"Dzielmy się Dobrym Słowem" - z poniedziałku XI tyg. zw. "I" (18.06.2007)

Jezus przed Annaszem i Piotr zapierający się Jezusa, 1308-11, Museo dell'Opera del Duomo, Siena. Połączono ze stroną: WGA - http://www.wga.hu/art/d/duccio/buoninse/maesta/verso_1/verso089.jpgNadstawić policzek

2 Kor 6,1-10; Ps 98; Mt 5,38-42

Jezus rozbudowuje przepisy – bo przyszedł wypełnić Prawo – daje do nich klucz: Nie stawiajcie oporu złemu. Bardzo ważna myśl: nie stawiaj oporu złemu. Dlaczego? – Nie dlatego, że masz zostać przygłupem, kimś oderwanym od życia, czy – jak mówią młodzi – frajerem, ale dlatego że jeżeli stawia się opór złemu, to zło wzrasta. Stawianie oporu złemu wcale nie oznacza, że przeszkodzimy mu w działaniu. Bywa, że ono jeszcze bardziej zmobilizuje się i zewrze swe szyki.

Panie, moc Świętego Ducha przebywa w nas i uaktywnia się, kiedy Go wzywamy i gromadzimy się w Jego obecności przy Tobie. Pozwól nam skosztować pokarmu, który dajesz w swoim słowie. Daj zaczerpnąć sił do codzienności naszego życia

Pan wpisany jest w codzienność do ostatniego tchnienia, do ostatniej chwili czasu odmierzanej przez ludzkie zegary.

Jestem z wami, aż do skończenia świata.

W różnoraki sposób zaznacza swoją obecność, różnymi słowami przypomina apostołom, że będzie z nimi przebywał: Kto was słucha, Mnie słucha. Gdzie dwaj albo trzej zgromadzeni są w imię moje, tam Ja jestem pośród nich. Kto wami gardzi, Mną gardzi. Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje. Bierzcie i pijcie, to jest Krew moja...

Różnymi sposobami chce naznaczyć naszą codzienność. Dlaczego? – Dlatego, że zna jej smak, zna jej trud, zna jej gehennę i wie, że nie wolno – mówiąc o miłości – pozostawiać kogoś w codzienności samemu sobie. On tego nie zrobi. Nie zostawi człowieka w codzienności samemu sobie.

Nie zrobi też innej rzeczy, to znaczy nie przyjdzie tak, jakby chciał ktoś goniący za sensacją. Nie przyjdzie tak, jak to sobie poustalamy. Przyjdzie w sposób najbardziej optymalny, najkorzystniejszy dla sytuacji, w której człowiek się znajduje.

Dzisiaj św. Paweł obnaża przed nami sytuację głoszenia przez siebie Bożego słowa, sytuację swego życia. Po co to robi? Żeby się popisać? – Pierwsza warstwa tekstu, jego powierzchowne odczytanie, taką rzeczywistość sugeruje, bo powymieniał Paweł tysiące różnych okoliczności. Pewnie chce błyszczeć... Nie. Pisze o tych sytuacjach w określonym celu i do określonej grupy Koryntian – żyjących w mieście niezwykle biznesowym, handlowym i – jak niejednokrotnie słyszeliśmy – dość mocno zaangażowanym w rozpustę. Córy Koryntu, domy publiczne... Tam Paweł głosi słowo Boże, tam zakłada wspólnotę, która nie jest wspólnotą idealną – tak, jak żadna wspólnota nie jest idealna.

Wśród Koryntian dochodzi do różnych wypaczeń, o których Paweł więcej pisze w pierwszym liście, natomiast w drugim odwołuje się do nich, bo zna ich słabości, niewytrwałość w codzienności, zna ich zachwyt Chrystusem raz na jakiś czas, a później odstępstwo od Niego. Dlatego z całą mocą kreśli sytuacje, przez które sam przeszedł. Jako duchowy ojciec Koryntian, stawia przed ich oczyma pewne obrazy, aby i oni odnajdywali się w nich.

Mówi: Napominamy was – a wcześniej jeszcze przepięknie: jako współpracownicy Boga.

