"...Dobrym Słowem" - z poniedziałku II tyg. zw. "II" (21.01.2008)

Osądzić nie po to, aby przygnębić

1 Sm 15, 16-23; Ps 50; Mk 2, 18-22

Na ile szybko się zwalniam z wchodzenia w dialog z trudnym Bożym słowem? Skoro słowo jest jak miecz obosieczny, nie oczekujemy, że Pan będzie nas głaskał. On ma w nas ciąć to, co jest pozorem. On ma odcinać prawdę od kłamstwa. Niech się tak dzieje. Nie bójmy się poddać osądowi słowa Bożego. Nie bójmy się stawać przed Nim w prawdzie, bo prawda wyzwala. Nie zapomnijmy też o tym, że celem słowa Bożego nie jest tylko cięcie. Słowo nie chce nas zmieszać z błotem, uczynić prochem. Bóg nawet najtrudniejsze rzeczy nazywa po imieniu, ale ukazuje też perspektywę wyjścia. Dzisiaj jest nią powrót w praktykach religijnych sercem do Boga, jest pilnowanie się na bieżąco, jest zdawanie Panu Bogu sprawy ze swoich zniechęceń, z obrzydliwej obłudy, hipokryzji, żeby On czynił nasze serce mocniejszym.

Żywe jest słowo Boże i skuteczne, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca.

Z takim słowem, pełnym dynamizmu i mądrości, Pan Bóg zawraca się do nas. Zaprasza do przyjęcie go w świetle wiary.

Słowo rzeczywiście potrafi w skuteczny sposób dotknąć naszych serc, by pomóc nam odróżnić to, co nas zbliża do Pana, od tego, co zamyka w pozorach pobożności i w zewnętrznym oddawaniu czci Bogu, a w rzeczywistości jest kręceniem się wokół siebie, egoizmem i szukaniem tylko tego, co mi pasuje.

Moc Bożego słowa wynika z działania Ducha Świętego, w którym zostało ono napisane i jest skierowane do nas. W tym samym Duchu Świętym Pan chce nas teraz odnaleźć.

W pierwszym czytaniu staje przed nami król Saul. Został on wybrany na pomazańca Bożego, przywódcę ludu izraelskiego, na zasadzie swoistego ustępstwa. Pamiętamy dramatyczną reakcję serca Samuela, który przeczuwał, że pójście na to ustępstwo nie wyjdzie Izraelowi na dobre. Ale w swojej mądrości Pan Bóg chce i to wykorzystać w kształtowaniu dojrzałej religijności ludu.

Jesteśmy dziś świadkami spotkania Saula i Samuela po zakończeniu jednej z wypraw wojennych, po bardzo kluczowym wydarzeniu w dziejach Izraela i w historii dynastii królewskiej pierwszego monarchy.

Żeby lepiej zrozumieć, o co w tym zdarzeniu chodzi, na chwilkę spójrzmy na realia tamtej epoki. Naród izraelski, jak każdy lud tamtego terytorium i tamtych czasów, traktował wojnę jako chleb powszedni. Celem wypraw zbrojnych było zdobycie nowych obszarów, bogactw, prowadzono też wojny obronne. Taka była mentalność tamtej epoki.

Jednym z jej elementów była także tak zwana święta klątwa, polegająca na tym, że po zdobyciu terenu, trzeba było wyczyścić miasta, wioski, zdobyte miejscowości, z tego wszystkiego, co mogłoby odciągnąć zwycięzców od Boga – w tym przypadku chodziło o Boga Jahwe. Wszystko, co mogłoby stanowić przeszkodę w wyznawaniu wiary w Jahwe, co nasunęłoby myśl, że lud zdobył te tereny własnymi siłami i co sprawiłoby, że zdobyci ludzie mieliby na Izraelitów wpływ tak skuteczny, że odciągnęliby ich od wiary w jednego Boga – musiało zostać zniszczone.

Do takiej klątwy – świętej klątwy wyniszczenia – zobowiązany został Saul. Po zdobyciu terenu miał go wyczyścić z wszelkich bóstw, z wszelkiego bogactwa. Nie wolno mu było niczego zatrzymać dla siebie.

Te realia z dzisiejszej perspektywy nie są dla nas zrozumiałe. Mało tego, kompletnie ich nie akceptujemy. Ale jeszcze raz spójrzmy na nie w duchu tamtej epoki i w kategoriach uczenia ludu nowego spojrzenia na życie.

Nie zapomnijmy, że w świetle nauki Chrystusa inaczej pojmujemy tamtą epokę. Jezus zabrania Piotrowi walki mieczem.

