Zasiew radości
Dz 18, 9-18; [Ps 47]; J 16, 20-23a
Chrystus przeżywa smutek, ale jest to zasiew radości. Wylewa gęste krople potu i krwi, ale są one zasiewem życia. Kościół tę prawdę będzie głosił, nauczając, że krew męczenników jest zasiewem Kościoła. W chwilach całkowitej ludzkiej porażki zasiewa się Kościół. Jest on jak niewiasta rodząca wyznawców Chrystusa, która w przeżywanym bólu doświadcza jednocześnie radości narodzin. W śmierci, obumieraniu ziarna, rodzi się owoc – plon obfity.
Chrystus całą swoją miłość zawiera w słowach skierowanych do jedenastu osób. Nie są to wielkie tłumy kroczące za Nim wówczas, gdy dawał im bardzo konkretne znaki, kiedy do garnka wkładał pożywienie. Nie są to tłumy witające Go przy wjeździe do Jerozolimy. Jest garstka osób – Jedenastu. Tylu zostało. Za chwilę będzie ich jeszcze mniej. Patrząc na Chrystusa, widzimy, że Jego wspólnota się zmniejsza.
Chrystus kieruje do uczniów prawdy, których nie mógłby pozbawić nawet tak małej garstki osób. Tym bardziej, że doskonale wpisuje się w położenie ich serc i umysłów. Odczytuje ich niewiedzę, niezrozumienie tego, o czym mówi, co nadchodzi. Widzi ich lęk i trwogę. Odczytuje to z ich serc, a za chwilę sam w swoim Sercu będzie doznawał ogromnego wstrząsu, smutku, bólu, trwogi czy nawet depresji. Za chwilę zmierzy się z tym, co Go czeka – ze zdecydowanym tryumfem świata, po ludzku rzecz ujmując. Świat będzie się weselił, że kolejny marzyciel, wichrzyciel, pseudomesjasz, zostanie pokonany. Jezus będzie sam ze swoim smutkiem, który za chwilę ogarnie Jego duszę z powodu tego, że przy takich potężnych nakładach miłości świat nie rozpoznał w Nim Syna Bożego posłanego z miłości.
W tej ciemności, w nocy duszy, serca, jedyne, co Go trzyma, to dialog z Ojcem. Bo Ja nie jestem sam – powie Jezus – ale jest ze Mną mój Ojciec.
Chrystus przeżywa smutek, ale jest to zasiew radości. Wylewa gęste krople potu i krwi, ale są one zasiewem życia. Kościół tę prawdę będzie głosił, nauczając, że krew męczenników jest zasiewem Kościoła. W chwilach całkowitej ludzkiej porażki zasiewa się Kościół. Jest on jak niewiasta rodząca wyznawców Chrystusa, która w przeżywanym bólu doświadcza jednocześnie radości narodzin. W śmierci, obumieraniu ziarna, rodzi się owoc – plon obfity.
Chrystus z całą świadomością tego, że to, co teraz spotyka uczniów, za chwilę ze zwielokrotnioną siłą spadnie na Niego, mówi w bardzo uroczystym tonie: «Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Wy będziecie płakać i zawodzić». Nie unikniecie tego w życiu. Będziecie płakać. Sto procent gwarancji. Będziecie płakać i zawodzić, a świat patrząc na to, będzie się weselił, cieszył i to często waszym kosztem, za cenę waszego bólu i trwania przy Panu, który zdaje się być po drugiej stronie – jak mówił psalmista w Psalmie 22. W takim bólu wydaje się, że i Bóg jest po stronie świata, który się cieszy i zbija z naiwniaków trwających przy słowie, przychodzących na spotkanie z Panem.
Będziecie się smucić. Wpiszcie to w życie i wpisujcie ciągle na nowo, ilekroć gdzieś się zagalopujecie, zachłyśniecie się osiągnięciami, owocami waszych modlitw, przeżyciami na Eucharystii, doświadczeniami zrozumienia ze strony osób, które z wami idą za Mną. Wpiszcie w swoje życie także smutek. Łatwiej powiedzieć, trudniej to znosić i wpisać w swój życiorys.
«Ale smutek wasz zamieni się w radość» – dodaje Jezus. Smutek zamieni się w radość, niewygoda zamieni się w komfort nieba, ciasne mieszkanie na ziemi zostanie zastąpione luksusowym mieszkaniem w niebie.
Jezus poleca swoim uczniom, żeby w klęskę, strach, spotykający ich smutek, w to, co za chwilę z niebywałą i niewyobrażalną siłą objawi się w odrzuceniu i w krzyżu, wpisywali zapowiedź radości, wpisywali niebo.
