"Dzielmy się Dobrym Słowem" - z wtorku XI tyg. zw. "I" (19.06.2007)

Sposób na nieprzyjaciół

2 Kor 8,1-9; Ps 146; Mt 5,43-48

To najwłaściwszy sposób na nieprzyjaciół – kochać. Nie głupkowato, ale mądrze. Co to znaczy? – To znaczy dostosować wyrażanie tej miłości do sytuacji, w której człowiek się znajduje. Czyli jeżeli trzeba powiedzieć coś mocno, ostro, to robimy to, ale z miłością. Nie po to, żeby dokopać, dowalić, dosadzić, ale w jednym celu: żeby zdać sprawę, jak moje serce coś przeżywa. Nie po to, żeby zagrozić. A jeżeli miałbym powiedzieć coś nieprzyjacielowi po to, żeby go zniszczyć, to dzióbek w kubek. Prawda podana bez miłości zabija.

Panie Jezu, jesteśmy Twoimi sługami i niech tak zostanie. Wyznajemy z pokorą, że często za ciasno nam w pozycji sług – chcielibyśmy być mędrcami, tymi, którzy komentują, a nie słuchają. Uzdolnij nas działaniem Świętego Ducha, abyśmy zasłuchawszy się w to, co mówisz, przyjęli sercem słowa wysłane z Serca i z sercem wypełniali je w życiu.

Chrystus przysłuchuje się temu, co stanowi codzienną mądrość Jego słuchaczy. Sformułowanie: słyszeliście, że powiedziano, to nic innego, jak potwierdzenie Jego świetnej orientacji w terenie. On wie, jakie są ludzkie opinie i bierze je pod uwagę. Odwołuje się do tego, czym ludzie żyją na co dzień, do czego są naprawdę przekonani: a więc że trzeba kochać swojego bliźniego, a nieprzyjaciela zniszczyć.

Chrystus staje wobec tych przekonań w niełatwej roli Kogoś, kto ma uczyć czegoś innego. Czego uczy? – Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują.

Nie zagalopował się w tych stwierdzeniach. To nie jest tak, że wpadł w trans i nagle powiedział dwa słowa za dużo w czasie wiecu wyborczego, ale mówi z wielkim przekonaniem, jako znawca nie tylko ludzkiej opinii, tego, czym ludzie żyją, ale jako specjalista od tego, co człowiekowi jest najbardziej potrzebne. Odwołuje się do prawdy o człowieku – do serca.

Zna się na ludzkich sercach. Przypomnijmy słowa z początku Ewangelii Jana: Jezus nie potrzebuje cudzych opinii o ludziach. Nie pyta babci, co myśli o wnuczku. On świetnie wie, co się z wnuczkiem dzieje. Nie pyta rodziców, co myślą o dzieciach i odwrotnie. Sam się orientuje, co w człowieku siedzi – młodym, starszym czy młodym duchem.

Odwołuje się do tego, co się znajduje w sercu człowieka i tego, co powinno się tam znaleźć. Piękne to i prawdziwe, że Jezus tak nas szanuje, że bierze pod uwagę nasze opinie. On będzie pytał niejeden raz: Co o Mnie ludzie myślą? Jak o Mnie mówią?

Dzisiaj nie tylko posługuje się ludzkim przekonaniem – nie wygasło ono od czasów, kiedy Jezus wypowiadał te słowa, chodząc fizycznie po ziemi, i utrzymuje się dziś, kiedy głosi je obecny w Duchu Świętym. Jezus chce powiedzieć coś, co powinno znaleźć oddźwięk w ludzkim sercu. Co to jest? – Jeżeli serce nie pracuje na pełnych obrotach miłości – mądrej, wychowującej miłości, to kiśnie, czadzieje, syfieje, staje się obmierzłe, wredne. Niszczy siebie i niszczy serca innych. A ponieważ Jezus może znieść wszystko, ale nie to, że Jego umiłowani sami się katują, dlatego mówi wprost: inwestujcie w miłość. I dodaje: również wobec waszych nieprzyjaciół. Mówi to od razu, niejako na jednym tonie, na jednym pociągnięciu smyczkiem w grze na skrzypcach: i módlcie się za tych, którzy was prześladują. Łączcie jedno z drugim. Nie tylko kocham nieprzyjaciół, ale modlę się, żeby to kocham działało.