Napominamy was – oczywiście ze sztabem ludzi, który towarzyszy Pawłowi w ewangelizacji – abyście nie przyjmowali na próżno łaski Bożej. Żebyście nie stali się próżnymi, kiedy otrzymujecie łaskę Bożą.

Wczorajsza pierwsza lekcja słowa Bożego z 2 Księgi Samuela rysuje przed nami postać Dawida. Opanowała go próżność. Gdy królowie ruszali na wojnę, jemu się już nie chciało pełnić królewskich funkcji i wtedy – podstępnie – przyszedł do niego grzech.

Nie przyjmujcie łaski po to, żeby stać się próżnymi. Ach i och, jak Pan o mnie dba... Teraz już jestem uzbrojony, nic mi się nie stanie... Izraelici mieli taką fazę w swoim życiu, że mówili: Świątynia Pańska, świątynia Pańska, jestem strzeżony, nic się nie stanie. Stało się – w proch runęła cała Jerozolima.

Nie po to przyjmujemy łaskę, żeby budować swoją próżność, nie po to, żeby utwierdzać się w przekonaniu o swojej racji – na przykład w jakimś sporze. Jezus wyjaśni to za chwilę: żeby nie dochodzić po aptekarsku swojej racji. Nie po to otrzymujemy łaską Bożą, żeby trwać w takim przekonaniu. Tej sprawy nie ruszam, bo ja mam w niej rację, a druga strona nie ma... Bardzo ważna jest tutaj otwartość.

Mówi bowiem Pismo: «W czasie pomyślnym – optymalnym – wysłuchałem ciebie, w dniu zbawienia przyszedłem ci z pomocą».

Kiedy jest ten czas optymalny? – Teraz jest czas upragniony! Teraz dzień zbawienia! Teraz dokonuje się zbawienie! W tej chwili! Wcale nie trzeba być kimś, kto czuje się świetnie czy doskonale rozumie te słowa. Tu jest bardzo potrzebne proste poruszenie serca. Panie, spraw, żeby teraz przyszło do mnie zbawianie, żeby to był czas upragniony. W tej chwili, kiedy głosisz słowo z całą mocą w Twoim Kościele i w Świętym Duchu. Teraz jest ten czas, kiedy Pan działa.

Jaki to jest czas działania? Jak to działanie wygląda? W czym się przejawia? – Św. Paweł powie, że przejawia się w różnych odcieniach i w różnych natężeniach Świętego Ducha.

Św. Paweł ostrzega też, że można zablokować łaskę Bożą przez próżność, można przeszkadzać jej w działaniu w nas przez to, że daje się komuś sposobność do zgorszenia. Czym jest sposobność do zgorszenia? – Zgorszyć kogoś znaczy przyczynić się do tego, żeby stał się gorszym, osłabić go w wierze. Ale w kontekście rozważanych dziś słów św. Pawła dać komuś sposobność do zgorszenia oznacza również sytuację, w której trwamy przy Panu tylko wtedy, kiedy coś nam się udało, kiedy coś nam wyszło, poszło po naszej myśli. Natomiast kiedy przychodzi utrapienie, przeciwności, uciski, chłosty, więzienia, rozruchy, trudy, nocne czuwania, posty, wtedy od Niego odstępujemy, bo już nie czujemy Jego obecności. Można kogoś zgorszyć. Siebie samego mogę uczynić gorszym, jeżeli się nastawiam na trwanie przy Panu tylko wtedy, kiedy coś jest po mojej myśli.

Nie dając nikomu – sobie też – sposobności do zgorszenia, aby nie wyszydzono naszej posługi, okazujemy się sługami Boga przez wszystko, bo każda okoliczność jest naznaczona działaniem Bożej miłości. Nawet najbardziej niedorzeczna. Jest w niej coś z Boga. To, że nie potrafimy tego teraz wydobyć, nie znaczy, że nie ma tam śladu Jego miłości.

Są rzeczy, o których nie możemy dowiedzieć się za wcześniej, bo je po prostu spaprzemy. Nie powinno się o pewnych sprawach mówić za wcześnie komuś nieprzygotowanemu. Nawet katechizm uczy, że prawdę podaje się osobie, która jest w stanie w danym momencie ją przyjąć. A jeżeli nie jest, to się jej nie podaje. Nie uciekamy się wówczas do kłamstwa, raczej nic nie mówimy. Porozmawiamy o tym później, nie w tej chwili... Proszę, zaufaj, porozmawiamy, ale nie teraz...

