Dopaść wrednego faryzeusza
Oz 6, 1-6; Ps 51; Łk 18, 9-14
Jeżeli udało się nam chwycić w nas faryzeusza, dziękujmy Panu, bo jest miłosierny i nie zostawił nas z faryzeuszem, żebyśmy się z nim męczyli całą wieczność w piekle, ale pozwala nam teraz go złapać – tego wrednego, siedzącego w nas obłudnika, modlącego się na pokaz, idącego na Eucharystię dlatego, że znalazł sobie czas albo z różnych innych powodów, tylko nie z tego jednego: by być bliżej Pana. Bo i nam może się zdarzyć, że będziemy Panu wyliczać, na ilu to już byliśmy Mszach, ile zaoferowaliśmy Mu czasu na modlitwie, ileż łaski Mu okazaliśmy przez to, że zechcieliśmy rozważyć Dobre Słowo... I w nas może siedzieć wredny faryzeusz.
Panie, który do nas mówisz, spraw, abyśmy Cię usłyszeli. Uwolnij nas od postawy słuchania tylko tego, co chcielibyśmy usłyszeć. Oczyść nas z oczekiwań na coś, czym miałbyś nas dziś zaskoczyć. Spraw, abyśmy usłyszeli Twoje pragnienia i oczekiwania.
Pośród słuchaczy przybywających do Jezusa znaleźli się i tacy, którzy ufali sobie, że są sprawiedliwi i dodatkowo jeszcze innymi gardzili.
Jezus troszczy się o wszystkich – nie tylko o tych, którzy już mniej lub więcej połapali się, o co Mu chodzi. Nie tylko o tych, którzy są tak biedni, że potrzebują więcej cierpliwości. Troszczy się o wszystkich. Opowiada pewną przypowieść, czyli próbuje wprowadzić serce i umysł na wyższe obroty. Usiłuje wzbudzić w słuchaczach to, do czego wzywa prorok Ozeasz – większe staranie o wiarę, przyłożenie się do tego, by usłyszeć przemawiającego Pana i poznać swoje serce.
Jezus przysłuchuje się dwóm osobom, które przyszły do świątyni na modlitwę. Obydwie nie miały ciekawej opinii wśród ludu szukającego Boga szczerym sercem. Faryzeusz był kimś, kto obnosił się ze swoją pobożnością, twierdził, że lud jest przeklęty, bo nie zna Prawa. Natomiast celników okropnie nienawidzono, uważano ich za zdrajców i grzeszników. Takie osoby mają śmiałość modlić się w świątyni.
Jezus przysłuchuje się głębi serca, bo On tak spogląda na modlitwę. Nie patrzy na to, jak wygląda ona w oczach ludzi, jaka jest na zewnątrz, nie zważa na towarzyszące jej samopoczucie. Patrzy na głębię motywacji wypływających z serca. On je dostrzega. Bardzo pragnie, żeby zauważali je również Jego słuchacze – szczególnie niektórzy, co ufali sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzą.
Pragnienie Jezusa jest ciągle otwarte, bo zawsze otwarty jest problem przychodzenia różnych ludzi do świątyni na modlitwę. Mało tego – różnych ludzi w ludziach. Bo gdy przyjrzymy się tej rzeczywistości głębiej – a do tego zachęca nas Boże słowo – odkryjemy, że faryzeusz i celnik znajdą swoje miejsce w naszych sercach. Nieustannie odbywa się w nas swoista rywalizacja kogoś, kto chciałby być pobożny, z tym, kto z pobożnością niewiele ma wspólnego, a liczy jedynie na to, że kiedyś będzie pobożny.
Przysłuchiwanie się Jezusa jest na tyle skuteczne, że kończy się nawet konkretną oceną. Bo tak powinna się kończyć każda modlitwa – oceną ze strony Boga. To nie człowiek winien oceniać swoje modlitwy, bo nie trafi. Prawdziwą wartość modlitwy zna Bóg. Tylko On może ją oceniać.
Jest to dla nas bardzo praktyczna wskazówka wypływająca z Bożego słowa, szczególnie w Wielkim Poście, kiedy Kościół zachęca, by jedną z rzeczy pozwalających zbliżyć się do Chrystusa, była modlitwa. Modlitwa powinna być oceniana przez Pana Boga.
Droga siostro, drogi bracie, spójrz na ostatnią swoją modlitwę i zapytaj siebie samego, kto ją ocenił? Jak ona wyglądała w twoich oczach? Czy pozwoliłeś na nią spojrzeć również Bogu, czy też wlepiłeś Mu mandat z konkretnym rachunkiem, jaki powinien ci wystawić za modlitwę?
