"...Dobrym Słowem" - z 4-ego stycznia (2008)

Za czym gonię?

1 J 3,7-10; Ps 98; J 1,35-42

Jezus odwraca się ku tym, którzy za Nim idą, podejmują krok pójścia za Nim – nie raz, ale po raz kolejny – którzy są w drodze, czegoś szukają. Ujrzawszy, że oni idą za Nim, że są w ruchu, że coś robią w tym kierunku, pyta ich: „Czego szukacie?”  Czego szukam?  Za czym biegam?  Gdzie się udaję w swoich myślach, obowiązkach, w swoich staraniach i czynnościach? Czemu one służą?

Ojcze, który wielokrotnie do nas przemawiasz, Ty mówisz teraz do nas przez swojego Syna. Bądź uwielbiony w darze słowa, które stało się Ciałem i mieszka między nam. W nim i my mamy mieszkanie. Daj nam, abyśmy w tym słowie zamieszkali i nim żyli, abyśmy po przyjęciu słowa przygotowywali swoim postępowaniem mieszkanie dla innych, by mogli w nas zamieszkać.

„Czego szukacie?” – te słowa ewangelista Jan notuje jako pierwsze wypowiedziane przez Chrystusa. Są średnio grzeczne, ale dobrze, że padają. Chrystus wypowie je jeszcze w Ogrójcu, gdy zapyta: „Kogo szukacie?” Zostaną także skierowane po zmartwychwstaniu do Marii Magdaleny: „Niewiasto, kogo szukasz?”

Wydaje się, że w tych słowach nie ma jakiegoś konkretnego pouczenia, manifestu, określonego programu nauczania. Chrystus, zanim zacznie nauczać, pyta się, czego chcesz, czego szukasz, o co ci chodzi?...

Dobrze, że pyta w ten sposób. Dobrze, że ewangelista Jan zwraca nam na to uwagę, bo natychmiast ustawia nas w kręgu osób słyszących to pytanie, czyli dwóch uczniów, którzy wcześniej chodzili za Janem Chrzcicielem. Nie to, żeby zdezerterowali, czy zostali wykradzenia, ale sami odeszli od niego. Zadają oni Chrystusowi pytanie: „Gdzie mieszkasz?” Słyszą odpowiedź: "Chodźcie, a zobaczycie”. Taka może być odpowiedź. Możemy się także znaleźć w kręgu tych, którzy przyjdą do Jezusa z kijami, z mieczem, będą mieli sto tysięcy oskarżeń, żeby sobie po raz kolejny udowodnić, że Ten to jest tylko na zabicie i ukrzyżowanie – jak to miało miejsce w Ogrójcu. Możemy w końcu przytulić się do Jezusa i nie chcieć Go puścić, jak Maria Magdalena.

Takie zestawy reakcji na to pytanie daje nam słowo Boże. Ale to pytanie postawione jest także nam. Ma ono dzisiaj być przez nas przyjęte.

Czego szukacie, drogie siostry i drodzy bracia?

Pytanie, które Chrystus stawia uczniom, zostało skierowane do mnie i do ciebie.

Uczniowie Jana Chrzciciela – już potencjalnie uczniowie Chrystusa – udzielają odpowiedzi, która wydobywa się z ich najgłębszych pragnień, największych poruszeń serca.

Rzeczywiście czegoś szukają. Najpierw u Jana Chrzciciela. Odkrywają w nim człowieka niezwykłego formatu, kogoś, kto bardzo mocno zdyscyplinował siebie, miał własną drogę do odkrywania Boga, dla którego się brał w karby, i kogoś, kto wiedział, kiedy zejść ze sceny, kiedy usunąć się w cień po wskazaniu Baranka Bożego. Uczniowie widzą w Janie kogoś, kto nie stawia się w centrum, ma niezwykłą klasę, bo potrafi uznać, że jest ktoś wyższy od niego.

Niedawno słyszeliśmy w Ewangelii, że faryzeusze pytali Jana: Kim ty właściwie jesteś? On za każdym razem odpowiadał: Nie jestem Mesjaszem, nie jestem Eliaszem... Jestem tylko głosem, który woła na pustyni, gra właściwą rolę.