Z tego tekstu wypływa niezwykle istotna i bardzo ważna rzecz. Każda okoliczność naznaczona jest obecnością Pana. Okazujemy się sługami Pana, kiedy w każdym położeniu chcemy przy Nim trwać. Nie jest wielką sztuką przyznawanie się do Kościoła, kiedy ma najlepsze rankingi. Nie jest niczym trudnym trwanie przy Panu, kiedy jest wokół wiele osób. A przecież w każdej okoliczności okazujemy się sługami Boga!

Św. Paweł wymienia wszystkie rzeczy, które przeszedł: cierpliwość, utrapienia, przeciwności i uciski, chłosty, więzienia, rozruchy, trudy, nocne czuwania – kiedy spać nie można, człowiek budzi się i czuwa – posty.

Św. Paweł mówi także o czystości. Nie chodzi tylko o czystość w znaczeniu płciowym – wolność od grzechu nieczystego – ale o pragnienia i intencje serca, które spogląda na świat i widzi w nim obecność Boga. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Już teraz będą spostrzegać Boży ślad w tym, co się dzieje.

(...) umiejętność, przez wielkoduszność i łagodność. Do niektórych trzeba podchodzić w superłagodny sposób, a nie wydawać wyroki. Ja cię będę traktować surowo, bo nie jesteś po mojej myśli... W superłagodny sposób okazujemy się sługami Pana Boga.

(...) przez objawy Ducha Świętego i miłość nieobłudną. To przed tym Chrystus najmocniej ostrzegał. Nic na pokaz. Jeżeli ja naprawdę nie mogę kogoś kochać – a są takie osoby – to mam kochać na kredyt niebieski. Nabrać kredytów niebieskich – kochać miłością nadprzyrodzoną.

David Wilkerson – znany kaznodzieja protestancki – spotkał Nicky Cruza, bandziora pierwszej klasy, który przeżył później ogromne nawrócenie. Kiedy mówił mu podczas pierwszych spotkań: Jezus cię kocha!, to sam przyznawał w sercu, że najchętniej by go udusił, zamordował... Nie chcę patrzeć na ciebie, bandziorze... Ale ze względu na to, że miłość Boża ma tu zadziałać, rozmawiam z tobą. Ze względu na tę miłość kocham. Tylko z tego powodu! Natomiast krzywdę robimy komuś i sobie, kiedy obłudnie udajemy: Ja cię kocham... Nie, po ludzku, ja ciebie nie trawię. Ale to nie jest wszystko, co jest we mnie. Przebywa jeszcze we mnie Duch Boży, do którego chcę się odwołać. Tak działa miłość nieobłudna.

Chrystus nie mówi nam rzeczy niedostosowanych do życia, niepraktycznych. Mówi o sprawach bardzo życiowych.

Kogo biorę na celownik, kiedy słyszę te słowa? O jakiej osobie Chrystus do mnie mówi, kiedy słyszę o miłości nieobłudnej? Z kim popadam w konflikty? Kto wymaga wzięcia niebieskiego kredytu?

Trzeba zaciągnąć niebieski kredyt. Nabrać go jeszcze więcej.

(...) przez głoszenie prawdy i moc Bożą. Powtórzmy: każda okoliczność naznaczona jest obecnością Pana. Trzeba głosić prawdę i moc Bożą. Jaką prawdę? – Prawdę Jego słowa. Ono wyzwala, oczyszcza. Trzeba prosić o uległość serca, zasłuchanie się, wyłapanie z homilii chociaż jednego słowa, które trafi do mnie.

Przez oręż sprawiedliwości zaczepny i obronny, wśród czci i pohańbienia – kiedy będą mówić o mnie dobrze i kiedy pohańbią moje imię, moją godność. Przez dobrą sławę – kiedy mnie lubią, zabiegają o moje względy, ale także przez zniesławienie, kiedy przyjdzie zła sława.

