"Dzielmy się Dobrym Słowem" - z czwartku XIII tyg. zw. "I" (5.07.2007)

Naga wiara

Rdz 22,1-19; Ps 116A; Mt 9,1-8

Abraham, obejrzawszy się poza siebie, spostrzegł barana uwikłanego rogami w zaroślach. Poszedł więc, wziął barana i złożył w ofierze całopalnej zamiast swego syna. Tak. Jan Paweł II w Tryptyku rzymskim mówił: Ta góra nie doczekała się ofiary z syna. Inna góra – tak. Inny Ojciec złoży Syna – Baranka, Jezusa Chrystusa. Inny Ojciec złoży jedynego Syna, którego miłuje, za nas, dla nas i dla naszego zbawienia. Niepojęty jest Bóg w swojej miłości. Niepojęty w swoich wyrokach i dlatego potrzebna jest wiara – wiara żywa, nie wiara na jakiś świstek do kancelarii. Wiara żywa, mocna Bogiem. Każdy dramat, każda trudna sytuacja, w spojrzeniu przez pryzmat ofiary Jezusa otrzymuje inne proporcje. Niewinny Syn... Co musiało się dziać w Sercu Ojca, którego Syna tak potraktowaliśmy... Czy Bóg Ojciec łkał?... Czy pękało Mu Serce?...

Panie, który mówisz, pozwól nam usłyszeć. Panie, który nauczasz, daj nam zrozumieć i zastosować słowo w życiu. Panie, który widzisz, pozwól nam dostrzec.

Pan Bóg wie, w jak żywej relacji jesteśmy z Nim przez wiarę. Chciałby, żebyśmy i my mieli tego świadomość. Tak, jak On zna kondycję naszej wiary, pragnie, abyśmy i my rozpoznali etap wiary, nadziei i miłości, na jakim jesteśmy.

Prowadząc nas przez życie różnymi drogami i sposobami, Pan próbuje nam o naszej wierze powiedzieć. Zależy Mu na tym, bo bez wiary nie da się spotkać Boga, nie da się Mu spodobać – jak powie autor Listu do Hebrajczyków.

Celem ukształtowania w nas wiedzy na temat wiary, jest wzrost tej ostatniej. W tym uświadamianiu nas Pan Bóg posługuje się różnymi środkami. Patrząc po ludzku, często są to środki niesprawiedliwe, niezrozumiałe, bez sensu.

Razem z Abrahamem, który towarzyszy nam w liturgii od kilku dni, wiele już przeszliśmy. Dziś słyszymy o jednoznacznej decyzji i poleceniu Pana Boga.

Bóg wystawił Abrahama na próbę. Rzekł do niego: «Abrahamie!» A gdy on odpowiedział: «Oto jestem», powiedział: «Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jaki ci wskażę».

Zagranie Pana Boga dotyka najczulszych strun ojcowskiego serca, które doczekało się syna po stu latach. Tyle miał Abraham, kiedy urodził się Izaak. Wejść i dotknąć tych strun jest niezwykle trudno. Tę trudną decyzję podejmuje Bóg.

W relacjach międzyludzkich odkrywamy, że nie jesteśmy w stanie – przy normalnym funkcjonowaniu – wpuścić na teren naszego serca kogoś, kto wydaje się nam obcy. Stanem patologii jest, kiedy człowiek biega z tym sercem i opowiada o najintymniejszych doświadczeniach swojego życia spotkanym osobom, które nie są jego przyjaciółmi, których nie wypróbował czas i doświadczenia życia.

Tej niezwykle wrażliwej struny serca dotyka Bóg. Abraham odpowiada na Jego polecenie posłuszeństwem wiary z zachowaniem wszystkich ludzkich odruchów, których nie da się wyeliminować. Nie da się zabić uczuć w jednej chwili. Nie da się ich odinstalować, wymazać. Nie da się usunąć z serca tego, co ludzkie. Abraham nie jest cyborgiem, jest człowiekiem.