Uczniowie najpierw szukali u Jana Chrzciciela. Odkryli w nim człowieka, który robił wszystko, żeby się umniejszać, żeby Bóg mógł w nim wzrastać. Teraz udają się do Tego, na którego wskazuje Jan. Idą do Baranka Bożego.

Dwaj uczniowie usłyszeli, jak mówił, i poszli za Jezusem.

Jezus odwraca się ku tym, którzy za Nim idą, podejmują krok pójścia za Nim – nie raz, ale po raz kolejny – którzy są w drodze, czegoś szukają. Ujrzawszy, że oni idą za Nim, że są w ruchu, że coś robią w tym kierunku, pyta ich: „Czego szukacie?”

Czego szukam?

Za czym biegam?

Gdzie się udaję w swoich myślach, obowiązkach, w swoich staraniach i czynnościach? Czemu one służą?

Czemu służy to, co mówię innym o sobie? Po co opowiadam o sobie?

Po co komuś się żalę? Czego w tym szukam?

Uczniowie odpowiadając z głębi serca, pytają o mieszkanie. Oni chcą gdzieś zamieszkać. Pragną znaleźć najbardziej ludzkie miejsce na tym nieludzkim świecie. Zwracają się do Jezusa: „Nauczycielu, gdzie mieszkasz?”

Słyszą odpowiedź, która nie jest jakimś geograficznym zabiegiem – nie pada nazwa ulicy ani numer. Ta odpowiedź ma jeszcze bardziej pobudzić, zintensyfikować ich kroki: "Chodźcie, a zobaczycie". Nie ustawajcie. Chodźcie, a zobaczycie. Żeby zobaczyć, gdzie mieszkam, nieodzowny jest ruch, potrzebne są kroki.

"Chodźcie, a zobaczycie". Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego.

Jan w tym krótkim opowiadaniu gromadzi mnóstwo określeń pełnych dynamizmu, mobilności, poszukiwań, starań: szli, usłyszeli, patrzyli, poszli, pytają...

To usłyszane słowo i rozważanie, które chce nam słowo przybliżyć, ma jeden cel: również i nas zdopingować do dalszej drogi. Ono chce i nam powiedzieć, że warto iść dalej, że warto dalej Go szukać. Że to nie jest wszystko, że tu nie ma emerytury, nie ma zwolnienia, weekendu.

Ewangelista Jan notuje, że było to około godziny dziesiątej. Komentatorzy, odnosząc ten czas do naszych realiów, mówią, że to mniej więcej godzina szesnasta – po pracy, kiedy miał się zacząć odpoczynek, weekend. Inni wskazują na precyzyjne podanie godziny przez Jana, który wiąże z nią niezwykłe i warte zapamiętania wydarzenie – swe powołanie. Tak, na pewno to też jest ważne. Ale trzeba zwrócić uwagę również na tę drugą warstwę: w czasie, kiedy wydaje się, że można sobie odpocząć, mamy trwać w postawie pełnej mobilności, oczekiwania i czujności. Do tego słowo chce nas zdopingować.

Kolejna myśl i wezwanie słowa mówi o tym, że zachwytem, który wzbudza Chrystus, trzeba się dzielić.

Jednym z dwóch, którzy to usłyszeli od Jana i poszli za nim, był Andrzej, brat Szymona Piotra. Ten spotkał najpierw swego brata i rzekł do niego: "Znaleźliśmy Mesjasza". I przyprowadził go do Jezusa.

Do tego dopinguje nas słowo. To są konkrety, drogie siostry i drodzy bracia: mobilność, poszukiwanie. Po drugie: nie możemy być sami. Nie pchaj się w to sam. Idź we wspólnocie, z kimś drugim. Samemu nie dam rady dysponować tym, kiedy się pomodlę, kiedy pójdę na Eucharystię, kiedy zadbam o powrót do Pana. Skończy się to fiaskiem, przegraną. Potrzebuję wspólnoty, kogoś, kto mi o tym przypomni i będzie się za mnie modlił. Po prostu przyprowadzi mnie do Jezusa.

