"...Dobrym Słowem" - z III Niedzieli wlk. postu "A" (24.02.2008)

W każdym miejscu

Wj 17, 3-7; Ps 95; Rz 5, 1-2. 5-8; J 4, 5-42

Chrystus mówi do Samarytanki, że nie na tej górze już, nie tylko w kościele w czasie Mszy Świętej, nie tylko na modlitwie, ale w każdym miejscu trzeba oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie. To jest sprawdzian tego, czy się jest wyznawcą Boga, prawdziwym Jego czcicielem. Nie tylko Msza Święta, nie tylko modlitwa. Każde miejsce. I wtedy dokonuje się większe otwarcie serca kobiety. „Wiem, że przyjdzie Mesjasz, zwany Chrystusem. A kiedy On przyjdzie, objawi nam wszystko”.

„Wierzymy już nie dzięki twemu opowiadaniu, na własne bowiem uszy usłyszeliśmy i jesteśmy przekonani, że On prawdziwie jest Zbawicielem świata”. To słowa kończące dzisiejszą Ewangelię, wypowiadane przez wielu Samarytan. Dotarła do nich kobieta o nieciekawej reputacji, która miała sześciu mężów i nie znalazła jeszcze szczęścia w miłości. Ta kobieta spotkała jakiegoś wędrowca, a dokładniej rzecz biorąc kogoś, z kim Samarytanie w ogóle nie chcieli utrzymywać żadnych kontaktów. Spotkała Żyda o imieniu Jezus.

Taki jest cel każdej Ewangelii, każdego fragmentu Pisma Świętego, które Kościół głosi wyznawcom Chrystusa. Ma wzbudzić w nich osobiste przekonanie, że nie marnują czasu, kiedy przychodzą na Mszę Świętą, klękają do modlitwy, spowiadają się, kiedy próbują patrzeć na dziwny świat oczami wiary. Wzbudzić osobiste przeświadczenie, że pośród nich żyje i działa Chrystus, że warto przechodzić przez choroby, cierpienia, warto wyciągać rękę do zgody. Warto, bo jest siła, którą objawia żywy i prawdziwy Chrystus.

Bóg i dzisiaj chce nas przekonać do tego, że warto za Nim iść. Nie ma prostego zadania. Zresztą, pewne zrozumienie tego, jak niełatwe zadanie ma Bóg względem nas, może nastąpić wtedy, gdy chcemy pomóc komuś, kto nie zdaje sobie sprawy z tego, że marnuje swoje życie. Tak jak nieraz dzieci – córka, syn – nie potrafią zrozumieć, że marnują życie, dbając o wszystko, tylko nie o klimat rodzinny w domu. I kiedy schorowana, starsza mama próbuje podjąć rozmowę z córką, która oczywiście nie ma na to czasu, bo się wiecznie śpieszy, to musi się nagimnastykować, żeby nie zamarudzić, nie zamęczyć córki, ale trafić do niej i zwrócić jej uwagę w oparciu o swoje doświadczenia. Jeżeli ktoś z rodziców ma za sobą taką trudną rozmowę z dzieckiem, łatwiej będzie mu pojąć, jak bardzo musi się natrudzić Pan Bóg, żeby nas przekonać do dalszego pójścia za Nim, mimo różnych oporów, mimo bardzo przykrych sytuacji.

Chrystus, który podejmuje się tego zadania w jedności z Ojcem w Świętym Duchu, dokonuje tego podczas zwykłych, prozaicznych okoliczności życia. Wpisuje się w codzienność. Interesuje się tym, czym ludzie żyją. To jest pierwsza bardzo ważna prawda ewangeliczna, że Bóg nie jest oddalony od naszej codzienności. Proste zdanie ujmuje tę fantastyczną scenę: Jezus zmęczony drogą siedział sobie przy studni. Było to około szóstej godziny – według naszego czasu około południa, czyli w najgorętszej porze dnia. Słowa te otwierają nam oczy na coś znacznie głębszego. Chrystus – taki zwykły, codzienny, tu zmęczony – siedzi sobie przy studni. Posyła uczniów, żeby zakupili żywność. Ciekawe, że nie rozmnaża chleba dla apostołów, jak czynił to dla tłumów. Każe im iść i kupić żywność, a sam siedzi sobie przy studni.