Za chwilę Jezus tłumaczy niezmiernie ważną rzecz. Podaje powód, dlaczego tak mamy robić. – Dlatego, że On sprawia – mówi o Ojcu – że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Czyli mówiąc krótko: dlatego, że Ojciec trzyma rękę na pulsie. I nieprzyjaciel jest potrzebny. Słyszeliśmy: Boże, chroń mnie od przyjaciół, bo z wrogami sobie poradzę. Nieraz rzeczywiście można mieć takich przyjaciół.

Chrystus odwołuje się do Ojca, który trzyma rękę na pulsie. Spod Jego kontroli nie wymyka się żadne ze spotykających nas doświadczeń, również to – o czym Jezus dziś nas zapewnia – pochodzące od naszych nieprzyjaciół, prześladowców, tych, którzy depczą nam po piętach, żeby zrobić nam na złość.

Wiemy, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra. Wszystko wyprowadza na dobro – mówi inne tłumaczenie – z tymi, którzy inwestują w mądrą miłość.

Przywołując te stwierdzenia, trzeba powiedzieć jeszcze jedną rzecz. Nie ma w Starym Testamencie nakazu nienawiści nieprzyjaciela. To jest opinia ludzka. Tak się utarło. To takie niepisane prawo. Tak wyszło z ludzkiego oglądu. Człowiek sam wpadł na to, żeby nienawidzić. To nie jest pomysł Boga. Owszem, Bóg powiedział, że można odrzucić miłość, a odrzucenie miłości to nienawiść, bo nie ma jakiejś drogi pośredniej.

Chrystus przedstawia swoim słuchaczom bardzo mocną i trudną naukę: kochajcie waszych nieprzyjaciół. Zaraz też zwraca uwagę na pewne rzeczy: Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? To żadna sztuka być życzliwym wobec osób przyjaźnie do nas nastawionych. Czyż i celnicy tego nie czynią? – celnicy, uważani przez Żydów za największe zło, jakie mogło przytrafić się w Palestynie.

I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci – Żyd uważał, że bratem jest jego ziom w wierze – cóż szczególnego czynicie? Jezus rozszerza słowo brat na każdego człowieka – bliźni to brat.

(...) cóż szczególnego czynicie? Co ma się dziać w waszym życiu, jak ulegacie takim schematom? Co ma się szczególnego dziać w moim życiu, jeżeli słucham tych słów, a nie stosuję ich? Co ma się dziać szczególnego? – Nic. Przyszedłem, posiedziałem, posłuchałem, ksiądz ględził, nie ględził, powiedział, nie powiedział i wychodzę... Jeśli nie zastosuję w życiu, to się nic nie zmieni.

Za chwilę Jezus mówi: Czyż i poganie tego nie czynią? Przecież i ludzie nie znający Boga tak się zachowują. Jeżeli się deklaruję jako wierzący w Boga, wypadałoby się wyróżniać stylem życia...

Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski. Moglibyśmy powiedzieć, ujmując to bardziej praktycznie: udoskonalajcie się w waszych relacjach. Bierzcie wzór z Ojca. Jeśli chcecie iść przez życie, mieć siłę do niego i prawdziwie odkrywać to, co jest potrzebą waszego serca, to bierzcie przykład z Ojca niebieskiego. To jest dla nas wzór, nie opinie ludzkie – pochlebne czy niepochlebne – oznaki czci czy pohańbienia.

Powtórzmy za młodą piosenkarką Partycją Kosiarkiewicz, która śpiewa: Miłość boli, nienawiść boli. Ale miłość boli znacznie mniej, tylko jej zaufaj chciej. Dwie rzeczywistości. Dzisiaj mówimy właśnie o nich.

Rozważaliśmy to słowo dzisiaj na Eucharystii. Poprosiłem gimnazjalistów, aby zamknęli oczy i wyobrazili sobie pierwszą osobę, która przychodzi im na myśl, kiedy słyszą słowo nieprzyjaciel. Bo powinniśmy postawić sobie pytanie: kogo nie trawię, nie znoszę? Kto to jest? To jest konkretne odniesienie do życia, do codziennych sytuacji.

Kogo Pan Bóg mi dzisiaj daje?

Kto jest dzisiaj moim nieprzyjacielem?

Z kim ostatnio moje relacje są drętwe, czerstwe, nie na temat?

Z kim nie mogę wytrzymać, kto mnie drażni, prześladuje, depcze mi po piętach?

Kto to jest? Imię, nazwisko, grupa krwi, numer dowodu osobistego, wygląd, rysopis... Kto to jest? Konkret, bo ta osoba wymaga modlitwy. Do tego nas dzisiaj zachęca słowo. Jeżeli mamy je rozważyć, zastosować w życiu, to proszę o konkrety. Nie wymówimy się, że słowo nie jest konkretne.