Św. Jan apostoł powie w liście: Dzieci, nie dajcie się zwodzić nikomu. Precyzując to jeszcze: przede wszystkim nie dajcie się zwodzić sobie, temu, co się w was budzi. Nie dajcie się zwieść waszym myślom – grzesznym, obleśnym, wrednym, kłamliwym. Myślom pełnym diabelstwa. Nie dajcie im się ponieść, ale bierzcie je pod uwagę. Św. Jan nie mówi, że nie będzie takich myśli. – Nie dajcie się zwodzić nikomu, a przede wszystkim sobie.

Kto postępuje sprawiedliwie, jest sprawiedliwy, tak jak On jest sprawiedliwy.

Sprawiedliwość Boga to Jego wierność obietnicom. Bóg zobowiązał się być wierny człowiekowi, swojemu słowu i Duchowi ożywiającemu słowo – Duchowi, który daje moc. Od nas też oczekuje sprawiedliwości.

Jeżeli ktoś głosi wierność Boga słowem i przykładem, to jest sprawiedliwy, tak jak On jest sprawiedliwy. Wtedy od Niego pochodzi. Jeżeli przez jakieś wydarzenie ktoś nam przypomina o wierności Boga, to jest naszym Andrzejem, który chce nas przyprowadzić do Jezusa. Jeśli jakaś sytuacja, myśl, przypomniała nam, że mamy trwać przy Panu, to nie jest to nic innego, jak tylko działanie tego kogoś – Andrzeja.

Na ile dostrzegam, że Bóg przypomina mi się przez różne okoliczności?

Przez co przypomniał mi się ostatnio? Jak wygląda mój Andrzej w wydarzeniach, w zachowaniach, w osobie? Za jakiego Andrzeja trzeba dzisiaj Panu Bogu podziękować? – Nie tylko podziękować, ale i wyciągnąć wnioski.

Kto mnie przyprowadził do Pana?

Jak długo ten Andrzej ma pukać do drzwi? Ile jeszcze ma przychodzić, żeby kolejny raz powiedzieć: Znaleźliśmy Mesjasza! Jest nadzieja! Ziemia ujrzała swego Zbawiciela. Jest moc do dyspozycji.

Każde spotkanie ze wzrokiem Chrystusa, każde doświadczenie mocy słowa, do którego dochodzi się stopniowo – tak, jak dochodził Jan – wiąże się z tym, że Chrystus daje nam kolejną inspirację, misję, niejako kolejne imię i zmienia nam porządek dnia, życia. On znowu wyprowadza ku sobie z myśli zwodzących nas. Jak długo będzie tak postępował? – Nieskończenie wiele razy. Jezus wie, że potrzebujemy, aby nas wyprowadzał, bo gnuśniejemy, bo chętnie przyzwyczailibyśmy się do tego, że już to słyszeliśmy, rozważaliśmy... Nieustannie potrzebujemy, żeby nas wyprowadzał, pobudzał i ożywiał. On to robi. To, że tego nie dostrzegam, nie oznacza, że tego nie robi... Tutaj jesteśmy specjalistami: nie dostrzegam, że Bóg podjął starania, że posłał mi Andrzeja, że jest jakiś Jan Chrzciciel, który wskazuje na Jezusa, a to znaczy, że Bóg się o mnie nie troszczy... Bo ja nie dostrzegam... Jakież to wredne, kłamliwe i diabelskie. Z tym trzeba się rozprawić. To jest dopiero bycie dzieckiem diabła – wchodzenie w kumpelstwo z nim.

Kto grzeszy, jest dzieckiem diabła. Grzechem, w którym od początku trwa diabeł, jest kłamstwo wmówione pierwszym rodzicom i wmawiane nam. Mówi ono o tym, że Bóg nam nie sprzyja, że się wyczerpała Jego cierpliwość, że nie ma pomysłów na nasze życie, że zużyliśmy już kompletnie wszystko. To kłamstwo i zwodzenie dokonuje się też w tej chwili. Ale i w tej chwili objawia się Syn Boży przychodzący po to, by zniszczyć dzieła diabła. Po to głosi się słowo. Po to Jezus daje się nam cały. Po to z nami zamieszkał tu, by kolejny raz zniszczyć kłamstwo i zwodzenie, które się w nas dokonuje.