W zwykłych okolicznościach życia Jezus spotyka kogoś, kto też zajmuje się codzienną czynnością. Idzie po wodę. Ale sytuacja jest dziwna, bo kobieta przychodzi po wodę w najgorętszej porze dnia. Wtedy nie wychodzi się z domu. Przecież można zasłabnąć. Ale ona ma jakiś powód, że właśnie teraz idzie po wodę. Reputację ma, jak wspomnieliśmy na początku, kiepską. Wszyscy mogliby ją wytykać palcami: Patrz, już szóstego mężczyznę ma.

W tej sytuacji kobieta świadomie wychodzi z domu w najgorętszej porze dnia, bo może mało osób ją zobaczy. Chce się skryć. Istnieje coś takiego, że kiedy mamy coś na sumieniu, to wydaje nam się, że wszyscy naokoło o tym wiedzą, że cały świat wytyka nas palcami, że muszę uważać na to, co mówię, bo zdradzę się z czymś i ludzie zauważą, że mam coś na sumieniu. W takim stanie jest kobieta z Samarii, która nadchodzi, aby zaczerpnąć wody i spotyka Kogoś, kto zwraca się do niej z bardzo prostą prośbą, wyrażając swoje pragnienie: "Daj Mi pić".

Ten Ktoś jest Żydem. Jak stwierdza wcześniej św. Jan ewangelista, trzeba Mu było przejść przez Samarię. Wcale nie musiał wchodzić na ten teren. To tak, jakby wejść do jaskini lwów albo pójść do sąsiadki, z którą się człowiek zawsze kłóci. Ewangelista zaznacza, że Jezus tam idzie. Trzeba Mu było tam wejść. Słowo trzeba pojawia się w Ewangelii kilkakrotnie. Trzeba, żeby wywyższono Syna Człowieczego. Bóg daje bardzo wyraźnie znać przez to ewangeliczne słowo – trzeba się dobić do moich ukochanych, chociaż oni tego nie chcą. Oni sami nie wiedzą, czego chcą. Jezus na krzyżu powie: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią. Są przekonani, że oddają chwałę Bogu, zabijając Jezusa. Wielu ludzi jest dziś święcie przekonanych, że rezygnując z chodzenia do kościoła, robi bardzo dobrze, bo to już się nikomu dzisiaj nie przydaje. Jezus mówi: Trzeba mi tam wejść. Idzie z wizyta duszpasterską do kobiety żyjącej w konkubinacie. Puka do drzwi. Przebija się przez warstwę uprzedzeń żydowsko-samarytańskich.

Żydzi uważali, że już sam kontakt z Samarytaninem powoduje nieczystość, sprawia, że człowiek nie może się modlić. Musi składać ofiary, czynić pokutę, żeby zbliżyć się do Boga. – Nawet nie myśl o tym, że zostaniesz wysłuchany przez Pana, jak się dotkniesz Samarytan.

Samarytanie na skutek różnych doświadczeń historycznych popadli w konflikt z Żydami. Chodziło między innymi o to, że kiedyś, w czasie okupacji, przyłączyli się do okupantów, ale to był tylko jeden z powodów. Przez wieki narosło mnóstwo uprzedzeń, tak jak dziś może pojawić się wiele uprzedzeń nawet między najbliższymi osobami w rodzinie. Są dwie córki, które do siebie się nie odzywają. – Która z nich pierwsza wyciągnie rękę?