Przyglądamy się tamtej rzeczywistości w naszym konkretnym położeniu wiary, nadziei, miłości, aby dostrzec w niej wątki, które dziś także na nas mają wpływ. Zostawiamy więc warstwę panujących wówczas zwyczajów, ale nie po to, żeby powiedzieć, że są nam niepotrzebne, tylko po to, żeby uchronić się przed pokusą drobiazgowego analizowania opisanych wydarzeń. Chodzi nam bardziej o duchowy sens, o głębię tego, co się dzieje, a co zostaje ukazane w obrazie klątwy, wojny i sytuacji opisanej w pierwszym czytaniu.

Saul nie posłuchał głosu Pana. Nie dostosował się do nakazu wypełnienia klątwy. Wręcz stworzył własną interpretację tego, co należy zrobić po wkroczeniu do ziemi Amalekitów.

Słyszy z ust Samuela: "Obłożysz klątwą tych grzesznych Amalekitów, będziesz z nimi walczył, aż ich zniszczysz". Czemu więc nie posłuchałeś rozkazu Pana? Z chciwości zabrałeś łup, popełniłeś więc zło przed Panem».

Saul nie tylko niczego nie wyniszczył, ale wybrał to, co lepsze, ze zdobytego terenu. Wziął sobie rzeczy, które mu się spodobały. Podszedł do tej sprawy z chciwością.

Gdy Samuel dowiaduje się o tym wcześniej od Pana, całą noc nie może spać, modli się za Saula przed spotkaniem, o którym mówi dzisiejsze słowo. Chce uratować królestwo. Tymczasem Saul jest odporny na te modlitwy i na tłumaczenie, które w świetle słów Pana kieruje do niego Samuel.

Saul odpowiedział Samuelowi: «Posłuchałem głosu Pana: szedłem drogą, którą mię posłał Pan. Przyprowadziłem Agaga, króla Amalekitów, Amalekitów zaś obłożyłem klątwą. Saul zrzuca tu winę na lud: Lud zabrał najlepsze owoce i bydło z obłożonej klątwą zdobyczy, aby je ofiarować Panu, Bogu twemu, w Gilgal».

Saul nie tylko chowa się z prawdą o swoim sercu, czyli nie pozwala osądzić się żywemu słowu Boga, ale też szuka pobożnego wytłumaczenia motywu swoich działań. On te ofiary, które lud zabrał z obłożonej klątwą ziemi, chciał ofiarować Panu Bogu... Wychodzi z niego motyw pseudopobożności.

Dodajmy, że nie jest to pierwsza sytuacja, w której Saul wykazuje się nieposłuszeństwem względem słów Pana. Lekcje Bożego słowa pomijają opis innego ze zwyczajów, jakim było zadawanie bóstwu pytania, czy podczas wojny będzie ono sprzyjać narodowi. Tak było na terenie zamieszkiwanym przez Izraelitów, którzy przejęli i ten zwyczaj, tylko oczywiście odnosili go do Jahwe.

Samuel miał się zająć zadaniem pytania Jahwe. Saul otrzymał rozkaz, aby przez siedem dni czekać na przybycie Samuela i złożenie przez niego ofiary. Ale czas mijał i król wystraszył się, że może ponieść klęskę. Nie wierzył, że Bóg czuwa nad sytuacją. Przekroczył swoje uprawnienia. To on złożył ofiarę i to on pytał Boga. Kiedy Samuel przybył, powiedział: Popełniłeś błąd.

Błąd Saula polegał nie tylko na przekroczeniu uprawnień, ale na tym, że wykazał się on niewiarą, brakiem ufności. Chciał o własnych siłach rozwiązać przerastający go problem. Tylko ludzki punkt widzenia został przez niego uwzględniony. Upozorował pobożność, której skutki okazały się dla niego tragiczne.

Jeden z komentarzy Clausa Schedla z książki Historia Starego Testamentu tak tłumaczy to, co dziś w czytaniu zapowiada Samuel, czyli odrzucenie Saula przez Boga:

Saul załamał się najpierw religijnie, a polityczny i militarny upadek był tego jedynie skutkiem. Jego dusza nie miała na tyle siły, aby swe królestwo mógł bez reszty zawierzyć słowu i ustom Jahwe. Liczył zbyt wiele na ludzkie możliwości, a za mało na Boga, czyli załamał się w wierze. Jest oczywiste, że taki człowiek nie może pozostać pomazańcem Jahwe.