Czego szukacie? Za czym gonicie? – pyta nas Pan. – Wiem, że chcecie mieć mieszkanie. Wiem, że chcielibyście się urządzić. Ale pozwólcie, żebym Ja was urządził. Ja was urządzę – mówi Pan. Ja wam jeszcze pokażę : ). Ja wam jeszcze pozwolę doświadczyć. Zobaczysz większe rzeczy.

Doświadczenie bycia dzieckiem diabła, bycia bękartem, kimś, kto skupił się na sobie – inaczej mówiąc, doświadczenie jakiejś nocy, porażki – jest w nas też wpisane. Przeżycia, przez które przechodzimy, wcale nie są przypadkowe i nie mają służyć ośmieszeniu nas. Ciemna noc jest nam potrzebna, byśmy doświadczyli pragnienia światła. Ciemne noce często zdarzają się wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewamy.

Augustyn Pelanowski – ojciec duchowny zakonu paulinów na Skałce w Krakowie – w wywiadzie udzielonym Marcinowi Jakimowiczowi w świątecznym wydaniu Gościa Niedzielnego, wspomina o tego typu zjawiskach.

Marcin Jakimowicz mówi: Tam, gdzie działają aniołowie, niebawem zjawiają się i inne duchy – demony. Wytresowany człowiek może się wystraszyć: nie będę czynił dobra, bo spotka mnie za to zemsta...

Ojciec Augustyn odpowiada: Demon tresuje. Ale Bóg jest mocniejszy. Taki atak sił ciemności boleśnie rani, ale jednocześnie w tym samym momencie Bóg nas głębiej uzdrawia. On każde zło obróci w dobro. Często po spowiedziach, modlitwach wstawienniczych czy rekolekcjach przeżywałem duchową masakrę, ale zawsze odkrywałem w niej potężną łaskę. – Ale dostrzegał ją ojciec dopiero po pewnym czasie? – pyta Marcin Jakimowicz. – Tak, nie widziałem jej często w samej chwili cierpienia. Można zapytać, czy warto tak cierpieć po to, by potem być jeszcze szczęśliwszym? Warto.

Istotnie, to zwodzenie, pustka, masakra, jakieś odrzucenie po doświadczeniu bliskości Pana, też jest potrzebne. Możliwe, że staje się ono również naszym udziałem.

Taki atak sił ciemności – powtórzmy jeszcze raz – boleśnie rani, ale jednocześnie w tym samym momencie Bóg nas głębiej uzdrawia.

Potrzebujemy chwil wejścia w ciemność, by zapragnąć światła. Nic nie dzieje się przypadkowo w świecie, w którym Panem i Zbawicielem jest Bóg.

Jak już wspomniałem, ojciec Augustyn Pelanowski w wywiadzie powiedział: Taki atak sił ciemności boleśnie rani, ale jednocześnie w tym samym momencie Bóg nas głębiej uzdrawia... On każde zło obróci w dobro.

Kiedyś na spotkaniu wspólnoty, w której posługuje mój brat na Sycylii, poproszono mnie, żebym głosił słowo. Był tam dość znaczny problem z kilkoma osobami, które szykowały się do opuszczenia wspólnoty bo wpadły w przekonanie, że miło i sympatycznie jest tylko na spotkaniu, a później życie robi swoje. W obrazie biblijnym Pan dał przesłanie, że podobnie było na Ostatniej Wieczerzy – piękna uroczystość, kolacja, światło. Jan opisuje pełen blask bijący z Jezusa, postawę służby, zatroskania. Wyjątkowy klimat. A tuż obok panuje ciemność – kiedy wyszedł Judasz, była noc. Po tym pięknym wydarzeniu wszystko wydawało się sypać.

Kiedy rozważamy słowo Pana, jesteśmy ładowani. Tymczasem rzeczywiście jest tak – i o tym warto pamiętać – że jeżeli później spotykają nas jakieś przykrości, to dzieje się tak po to, aby Pan Bóg nas uzdrowił. Bo gdy nagromadzi się łaska, potrzebne jest cięcie, żeby mogła się wlać w nasze serce. To cięcie boli. Może się ono dokonać poprzez jakieś niemiłe spotkanie w domu, na ulicy, przez masakrę własnej nędzy, przez przykrość, którą nam ktoś zrobił, odkrycie tego, że jesteśmy beznadziejni, że zawiedliśmy Pana. To cięcie jest potrzebne, żeby łaska mogła się wlać w nas, w nasze serce, bo ona aż kipi.