Byłoby nadużyciem i całkowitą parodią chrześcijaństwa kojarzenie Jezusa wyłącznie z radością, z odczuwaniem, że człowiek jest prowadzony, z doświadczaniem tego, co nazywa się światłem, rozeznaniem: Aha, wcześniej nie wiedziałem, a teraz już wiem.
Byłoby parodią chrześcijaństwa, gdyby wyznawcy Chrystusa nie przechodzili przez ciemność i obumieranie.
«Także i wy teraz doznajecie smutku». Także i my – idąc za Chrystusem – doznajemy smutku. Idąc za radością wieczną i do radości wiecznej, doznajemy smutku. Ci, którzy we łzach sieją, żąć będą w radości. Idą i płaczą, niosąc ziarno na zasiew, lecz powrócą z radością niosąc swoje snopy.
Powrócą z radością, bo i Chrystus powróci. Wyszedłem od Ojca i na świat przyszedłem. Znowu opuszczam świat i wracam do Ojca. Oczekujcie Mnie razem z Obrońcą, Pocieszycielem, jakim jest Duch, który działa w waszych sercach. Przez wiarę w miłość daje wam nadzieję.
Te Chrystusowe przepowiednie dotyczą garstki uczniów. Za chwilę ograniczą się już tylko do jednej osoby z grona Dwunastu, a także do Maryi, Marii Magdaleny i tych, którzy stali gdzieś z daleka od krzyża. Chrystus bardzo pragnie zaszczepić te prawdy w tej chwili także w naszych sercach. Bo właśnie teraz wszczepia w nas słowo niosące zbawienie.
Chce je wszczepić w nasze serca, przeżywające tak, a nie inaczej doświadczenie życia drugiego maja 2008 roku, przy tej, a nie innej dawce wspomnień, zadrapań z przeszłości, lęków o przyszłość i rozłożenia rąk w geście, który najchętniej byłby gestem rozpaczy, a który Jezus chce w Duchu Świętym uczynić gestem modlitwy i zawierzenia, bo nie wiadomo, co robić. Chrystus chce, żeby to wszczepienie słowa dokonało się przez wiarę, przez odruch serca: Panie Boże, choć Cię nie pojmuję, jednak nad wszystko miłuję. Nad wszystko chcę miłować Twoje słowo. Pragnę kochać się w Twoim słowie. Z Twoim słowem spotykać się i trwać przy nim, jak przy lampie, która świeci w ciemnym miejscu, aż dzień zaświta. Nie mam nic poza Twoim słowem. Nie posiadam żadnych gwarancji poza słowem, które dałeś, które potwierdzasz również i w smutku, płaczu i zawodzeniu. Nie mam nic poza Twoim słowem.
Doświadczenie smutku, swoistego strachu, lęku, dotknęło serca odważnego wojownika, dzielnego w głoszeniu słowa, jakim jest Paweł. Słyszymy od kilku dni, jak wytrwale głosi słowo, mimo że go kamienują, ośmieszają, wypędzają z miasta do miasta. Po próbie użycia w głoszeniu słowa języka filozofów na Areopagu w Atenach, Paweł przeżywa rozczarowanie i swoistą klęskę. Z pewnością go to bolało. Mimo usilnych starań o wytłumaczenie i dowiedzenie Żydom w synagodze, że Jezus jest Mesjaszom, sprzeciwiają się mu i bluźnią przeciwko niemu.
A kiedy się sprzeciwiali i bluźnili, otrząsnął swe szaty i powiedział do nich: «Krew wasza na waszą głowę, jam nie winien. Od tej chwili pójdę do pogan».
Ten dzielny wojownik nie może spać. Przeżywa lęk i bojaźń, do której przyzna się w Pierwszym Liście do Koryntian: Z drżeniem i bojaźnią stanąłem przed wami. Wcale nie jest proste głosić słowo, zostać mu wiernym, szczególnie w sytuacjach smutku i zawodzenia, odrzucenia przez ludzi. Przecież tutaj są jawne kpiny, bluźnierstwa: Co ty w ogóle mówisz. Rozejrzyj się i zobacz, jak wygląda życie, a nie opowiadaj mi, że Jezus jest Mesjaszem. Co to wnosi do życia?...
Paweł przeżywając to poważne tąpnięcie w swoim sercu, słyszy w nocy, jak Pan przemawia do niego: «Przestań się lękać, a przemawiaj i nie milcz, bo Ja jestem z tobą i nikt nie targnie się na ciebie, aby cię skrzywdzić, dlatego że wiele ludu mam w tym mieście».