Nazajutrz rano Abraham osiodłał swego osiołka, zabrał z sobą dwóch swych ludzi i syna Izaaka, narąbał drzewo do spalenia ofiary i ruszył w drogę do miejscowości, o której mu Bóg powiedział. Na trzeci dzień – znamienne, trzeci dzień – Abraham, spojrzawszy, dostrzegł z daleka ową miejscowość. I wtedy rzekł do swych sług: koniec waszej misji, «zostańcie tu z osiołkiem, ja zaś i chłopiec pójdziemy tam, aby oddać pokłon Bogu – by pokłonić Mu się tak, jak należy, jak sobie tego życzy i tak, jak na to zasługuje – a potem wrócimy do was». Wziął do ręki ogień i nóż, po czym obaj się oddalili.

Następujący potem moment, który trudno jest zrozumieć, jeżeli nie wchodzi się głębiej w opisywaną rzeczywistość dialogu ukochanego dzieciaka z ukochanym ojcem, jest momentem najbardziej dramatycznym – prawdziwym do bólu. Nie wymazano go z tego opisu. Nie został pominięty ani uznany za drugorzędny.

Izaak odezwał się do swego ojca Abrahama: «Ojcze mój!» A gdy ten rzekł: «Oto jestem, mój synu», zapytał: «Oto ogień i drwa, a gdzież jest jagnię na całopalenie?» Abraham odpowiedział: «Bóg upatrzy sobie jagnię na całopalenie, synu mój».

W tym dialogu wrażliwe serca, które przeszły niejedno, są w stanie usłyszeć ścisk gardła, są w stanie wyczuć, jak się odzywa w Abrahamie wszystko, co ludzkie.

I szli obydwaj dalej. A gdy przyszli na to miejsce, które Bóg wskazał, Abraham zbudował tam ołtarz, ułożył na nim drwa i związawszy syna swego Izaaka położył go na tych drwach na ołtarzu. Potem Abraham sięgnął ręką po nóż, aby zabić swego syna.

Jest precyzyjny, dokładny, posłuszny, oddany.

Co dzieje się w sercu człowieka, który patrzy na swojego syna, na swoje dziecko, które musi umrzeć...

Wczoraj, po dość wyczerpującym dniu, planowałem wcześniej położyć się spać. Za jedenaście dwunasta zadzwonił telefon. Nieznany mi numer dzwonił dość intensywnie, więc odebrałem. Usłyszałem głos młodzieńca, który powołując się na jedną z osób ze wspólnoty, mówił: Proszę księdza, jakby ksiądz mógł przyjść, bo za chwilę może umrzeć nowo narodzone dziecko. Jego życie jest zagrożone. Trzeba je ochrzcić.

W krótkim wewnętrznym dialogu mówię: Panie, czy to podpucha czy nie, cokolwiek to jest, Tobie się zawierzam i idę.

Rzeczywiście przyszło dwóch mężczyzn, mocno przejętych i ze zdecydowaną prośbą o chrzest. Udaliśmy się do szpitala. Dowiedziałem się, że to jest ojciec dziecka i ktoś z rodziny. Poszliśmy na izbę porodową. Mama już został odwieziona – było tuż po porodzie. Nie zapomnę obrazu małego dzieciaka, który był podłączony pod aparat tlenowy, próbował łapać oddech, oraz obrazu jego taty i bliskiej rodziny.

Nie jestem specjalistą od tłumaczenia takich wydarzeń. Nie jestem ekspertem, który z dokładnością, oschłością i pewnością mógłby wytłumaczyć tę rzeczywistość. Nie jestem specjalistą, który oskarża Boga czy też Go usprawiedliwia. Jestem człowiekiem – księdzem. Rodzinie dziecka bardzo zależało na tym, żeby przyszedł ksiądz.

Kiedy się modliłem, plątały mi się słowa. Jedyne pragnienie, jakie mi przyświecało, gdy troszkę oprzytomniało, to było to, co zawsze powtarzał mi jeden z moich spowiedników, ojców duchownych w seminarium: gdy nie jesteś pewien swojej świadomości, to módl się. Niech się stanie to, czego chce Kościół.

Rzeczywiście modliłem się i plątały mi się słowa. W tym łkaniu – zarówno ojca dziecka, jak i najbliższych – starałem się być blisko nich, a jednocześnie blisko Pana, którego nie potrafię wytłumaczyć i nie potrafię oskarżyć, wobec którego posłusznie staję i modlę się tak, jak umiem.