Celnik i faryzeusz mówią prawdę. Pobożność faryzeusza przejawia się nie tylko w przestrzeganiu tego, co nakazuje Prawo, czyli choćby oddawaniu dziesięciny. Nie musiał jej dawać ze wszystkiego, co nabywa – mógł tylko z części. Jego pobożność przejawia się właśnie w takiej nadprodukcji.
Faryzeusz mówi prawdę. On rzeczywiście tak postępuje. To, czego brakło w tej modlitwie, rozpoznają nawet małe dzieciaki – oby w nas, w naszych sercach były małe dzieciaki . Chodzi oczywiście o pokorę. Jeśli w modlitwie zabraknie pokory, to modlitwa zdechnie, udusi się. Pokora to zgodność z prawdą – pełną prawdą. Tutaj pełnej prawdy nie ma. Faryzeuszowi zabrakło modlitwy do Boga. On modli się do siebie, ze sobą rozmawia, sam sobie wystawia ocenę, siebie prezentuje. Dokonał autopromocji. Pogadał do siebie samego... Zażądał w podtekście akceptacji ze strony Boga, że rzeczywiście tak jest. Wręcz wyczuwa się tu jego oczekiwania: Skoro tak postępuję, to wiesz, co masz dalej robić w moim życiu, Boże, jaką masz pozycję przyjąć...
Celnik też podejmuje się powiedzenia prawdy o sobie, bo doświadcza tego, że jest grzesznikiem. Trudno wyczuć, jaką ma motywację. Czy czuje się grzesznikiem, bo ma już dosyć ludzkich spojrzeń, czy też naprawdę przeżywa świadomość, że wyrządza krzywdę innym, bo jak wiemy, celnicy, poborcy podatków w imieniu rzymskiego okupanta, często dopuszczali się nadużyć. Ale to nie nasza rzecz. Ważne jest, że celnik mówi, że jest grzesznikiem i że woła: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika”.
W tej modlitwie słychać błaganie, oczekiwanie. Tak naprawdę nie jest istotne, na ile celnik świadomie wypowiada słowo grzesznik. Ważne, że to słowo pojawia się na jego ustach. Przypomnijmy sobie wczorajsze nawoływanie proroka Ozeasza: Zabierzcie ze sobą słowa i nawróćcie się do Pana. Mówcie do Niego: „Przebacz nam całą naszą winę, w ten sposób otrzymamy dobro za owoc naszych warg”. Nawet gdyby na razie wołanie o miłosierdzie, o litość, było tylko na wargach.
Ocena, jaką wystawia Jezus, powoduje, że do domu usprawiedliwiony poszedł jeden z nich – ten, który wołał do Boga o litość.
Drogie siostry i drodzy bracia, trzecie, bardzo klasyczne i proste przesłanie tego tekstu wiąże się z pytaniem: Na ile rozmawiam z Bogiem w modlitwie?
Na ile moja modlitwa jest modlitwą, a na ile autoprezentacją?
Na ile w mojej modlitwie jest – choćby na ustach – słowo: zwraca się do Boga grzesznik, a na ile rozmawiam z Nim jak równy z równym, jak doradca, jak ten, który daje Bogu konkretne wskazania i polecenia z dokładnością co do sąsiadki, sąsiada?
Małym wychyleniem się w tej interpretacji mogłaby być zachęta do tego, żebyśmy z całą odwagą, na modlitwie, pełni świadomości, wreszcie powiedzieli Bogu o tej osobie, do której mamy pretensje, którą oceniamy, traktujemy jak odpadek – bo tak faryzeusz traktował zdzierców, oszustów, cudzołożników i celników.
Może ta zachęta wyda się komuś nieewangeliczna, ale potrzebna jest konfrontacja. Poniekąd zaproszeni jesteśmy do tego, byśmy wzięli się za tę osobą, której wyrabiamy złą opinię. Żebyśmy na modlitwie głośno wypowiedzieli to, za co ją krytykujemy, ze świadomością, że mówimy do Boga.
Tylko podejście w prawdzie gwarantuje nam spotkanie z Bogiem. Wymaga to od nas wiele, bo oficjalnie nie chcielibyśmy powiedzieć tego Panu Bogu, nie chcielibyśmy przedstawiać się Mu na modlitwie jako osoby aż tak wredne. Siedzi w nas dużo wredności. Skoro słowo Boże mówi o faryzeizmie, warto się z tym zmierzyć, warto odpowiedzieć na to słowo.