Samuel na tłumaczenie Saula odrzekł: Czyż milsze są Panu całopalenia i ofiary krwawe od posłuszeństwa rozkazom Pana? Otóż lepsze jest posłuszeństwo od ofiary, uległość od tłuszczu baranów. Opór bowiem jest jak grzech wróżbiarstwa, a krnąbrność jak złość bałwochwalstwa.

Serce Saula napełniło się krnąbrnością, oporem, brakiem posłuszeństwa, co skutecznie odcięło go od żywej relacji z Bogiem.

Ponieważ wzgardziłeś nakazem Pana – mówi Samuel do Saula – odrzucił cię On jako króla.

Drogie siostry i drodzy bracia, zdaję sobie sprawę, że gdy słuchamy rozważań słowa Bożego opisującego te wydarzenia, może wzbudzić się w sercu przekonanie, że jest nam to niepotrzebne.

Pamiętam, że na jednym z wyjazdów – jeszcze jako diakon – prowadziłem szkołę słowa Bożego. Rozważaliśmy jeden z psalmów mówiący o Amalekitach, o wrogach, o Filistynach, o ludach, które właściwie nie mają żadnego wpływu na nas. Jeden z młodych ludzi przyszedł i powiedział: Księże, co mnie obchodzą jakieś ludy, wydarzenia? Jaki ma to wpływ na moje życie?

Dobrze, że stawiamy sobie takie pytania. Źle, kiedy uważając te teksty za trudne, odkładamy je na bok, rezygnujemy z rozważania słowa Bożego, bo wydaje się nam ono nieżyciowe. Trzeba je zgłębiać i pytać siebie w jego kontekście. O co? – O pozory pobożności, brak uległości serca... Mamy pytać o nasze wewnętrzne usposobienie względem Pana i przełożenie tego na konkretne praktyki religijne.

Milsza jest Panu uległość serca niż zewnętrzne praktyki. Można na zewnątrz zagrać rolę kogoś będącego blisko Boga. Można na zewnątrz zagrać rolę kogoś, kto jest daleko od Boga, a wewnątrz, w sercu, może być zupełnie inaczej.

Pan dziś pyta o jakość naszego serca, o stopień zażyłości z Nim. Pyta o nasze wewnętrzne relacje z Nim. Kiedy to czyni i daje nam obraz Saula, który upozorował pobożność, to pyta nie po to, żeby nas przygnębić, ale żeby zdecydowanie osądzić serce. By o nie zadbać. On nie chce takiego stanu, że na zewnątrz jesteśmy blisko bądź daleko od Boga, a wewnątrz wygląda to inaczej.

Droga siostro i drogi bracie, jak jest ze stanem twojego serca, twoich najszczerszych poruszeń?

Ku czemu są one kierowane?

Jakie jest przełożenie tego, w co wierzysz, komu ufasz, na twoje konkretne zachowania i postawy w życiu?

Na ile twoje modlitwy odzwierciedlają to, co naprawdę dzieje się w tobie, a na ile są zdawaniem relacji z tego, co powinno się powiedzieć, pokazać Bogu?

Przyglądamy się naszemu życiu. W dzisiejszym rozważaniu szczególnie jesteśmy przynaglani do zaakcentowania jakichś ekstremalnych sytuacji naszej codzienności, żeby przyjrzeć się tym momentom, kiedy gdzieś w nas pękała ufność i pojawiało się przekonanie, że jesteśmy opuszczeni. Przyjrzyjmy się okolicznościom, kiedy wydaje się nam, że przeszkody z zewnątrz przekraczają nasze możliwości i nie damy rady.

Pytajmy wtedy o motyw naszych spotkań z Bogiem. Pytajmy, na ile motywowany słowem Bożym klękam do modlitwy, czynię serce uległym, wylewam, wypłakuję, jak matka Samuela, swoją duszę przed Bogiem – taką, jaka ona jest – a na ile odgrywam chojraka lub udaję kogoś, komu Pan Bóg na pewno pomoże, bo On zawsze pomaga w tym, co ja podjąłem w sercu.

Nieraz słyszeliśmy przynaglenie: rób to, co możliwe, by Bóg mógł robić, co niemożliwe. To jest prawda i tego trzeba się trzymać, ale musi się to opierać na szczerości.

Ilekroć w sytuacji zagrożenia kieruję się szczerością i przychodzę do Boga, przedstawiam Mu to, co dzieje się w sercu, tylekroć mogę liczyć na Jego pomoc. A ilekroć w sytuacji zagrożenia, powodowany strachem, chciwością, mnożę swoje modlitwy, zamawiam Msze Święte, bo to ma rozwiązać moje problemy, a nie angażuję się i nie współpracuję z Bogiem, tylekroć robi się niebezpiecznie.