To najwłaściwszy sposób na nieprzyjaciół – kochać. Nie głupkowato, ale mądrze. Co to znaczy? – To znaczy dostosować wyrażanie tej miłości do sytuacji, w której człowiek się znajduje. Czyli jeżeli trzeba powiedzieć coś mocno, ostro, to robimy to, ale z miłością. Nie po to, żeby dokopać, dowalić, dosadzić, ale w jednym celu: żeby zdać sprawę, jak moje serce coś przeżywa. Nie po to, żeby zagrozić. A jeżeli miałbym powiedzieć coś nieprzyjacielowi po to, żeby go zniszczyć, to dzióbek w kubek. Prawda podana bez miłości zabija.

Mądrze kochać to zwrócić uwagę, powiedzieć, przedstawić stan swojej duszy, nawet gdyby miała zostać wyśmiana. Szymon Hołownia w jednej ze swych książek zwrócił moją uwagę na jedną rzecz: jeżeli decydujesz się na to, że chcesz kochać, to będziesz też raniony. Więc nie czarujmy się, że w miłości nie ma kolców, zranień. Będę zraniona. Patrzę na Chrystusa, bo jest uosobieniem miłości – miłością widzialną, dotykalną. Biedni są chłopcy i dziewczyny, którzy myślą, że miłość to tylko przelotne uczucie. Są tajemnice radosne i bolesne, chwalebnie i światła – jak mówił ks. Dziewiecki.

Miłość jest najlepszym sposobem na nieprzyjaciół – mądra miłość i mądra modlitwa za nich. Nigdy osobno, zawsze razem. Ładuję się miłością w czasie modlitwy, żeby kochać.

Modlitwa za nieprzyjaciół daje zdrowy dystans. Można z nimi żyć pod jednym dachem, w jednym zakładzie pracy, w jednym domu. Miłość i modlitwa za nich wprowadza zdrowy dystans. Daje – jak mawiał św. Ignacy Loyola – świętą obojętność. Świętą, nie niszczącą.

Chrystus ma prawo, żeby tak mówić i do tego wzywać, bo sam to zastosował w życiu. Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią – mówił w czasie masakry na krzyżu. Wypełnił życiem własne wskazania. Jeżeli ktoś uważa się za Jego wyznawcę, to przyjmuje Ducha Świętego, który przemawia do nas, ożywia słowo i pomaga wypełniać je w życiu, żeby nie parodiować chrześcijaństwa.

Jezus jest w swoim nauczaniu niezwykle precyzyjny, hojnie rozdziela mądrość, którą ma Ojciec, i tą mądrością nas obdarza. Bardzo ważną rzeczą, pomagającą nam właściwie spojrzeć na naszych nieprzyjaciół, jest też to, że Ojciec niebieski sprawia, że deszcz spada na dobrych i złych, nieprzyjaciół i przyjaciół. On chce pomóc nie tylko mnie, ale także mojemu wrogowi.

Zwróćmy uwagę: często jest tak, że kiedy ktoś nas rani, to zamiast podjąć modlitwę za niego – oczywiście nie od razu, bo najpierw człowiek wybucha – w nerwach mówimy coś niewłaściwego. Jesteśmy tylko ludźmi. Ale jeżeli po przyjściu refleksji trwamy dalej w plotkowaniu, obgadywaniu, niszczeniu kogoś, jeżeli robimy wszystko, żeby pomniejszyć jego wartość, to odcinamy się od zasilania, jakim jest miłość. Wtedy będzie nam jeszcze trudniej żyć z tym człowiekiem. Natomiast kiedy modlimy się za niego, pomagamy samemu sobie, bo przechowywanie nienawiści do drugiego człowieka katuje przede wszystkim nas. Jezus nie chce, żebyśmy się katowali, żebyśmy byli sadystami i nieprzyjaciółmi dla siebie samych. Dlatego nam to mówi w mocy Świętego Ducha.

Jezus oczekuje bardzo konkretnych postaw. Ma do tego prawo. Ale nie wzywa nas tylko do zastosowania reguł, które polecił. Najpierw na kolana – miłość i modlitwa. Dopiero potem ruszam dalej. Nie odwrotnie, bo spaprzę wszystko, bo nie jestem w stanie o własnych siłach kochać nieprzyjaciół. Ja bym ich wymordował. Zemścił się.