Uchodzący za oszustów. Paweł mówi później niezwykle precyzyjnie o położeniu chrześcijan autentycznie naśladujących Chrystusa. Nie parodystów. Nie tych, którzy są chrześcijanami z nazwy. To są nasi bracia i siostry, ale mówmy też prawdę. Nie chodzi o bycie kimś z nazwy. Autentyczny chrześcijanin to ktoś, kto w świecie uchodzi za oszusta. Ktoś, kto właściwie jest nieznany, kogo nie chce się znać. Ktoś poddawany ciągłej krytyce, karcony. Ktoś, kto wydaje się być smutny, bo co ma do zaoferowania światu, który goni za coraz lepszymi imprezami. Ktoś, kto właściwie nic nie ma. Chodzi do tego kościoła, modli się. Co on z tego będzie miał... Nic nie ma.

Św. Paweł dodaje do tych wszystkich okoliczności: Uchodzący za oszustów, a przecież prawdomówni. Czy nie głosimy prawdy? A że świat nie chce jej przyjąć, to tym gorzej dla świata. Czy przez to, że świat nie przyjmuje prawdy, lepiej mu się żyje?...

(...) niby nieznani, a przecież dobrze znani, niby umierający – takie życie to wegetacja, ciągłe chodzenie do kościoła, modlitwy... To jest wegetacja... Można robić tyle lepszych rzeczy...

(...) niby umierający, a oto żyjemy, jakby karceni, lecz nie uśmiercani. Tak, tego doświadczamy. I co wy z tego macie?... Wczoraj w jednym poście przeczytałem: Ciekawe, że kolejny pielgrzymkowy autobus uczestniczy w wypadku samochodowym... To tak, jakby nad chrześcijanami miał być rozłożony parasol ochronny. Czy ich ma nie spotykać to samo, co innych ludzi? Czym się różni chrześcijanin? – Tym, że on patrzy na wszystko w innej perspektywie.

(...) jakby smutni, lecz zawsze radośni, jakby ubodzy, a jednak wzbogacający wielu. Zamknięte klasztory sióstr modlących się non stop są płucami dla świata. Reszta, która gna nie wiadomo za czym, to ścieki, zanieczyszczenia. Cały ten pęd nie przynosi światu niczego dobrego.

(...) jakby ubodzy, a jednak wzbogacający wielu, jak ci, którzy nic nie mają, a posiadają wszystko.

Ks. prof. Tischner spotkał się kiedyś ze znajomym góralem. Stanęli na szczecie, a góral pokazując mu piękną panoramę powiedział: To je syćko nase. Pełna jest ziemia łaskawości Pana. W Panu wszystko należy do mnie.

Zatem każda sytuacja naznaczona jest obecnością Pana.

Postawmy konkretne pytania: Jak reaguję na Pana albo na mówienie o Bogu w sytuacjach, kiedy jest mi niewygodnie, ciasno, źle, kiedy czuję się okropnie? Jak wtedy postrzegam Pana?

Oczywiście są to pytania oczyszczające, tak jak każde słowo Pana.

Chrystus wchodzi w naszą codzienność niezmiernie precyzyjnie. Zna opinie i dotychczasowe sposoby reagowania na zło: Słyszeliście, że powiedziano: "Oko za oko i ząb za ząb" – ks. Stefan Radziszewski dodaje jeszcze: trzonowy za trzonowy : ). Słyszeliście, że takie rzeczy powiedziano – odpłacać za to, co się stało. Stosować prawo zemsty. W Izraelu rzeczywiście były takie przepisy, bardzo precyzyjne, nakazujące odpłacać zranieniem za zranienie, żeby pokazać drugiej osobie, jak to boli.

Jezus rozbudowuje przepisy – bo przyszedł wypełnić Prawo – daje do nich klucz: Nie stawiajcie oporu złemu. Bardzo ważna myśl: nie stawiaj oporu złemu. Dlaczego? – Nie dlatego, że masz zostać przygłupem, kimś oderwanym od życia, czy – jak mówią młodzi – frajerem, ale dlatego że jeżeli stawia się opór złemu, to zło wzrasta. Stawianie oporu złemu wcale nie oznacza, że przeszkodzimy mu w działaniu. Bywa, że ono jeszcze bardziej zmobilizuje się i zewrze swe szyki.

Jezus wchodzi tu w kwestie na pierwszy rzut oka bardzo kontrowersyjne, jeżeli nie wejdzie się w strukturę tekstu od strony głębi sformułowania: A Ja wam powiadam: Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi. Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz. Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące. Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie.