Jezus nie patrzy na nic. Wbija się w to. Trzeba Mu było wejść. Rozmowa, która się tutaj nawiązuje, zaczyna się od prozaicznej rzeczy – od tego, czym kobieta właśnie się zajmuje: „Daj Mi pić”. Chrystus mówi, że jest spragniony wody. „Daj Mi pić”. Ale mówi coś więcej. Kobieta odpowiada: „Jakżeż Ty, będąc Żydem, prosisz mnie, Samarytankę, bym Ci dała się napić?” I wtedy Chrystus pokonuje te podziały, wzbija się wyżej, zachęcając w ten sposób również i nas, tkwiących w różnych podziałach: Wzbij się wyżej. Już nie jątrz! Poszukaj czegoś, co cię łączy z tą drugą osobą i nie dolewaj oliwy do ognia.

„O, gdybyś znała dar Boży i wiedziała, kim jest Ten, kto ci mówi: Daj Mi się napić – prosiłabyś Go wówczas, a dałby ci wody żywej”. Wtedy kobieta mówi: „Panie, nie masz czerpaka, a studnia jest głęboka. Skąd weźmiesz wody żywej? Czy Ty jesteś większy od ojca naszego Jakuba, który dał nam tę studnię?” – Czy chcesz mi zasugerować, że jako Żyd jesteś na uprzywilejowanej pozycji? Owszem, Żydzi są narodem, od którego zaczęło się zbawienie – powie za chwilę Jezus, ale idzie dalej, nie sugeruje tego, wzbija się ponad podziały.

„Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu”.

Głęboka wypowiedź Jezusa została przez Samarytankę odebrana bardzo praktycznie. Nieraz do nas, słuchaczy słowa Bożego, dociera tylko to, co gdzieś tam zostało utarte. Niekoniecznie się zagłębiamy w to, co Bóg mógł wypowiedzieć dziś przez ten tekst Ewangelii. Samarytanka zatrzymuje się nad tym, co praktyczne. Przyszła po wodę. Jezus mówi, że może dać jej wody, która będzie niewyczerpanym źródłem. Na terenach Samarii i Palestyny ludzie rzeczywiście czerpali wodę, która spadła z nieba, deszczówkę gromadzili w cysternach. Skarb stanowiło posiadanie studni. Dlatego teraz Samarytanka pyta: Jesteś kimś, kto może dać taki skarb? Jeszcze coś więcej? Ona zatrzymuje się tylko na zewnętrznej warstwie. Nieraz w fazie wielkich nerwów, podczas kłótni rodzinnej, podejmując dialog odkrywamy, że ktoś nie chce porozumienia, ale cały czas wraca do jednej tylko rzeczy. Cały czas coś nam wypomina. Jezus idzie dalej. Widzi, że kobieta do końca Go nie rozumie.

Rzekła do Niego kobieta: „Daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać”. A On jej odpowiedział: „Idź, zawołaj swego męża i wróć tutaj”. A kobieta odrzekła Mu na to: „Nie mam męża”. Rzekł do niej Jezus: „Dobrze powiedziałaś: Nie mam męża. Miałaś bowiem pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem: To powiedziałaś zgodnie z prawdą.”

Tu Chrystus wchodzi głębiej. Dotyka istoty problemu: Kobieto, ty nie masz miłości. Szukasz jej. Jesteś rozczarowana. Szósty mężczyzna nie jest twoim mężem i nie masz miłości. Ciągle czegoś w życiu pragniesz. Ile ty masz lat? I ciągle jeszcze czujesz, że czegoś ci w życiu brakuje. Zauważasz ten problem? – pyta Jezus tej kobiety i pyta też nas, drogie siostry i drodzy bracia.

