który zna serca, zaświadczył na ich korzyść, dając im Ducha Świętego tak samo jak nam. Nie zrobił żadnej różnicy między nami a nimi, oczyszczając przez wiarę ich serca».
Wiara ma moc oczyszczania serc. Realnie wpisuje się w serce każdego człowieka, nie robiąc żadnej różnicy. Przyjęte słowo rodzi wiarę, a ona stopniowo oczyszcza serce.
«Dlaczego więc teraz – pyta Piotr bardzo jednoznacznie – Boga wystawiacie na próbę, wkładając na uczniów jarzmo, którego ani ojcowie nasi, ani my sami nie mieliśmy siły dźwigać. Wierzymy przecież, że będziemy zbawieni przez łaskę Pana Jezusa tak samo jak oni».
Te mocne, realne słowa, padają po długiej wymianie zdań z ust Piotra, wybranego na pierwszego spośród równych. Skłaniają one do tak potężnej refleksji, że umilkli wszyscy, a potem słuchali opowiadania Barnaby i Pawła o tym, jak wielkich cudów i znaków dokonał Bóg przez nich wśród pogan.
Za chwilę przemawia inny autorytet – Jakub. Najprawdopodobniej nawróceni z judaizmu upatrywali w nim kogoś, kto stanie po ich stronie. Mówi on: «Posłuchajcie mnie, bracia! Szymon opowiedział, jak Bóg raczył wybrać sobie lud spośród pogan. Zgadzają się z tym słowa proroków, bo napisano: "Potem powrócę i odbuduję przybytek Dawida, który znajduje się w upadku. Odbuduję jego ruiny i wzniosę go, aby pozostali ludzie szukali Pana i wszystkie narody, nad którymi wzywane jest imię moje, mówi Pan, który to sprawia. To są Jego odwieczne wyroki"».
Jakub jednoznacznie opowiada się po stronie słowa Bożego, bo – tu dotykamy drugiej bardzo ważnej myśli naszych rozważań – rozpatrywanie życia winno dokonywać się w świetle wiary opartej na słowie Bożym. To właśnie w Bożym słowie szukamy mądrości. Bóg ma plan rozszerzania swojego orędzia, swojego ludu, poszerzania naszego serca i umysłu. To nie jest tak, że ja już wszystko wiem na temat wiary. Nie jest też tak, że nic nie wiem. I nie jest tak, że nie mam jej skąd czerpać. Słowo Boże jest ciągle posyłane Kościołowi, jest ciągle głoszone.
«Dlatego ja sądzę – mówi Jakub – że nie należy nakładać ciężarów na pogan, nawracających się do Boga, lecz napisać im, aby się wstrzymali od pokarmów ofiarowanych bożkom, od nierządu, od tego, co uduszone, i od krwi. Z dawien dawna bowiem w każdym mieście są ludzie, którzy co szabat czytają Mojżesza i wykładają go w synagogach».
Jakub odwołuje się do przepisów Prawa Mojżeszowego i wybiera spośród nich te, które w sposób niekrępujący pozwolą poganom odnaleźć się w rzeczywistości Kościoła, z poszanowaniem tradycji żydowskiej pochodzącej od Mojżesza.
Droga siostro i drogi bracie, wiara, której Bóg ci udziela posyłając swoje słowo, nie oderwie cię od twoich problemów i nie sprawi, że te problemy będą rozwiązywane w magiczny sposób. To wiara pozwala rzucać światło i dostrzec w tych problemach Boga, który cię umacnia i kształtuje. Próby, doświadczenia, różnego rodzaju wątpliwości, sposoby szukania rozwiązań, rozeznania pewnych rzeczy, są wpisane z całą normalnością w rozwój wiary.
Na ile potrafię szukać rozwiązań, pytać, rozmawiać z ludźmi żyjącymi wiarą o problemach życiowych?
Na ile radzę się innych, szukam zdań i spojrzeń osób z zewnątrz – czasem nawet niewierzących, bo przecież Pan Bóg przemawia przez wszystkich. Nie tylko przez osoby wierzące, choć jest to na pewno uprzywilejowany grunt serc. Każdy ochrzczony ma w sobie Ducha Świętego, przez którego światło Pan Bóg też do nas przemawia.
Na ile jest we mnie otwartość na inne osoby?
Czy znajduję czas na to, żeby porozmawiać o mojej wierze?
Na ile te rozmowy nie ograniczają się tylko do kierownictwa duchowego, spowiedzi, ale wykraczają poza te formy?
Na ile rozmawiam z ludźmi, którzy zdecydowanie nie zadowalają się powierzchownością w wierze, ale wchodzą głębiej?
Czy dbam o swoją wiarę, jako o bardzo praktyczną, codzienną rzeczywistość, w której spotykam mojego Pana?
Panie Jezusa, dziękujemy Ci za realizm słowa, za to, że ono nie chowa się wobec problemów, nie znika i nie ogranicza się tylko do jakichś wewnętrznych poruszeń, pełnych ciepła i pokoju, ale obejmuje także niepokój i nienawiść, pomyłki i upadki. Pomóż nam odkrywać, że warto żyć wiarą, która inspiracje czerpie z Twojego słowa.
Pozdrawiam w Panu –
ks. Leszek Starczewski