"Dzielmy się Dobrym Słowem" - z XX Niedzieli zw. "C" (19.08.2007)

Abyście nie ustawali

złamani na duchu

Jr 38,4-6.8-10; Ps 40; Hbr 12,1-4; Łk 12,49-53

Kroczenie za Panem nie jest przedsięwzięciem łatwym. Ale nie stanowi też sytuacji beznadziejnej. Duch Święty niestrudzenie towarzyszy nam na drogach podążania za Panem. Przychodzi, by nas umacniać, zbawiać, oczyszczać i kierować do pełni zbawienia. Jest gwarancją wytrwania. To siła i moc Ducha Jahwe sprawia, że Jego wyznawcy kroczą we właściwą stronę. Przyjrzyjmy się drodze ku Panu w okolicznościach nakreślonych dziś przez Boże słowo w trzech odsłonach. Pierwszą będzie epizod z historii proroka Jeremiasza, drugą konkretne zachęty autora Listu do Hebrajczyków, a trzecim wskazania dotyczące realiów życia wyznawców Chrystusa dane przez Niego samego.

Wrażliwy młodzieniec Jeremiasz głosi Boże słowo z całą mocą, w jaką wyposaża go Pan. Wobec swoich rodaków ogłasza rzecz, którą nie sposób przyjąć bez posłuszeństwa Duchowi Jahwe, a mianowicie w momencie największego oblężenia Jerozolimy przez wrogów Jeremiasz apeluje, żeby wojska broniące stolicy najzwyczajniej w świecie się poddały. To nie jest wymysł proroka, ale nakaz otrzymany przez niego od Jahwe.

Naród izraelski kompletnie nic nie robił sobie z wierności Panu i przymierzu, które Bóg zawarł ze swoim ludem. Teraz ponosi konsekwencje tego stanu rzeczy. Najazd Babilonii jest rózgą w ręku Pana. Nie pomogło przymierze, nie pomogli prorocy, to właśnie rzeczywistość niewoli i klęski narodu ma temu służyć.

Z ludzkiego punktu widzenia takie rozwiązania odbiera się jednoznacznie – jako kompletne wariactwo. Niemniej jeszcze większym wariactwem było odejście od żywej relacji z Panem. Żeby uchronić naród przed całkowitą zagładą, taka forma dopuszczenia konsekwencji ludzkiej głupoty jest pomysłem Boga.

Przywódcy Jerozolimy zbierają się u króla Sedecjasza i jednoznacznie apelują do niego w sprawie proroka Jeremiasza: «Niech umrze ten człowiek, bo naprawdę obezwładnia on ręce żołnierzy, którzy pozostali w tym mieście, i ręce całego ludu, gdy mówi do nich podobne słowa. Człowiek ten nie szuka przecież pomyślności dla tego ludu, lecz nieszczęścia!»

Reakcja króla Sedecjasza wydaje się być podyktowana strachem. Gdy weźmiemy szerszy kontekst panowania tego monarchy, z całą pewnością znajdziemy potwierdzenie tej tezy. Król Sedecjasz jest osobą niezwykle chwiejną, podatną na różnego rodzaju wpływy. Niektórzy z komentatorów zauważają, że dopóki po jego myśli było to, co słyszał czy czego doświadczał jako woli Bożej, był jej wierny. Natomiast tam, gdzie myśli Boga – tutaj objawione przez Jeremiasza – nie pokrywały się z jego sposobem patrzenia na rzeczywistość, najzwyczajniej w świecie wyrażał protest.

Król Sedecjasz mówiąc: «Oto jest w waszych rękach!», podpisuje jednocześnie akt kapitulacji wobec własnej przyszłości i swojego sposobu sprawowania władzy, bo odchodząc od Pana, odcina się od źródła energii. Powiedział: Oto jest w waszych rękach. Stokroć lepiej by uczynił, gdyby rzekł: Oto ja wydaję się w wasze ręce. Bo lepiej się uciekać do Pana, niż pokładać ufność w człowieku.

Nie mógł bowiem król nic uczynić przeciw nim – dodaje autor natchniony. Wzięli więc Jeremiasza i wtrącili go, spuszczając na linach, do cysterny Malkiasza, syna królewskiego, która się znajdowała na dziedzińcu wartowni. W cysternie zaś nie było wody, lecz błoto; zanurzył się więc Jeremiasz w błocie.

Konsekwencja wierności słowu w przypadku Jeremiasza objawia się w torturach czy też w akcie agresji, której celem jest całkowite zniszczenie, zlikwidowanie niewygodnego proroka.