Głoszenie słowa dokonujące się przez usta i posługę Pawła ma swojego potężnego Sponsora, jakim jest Jezus. To On za tym stroi. Bo tak naprawdę, to nie Pawła odrzucają, ale Jezusa. To On zna ludzkie serca – również serca tych, którzy w pierwszym spotkaniu jawią się jako zamknięci na słowo.
Wiele mam serc w tym mieście. Trzeba im głosić słowo. Patrz na to przez pryzmat powołania, którym cię obdarzyłem – czy to jako chrześcijanina, czy jako głoszącego słowo Boże. Nie przez pryzmat swoich lęków, obaw, uprzedzeń do ludzi i porażek, które są mi ogromnie potrzebne.
Paweł odkryje to po czasie i powie: Dopełniam braki udręk Chrystusa w mym ciele. Przez cierpienia przelewa się zbawienna moc na osoby zadające ból.
Pozostał więc i głosił im słowo Boże przez rok i sześć miesięcy.
Tutaj praktyczna uwaga również i dla nas, którzy często lękamy się, może nie z tego tytułu, że mamy gdzieś przemawiać, składać megapotężne świadectwo naszej wierności Chrystusowi, ale wobec prostego faktu wytrwania przy Bożym słowie głoszonym w Kościele, wobec zdaje się oczywistego faktu, jakim jest pozostanie wiernym Bogu na gruzach swoich doświadczeń, rozczarowań, cierpienia, chorób, uprzedzeń, zdrady, odrzucenia ze strony innych osób. Wtedy także budzi się lęk, czy jeszcze mówić coś do Boga, czy Go słuchać, czy w ogóle brać Go pod uwagę w kontekście tego, co się dzieje. Przestań się lękać – mówi dziś do nas Pan. Wydaje się bardzo bezbronny... Nie robi jakiejś szumniej akcji, żeby to słowo nas powaliło pod krzesełka i sprawiło, że będziemy leżeć krzyżem, chłonąć je i czerpać z niego radość. Po prostu – przestań się lękać. Przestań trzymać z lękiem.
Pan nie krzyczy na nas, ale bardzo wyraźnie zaprasza: «Przestań się lękać, a przemawiaj i nie milcz, bo Ja jestem z tobą i nikt nie targnie się na ciebie». Nikt nie zrobi ci takiej krzywdy, z której Ja nie wyprowadziłbym dobra. Ufaj w okolicznościach, w których jesteś.
Kiedy staram się ten tekst uczynić bliskim również i mojemu sercu, urzeka mnie szczególnie to, że Pan Bóg wie, że słowo potrzebuje także konkretnych znaków czy potwierdzeń. Paweł, oprócz tego, że niejako osobiście usłyszał słowa Pana i mogłoby mu to wystarczyć, też po ludzku potrzebuje zobaczyć znaki, potwierdzające, że warto się trudzić.
Co się okazuje? – Pan Bóg daje znak przez leniwego Galio, brata myśliciela Seneki. Przez krótki czas Galio był prokonsulem Achai. Historycy mówią, że ze względu na panujące tam warunki klimatyczne nie posiedział długo na tym stanowisku. Żydzi jednomyślnie występują przeciwko Pawłowi. Wydaje się, że słowo nie ma potwierdzenia.
Często tak jest, że kiedy dostajemy konkretne słowo, za chwilę następuje ogromny atak racjonalnych przeciwności, które mówią jednomyślnie: nie wchodź w to, wydumałeś sobie, że do ciebie mówi Bóg.
Następuje jednomyślny atak Żydów. Tu nie ma ani jednej wyłamującej się myśli. Żydzi występują przeciw Pawłowi i przyprowadzają go przed sąd. Mówią: «Ten namawia ludzi, aby czcili Boga niezgodnie z Prawem». Mają przygotowane argumenty. Powołują się na prawo – które u Rzymian stanowiło rzecz istotną. Przecież do dziś studenci prawa na pierwszym roku wykuwają prawo rzymskie na blaszkę.
W tej sytuacji Pan Bóg wykorzystuje leniwego Galio i sprzeciw Żydów, żeby obronić Pawła. Słyszymy: Gdy Paweł miał już usta otworzyć, Gallio przemówił do Żydów. Kiedy był już nastawiony, że oto teraz objawi się z jego ust moc słowa, dostał plaster na usta.
Nieraz tak sobie myślimy, że gdy otrzymaliśmy słowo, mamy od razu szykować jakąś przemowę, kombinować, jak by tu się zacząć bronić, reżyserować sytuację... Czasem trzeba wejść w samo jądro tych okoliczności w chwili, gdy dzieje się ta, a nie inna przykrość, gdy z tej czy innej strony sypią się na nas gruzy. W tym momencie wchodzi i działa Bóg. Nie działa sekundę wcześniej, tylko w momencie, kiedy jest potrzebny.
