"...Dobrym Słowem" - z 8-ego stycznia (2008)

Ten, który widzi inaczej

1 J 4,7-10; Ps 72; Mk 6,34-44

Choćby było puste miejsce, późna pora, choćby zostały spełnione absolutnie wszystkie warunki do tego, by powiedzieć: siadam i płaczę, nie ma żadnego rozwiązania, Bóg postrzega to inaczej. Bóg mówi: Ty dasz jeść, w Tobie jest energia, w Tobie jest siła wypływająca z wiary w moją wszechmoc pełną miłości. Idź, rozejrzyj się. Masz niewiele – przynieś niewiele. Nie pomagaj tym, czego nie masz, tylko tym, co masz – to zasada, którą powtarzamy nieustannie. Módl się nie tak, jak nie potrafisz, tylko tak, jak potrafisz.

Chrystus, który doświadcza ogromnej miłości Ojca, chce, aby to doświadczenie stało się udziałem osób idących za Nim, pokładających w Nim ufność, wiążących z Nim nadzieję. Jest przejęty litością nad otaczającym Go wielkim tłumem. Dostrzega w nim owce niemające pasterza.

Miłość, którą chce wyrazić, przejawia się w pierwszej kolejności w nauczaniu. Nauczanie to w działaniu Chrystusa chwila ogromnie ważna. Jego celem jest między innymi oczyszczanie ufności i nadziei w Nim pokładanej z tego, co błędne, co jest niewłaściwym wyobrażeniem o Nim samym.

Nauczenie rodzi zdrową wiarę, która daje ogromną moc, wiarę pokładaną w miłości, w ogarniętym litością Sercu Boga. Z tego Serca wychodzi Jezus. W to Serce chce wprowadzić swoich wyznawców.

Stajemy dzisiaj przy Chrystusie jako świadkowie bardzo konkretnego przełożenia miłości z nauczania, które jest tu priorytetowe i po raz kolejny potwierdza słowa Chrystusa: Nie samym chlebem żyje człowiek.

Chrystus przechodzi do praktycznego wymiaru życia i spraw ziemskich. Daje swoim wyznawcom, uczniom, apostołom, bardzo wyraźny sygnał, że sprawy ziemskie nie są do wyrzucenia, do schowania pod dywan. Są ważne, ale nie najważniejsze. Także trzeba się o nie troszczyć – oczywiście we właściwym kluczu.

Zwróćmy uwagę, że Chrystus patrząc na tłum oczami Boga Ojca, który Go posłał, postrzega go inaczej niż uczniowie.

A gdy pora była już późna, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: "Miejsce jest puste, a pora już późna. Odpraw ich. Niech idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia". Lecz On im odpowiedział: "Wy dajcie im jeść". Rzekli Mu: "Mamy pójść i za dwieście denarów kupić chleba, żeby im dać jeść?" On ich spytał: "Ile macie chlebów? Idźcie, zobaczcie!" Gdy się upewnili, rzekli: "Pięć i dwie ryby".

Spojrzenie uczniów jest bardzo zmaterializowane, obliczone na radzenie sobie w życiu samemu, na typowe sposoby ograniczone ludzkimi możliwościami. Tak postrzegają uczniowie. Dobrze, że mówią, jak to widzą. Chrystusowi trzeba zdawać relację z tego, jak postrzega się rzeczywistość, ale jednocześnie nie wolno kończyć na tym dialogu. Chrystus potrzebuje wysłuchania nas – zresztą, gdy przedstawimy Mu naszą wizję świata, odeśle nas, byśmy poszli, zobaczyli, przeliczyli nasze możliwości jeszcze raz. Ale jednocześnie z tych niewielkich możliwości i sposobów radzenia sobie będzie korzystał.

Po przeliczeniu i przedstawieniu swojej wersji, po własnej interpretacji okoliczności, w których znaleźli się idący za Jezusem, poleca On wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie. I rozłożyli się gromada przy gromadzie, po stu i po pięćdziesięciu. Jest to układ, jaki moglibyśmy zaobserwować podczas wędrówki narodu izraelskiego, w jego przygodach z miłością Jahwe, objawiającą się także w karmieniu go przepiórkami i manną przez lata wędrówki po pustyni.

Chrystus przez ten gest nawiązuje niejako do historii Izraela i jednocześnie zapowiada coś zupełnie nowego, nowy pokarm, który będzie rozdzielamy w Jego Kościele.

Wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by kładli przed nimi. Także dwie ryby rozdzielił między wszystkich.

Chrystus w każdej chwili czerpie z miłości Ojca. On oddycha Ojcem, oddycha miłością, która jest w Ojcu, oddycha z Nim jednym Sercem. Ja i Ojciec jedno jesteśmy. Tylko takie spojrzenie jest w stanie sprostać ograniczeniom człowieka, który budzi się, postrzega swoje słabości, boleśnie ich doznaje. Tylko moc wypływająca z Serca Ojca może pomóc człowiekowi tak dźwigać wszystkie ograniczenia, aby służyły wędrówce do Domu Ojca, aby przyczyniały się do nadawania życiu sensu.