Filip na pewno, Dawid najprawdopodobniej – takie imiona wybrał dla synka tato. Był chrzest, była modlitwa. Jedyne, co wyszeptałem na koniec, gdy odchodziłem, to słowa, że rok temu moja bratowa urodziła martwe dziecko. Na tyle potrafiłem się zdobyć. Nie dodałem, że mogę tylko próbować wejść w położenie serca ojca, który to przeżywa, wyobrazić sobie, co może się w nim dziać. Mam w oczach obraz mojego brata Tomka i niejedną trudną rozmowę przeprowadzoną w tych okolicznościach oraz jego łzy.

Tacy ludzcy jesteśmy w tego typu sytuacjach. Tacy mało księżowscy. Często też mało lekarscy. I nie jesteśmy w stanie – nie próbujmy nawet – zrozumieć, wytłumaczyć, tanio pocieszać w rzeczywistości, która nas po prostu przerasta i w której każdy oddech czy każdy ruch jest takim wysiłkiem, jak zdobywanie najwyższych górskich szczytów.

Jedno, co towarzyszy mi w takich chwilach, to przekonanie płynące z wiary – lichej, bo lichej, ale wiary – że Pan Bóg wie więcej, niż ja nie rozumiem. Marne to tłumaczenie, że Pan Bóg temu małemu Dawidowi – który o trzeciej nad ranem odszedł – wszystko wyjaśni. Mały Dawid nie ma pretensji. My je mamy. My, którzy wobec Pana jesteśmy prawdziwym prochem.

Jedyne właściwe spojrzenie na sytuację Abrahama, jedyne właściwe spojrzenie na każdą sytuację góry w krainie Moria – każdy z nas, jeśli nie miał, to będzie miał górę Moria – to spojrzenie psalmisty, który mówi: W krainie życia będę widział Boga. Pan mi powie, o co szło. Tam wszystko zostanie wytłumaczone. Tak, tam. Tu nie. Tu zostaną domysły, zostanie jakiś ślad, jakaś próba. Po ludzku jest to liche pocieszenie. Doświadczam tego, jak pewnie każdy z nas doświadczał czy doświadczać będzie, drogie siostry i drodzy bracia.

Oddaj syna...

Pan, który chce być w naszym życiu pierwszy, używa różnych sposobów, żeby to miejsce w sercu było dla Niego zachowane, bo jeżeli dajemy Mu pierwsze miejsce, to inne sprawy zachowane będą we właściwych proporcjach.

Drogie siostry i drodzy bracia, nie ma innych skutecznych pocieszeń, dochodzących do ludzkiego serca w swoim czasie, jak tylko spojrzenie wiary. Nawet jak chcesz mi zabrać życie doczesne mojego dziecka, zachowaj je w wieczności. Bo jeden dzień jest u Ciebie jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień.

Pan, dopuszczając takie okoliczności, daje wszystko, co potrzebne, aby im sprostać.

Abraham w chwili próby zachowuje się bardzo autentycznie. Nie było teleproptera, wyświetlacza z napisami, co ma robić. W chwili, kiedy ma się dokonać złożenie ofiary, w sytuacji najbardziej dramatycznej, anioł Pana zawołał na niego z nieba i rzekł: «Abrahamie!» A on rzekł: «Oto jestem» – jestem gotowy. Powiedział mu: «Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego! Teraz poznałem, że boisz się Boga – to znaczy, teraz poznałem, że drżysz, żeby nie stracić żywej relacji z Bogiem, że ona jest dla ciebie wszystkim – bo nie odmówiłeś Mi nawet twego jedynego syna».

Abraham, obejrzawszy się poza siebie, spostrzegł barana uwikłanego rogami w zaroślach. Poszedł więc, wziął barana i złożył w ofierze całopalnej zamiast swego syna. Tak. Jan Paweł II w Tryptyku rzymskim mówił: Ta góra nie doczekała się ofiary z syna. Inna góra – tak. Inny Ojciec złoży Syna – Baranka, Jezusa Chrystusa. Inny Ojciec złoży jedynego Syna, którego miłuje, za nas, dla nas i dla naszego zbawienia.