Warto w tym momencie przyjrzeć się swojemu sposobowi chodzenia za Panem i odkrywania Jego drogi, a jednocześnie mocno poddać go refleksji. Być może nie da się uniknąć sytuacji taplania się w błocie, w które wrzucą nas przeciwnicy woli Bożej, kpiący z patrzenia na świat uwzględniającego Bożą wolę. W ogóle mówienia o tym, że istnieje coś takiego, jak wola Boża, wydaje się w dzisiejszym świecie komiczne.

Jeremiasz staje przed nami jako osoba jednoznacznie utwierdzająca nas w przekonaniu, że wierność słowu Pana wcześniej czy później spotka się z obrzuceniem błotem, czy mówiąc dosłownie, jak to się stało w przypadku proroka, zanurzeniem w błocie.

Jednak nie jest to ostatnie wydarzenie spotykające proroka. Pan, niezmiernie mocno doświadczając Jeremiasza, jest też Tym, który dotrzymuje słowa. Sam dochowuje wierności słowu i zsyła wybawienie.

Wybawienie przychodzi – jak to często bywa w relacjach z Panem – z najmniej oczekiwanej strony. Oto pojawia się Ebedmelek, urzędnik królewski. Patrząc na to, co przywódcy jerozolimscy czynią z Jeremiaszem, reaguje jak najbardziej po ludzku. Ebedmelek to jeden z cudzoziemców nawróconych na judaizm. Jego ogląd rzeczywistości jest typowo ludzki. Ale Pan wykorzystuje jego reakcję w celu chronienia proroka.

«Panie mój, królu! – woła Ebedmelek – Ci ludzie postąpili źle we wszystkim, co uczynili prorokowi Jeremiaszowi, wrzucając go do cysterny. Przecież umrze z głodu w tym miejscu, zwłaszcza że nie ma już chleba w mieście!» Rozkazał król Kuszycie Ebedmelekowi: «Weź sobie stąd trzech ludzi i wyciągnij proroka Jeremiasza z cysterny, zanim umrze!»

Przyglądając się Jeremiaszowi i jego wierności słowu, poddajmy refleksji nasze kroczenie za Panem. Na ile rzeczywiście realnie uwzględniamy momenty trudne i rozbudowujemy naszą świadomość wiary, że trudy to nie wszystko, co Pan ma do powiedzenia swoim wiernym sługom?

Obrzucanie błotem to nie wszystko, co spotka ludzi idących za Panem. Pan zawsze znajdzie najbardziej trafne wyjście z sytuacji, które po ludzku rzecz biorąc są katastrofalne.

Na ile wierzę w to, że z sytuacji błota, zła, które niechybnie mnie spotykają czy spotykać będą, Pan znajdzie wyjście, obmyje mnie, oczyści?

Na ile patrząc na przykrości wynikające z wędrowania za Panem, zamykam się w przekonaniu, że jest to kolejny dowód na to, że najlepiej by było zrezygnować, odejść od wierności Panu i słowu, które w rzeczywistości, w dziejących się wydarzeniach, nie znajduje wielu zwolenników czy też potwierdzenia?

Psalmista, który z całą mocą i jednoznacznością opowiada się za wiernością Panu, woła z sytuacji będącej swego rodzaju trzęsieniem ziemi czy załamaniem się.

Z nadzieją czekałem na Pana,  a On się pochylił nade mną  i wysłuchał mego wołania.  Wydobył mnie z dołu zagłady, z błotnego grzęzawiska, stopy moje postawił na skale  i umocnił moje kroki.

Wołanie do Pana w obliczu doświadczeń to nie wszystko. Psalmista podkreśla, że z nadzieją czeka na Niego, a On odpowiada na tę nadzieję, pochylając się nad wołającym.

Włożył mi w usta pieśń nową, śpiew dla naszego Boga. Wielu to ujrzy i przejmie ich trwoga, i zaufają Panu.

Rzeczywistość interwencji Pana nastąpi w stu procentach. Czas oczekiwania na Boże działanie powinien być naznaczony nadzieją i wołaniem albo inaczej: wołaniem z nadzieją. Pan rzeczywiście pochyli się i objawi swoją moc w taki sposób, że wielu, którzy to ujrzą, zostanie przejętych trwogą. Sami wzbudzą w sobie większą ufność w Pana. Dlatego warto zwrócić również uwagę na tę podpowiedź Bożego słowa, szczególnie kiedy przyglądamy się swoim przykrościom w kroczeniu za Panem – przykrościom związanym z doświadczaniem różnego rodzaju bólów, strapień, rozczarowań. Pamiętajmy, że nasz ból, nasz dół zagłady, błotne grzęzawisko, stanowi dla Pana również moment, w którym chce objawić swoją moc, aby umocnić naszym doświadczeniem także innych.