Jednak łaska nie wlewa się automatycznie. Potrzebna jest nasza wiara, nieodzowne jest nasze TAK. Tak, Panie, chcę wierzyć, że to służy mojemu dobru.

Jeżeli nie ma wiary bądź zaczynamy wierzyć ojcu kłamstwa, stajemy się jego dziećmi. Jezus chce nas wyrywać i wyrywa z jego szponów. Wówczas budzi się w nas przekonanie, że to nam nie służy, że to jest powód do tego, żeby przestać rozważać słowo, żeby nie iść za Chrystusem. Może się tak dziać, jeśli odkrywamy swoją nędzę. Ale im bardziej ją odkrywamy, tym mocniej powinniśmy być wdzięczni Panu, że nas oczyszcza. Kiedyś to musi nastąpić.

Marcin Jakimowicz pyta jeszcze ojca Augustyna: Często w takich chwilach obwiniamy Boga. Czy Jezus przychodząc jako bezbronne dziecko, nie chce nam powiedzieć: jestem niewinny? Ojciec Augustyn odpowiada: Bóg nie jest winny zła. Jan Paweł II w encyklice o Duchu Świętym pisał, że jedną z udanych sztuczek szatana jest to, że wmówił nam, że Bóg jest winien wszelkiego zła. To przewrotne kłamstwo, odcinające nas od łaski. Krzyczymy: To Bóg jest winny wszystkiemu, co się z nami dzieje! Tak myślał Herod. To wszystko przez Jezusa! – syczał. W tę podejrzliwość wdarła się myśl o śmierci.

Z tej przyczyny rozbudzajmy w sobie świadomość, wracajmy do słów i do prawdy objawionej nam dziś przez Pana: Ukazało się życie, które było w Ojcu i nam się objawiło. To jest życiodajna i wyzwalająca siła. I o niej świadczmy swoim postępowaniem, mądrym świadectwem – nie głupimi, naiwnymi pocieszeniami, ale mądrym trwaniem w takich chwilach.

Ja wiem: Wybawca mój życie – mówił Hiob. – Przyjdzie w odpowiednim czasie.

Niekiedy wydaje nam się, że nic do nas nie trafia. Ostatnio rozmawiałem z jednym z księży. Mówię do niego: Czasem mam wrażenie, że nie potrafię czytać znaków, przez które Pan do mnie mówi. Tak sobie myślę: Panie, Boże, może rzeczywiście potrzebne jest jakieś cierpienie, które sprawi, że będę bardziej dojrzewał do usłyszenia tego, co do mnie mówisz. Z drugiej strony człowiek boi się cierpienia. Boi się ciemności. Ale one są potrzebne.

Potrzebne jest nam to, do czego dziś zachęca nas słowo: warto iść dalej. Idźmy, chodźmy za Jezusem dalej, zanim nastąpi czyściec. On jest potrzebny. Idźmy za Nim dalej, cokolwiek się dzieje, cokolwiek się w nas dokonuje, żeby to On był Tym, który nam to pokazuje i we wszystkim nam służy. Wiemy, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra. Współdziała dla mojego dobra, dla nas i dla naszego zbawienia.

I ostatnia myśl. Czasami, kiedy wewnętrznie się zagalopujemy, bierze nas złość na tych, którzy świadomie rezygnują z kontaktu ze słowem Bożym, z Eucharystii. Odcinają się, odkładają rozważanie Bożego słowa, a później chcieliby pomocy. Ale zaraz nam ta złość przechodzi, kiedy przypominany sobie własne postępowanie i swoje podejście do Pana.