Gdy Paweł miał już usta otworzyć, Gallio przemówił do Żydów: «Gdyby tu chodziło o jakieś przestępstwo albo zły czyn, zająłbym się wami, Żydzi, jak należy, ale gdy spór toczy się o słowa i nazwy, i o wasze Prawo, rozpatrzcie to sami. Ja nie chcę być sędzią w tych sprawach». I wypędził ich z sądu.
Wejdźmy głębiej w ten tekst, w tę jednomyślność ataków dokonujących się w naszej głowie, w myślach, czy przychodzących z zewnątrz, atakujących nas z całą mocą. Przenieśmy je na doświadczenia dziejące się teraz w nas. Możemy tu odkryć pewien sąd dokonujący się nad nami – pewne rozdzielenie. Potrzebny jest atak i potrzebna jest obrona – prokuratura i cały skład adwokatów. Tym adwokatem jest sam Duch Święty. Potrzebny jest ten zdecydowany spór zakończony wypędzeniem z nas jednomyślnych oskarżycieli. W sytuacjach skrajnych jest to egzorcyzm, a w mniej skrajnych, codziennych, jest to zbliżanie się do Chrystusa w modlitwie i mocy słowa.
Wszyscy Grecy, schwyciwszy przewodniczącego synagogi, Sostenesa, bili go przed sądem, lecz Gallio wcale o to nie dbał.
Oskarżyciele sami między sobą się pobili. Najprawdopodobniej Sostenesowi oberwało się za to, że źle przygotował akt oskarżenia i że w ogóle pozwalał Pawłowi przemawiać w synagodze. Oberwie się i naszemu oskarżycielowi. Przyjdzie czas i na niego. Przyjdzie czas, kiedy władca tego świata znów zostanie strącony w atakach, które na nas przychodzą.
Paweł pozostał jeszcze przez dłuższy czas, potem pożegnał się z braćmi i popłynął do Syrii, a z nim Pryscylla i Akwila – żydowskie małżeństwo, potrzebne mu w nauczaniu, w głoszeniu, opiekujące się nim – udostępniło mu również możliwości pracy zarobkowej, bo jak wiemy, Paweł trudnił się wyrabianiem namiotów. Później zostawił to zajęcie i głosił słowo.
W Kenchrach ostrzygł głowę, bo złożył taki ślub. Najprawdopodobniej chodzi o ślub nazireatu, który polegał na tym, że obcinano włosy, poddawano się pokucie przez trzydzieści dni, unikano alkoholu. Składano to jako wotum wdzięczności Bogu za jakieś uzdrowienie, wybawienie z opresji. Paweł takich praktyk nie unika. Składa wotum wdzięczności Bogu.
Zapytajmy siebie samych, na ile uwzględniamy w swoim życiu radości i smutki?
Na ile potrafię przez pryzmat Bożego słowa i światła, jakie daje Jezus, widzieć, że w smutkach i w zawodzeniu także jest obecny Pan dokonujący zasiewu nadziei?
Na ile biorę pod uwagę to, żeby patrzeć na swój smutek, ból, przez pryzmat zwycięstwa, które przynosi Chrystus, i żeby przeżywać je w świetle zmartwychwstania, nawet jak nic nie czuję, a wręcz wydaje mi się, że Bóg mnie opuścił i chciałbym wołać: Boże mój, czemuś mnie opuścił?
Na ile uwzględniam to, że doświadczenie lęku i wątpliwości, czy głosić słowo, czy zostać wiernym Bogu, jest normalne, jak najbardziej wpisane w naszą naturę, i że Pan wie, iż ma do nas przyjść z obroną, z pocieszeniem, ma nam uświadamiać, że jest z nami i nikt nie targnie się na nas, nikt nie wyrządzi nam krzywdy, z której Bóg by nas nie wyprowadził?
Na ile biorę pod uwagę również to, że w epicentrum wstrząsu, kiedy wydaje się, że już ponosimy kompletną klęskę, uruchamia się obrona ze strony Pana?
Kiedy ostatni raz udało mi się złożyć Panu Bogu jakieś wotum wdzięczności?
Jak ono wyglądało?
Na ile wyraziłem również na zewnątrz wdzięczność Bogu za przeprowadzanie mnie przez różne doświadczenia życia?
Jak często biorę pod uwagę to, że nie jest to tylko formalność, ale odruch serca, za którym trzeba iść, przez który trzeba zaświadczyć widzialnie Panu, że jest się Mu wdzięcznym, i że nas prowadzi, przeprowadzi i doprowadzi do pełni zbawienia?
Pozdrawiam w Panu –
ks. Leszek Starczewski