Jeżeli to odkrywamy, nie powinniśmy się wystraszyć, schować pod łóżkiem czy gdziekolwiek indziej, lecz tym bardziej trzeba stanąć przed Bogiem i mówić: Boże, dzięki Ci, że osądzasz moje serce. Dzięki, że konkretnie nazywasz po imieniu to, co się we mnie dzieje: moją chciwość, chęć pokazania się, pozory, jaki to nie jestem zaradny, moje sztuczne uśmiechy względem ludzi, które mają świadczyć o tym, że jestem człowiekiem zaufania i nie mogę się smucić...

Mamy prawo do smutku, jeśli wypływa ze szczerości, jeśli wylewając go przed Bogiem, nie zalewamy prawdy o nas, ale przedstawiamy Panu stan serca po to, aby On był naszą pociechą, aby On nas prowadził.

Na ile podejmuję rozważania słowa Bożego, mimo że są trudne, a na ile wypisuję sobie zwolnienie mówiąc, że to zbyt skomplikowane, że nic do mnie nie trafia?

Na ile szybko się zwalniam z wchodzenia w dialog z trudnym Bożym słowem?

Skoro słowo jest jak miecz obosieczny, nie oczekujemy, że Pan będzie nas głaskał. On ma w nas ciąć to, co jest pozorem. On ma odcinać prawdę od kłamstwa. Niech się tak dzieje. Nie bójmy się poddać osądowi słowa Bożego. Nie bójmy się stawać przed Nim w prawdzie, bo prawda wyzwala. Nie zapomnijmy też o tym, że celem słowa Bożego nie jest tylko cięcie. Słowo nie chce nas zmieszać z błotem, uczynić prochem. Bóg nawet najtrudniejsze rzeczy nazywa po imieniu, ale ukazuje też perspektywę wyjścia. Dzisiaj jest nią powrót w praktykach religijnych sercem do Boga, jest pilnowanie się na bieżąco, jest zdawanie Panu Bogu sprawy ze swoich zniechęceń, z obrzydliwej obłudy, hipokryzji, żeby On czynił nasze serce mocniejszym.

W psalmie bardzo wyraziście Pan Bóg przedstawia swoje intencje posyłania słowa, mówienia do nas: „Nie oskarżam cię za twe ofiary, bo twoje całopalenia zawsze są przede Mną.  Nie przyjmę z twego domu cielca ani kozłów ze stad twoich. Czemu wymieniasz moje przykazania i na ustach masz moje przymierze? Ty, co nienawidzisz karności, a słowa moje odrzuciłeś za siebie?”

Bardzo wyraźnie przynagla do poddania się osądowi Bożego słowa, do karności. Potrzebujemy klapsa, uderzenia, które sprawi, że skończymy z kręceniem się wokół siebie, że przestaniemy zajmować się sobą, odrzucać słowo Boże za siebie i myśleć o tym, co się dzieje, tylko w ludzkich kategoriach.

Zapytajmy, czemu się tak dzieje? Czemu przykazania, powoływanie się na słowo Boże gdzieś w nas jest, ale nie ma przełożenia na konkretne posłuszeństwo słowu?

Na ile opieramy się na mądrości Bożej, a na ile to, czym się kierujemy, jest ludzką naleciałością – bo tak ludzie mówią, bo tak wypada, taka jest koniunktura, taki układ, więc po co będę się wychylał?...

Na ile przyjmuję do wiadomości, że mądrość Boża jest najważniejsza, że rozważanie słowa Bożego to priorytet?

Nie mogę odrzucać słowa Bożego za siebie, na później, po filmie. To jest priorytet!

Ty tak postępujesz, a Ja mam milczeć? – pyta Pan. Czy myślisz, że jestem do ciebie podobny? Jak dobrze, że Pan Bóg pod tym względem nie jest do nas podobny, bo rzeczywiście bylibyśmy w tragicznej sytuacji, w położeniu bez wyjścia. : ) 

 Kto składa ofiarę dziękczynną, ten cześć Mi oddaje, a tym, którzy postępują uczciwie – szczerze – ukażę Boże zbawienie.

Do tego wzywa nas dzisiaj psalmista, który przedstawia nam pragnienia Pana Boga, byśmy z odwagą poddali się działaniu Bożej mądrości zawartej w słowie. Niech ono nas upokorzy, niech nas dotknie. Ale jeżeli dotyka nas i upokarza Bóg, to robi to w jednym celu: chce nas przeprowadzić przez ciemną dolinę i wyprowadzić ku światłu.