Psalmista nie czuje się silny. Nie jest kimś na tyle mocnym, żeby powiedzieć, że wszystko jest z nim w porządku.

Ja zaś jestem ubogi i nędzny, ale Pan troszczy się o mnie. Tyś moim wspomożycielem i wybawcą, Boże mój, nie zwlekaj.

Istota wytrwania w spotykających nas doświadczeniach, które nie są wcale przyjemne, tkwi w oczekiwaniu na interwencję Pana, w wołaniu do Niego z nadzieją i uznaniu własnej kondycji, bo to od Pana przychodzi pomoc, nie ode mnie. Ja na nią czekam. Pan działa. Czekam z nadzieją i wołaniem, składając Panu świadectwo wierności w błotnym grzęzawisku i w dole zagłady, z którego wydobędzie mnie Pan.

Autor Listu do Hebrajczyków w podobnym klimacie kreśli relacje z Panem. Dodaje kolejny bardzo ważny punkt wsparcia dla doświadczonych wyznawców Chrystusa.

Mając dokoła siebie takie mnóstwo świadków, odłożywszy wszelki ciężar, a przede wszystkim grzech, który nas łatwo zwodzi, winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach.

Co nowego autor Listu do Hebrajczyków wnosi do naszych rozważań? – To, że ci, którzy idą, a dokładniej rzecz biorąc, biegną za Panem, ku Panu, czy też startują w zawodach, wymagających ćwiczeń, świadomości rywalizacji i zdążania do celu, nie są sami. Mają dookoła mnóstwo świadków wspierających ich, dodających odwagi i siły. Tym mnóstwem świadków są oczywiście święci, błogosławieni, którzy ukończyli bieg, wiarę ustrzegli i otrzymali wieniec zwycięstwa, bo wpatrywali się w Jezusa, który im w wierze przewodził i ją wydoskonalał.

Do tego samego zachęca nas autor Listu do Hebrajczyków: Patrzmy na Jezusa – a dokładniej: kontemplujmy, to znaczy, tak głęboko wchodźmy w rzeczywistość ceny, jaką Jezus za nas zapłacił, abyśmy mogli wytrwać w wierze. Aby On mógł w niej przewodzić i ją wydoskonalać. Abyśmy odkryli, że nawet wtedy, kiedy nie przeżywamy radości z trwania przy Panu, On jest z nami.

Autor mówi dalej: On to zamiast radości, którą Mu obiecywano, przecierpiał krzyż – czyli największą z możliwych wówczas tragedii – nie bacząc na jego hańbę, i zasiadł po prawicy tronu Boga. Zastanawiajcie się więc nad Tym, który ze strony grzeszników taką wielką wycierpiał wrogość przeciw sobie, abyście nie ustawali, złamani na duchu.

Tylko refleksyjne podejście do Jezusa, który wycierpiał tak wielką wrogość przeciwko sobie, pozwala odkryć, że i my jesteśmy w stanie Jego mocą nie ustawać, nie dać się złamać na duchu, ale wytrwać przy Tym, który w wierze nam przewodzi i ją wydoskonala.

Autor dodaje jeszcze: Jeszcze nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi.

To nie jest jeszcze starcie naznaczone przelewem krwi, a przecież tyle osób, tylu świętych męczenników, właśnie w ten sposób, tą drogą do Niego doszło. Takie mnóstwo świadków nie zostawia nas samych w dążeniu do tego samego celu. Nie siedzi z założonymi rękami i nie patrzy, jak tam sobie radzimy, tylko wspiera nas przez wypraszanie nowych mocy, nowej inspiracji do życia czy też każdego zwykłego oddechu w chwilach, kiedy zamiast radości, którą Pan nam obiecuje, cierpimy krzyż.

Tu warto postawić pytanie, na ile poddajemy refleksji, w kontakcie z Bożym słowem, cenę, jaką zapłacił za nas Chrystus?

Na ile bierzemy pod uwagę fakt, że On nie tylko przecierpiał krzyż, ale przychodzi z pomocą każdemu, kto doświadcza cierpienia i przeprowadza go przez to cierpienie?

Na ile wpatrujemy się w Chrystusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala?