Zachowanie Chrystusa jest niezmiernie ważne ze względu na zapowiedź Eucharystii, ale także dlatego, że stanowi podpowiedź dla uczniów – i dla nas – jak podchodzić do naszych ograniczonych możliwości.

Trzeba spojrzeć w niebo, czyli nawiązać z nim kontakt, mieć w spotykających mnie problemach perspektywę nieba.

Trzeba odmówić błogosławieństwo, to znaczy, dziękować Bogu, że pozwala spoglądać na moje problemy Jego oczami, że ogarnia Go litość, że On wprowadza się w moją sytuację, chce zamieszkać w ruderze, jaką może być dany problem, kłótnia, zranienie, choroba przez nas przeżywana.

(...) połamał chleby i dawał uczniom. Człowiek potrzebuje przełamania się. Spojrzenie w niebo, modlitwa, dziękczynienie, wymaga konkretnych czynów, przełamania się. Wczoraj Jezus, który rusza, aby nauczać, skierował do nas pierwsze wezwanie: nawracajcie się. Przełamywanie się też jest formą nawracania. To kosztuje, wymaga od nas. Trzeba przełamać się w myśleniu, w uprzedzeniach, postrzeganiu Boga jako Tego, który wszystkimi będzie się interesował tylko nie mną. Bóg taki nie jest. On nie ma względu na osoby. Do każdego chce dotrzeć.

To, czego dokonuje Chrystus, jest zawsze obfite. On nieustannie ukazuje nam Ojca, który działa aż do tej chwili – jak powie w Ewangelii Jana – czyli do tego momentu, droga siostro, drogi bracie, kiedy teraz rozważasz słowo. On działa na twoją korzyść – działa w obfitości. Daje więcej, niż prosimy.

Także dwie ryby rozdzielił między wszystkich. Jedli wszyscy do sytości i zebrali jeszcze dwanaście pełnych koszów ułomków i ostatki z ryb. A tych, którzy jedli chleby, było pięć tysięcy mężczyzn.

Chodzi tu o obfitość darów zesłanych przy olbrzymim zapotrzebowaniu. Bóg zawsze daje więcej – nieskończenie więcej – niż prosimy, przeczuwamy czy oczekujemy.

Z tego fragmentu wypływa kilka spostrzeżeń dla nas. Podejście Jezusa do życia różni się od naszego podejścia. Nasze spojrzenie na problemy ciągle winno podporządkowywać się spojrzeniu niebiańskiemu, spojrzeniu Ojca pełnego miłosierdzia, ogarniętego litością. On naucza nas przez różne doświadczenia życia, szczególnie przez te, które bezpośrednio czerpią ze słowa Bożego. On inaczej postrzega problemy niż my. Nie ma problemów, których Bóg rozwiązać by nie mógł – mówi jedna z piosenek.

Choćby było puste miejsce, późna pora, choćby zostały spełnione absolutnie wszystkie warunki do tego, by powiedzieć: siadam i płaczę, nie ma żadnego rozwiązania, Bóg postrzega to inaczej. Bóg mówi: Ty dasz jeść, w Tobie jest energia, w Tobie jest siła wypływająca z wiary w moją wszechmoc pełną miłości. Idź, rozejrzyj się. Masz niewiele – przynieś niewiele. Nie pomagaj tym, czego nie masz, tylko tym, co masz – to zasada, którą powtarzamy nieustannie. Módl się nie tak, jak nie potrafisz, tylko tak, jak potrafisz.

Z rozważań tego fragmentu Ewangelii wypływa jeszcze jedna istotna kwestia. Każdy potrzebuje widzialnych znaków, przez które mógłby nabrać konkretnego przekonania do tego, że Bóg rzeczywiście i nim się interesuje, i do niego chce przemawiać, i jego pragnie wprowadzić w doświadczenie swej miłości.

Bóg daje takie sygnały. Często idziemy na skróty i mówimy, że znaków nie ma, zamiast przyznać, że ja ich nie widzę. To jest uczciwsze podejście do sprawy. W takiej sytuacji niezmiernie ważne jest wołanie o nowe doświadczenia Jego miłości. Precyzyjniej mówiąc, mamy wołać o to, aby Pan Bóg otwierał mi oczy, serce i dłonie. Bo to nie jest tak, że Pan Bóg nie daje doświadczeń. Często daje. Ale my zatrzymujemy je dla siebie i wówczas nie umiemy ich wykorzystać. Zatrzymać dla siebie to za mało. Trzeba otworzyć także ręce. Stąd jedno z najczęściej powtarzanych życzeń, jakie składamy w Nowy Rok, brzmi: życzę otwartości serca, umysłu i dłoni na Rok Pański 2008. Jeżeli ktoś takich życzeń jeszcze nie otrzymał, niniejszym się to stało. : ) 

Warto prosić Pana o znaki. Kiedy odkrywamy, że ich nie widzimy, prośmy dalej: Panie, otwórz moje oczy. Niech ja wreszcie zobaczę, doświadczę... Wołajmy dotąd, aż rzeczywiście ich doświadczymy. Mamy ciągle zawracać Panu Bogu głowę i prosić Go o to. Ale nie tylko prosić. Także szukać, przełamywać się, podejmować trud nawrócenia i zwrócenia uwagi na to, że On jest obecny pośród nas. O nas się troszczy i traktuje nas jako tych, którzy nie mają pasterza i Go potrzebują. Jezus naucza nas i pozwala nam praktycznie doświadczyć miłości.