Nowe spojrzenie na relacje z Bogiem przynosi Chrystus. Z pewnością nie jest Kimś, kto odrzuca formy umartwienia, jakie mogą pomóc człowiekowi w zbliżeniu się do Boga, ale jednoznacznie chce rozprawiać się z praktykami, postami, modlitwami, które zasłaniają żywy kontakt z Bogiem i czynią Boga nie celem, lecz środkiem w dojściu do jakiegoś celu.

Dzisiaj w Ewangelii jesteśmy świadkami trzeciego sporu z Chrystusem. Tym razem uczniowie Jana i faryzeusze, podejmujący właśnie post, przychodzą do Jezusa z pytaniem: «Dlaczego uczniowie Jana i uczniowie faryzeuszów poszczą, a Twoi uczniowie nie poszczą?»

Jezus odpowiada bardzo konkretnie: «Czy goście weselni mogą pościć, dopóki pan młody jest z nimi? Nie mogą pościć, jak długo pana młodego mają u siebie».

Nie wolno podejmować na weselu kroków przysłaniających radość młodych. Cóż to za udział w radości weselnej, kiedy ktoś zajmuje się wszystkim, tylko nie jej istotą? Tu Chrystus jednoznacznie ukazuje pana młodego jako siebie.

Jak można patrzeć na swoje życie jako na klęskę, skoro Syn Boży, zwycięzca śmierci, zwraca się do mnie ze swoją miłością... Jak można traktować doraźne klęski i upadki jako tragedie, skoro chce mnie z nich podnosić sam Bóg... To pomyłka. To działanie absurdalne, nie mające nic wspólnego z nowością Ewangelii.

Takie działanie nie ma celu. Przypomina czynności, które Jezus ujmuje w przypowieści o przyszywaniu łaty z surowego sukna do starego ubrania bądź też wlewania młodego wina do starych bukłaków.

Nikt nie przyszywa łaty z surowego sukna do starego ubrania. W przeciwnym razie nowa łata obrywa jeszcze część ze starego ubrania i robi się gorsze przedarcie. Nikt też młodego wina nie wlewa do starych bukłaków. W przeciwnym razie wino rozerwie bukłaki; i wino przepadnie, i bukłaki. Lecz młode wino należy lać do nowych bukłaków.

Drogie siostry i drodzy bracia, dzisiejsza Ewangelia to zaproszenie do gruntownej refleksji nad swoją wiarą, nad swoim sercem, nad sposobami zwracania się do Boga.

Na ile mój sposób zwracania się do Boga jest wejściem w żywą relację z Nim, a na ile jest tylko i wyłącznie jakimś celem?

Na ile nasze uczestnictwo w Eucharystii, w modlitwie, w śpiewie, który towarzyszy liturgii, jest dla nas środkiem do celu, czyli sposobem do pogłębienia żywej relacji z Bogiem, a na ile stanowi cel, pozwala miło spędzić czas?

Pytania stawiane przez słowo rzeczywiście wymagają głębszej refleksji. Ich celem nie jest pognębienie nas, ale wzbudzenie radości z tego, że Pan jest z nami, że Pan przychodzi do nas nawet wtedy, gdy idziemy ciemną doliną, kiedy wydaje się nam, że cały świat się sypie i nie ma szans na to, żeby w tych gruzach odbudować jakiś dom. Pan buduje nam dom wiecznie trwały i z perspektywy niebieskiego domu przygląda się naszemu życiu.

Pan zaprasza nas, żebyśmy i my w ten sposób przyglądali się naszym modlitwom, uczestnictwu w Eucharystii, naszemu podchodzeniu do innych ludzi, życiu religijnemu.

Panie Jezu, Ty przychodzisz do nas z nowością Ewangelii. Nie daj, abyśmy kurczowo trzymali się schematów. Nie pozwól nam zamknąć się w modlitwach, ale spraw, abyśmy w nich otwierali się na Ciebie. Nie daj nam zamknąć się w naszym przygnębieniu, ale pomóż nam, abyśmy czynili w nim miejsce dla Twojej pociechy. Umocnij nas Twoim słowem, które zdolne jest osądzić nasze serca.

Pomóż nam, abyśmy wszystkie pragnienia i myśli poddali Tobie. Abyśmy nie poddawali ich swoim pocieszeniom i przygnębieniom, ale Twojej zdrowej nauce.

Pozdrawiam w Panu –

ks. Leszek Starczewski