Na ile rozpatrujemy nasze problemy, nieudane próby przebaczenia komuś, nasz egoizm, grzech, cały ten bród, błoto, w które często sami wchodzimy – błoto grzechu?

Autor Listu do Hebrajczyków, mając świadomość tego, co najbardziej przeszkadza nam wpatrywać się w Jezusa, rozważać, jak jest blisko nas, dodaje, abyśmy odłożyli wszelki ciężar, a przede wszystkim grzech – nazywa go po imieniu – który nas łatwo zwodzi.

Każdy grzech ma w sobie moc łatwego zwodzenia, wmawiania nam, że jest najlepszym rozwiązaniem na daną chwilę. Jest to grzech gniewu wobec rzeczywistości, którą dałoby się rozwiązać zwykłym dialogiem czy też grzech niecierpliwości, zniechęcenia, przeszkadzającego w trwaniu przy Panu w okolicznościach niezwykle trudnych.

Na ile mamy świadomość, że rzeczywiście jeszcze nie opieraliśmy się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi?

Kwestie poruszane przez Chrystusa formującego swoich wyznawców są niezwykle drażliwe i kontrowersyjne, a także na pozór, przy powierzchownej lekturze tekstu, sprzeczne z poprzednimi słowami Pana.

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął! Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie. Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam».

Chrystus mówi o ogniu, który przyszedł rzucić na ziemię. Chodzi oczywiście o moc Świętego Ducha rozpalającego serca wyznawców podążających za Nim, dającego ogromną siłę do wytrwania w drodze. Jezus daje ten ogień i sprawia, że płonie on w sercach wyznawców za cenę chrztu, jaki przyjął. Co to za chrzest? – Jest to chrzest przejścia ze śmierci do życia, czyli cena, jaką za nas zapłacił, oddając swe życie.

Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie taki wam daję pokój, jaki daje świat – powie Jezus w innym miejscu. Tu z całą stanowczością nazywa tę rzeczywistość: Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Przyszedłem dać ziemi rozłam.

Jezus kreśli okoliczności rozłamu w środowisku najbardziej bliskim ludzkiemu sercu: Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej.

Rozłam dosięgnie najbliższych relacji, jakie tworzy człowieka. Jezus daje do zrozumienia, że pójście za Nim i przejęcie się Jego słowami, pociąga za sobą często nieobliczalne konsekwencje, to znaczy podziały w najmniej oczekiwanych miejscach, które wydawałoby się powinny być siedliskiem pokoju, jedności i siły. Tymczasem nakreślona przez Chrystusa wizja ma bardzo konkretny cel. Jezus gorąco pragnie, aby Jego wyznawcy żyli w realiach świata, żeby nie uciekali przed światem, przed problemami, przed rzeczywistością podziałów, ale żyli w ich klimacie, wsparci działaniem Ducha, który jest ogniem, rozpala, daje siłę. W tym klimacie mają podejmować wydarzenia, które – po ludzku rzecz ujmując – odbierają chęci do życia, kiedy idzie się za Chrystusem.

Wsłuchani w słowo Pana dziś – w XX niedzielę zwykłą – pytajmy się:

Na ile w naszej modlitwie uwzględniamy prośbę o wierność Bożemu słowu, o wierność rozważaniu tego słowa?

Na ile patrzymy na to, co mówi do nas Pan, jako na praktyczne wskazówki dotyczące rzeczywistości, w której żyjemy, poruszamy się i jesteśmy, a na ile traktujemy to jako zwykłą odskocznię, ucieczkę od świata, co jest po prostu przestępstwem? Słowo Boże nie odrywa od rzeczywistości, ale w nią wprowadza.

Na ile traktujemy doświadczenia błota, podziałów, jako miejsca, w których już działa Duch Święty, bo Jezus te sytuacje przewidział i o nich nas informuje?

Na ile należę do owiec, które słuchają głosu Pasterza, pozwalają ogarnąć się Jego Duchowi, Jego słowu?

Jezus mówi: Ja znam je.

Na ile idziemy za tym słowem, pozostając wierni miłości, którą zdobył nas Pan?

Drogie siostry i drodzy bracia, życząc błogosławionego dnia Pańskiego, z całą pokorą wobec tego tekstu – stanowi on dla mnie również moment spotkania z Panem – razem z autorem Listu do Hebrajczyków, zachęcam: Zastanawiajcie się więc nad Tym, który ze strony grzeszników taką wielką wycierpiał wrogość przeciw sobie, abyście nie ustawali, złamani na duchu.

Pozdrawiam w Panu! –

ks. Leszek Starczewski