O co Chrystus tu apeluje? – Przyjrzyjmy się Jego postawie. Dziedziniec arcykapłana – znana nam scena. Jezus, pytany o swoją naukę, mówi: Zapytaj tych, którzy słuchali tej nauki. Ja przemawiałem jawnie. Zostaje uderzony w policzek. Co wtedy robi? Jak nadstawia drugi? – Pamiętamy, że pyta konkretnie: Jeśli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego, a jeśli dobrze, dlaczego Mnie bijesz? Tak Jezus realizuje ten postulat. Owszem, dochodzi swoich racji, nazywa rzecz po imieniu, ale nie czyni tego w sposób nieświadomy, oderwany od życia. Reaguje bardzo życiowo i wypełnia to wskazanie.

Pyta, dochodzi swoich racji, ale nie mieczem. Kto sięga po bicie? – Fizol, ktoś, kto nie umie się dogadać. Kto wprowadza zbrojne konflikty? – Ten, kto nie jest w stanie dogadać się z kimś drugim. Nieraz może to być konflikt niezwykle bolesny i bardziej raniący niż uderzenie nożem – na przykład niesprawiedliwe milczenie. Są chwile, kiedy po konflikcie trzeba zachować milczenie, ale są też takie – raniące bardziej niż nóż – kiedy tę ciszę celowo się przedłuża.

Jezus bardzo wyraźnie ilustruje swoim zachowaniem, co to znaczy nadstawić policzek. On odda za tych ludzi życie, uczyni później swoją twarz jak głaz, ale dochodzi racji. Sugeruje bardzo wyraźnie, że są sytuacje, w których lepiej jest po nazwaniu rzeczy po imieniu: zła złem, dobra dobrem – Jeśli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego, a jeżeli dobrze, dlaczego Mnie bijesz? – przyjąć zadaną krzywdę, przecierpieć ją, bo zyska się wówczas dobro, niż dochodzić skrupulatnie, po aptekarsku, swoich racji. Lepiej przeżyć tę krzywdę. Ale nazwać rzecz po imieniu. Nie może być tak, że kiedy ktoś mnie kopnie, odpowiem: O, jak dobrze, że mnie kopnąłeś. Kopnij mnie jeszcze raz, bo ja jestem wyznawcą Chrystusa. Nie w tę stronę. Trzeba nazwać rzecz po imieniu, ale są sytuacje, w których lepiej przecierpieć, przyjąć krzywdę, nie dochodzić swoich racji. Ale przecież... To jest niesprawiedliwe... Nie dochodzić swoich racji?... Nazwać rzecz po imieniu, powiedzieć komuś: Jeżeli ci coś złego zrobiłem, to mi udowodnij, co było złe, a jeżeli dobrze, dlaczego milczysz? Dlaczego mnie ranisz milczeniem? Co ja ci zrobiłem? Powiedz. A jeżeli do mnie nie dochodzi to, co teraz mówisz, to mówię ci o tym, że to do mnie rzeczywiście w tej chwili nie dociera...

Nie możemy zachowywać się wobec siebie jak automaty: Idź i niech do ciebie dotrze... Trzeba przyjąć prawdę o drugim człowieku. Rzeczywiście do niego nie dociera, ale nie mówmy: Idź i niech dotrze... Idź się naładuj, wrzuć dwa złote do puszki, a będziesz naładowany... Nie.

A zatem – nie stawiajmy oporu złemu. Trzeba nazwać rzecz po imieniu, ale z drugiej strony być też kimś niezwykle szalonym w swych posunięciach. Przyjmować krzywdy. Tu się zaczyna chrześcijaństwo. Kto go nie doświadczył? Kto nie doświadcza płynącej z Ewangelii wyzwalającej mocy Chrystusa? – Ten, kto nią nie żyje. Ten, kto siada i mówi: to jest głupie, a nie stosuje tego w życiu.

Posłużmy się przykładem: ktoś, kto nigdy nie jadł owoców morza stwierdza, że są one niedobre. Nie chce skosztować. Wreszcie, po długiej zachęcie ze strony przyjaciela – próbuje. I co się okazuje? – Że są pyszne. Nie przekona się o tym ten, kto będzie trwał w uporze.