Zauważcie, że chociaż udało się załatwić to czy tamto, czegoś nam jeszcze brakuje. Jest w nas jakieś niespełnienie. Zauważacie to? – pyta Jezus dzisiaj w Ewangelii. Zauważacie, że jest coś głębiej? Czy zostało to przysypane, zamulone przyzwyczajeniem? – Co mi tu kto może jeszcze powiedzieć? – Zauważacie? – pyta Jezus. – Czy jest w was głębokie pragnienie czegoś więcej? Czy też ono wysycha? Małżonkowie, Jezus pyta i was. Zauważacie, że to, co często rozbija wasz związek, to przyzwyczajenie? To, że machnęliście już ręką na pracę nad sobą? Że stwierdziliście, że miłość była wtedy, gdy się to wszystko zaczynało? Miłość nie wyschnie. Miłość będzie budziła suchotę, głód, pragnienie. Jeżeli jest jakiś niepokój w waszych relacjach, to znaczy, że Bóg się upomina – wróć do źródła!

Na takie słowa, odwołujące się do głębokich pragnień noszonych w sercu, kobieta odpowiada: „Panie, widzę, że jesteś prorokiem”. I nawiązuje do prawdy związanej z religią: „Ojcowie nasi oddawali cześć Bogu na tej górze, a wy mówicie, że w Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy czcić Boga”. Wychodzi na to, że próbuje się przedstawić Chrystusowi jako osoba religijna.

Jako ksiądz, który pracował na parafii, mam takie doświadczenie z wizyt duszpasterskich, że najtrudniejsze są rozmowy w tych domach, gdzie na dzień dobry ktoś obwieszcza, że ma księdza w rodzinie, powołuje się na jakiś wątek religijny. To znaczy, że z wiarą tutaj jest coś kiepsko, bo już na początku pojawia się zasłona dymna: „Mam księdza w rodzinie”, „Bo znam tego księdza proboszcza”, „A ja to i z księdzem biskupem się spotykam”. Podobnie czyni kobieta – odwołuje się do wątku religijnego. Roztacza zasłonę dymną. – Nie wchodź dalej. Ja to jestem religijna. Jestem porządną katoliczką. – A Pan Bóg mówi: Ale chciałbym czegoś głębiej. – Nie, nie, mnie to wystarczy. Ja już ustaliłam, jak ma wyglądać mój katolicyzm. Paciorek rano i wieczorem – jak nie zapomnę. Różańczyk... koroneczka... mszyczka... ale coś więcej, coś głębiej?... Relacje z ludźmi?... Jak wyglądają?

Jezus odpowiada: „Wierz Mi, niewiasto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. (...) Nadchodzi jednak godzina, owszem, już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, i takich to czcicieli chce mieć Ojciec. Bóg jest duchem; potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie”.

Chrystus mówi do Samarytanki, że nie na tej górze już, nie tylko w kościele w czasie Mszy Świętej, nie tylko na modlitwie, ale w każdym miejscu trzeba oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie. To jest sprawdzian tego, czy się jest wyznawcą Boga, prawdziwym Jego czcicielem. Nie tylko Msza Święta, nie tylko modlitwa. Każde miejsce. I wtedy dokonuje się większe otwarcie serca kobiety. „Wiem, że przyjdzie Mesjasz, zwany Chrystusem. A kiedy On przyjdzie, objawi nam wszystko”. Ona ma wiedzę religijną. Kto jej nie ma? Mówiliśmy nieraz, że nawet szatan katechizm ma w jednym paluszku. Posiada wiedzę religijną, ale co z nią robi?

Uczniom przynoszącym pożywienie Chrystus zwraca uwagę, że prawdziwym czcicielem Boga jest ten, dla którego pokarmem jest szukanie tego, czego Ojciec od niego oczekuje danego dnia. Prawdziwym pokarmem Jezusa jest pełnienie woli Boga. Prawdziwy chrześcijanin to ten, kto chce się zachowywać wobec innych osób tak jak Chrystus. Uczniowie tego nie rozumieją. Też trzeba im jeszcze trochę przejść, żeby pojęli, kim jest Ten, który do nich mówi. Żeby osobiście przekonali się, że Chrystus to Zbawiciel świata.