Św. Jan apostoł, snując dalej rozważania w swoim liście, niejako przedłuża to, co wynika z dzisiejszych rozważań Ewangelii. Doświadczywszy miłości, która jest z Boga, mamy ją sobie wzajemnie przekazywać.

Każdy, kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga – mówi św. Jan. Każde przekazanie mądrej miłości, troski, której doświadczyło się od Boga, jest okazją do Bożego Narodzenia dla innych, do zrodzenia się z Boga dla innych i poznawania, doświadczania Boga.

Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością. Tak naprawdę właściwie potraktować człowieka można tylko wtedy, kiedy się Go kocha. Natomiast niekiedy brakuje nam mądrej miłości, czyli takiej, która nie podchodzi do każdego z jednakowym uśmiechem i tekstem, nie z jednakową pomocą do wszystkich śpieszy, tylko dopasowuje uśmiech, słowo i pomoc do sytuacji człowieka. Komuś będzie potrzebny uśmiech, komuś innemu surowa mina, uczynienie swojej twarzy jak głaz.

Wychodzenie z miłością do innych ludzi to Boże Narodzenie dla nich. To poznawanie, doświadczanie Boga. Popatrzcie, jak się miłują – mówili o pierwszych chrześcijanach. Po tym poznali, że rzeczywiście jest to coś wyjątkowego: oni się miłują, troszczą się o siebie, zabiegają, modlą się za siebie, przypominają o tym, żeby nie zaniedbywać rozważania słowa – jeden drugiego dopinguje, jedni drugich brzemiona noszą.

Tak to działa, tak to się przenosi na konkrety.

Droga siostro, drogi bracie, komu masz dzisiaj pomóc?

Komu możesz się przypomnieć ze swoją modlitwą?

O kogo masz dzisiaj zadbać, do kogo wyciągnąć dłonie i coś mu przynieść – przynieść siebie i miłość?

W czym dziś przyniesiesz mu tę miłość?

W tym objawiła się miłość Boga ku nam – Bóg w tym nam przynosi miłość – że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu. Abyśmy od Niego uczyli się żyć w miłości. Bóg zsyła nam Syna...

W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga. My nie potrafimy kochać. Trzeba się do tego przyznać. Jest to bardzo bolesne, szczególnie, kiedy odkrywa się to w relacji uczenia się miłości do drugiego człowieka. My nie potrafimy kochać. Nieraz zabiegamy o kontakty z osobami, z którymi jest nam dobrze. Często nie patrzymy na to, żeby tej osobie dać ulgę w cierpieniu, strapieniach, tylko żeby nam było dobrze, żeby nam to pasowało. Kiedy będę miał czas, to cię uwzględnię...

Co innego, kiedy ktoś rzeczywiście tak rozkłada formy pomocy innym, że czasu nie ma za wiele do dyspozycji i dla siebie. Ale ciągle jesteśmy wezwani do nawrócenia. W tej materii także mamy się nawracać.

W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy. Za naszą ciemną stronę – ciemną stronę mocy. Za budzące się w nas demony. Za budzący się w nas egoizm. Za odrażający, wstrętny motyw grzechu, który nieustannie gdzieś robi w nas szkody. Za to oddaje życie Jego umiłowany Syn – umiłowany Syn Ojca.

Słuchając tych słów z Ewangelii św. Marka i z Pierwszego listu św. Jana Apostoła, jesteśmy postawieni wobec konkretnych reakcji Serca Jezusa, który jest jedno z Sercem Ojca, nie po to, żebyśmy sobie poopowiadali czy wysłuchali mniej lub bardziej strawnych rozważań, ale po to, żebyśmy wziąwszy je do serca, przełożyli je na konkrety. Jeśli braknie konkretów, braknie doświadczalnych momentów żywej relacji z Bogiem, naszego wychodzenia ku Bogu po miłość, to braknie doświadczenia miłości od innych. Jeśli braknie spojrzenia na nasze problemy tak, jak widzi je Bóg, to ciągle kręcąc się wokół siebie, będziemy doświadczać niemocy, słabości, z którą sami sobie nie poradzimy.

Bóg pokochał nas wtedy, kiedy nie radziliśmy sobie z życiem. Nie wtedy, kiedy powiedzieliśmy Mu tak czy inaczej... Kontemplowanie, zgłębianie prawdy o zakochaniu się Boga we mnie, zanim cokolwiek o Nim usłyszałem, bardzo pomaga wstawać silniejszym. Adorowanie tej prawdy na kolanach sprawia, że wstając z takiego spotkania z Bogiem, jesteśmy mocniejsi, bardziej pomysłowi. Mamy otwarty umysł, otwarte serce i gotowe dłonie.

Pozdrawiam w Panu –

ks. Leszek Starczewski