Niepojęty jest Bóg w swojej miłości. Niepojęty w swoich wyrokach i dlatego potrzebna jest wiara – wiara żywa, nie wiara na jakiś świstek do kancelarii. Wiara żywa, mocna Bogiem. Każdy dramat, każda trudna sytuacja, w spojrzeniu przez pryzmat ofiary Jezusa otrzymuje inne proporcje. Niewinny Syn... Co musiało się dziać w Sercu Ojca, którego Syna tak potraktowaliśmy... Czy Bóg Ojciec łkał?... Czy pękało Mu Serce?...

I dał Abraham miejscu temu nazwę «Pan widzi». Bo Pan widzi najlepiej. I tylko Jego spojrzenie pozwala właściwie spojrzeć na największe dramaty, największe ofiary, jakie przychodzi nam składać, na nasze Moria, na nasze niesprawiedliwe, niezawinione tragedie. Na każdy ludzki dramat.

Przysięgam na siebie, mówi Pan, że ponieważ uczyniłeś to, iż nie oszczędziłeś syna twego jedynego, będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie i ziarnka piasku na wybrzeżu morza. Przysięgam na siebie samego – mówi Pan. Twoja żywa relacja ze Mną będzie uwieńczona błogosławieństwem.

Marcin Jakimowicz pisał w jednej ze swoich książek, że po dramatach zawodu na różnych ludziach, swoich przyjaciołach, był u kresu sił. Na skraju załamania mówił: Wszyscy mnie zawiedli, został mi tylko Bóg. Jeżeli On zawiedzie, to się zabiję.

Bóg nie zawiedzie. Może zawieść Jego fałszywy obraz. Może zwieść moje fałszywe mniemanie o Nim, ale nie Bóg. Bóg nie chce śmierci grzesznika, a co dopiero człowieka, który niewinnie przechodzi przez różne dramaty. Pragnie, aby się nawrócił, miał życie. Bóg nie chce śmierci. Zabić się, to znaczy, nie słuchać Go.

Trudna ta dzisiejsza refleksja. Ciężka. Ale czyż i nasze życie nie ma takich ciężkich chwil... Czy i nam nie przychodzi przeżywać podobnych, dramatycznych sytuacji? Czy i do nas nie jest skierowane słowo, które daje dzisiaj Pan: Przysięgam ci – dochowaj wierności żywej relacji ze Mną, a będzie to błogosławieństwem.

Pan Bóg wiele od nas oczekuje. Łamiemy się, upadamy, zawodzimy. Często zupełnie nie potrafimy odnaleźć się w tym, co nas spotyka. Bóg Ojciec zna smak takich chwil. Zna naszą relację z Nim. Chce, abyśmy i my ją poznali. Dlatego kieruje dzisiaj do nas to słowo. Ma pełną świadomość, że wchodzi w newralgiczny punkt naszego życia, przeszłości, teraźniejszości. Bóg wie, że ma tu chodzić na paluszkach – i będzie to robił.

Zwraca się dzisiaj do nas z zaproszeniem do głębokiej – takiej, która przeora nasze serce – refleksji nad naszą wiarą i jej jakością. Jeżeli ta wiara jest sparaliżowana powierzchownością, przyzwyczajeniem, rutyną lub jeśli została przygaszona bólem, cierpieniem i niesprawiedliwością, dramatami, które nas przerosły, to zwróćmy się do Jezusa. Mamy jakiś inny sposób? Do Jezusa przynieśli sparaliżowanego...

Kogo, droga siostro i drogi bracie, powinieneś przynieść w modlitwie do Pana? Kto jest sparaliżowany? Komu potrzebna jest twoja wiara, twoje głębsze zaangażowanie i obecność przed Panem? Nie jesteś tutaj przypadkiem. Kto potrzebuje twojej pomocy? Znasz jego imię, życiorys? – Ty jesteś tym człowiekiem w pierwszej kolejności.

Zauważmy, drogie siostry i drodzy bracia, że w tych słowach zawiera się prawda, że ja jestem tym człowiekiem. Że mam przyjść do Jezusa z moją wiarą, aby wzrastała. Że mam mądrze składać świadectwo wiary również i w sytuacjach dramatów.

Przynieśli Mu paralityka, leżącego na łożu. Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: «Ufaj, synu, odpuszczają ci się twoje grzechy».

Ufaj, droga siostro i drogi bracie. Twoje sprawy są w rękach Boga. Z Nim trzymaj. Nie ociągaj się w zbliżaniu do Niego, a jak się ociągasz, wróć!