Niezwykłe odkrycie dotykające serca Samarytanki kończy się nie tylko jej osobistą radością, ale także dzieleniem się nią z innymi. Kobieta pobiegła do miasta, zostawiła swój dzban, zapomniała, po co przyszła, i mówiła tam ludziom: „Pójdźcie, zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co uczyniłam: Czyż On nie jest Mesjaszem?” Przez zwykłą rozmowę, w codziennych okolicznościach życia, Chrystusowi udało się dotrzeć do serca kobiety w taki sposób, że przekonana o tym, że On jest Mesjaszem, idzie i mówi o tym innym.

Drogie siostry i drodzy bracia, w naszej codzienności, w minionym czasie i w tej chwili, jest mnóstwo znaków Bożej obecności. Pan Bóg przychodzi w najmniej oczekiwanych momentach życia, wtedy, kiedy wydaje nam się, że jesteśmy wyczerpani. Po godzinach. Tak jak przyszedł do Szymona z Cyreny na drodze krzyżowej. Szymon wracał zmęczony z pracy. Przymusili go do niesienia krzyża. Gdzie on miał w głowie jakieś dźwiganie krzyża czy rozpoznanie, że to jest Chrystus? Na podstawie wiary możemy powiedzieć, że dzisiaj Szymon już pewnie wie, Komu pomagał, że warto było się przymusić. Że trzeba było się przebić, żeby dostać się do Chrystusa. Trzeba było przemęczyć się przez te rozważania, żeby dotrzeć do Boga, który żywą wodą mądrości życiowego słowa, żywą wodą Miłości tak pokornej i tak codziennej jak chleb i wino, chce dostać się do naszych serc. I pragnie, abyśmy przekonali się, że warto pracować nad sobą, warto być prawdziwym czcicielem Boga, nie tylko składającym ręce w kościele, ale otwierającym je wobec innych osób, aby przyjść im z konkretną pomocą.

Chrystus chce, abyśmy się dziś zmierzyli z pytaniami wypływającymi z tej Ewangelii:

Przez jakie znaki Pan Bóg przypomniał mi ostatnio o Sobie w codzienności?

Przez jakie uprzedzenia, które mnie męczą i nieraz budzą w nocy, przez jakie wspomnienia Pan Bóg mówi: Trzeba ci tam wejść?

Przez które osoby Pan Bóg dopomina się ostatnio, żebym pokazał, że jestem prawdziwym Jego wyznawcą?

W czym rozciągam, jak dymną zasłonę, pozory tego, że ja to jestem porządny katolik, porządny ksiądz?

Gdzie Pan Bóg chce mnie oczyścić, jak wodą, przez swoje słowo z brudu moich uprzedzeń i grzechów?

Skoro Pan Bóg potrafi wyprowadzić wodę ze skały, to jeżeli rzeczywiście posłuchamy Jego słowa, tak jak prosi nas psalmista – nie gardź Jego słowem – to może także z naszych uprzedzeń, konfliktów, poranień, uda się tę wodę wyprowadzić. Może uda się wyciągnąć dłoń bez narzucania się komukolwiek. I może wreszcie trzeba zacząć modlić się w małżeństwie o to, żeby Pan Bóg pozwolił wrócić do źródeł, ożywić relacje. Nie wyręczać się telewizorem, serialami. Dobrze, że są i można sobie obejrzeć, byleby jedyną rozmową, komunikacją męża z żoną, nie był serial, telewizor, komputer, który załatwia wszystkie sprawy między rodzicami a dziećmi. Nie są to oskarżenia.

Kiedy Bóg mówi, nie gardź Jego słowem, uwierz, że mówi do ciebie, że posyła ożywczą wodę, którą chce cię oczyścić, aby dać ci więcej radości z życia.

Pozdrawiam w Panu –

ks. Leszek Starczewski