Ośmielenie, żeby o tym powiedzieć, wypływa także z lektury wywiadu z ojcem Pelanowskim, który też niejako przyznaje się do pewnych postaw. Mówi: To jest trochę tak, jak z zatrzaśniętymi drzwiami Betlejem. Tam, gdzie nie wpuszczamy łaski Jezusa, przychodzi śmierć. Żydzi nie znali Mesjasza, my sporo o Nim wiemy. Wiemy, kogo odrzucamy. Nie będzie już nowej ewangelii... Każdy mój grzech jest świadomym odtrąceniem Jezusa i Jego miłości. Odrzucałem Go już tysiące razy. Ale On za każdym razem wyciągał rękę i mówił: Augustyn, nie odrzucam cię z powodu twojego odrzucenia Boga.

Uczymy się podejścia do siebie samych i do innych ludzi od Jezusa, a nie od naszych nastrojów i oczekiwań. Nawet jak jesteśmy świadomi tego, że ktoś rezygnuje z bliskości Pana, z dostępności Jego słowa, to pamiętajmy, że on tym bardziej potrzebuje naszej modlitwy i wsparcia. Im bardziej zagalopujemy się w oszukiwaniu, w zwodzeniu siebie, tym bardziej potrzebujemy wrócić do Pana.

Ukazało się życie, które było w Ojcu i nam się objawiło. Mamy je na wyciągnięcie serca, na wyciągnięcie dłoni. Wracajmy do Pana. Zdarzy się niejeden raz jakiś upadek, zaniedbanie, ale wracajmy do Niego. Pomagajmy innym powracać do Niego.

Skoro dzisiaj w obrazie przyszły osoby, które wybierają sobie, kiedy będą rozważać słowo, a kiedy nie, to stało się tak na pewno po to, żeby z miłością o nie zadbać. Skoro i my w tym obrazie się odnajdujemy, to o nas też trzeba zatroszczyć się z miłością. Do siebie też należy podejść z miłością. A skąd tę miłość brać? – Od Pana. On do nas podchodzi z miłością. On się nam daje cały, z nami zamieszkał tu.

Panie Jezu, Ty pytasz nas: „Czego szukacie?” Chcesz, abyśmy podjęli to pytanie, odpowiedzieli na nie przed Tobą i razem z Tobą odkryli – może na razie w jakimś zranieniu i w ciemności – że tak naprawdę szukamy mieszkania, które nam przygotowałeś, do którego zmierzamy – mieszkania w Domu Ojca. Wspomagaj nas działaniem Ducha Świętego, ale nie wyręczaj nas Duchem Świętym, w trwaniu w Tobie, w byciu z Tobą na dobre i na złe. Wspieraj, tych, których karmisz swoim Ciałem i Krwią, swoim słowem, abyśmy nie dali się zwodzić nikomu, a już przede wszystkim sobie. Spraw, abyśmy odkrywszy, że działamy niesprawiedliwie, to znaczy, że nie dochowujemy Ci wierności, wrócili do Ciebie i na nowo przyjęli Twoją miłość. Nade wszystko pozwól, abyśmy tą miłością dzielili się z innymi i pozwolili im dzielić się z nami miłością, która ma swoje źródło w Tobie.

W obliczu Pana, który nadchodzi, bo przychodzi osądzić ziemię, wołajmy: Panie, przyjdź teraz osądzić ziemię mojego serca. Daj mi zmierzyć się z pytaniem: Czego szukam? Sądzisz świat sprawiedliwe, ludy według słuszności. Z pewnością i mnie właściwie osadzasz w tych godzinach, w tym momencie, w obecnym doświadczeniu. Pozwól mi uwierzyć, że nic nie wymknęło się spod Twojej kontroli, że to jest kłamstwo, które ojciec kłamstwa – diabeł, demon – tresując mnie, chce mi wmówić. Żadne z doświadczeń nie jest nieprzydatne. Wszystkie czemuś służą. Ty chcesz je wyprowadzić ku dobru. A jeżeli głęboko ranisz, to po to, żeby jeszcze głębiej uzdrowić.

Maryjo, Twoje serce jest przeorane słowem Bożym. święty Józefie, Ty boleśnie zmagałeś się o to, by rozpoznać, co Bóg do Ciebie mówi w bardzo trudnych i dramatycznych okolicznościach. Wpierajcie nas, abyśmy i my zmagali się, abyśmy i my doświadczyli, że ziemia ujrzała swego Zbawiciela, że słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami. Że jest nadzieja.

Pozdrawiam w Panu –

ks. Leszek Starczewski