Ale bywają też inne postawy – jak postawa pychy, w którą wszedł faryzeusz. Może ona przybrać zupełnie inny, przeciwny biegun. Faryzeusz usprawiedliwia siebie, a oskarża innych. Może się nagle okazać, że my przyjmiemy pozycję odwrotną: będziemy usprawiedliwiać innych: tamci mają lepiej, ten się świetnie modli, takiego poziomu wiary, to ja nigdy nie uzyskam..., a siebie samych oskarżać, gnoić, deptać, mieszać z błotem. To też jest faryzeizm. To nie jest pełna prawda o nas.
Słowo zachęca nas do przyjrzenia się rzeczywistości naszych modlitw. Mamy przyjrzeć się im nie po to, żeby wystawić ocenę, ale po to, by Bóg nam wystawił ocenę. By po skończonym obgadywaniu osoby, która nas ciągle denerwuje, bo jest taka, owaka, padły słowa: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika”. I żeby Bóg mógł wystawić ocenę.
Droga siostro i drogi bracie, masz już na myśli osobę, którą trzeba dziś na modlitwie Panu Bogu przeplotkować, obgadać, oszczerstwem, błotem obrzucić?
Nieewangeliczna zachęta? – Wbrew pozorom ewangeliczna.
Usprawiedliwienie daje Bóg, ocenę wystawia Bóg. Ma pełną garść informacji, prawd na nasz temat. Wystawi naprawdę ocenę właściwą. Doświadczymy w niej Jego miłości, która ma w sobie coś z ofiary. Bo zaproszenie do takiej analizy i takiej modlitwy, to zaproszenie do ofiary, do zmagania się. Czyż najpiękniejszą modlitwą nie jest Eucharystia? A czyż nie jest ona ofiarą, szczególnie wówczas, kiedy nie zajmujemy się na niej sobą, tylko Chrystusem? Ileż to kosztuje nie mówić, nie myśleć o sobie, a słuchać Chrystusa. Nie żądać od Boga wyjaśnień, tylko słuchać, co ma do powiedzenia. Nie oczekiwać, nie pragnąć, ale posłuchać oczekiwań i pragnień Boga. Nie czytać Ewangelii, ale pozwolić, by Ewangelia nas przeczytała... Nie jest to ofiara?
Do tego zaprasza nas ewangelista Łukasz, ukazując nam Chrystusa. Ku temu prowadzi nas Duch Święty, który prosi: Nie zatwardzajcie serc waszych, nie odkładajcie tego na inny czas, lecz słuchajcie głosu Pańskiego.
Tak, jak może być upozorowana pobożność, modlitwa, tak może być też upozorowany powrót do Boga i nawrócenie. Prorok Ozeasz dostrzega te pozory powrotu ludu. Chodźcie, powróćmy do Pana! On nas poranił i On też uleczy, On to nas pobił, On ranę zawiąże. Po dwu dniach przywróci nam życie, a dnia trzeciego nas dźwignie i żyć będziemy w Jego obecności. – To pozory powrotu ludu. Izrael dla chwilowego świętego spokoju zdobył się nawet na takie słowa. To jest upozorowany powrót. To nie jest powrót autentyczny.
Oprócz pozornej modlitwy, może być też upozorowany powrót.
Jeżeli doświadczamy tego, że jest gdzieś w nas upozorowany powrót i słyszymy o tym wyraźnie w świetle słowa proroka Ozeasza, to dziękujmy Panu Bogu na kolanach, że przekonuje nas o grzechu, że ukazuje nam takie miejsca w sercu. Pragniemy, aby Pan Bóg z pozorów powrotu do Niego nas oczyścił i rzeczywiście ku Sobie zwrócił.
Jeżeli udało się nam chwycić w nas faryzeusza, dziękujmy Panu, bo jest miłosierny i nie zostawił nas z faryzeuszem, żebyśmy się z nim męczyli całą wieczność w piekle, ale pozwala nam teraz go złapać – tego wrednego, siedzącego w nas obłudnika, modlącego się na pokaz, idącego na Eucharystię dlatego, że znalazł sobie czas albo z różnych innych powodów, tylko nie z tego jednego: by być bliżej Pana. Bo i nam może się zdarzyć, że będziemy Panu wyliczać, na ilu to już byliśmy Mszach, ile zaoferowaliśmy Mu czasu na modlitwie, ileż łaski Mu okazaliśmy przez to, że zechcieliśmy rozważyć Dobre Słowo... I w nas może siedzieć wredny faryzeusz.