Przyjmowana miłość i modlitwa za nieprzyjaciół to konkrety wyrażane w hojności serca, obdarowywaniu nieprzyjaciół modlitwą. Nie udaję, że się nic nie stało. Nie przybieram pozy ani słodkiego uśmiechu numer szesnaście. Nazywam rzeczy po imieniu: twoje zachowanie po prostu mnie irytuje, nie rozmawiajmy o tym, bo się podzielimy, ale szanuję cię i chcę szanować... Jak mówią blokersi: respect – szacunek...

Chrystus oczekuje od nas konkretnej hojności. Dlaczego? – Bo On hojnie nas darzy mądrością i chce, abyśmy ją stosowali w życiu w praktycznym wymiarze, tak praktycznym, że staje się materialnym, że staje się zachowaniem konkretnym, widzialnym. To, że przyjęliśmy słowo, ma być widzialne.

Koryntianie, przejęci słowem głoszonym przez Pawła, słyszą dzisiaj – bo pisze z Macedonii – o pewnym cudzie, jaki się dokonał w tej wspólnocie. Kościół Macedonii był poddany dotkliwej próbie ucisku. Bida, aż piszczy. Tymczasem potrzebna była zbiórka pieniężna – nie na zbytki, ale żeby pomóc innemu Kościołowi, konkretnej wspólnocie osób, które rzeczywiście nie miały z czego żyć. Macedończycy nie posiadali wiele, ale pomagali tym, co mieli. Św. Paweł był zszokowany. Ogromne wrażenie zrobiło na nim to, co zobaczył, że ludzie mają taki odruch serca. Niewiele posiadają, ale pomagają innym.

Mówi: Donosimy wam, bracia, o łasce Bożej, jakiej dostąpiły Kościoły Macedonii, jak to w dotkliwej próbie ucisku uradowali się bardzo i skrajne ich ubóstwo zajaśniało bogactwem prostoty. Według możliwości, a nawet – zaświadczam to – ponad swe możliwości okazali gotowość, nalegając na nas bardzo i prosząc o łaskę współdziałania w posłudze na rzecz świętych.

Nawet nalegali na Pawła, żeby przyjął ich dary.

Pamiętam pewną sytuację z wizyty duszpasterskiej. Wszedłem do jednego domu. Przyjęcie tam ofiary pieniężnej równało się w moim przekonaniu z pójściem od razu do piekła. Ta sytuacja była naprawdę niezwykle trudna. Nagle właścicielka domu wyjęła ofiarę i podała mi ją. Powiedziałem: Proszę pani, przecież ja do piekła pójdę. Absolutnie nie przyjmę. To nie była gra na zwłokę: zagram, że nie wezmę, a tak naprawdę wezmę. Wtedy zobaczyłem twarz tej kobiety i usłyszałem, co powiedziała. Widać było, że zrobiło się jej przykro – Ksiądz nie weźmie dlatego, że jestem biedna, tak? Przeżyłem ogromne poruszenie i miałem poważny dylemat. Moglibyśmy powiedzieć – wdowi grosz...

Paweł jest pod ogromnym wrażeniem tego, co zobaczył w Kościołach Macedonii, bo wierni się zebrali i rzeczywiście pomogli innym. Pisze o tym do Koryntian.

I nie tylko tak było, jakeśmy się spodziewali, lecz ofiarowali siebie samych najprzód Panu – bo ta ofiara była najpierw dla Pana, a później dopiero znalazły się kwoty, żeby pomóc innym. Serce oddali Panu. Pan Bóg pomnożył dobro. Gdyby chcieć to przeliczyć na pieniądze – nie dzielili się wielkimi darami, ale tym, co mieli, czyli sercem.

(...) ofiarowali siebie samych najprzód Panu, a potem nam przez wolę Bożą. Poprosiliśmy więc Tytusa – specjalistę od tych rzeczy – aby jak to już rozpoczął, tak też dokonał tego dzieła miłosierdzia względem was. Św. Paweł dodaje: A podobnie jak obfitujecie we wszystko, w wiarę, w mowę, w wiedzę, we wszelką gorliwość, w miłość naszą do was, tak też obyście i w tę łaskę obfitowali.

Ponieważ obfitujemy w mądre, dobre słowo, miłość, modlitwę, to jeszcze jesteśmy wezwani do tego, żebyśmy pomagali, również materialnie, tym, którzy sobie nie radzą. Jesteśmy wezwani do konkretnej realizacji miłości.

Nie mówię tego, aby wam wydawać rozkazy – mówi św. Paweł – lecz aby wskazując na gorliwość innych, wypróbować waszą miłość. Jaka ona jest w praktyce?