Na kogo nie działają słowa Ewangelii? – Na tego, kto ich nie wypróbował, a ocenił. Jeśli nie próbuje, jak te słowa działają, to nie doświadczy ich mocy. I stąd nie ma się co dziwić Gandhiemu, który kiedyś powiedział: Ewangelia? – Piękna sprawa, ale pokażcie mi jednego człowieka, który według niej żyje, to ja sam przejdę na chrześcijaństwo i będę ją stosował.

Niech się nie dziwi ten, kto nie stosuje Ewangelii, że ona nie działa. To trzeba stosować. Nie słuchać, rozważać, bo to nie wszystko. Słuchanie, rozważanie, medytacja – to trzy punkty – a później jest akcja. To wszystko trzeba zastosować w życiu i dopiero wtedy to działa. Nie wystarczy iść do apteki, wykupić receptę albo wcześniej zrobić badania. Diagnoza postawiona, recepta wypisana. Nie wystarczy ją wykupić, nie wystarczy przynieść leki do domu, trzeba zacząć je zażywać i to systematycznie.

Stosowanie słowa, które Pan Bóg do nas mówi, również działa.

Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące. Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie.

To jest szaleństwo. W podejściu typowo ludzkim nie da się tego zrozumieć i przyjąć. Tu przypomina się szalony przykład, kiedy pewien ksiądz, troszeczkę oderwany od świata, jechał sobie autem. Być może wyglądał, jakby jego wzrok tęsknił za wszystkim, tylko nie za tym, co się dzieje w tej chwili. W pewnym momencie wsiedli do jego samochodu trzej panowie. – Cieszę się, że wsiedliście, gdzie was zawieźć? – Kawałeczek, do następnej miejscowości. Jedzie więc, a oni nagle mówią: Zatrzymaj się. – Zatrzymuje się. – Daj kluczyki. – Kluczyki? Dobra, proszę, macie kluczyki... – Dokumenty. – Ok, masz dokumenty... – Wysiadaj. – W porządku. Wysiadł i patrzył, czy gdzieś nie ma przystanku, żeby złapać autobus. To nieprawdopodobne, ale tak się zachowywał. Nie oznacza to, że miał samochodów jak szejk... Co było dalej? – Nie minęło 5 minut, panowie wracają na rozpalonych oponach i mówią: Masz, świrusie! – I oddali mu auto. Co sobie pomyśleli? – Nie wiadomo. Może, że jest zepsute. Faktem jest, że oddali.

Być może ten przykład jest absurdalny, ale ilustruje pewną prawdę, wynikającą z dzisiejszej Ewangelii: nie prawować się, co nie znaczy nie dochodzić racji, ale są sytuacje, w których ustępstwo może okazać się błogosławieństwem, a prawowanie się będzie przekleństwem.

Tutaj pojawia się ostatnie pytanie, które Pan nam dziś stawia w swym słowie: W jakich sytuacjach powinienem iść na ustępstwo?

Gdzie przekleństwo chodzi i depcze mi po piętach?

Dlaczego mi depcze po piętach?

Gdzie powinienem iść na ustępstwa, a nie trzymać się kurczowo swojej wersji?

Gdzie powinienem iść tysiąc kroków, a nawet dwa tysiące, jak mnie ktoś zmusza?

Gdzie się odwracam od tego, kto chce coś pożyczyć ode mnie? Nie tylko finansowo, ale pożyczyć bogactw duchowych, by później zwrócić je z większą mocą.

Panie Jezu, który naznaczasz naszą codzienność swoją bardzo żywą i konkretną obecnością, dziękujemy Ci za łaskę spotkania z Tobą w słowie. Dziękujemy Ci za kolejny dowód Twojej miłości, zniżającej się do nas. Dziękujemy za oczyszczanie naszego serca.

Panie, spraw, abyśmy rozważali, jak Maryja, Twoje słowa i stosowali je w życiu. Żebyśmy nie mieli wiecznych pretensji, że to nie działa. Daj nam, Panie, odwagę do życia Twoim słowem w konkretach życia, w każdej okoliczności, a nie tylko wtedy, kiedy wydaje nam się, że to powinno zadziałać.

Z Panem –

ks. Leszek Starczewski