Odpuszczają ci się twoje grzechy. Bluźnierstwo? Chyba ksiądz nie zna moich grzechów... Nawet ksiądz nie ma pojęcia, o czym teraz mówi, kiedy zwraca się do mnie: odpuszczają ci się twoje grzechy... – Nie mam pojęcia, choć spowiadam.

Bóg ma pojęcie o mojej kondycji, o moich grzechach. Nawet tych, których sobie nie uświadamiam. O sytuacjach, które mnie blokują. A ja w swojej mądrości mówię, że On jest winny. Bóg chce wziąć tę winę na siebie.

Odpuszczają ci się twoje grzechy.

Te słowa nie trafiają do osób zamkniętych na siebie i innych czy zamkniętych w sobie – do ludzi zajmujących się tylko sobą. Nie trafiają do tych, których oczy – jak mówi św. Paweł – zaślepił bóg tego świata. Bogiem ich brzuch. Słowa te głupstwem się wydają tym, którzy idą na zatracenie – powie dalej św. Paweł.

Czemu często nie docierają do nas słowa prawdy? – Bo grzech rządzi. Jaki grzech?... Jaki ja mam grzech, proszę księdza?... Grzech rządzi. To ja jestem grzesznikiem. Ty jesteś grzesznikiem. Jedynie Bóg jest święty. Najpełniej okazuje swoją wszechmoc i świętość w łasce przebaczenia. Wiele razy łamałem zażyłą, żywą relację z Panem, a On – jak mówi modlitwa – zamiast mnie opuścić, zawiązał nowe przymierze. Na nowo do mnie podszedł.

Miłość mi wszystko wyjaśniła – mówił Jan Paweł II. Te słowa ostatnio mocniej krążą w moim sercu. Miłość mi wszystko wyjaśniła. Wszystkie postanowienia poprawy, najszlachetniejsze poruszenia serca, całe dobro, które czynię, i zniechęcenie, kiedy rozczarowuję się, bo nie potrafię wytrwać, podłość, którą noszę w sobie, wstręt, który mam do siebie, kiedy odkrywam, że znów zawiodłem Boga, jest niczym wobec Jego miłości. Jedyne, czego On pragnie, to – wróć. Wróć!

Jak mówił Benedykt XVI jeszcze jako kardynał Ratzinger – wobec tej miłości, wobec momentu, w którym ta miłość zstępuje na ziemię i mocą Świętego Ducha przemienia chleb i wino w Ciało i Krew Jezusa, nie pozostaje nam nic innego, jak tylko z całym stworzeniem paść na kolana, uwielbiać Boga i złożyć Mu pokłon, jak to uczynił Abraham.

Czy rozumiemy, dlaczego nad słowem Bożym trzeba się dłużej zatrzymać? Czy zdajemy sobie sprawę z tego, że jednym z największych przestępstw, jednym z największych przejawów terroryzmu w świecie, jest niegłoszenie Bożego słowa? To jest dopiero terroryzm – nie dawać ludziom żywego Boga! Stąd się biorą araki terrorystyczne, fałszywe koncepcje Boga. Kto nie kocha, czyli kto nie przyjmuje miłości – mówi św. Jan – jest zabójcą, mordercą, terrorystą dla siebie i dla innych.

Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął – a nawet, jak się pogubi w życiu, by się odnalazł – lecz miał życie wieczne.

Panie Jezu, oddałeś życie jako niewinny Baranek złożony w ofierze. Zmiażdżony cierpieniem. Posłuszny Ojcu. Widzący dalej. Miej cierpliwość i miłosierdzie dla nas i całego świata. Wybacz nam nasze cwaniactwo, krętactwo i częste postawy ekspertów od tego, dlaczego mi się to przytrafiło. Wybacz, że często rzeczywiście stajemy się „specjalistami”, tłumaczącymi, że Cię nie ma, że to wszystko wymysł księży, że to za piękne, żeby było prawdziwe...

Dziękujemy Ci, że nam wybaczasz i mówisz: Odpuszczają ci się twoje grzechy. Odpuszczam ci. Wstań, weź swoje łoże i idź do domu. Idź, żyj dalej, czerpiąc z miłości – mądrej miłości Pana.

Z Panem! –

ks. Leszek Starczewski