Znacie przecież łaskę Pana naszego Jezusa Chrystusa – ze względu na którego Paweł to mówi – który będąc bogaty, dla was stał się ubogim, aby was ubóstwem swoim ubogacić.

Odruch serca. Niewiele mam... Pewien starszy pan, ojciec lekarki, opowiadał mi o wielkim wzruszeniu, jakie jego córka kiedyś przeżyła. Pomogła rodzinie, która nie była w stanie wygospodarować pieniędzy na dodatkowe badania. Sfinansowała to, zachowując się bardzo skromnie, bez rozgłosu. Pewnego dnia mama chorego dziecka przyniosła dwie ususzone gruszki ze swojego ogrodu w podziękowaniu dla pani doktor. Lekarka była bardzo ujęta, wzruszona tym darem, który otrzymała – najcenniejszym darem. Dwie ususzone gruszki... Biedna matka swym ubóstwem ubogaciła...

Chrystus ubóstwem nas ubogaca. Ubóstwem znaków, ubóstwem słów – gdyby je przyjmować tylko po ludzku.

Donosimy wam, bracia, o łasce Bożej, o tym, że i w ten sposób łaska ma działać i tak ma się przejawiać: kto może, niech pomaga tym, czym może. Nie tym, czym nie może. A ten, komu pomoc jest udzielana, niech ją przyjmuje ze względu na Pana. Najpierw ze względu na Pana. Słowa te znajdują zastosowanie bardzo praktyczne i bardzo konkretne. Jesteśmy przez Pana wzywani, aby przez całe życie Go chwalić – jak mówi psalmista – aby chwalić każdy Jego czyn.

W kontekście zbiórek pieniężnych nasuwa się jeszcze jedna refleksja. Niestety, zdarza się czasem – jest to bolesne i Pan Bóg informuje o tym swój Kościół – że ludzie nie potrzebują świadectwa księży, osób związanych z Kościołem, nie potrzebują głoszenia słowa, bo są przekonani, że co do posiadania majętności, pieniędzy, to księża są świadkami mamony. Niestety. Nie ma się co dziwić, a trzeba się radować i cieszyć, że Pan Bóg wstrząsa Kościołem i oczyszcza go z tego typu rzeczy – z przywiązania do tego, co mu nie służy, do dóbr materialnych. One mają służyć innym.

Dlatego św. Paweł, stając w obliczu wspólnoty w Koryncie, bardzo jednoznacznie odwołuje się do serca, z którego ma być dar złożony i z którego mamy sobie pomagać. W niektórych diecezjach, decyzją księży biskupów, są parafie większe, które pomagają mniejszym. Ale jest też jeszcze wiele do zrobienia, żeby oczyszczać serce z przywiązania do tego, co materialne. Jeżeli mamy coś materialnego, to ma nam to służyć, a nie odwrotnie. Można mieć kilka miliardów i świetnie pomagać ludziom. Ale można też mieć 5 zł i być skąpiradłem. Relacja do tego, co się posiada, decyduje o tym, jaką to ma wartość.

Miłujcie waszych nieprzyjaciół.

Pytanie: Kto jest moim nieprzyjacielem? Jak wygląda mój nieprzyjaciel? Jaki ma pesel?

Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za nich.

Kiedy ostatni raz modliłem się za nieprzyjaciół? Kiedy? Konkret.

Jaka jest moja relacja do dóbr materialnych?

Do czego jestem przywiązany?

Czym się już dzielę, a czym się nie podzielę za Chiny Ludowe?

W co utkwiony jest mój wzrok i serce?

Zawsze w takich wypadkach proponuję test, który pomaga odpowiedzieć na pytanie, do czego jestem przywiązany. Gdybyś się teraz dowiedział, że było włamanie do twojego domu, czego nie chciałbyś, żeby ci ukradli w pierwszej kolejności? Czego by ci było najbardziej żal?

Panie Jezu, dziękujemy Ci za dar słowa. Prosimy, aby ilość słów przełożyła się na jakość naszych rozważań, abyśmy mogli zgłębiać to, co jest głębią Ducha Świętego, który te słowa natchnął. Abyśmy mogli odpowiedzieć na Twoje wezwanie naszym życiem, abyśmy nie byli słuchaczami oszukującymi samych siebie. Abyśmy obsypani przez Ciebie darami, które zsyłasz: wiarą, mową, wiedzą, wszelką gorliwością, miłością, obfitowali też w łaskę stosowania słowa w życiu – w praktycznym wymiarze.

Z Panem –

ks. Leszek Starczewski