Jeśli odkrywasz, droga siostro i drogi bracie, że jest w tobie faryzeusz, klęknij i podziękuj Panu. Nie łudź się – choćbyś był z Łodzi : ) – że ten faryzeusz szybko z ciebie wyjdzie. Trochę trzeba się z nim pomęczyć, poszarpać, pozmagać, zanim nauczysz się świadomie z nim żyć i nie dopuszczać go do pierwszych skrzypiec, do pierwszej solówki, do pierwszego głosu w twoim życiu. On w tobie będzie siedział i nie dziw się, że nie potrafisz go wypędzić. Naucz się z nim żyć mądrze, to znaczy, nie pozwalaj, by był twoją pierwszą motywacją. Naucz się słyszeć w sobie faryzeusza. Nie udawaj, że go nie ma, ale nie pozwalaj, żeby modlił się za ciebie do ciebie.
Upozorowany powrót, podjęty przez Izraelitów, zawiera jednak w sobie takie elementy, do których Pan chce się odwołać.
Dołóżmy starań, aby poznać Pana; Jego przyjście jest pewne jak świt poranka, jak wczesny deszcz przychodzi On do nas i jak deszcz późny, co nasyca ziemię.
Pan bardzo pragnie, by Jego miłosierdzie traktować z miłosierdziem. Nie lekkomyślnie. Miłosierdzie w zawołaniu, nie jest miłosierdziem na pstryknięcie i zawołanie. Żeby Pan mógł odpuścić nam grzechy, przelewa krew i zmartwychwstaje. Wymaga to od nas nie superprzygotowania, ale wołania: Miej litość, miej miłosierdzie, pozwól wrócić do Ciebie.
Pan wykorzystuje tę upozorowaną sytuację powrotu, by zapytać po raz kolejny: „Cóż ci mogę uczynić, Efraimie, co pocznę z tobą, Judo?” Co ja z tobą mam, mój ukochany Kościele? Co ja z wami mam, drodzy małżonkowie, kochane dzieci, osoby samotne, księża? „Miłość wasza podobna do chmur na świtaniu albo do rosy, która prędko znika”. Zakochujecie się we Mnie tylko na wakacje, na rekolekcje, na udane modlitwy, na przyjemne rozważania, na takie nauki, w których ksiądz podał jakiś przykładzik, który zrozumiałem, tylko na te spotkania, na które udało się przyjść i na których wreszcie przeżyłem jakieś emocjonalne poruszenie, Himalaje duchowe... To prędko znika.
Dlatego ciosałem ich przez proroków, słowami ust mych zabijałem – dlatego wam to wypominam, zabijam w was to wszystko, co jest pozorem, bo chcę, aby Prawo moje zabłysło jak światło, żeby ogarnęło was prawdziwe światło. Nie wasze światełka na bateryjkę. Miłości pragnę, nie krwawej ofiary, poznania Boga bardziej niż całopaleń.
Przychodząc na Eucharystię, słuchając słowa, nie bądźmy jak mucha, która obudziła się, bo myślała, że już wiosna. Wpadła na Mszę Świętą, przeleciała przez świecę i całopalną ofiarę z siebie złożyła. Nie bądźmy kimś, kto wypala się w emocjonalnym podejściu do modlitwy, która daje uciszenie, a odchodzi, kiedy trzeba trwać, choć nic nie czuć, choć nic nie widać. Miłości pragnę, nie krwawej ofiary, poznania Boga bardziej niż całopaleń.
Drogie siostry i drodzy bracia, co tam słychać u was nowego o Panu Bogu?
Co nowego poznaliście z Pana Boga dzisiaj?
Gdzie macie żółte zeszyty z zapiskami sprzed lat, jaki jest Pan Bóg?
Którymi rekolekcjami jeszcze dzisiaj żyjecie?
Poznania Boga bardziej pragnę, niż całopaleń.
Pan w tym samym słowie, w tym samym liturgicznym geście, znaku, obrzędzie, przychodzi ciągle nowy, pełen sił i mocy i taki chciałby być przyjęty.
Dziękujemy Ci, Panie, że zabijasz w nas słowami ust Twoich to, co jest połowicznością i otwierasz pełnię swojego Serca, by nasze serce znów poszerzać, bo skurczyło się w egoizmie.
Pozdrawiam w Panu –
ks. Leszek Starczewski