"...Dobrym Słowem" - z Podwyższenia Krzyża Św. (14.09.2007)

Sposób na grzech

Lb 24,4-9; Ps 78; J 3,13-17

Człowiek potrafi sprowadzić grzech, ale nie potrafi się z niego wygrzebać. Wobec uznania grzechu, wyznania go i stwierdzenia prawdy, że sam sobie z nim nie poradzę, potrzebny jest jeszcze ktoś, kto wstawi się za nami do Tego, który da radę grzechowi. Wśród Izraelitów był Mojżesz – najskromniejszy człowiek na świecie, jak powie o nim Pismo Święte. Mojżesz i sytuacja opisywana we fragmencie Księgi Liczb są oczywiście zapowiedzią Kogoś, kto najskuteczniej rozprawia się z grzechem i z jego konsekwencją – ze śmiercią. To zapowiedź nowego Mojżesza i nowego ludu, czyli Chrystusa i Kościoła.

Panie, prosimy Cię o szczególny dar – dar pokornej wiary wobec tajemnicy Twojego Krzyża, miłości, którą przez Krzyż objawił światu Ojciec i obficie rozlał w Duchu Świętym. Uzdolnij nas szczególnym darem pokornej wiary wobec tajemnicy Twojego słowa, które chcemy rozważać. Daj słowo odpowiednie do myśli i myślenie godne tego, czym nas obdarowałeś.

Konsekwencją szemrania i występowania przeciw Bogu zawsze jest grzech, rodzący się z niewiary. Serce nie może być puste, bo tak zostało stworzone. Albo jest w drodze do Boga, albo pozostaje daleko od Niego – odchodzi od Niego. Niewiara sprowadza na człowieka jad palący – grzech, truciznę, która wprowadzona w krwiobieg skutkuje zawsze tak samo – śmiercią. Niewiara sprowadza grzech skutkujący śmiercią. Zapłatą za grzech – powie św. Paweł – jest śmierć. To jest konsekwencja grzechu.

Wędrujący za Panem Izraelici, wpatrzeni w Mojżesza i znaki, które on tłumaczy – obłok i słup ognia – niejednokrotnie skompromitowali się w drodze właśnie niewiarą. Tak było w czasie spotkania w Meriba, w dzień Massa, gdzie kusili i wystawiali Boga na próbę, widząc Jego znaki –doświadczając Jego mocy. Podobnie zachowali się w sytuacji opisywanej w czytanym dziś fragmencie z Księgi Liczb, kiedy lud stracił cierpliwość, bo uprzykrzył mu się sposób karmienia go w drodzy przez – jak to określa – pokarm mizerny.

Bóg przerasta nasze wyobrażenia, zaskakuje nas i ma swoje sposoby dojścia do nas, bo myśli Jego nie są myślami naszymi. Utrata cierpliwości wobec Boga owocuje u Izraelitów szemraniem przeciw Niemu i przeciw Jego słudze.

«Czemu wyprowadziliście nas z Egiptu, byśmy tu na pustyni pomarli? Nie ma chleba ani wody, a uprzykrzył się nam już ten pokarm mizerny».

Grzech niewiary rodzi się w codzienności. To nie jest wydarzenie odświętne, okazja zdarzająca się raz na jakiś czas. Grzech rodzi się stopniowo, rodzi się w codzienności, bo codzienność staje się miejscem spotkania z Bogiem lub z Jego brakiem, czyli z demonem. Demon to skandaliczny brak Boga.

Niewiara w konsekwencji sprowadza grzech. Jest to zaproszenie do życia nieszczęść. Zawsze, kiedy autor natchniony relacjonuje jakieś wydarzenia, uznaje za ich przyczynę sprawczą Pana – czy to wtedy, kiedy mówi, że Pan sprawił, że stwardniało serce faraona, czy – jak dziś słyszymy – zesłał więc Pan na lud węże o jadzie palącym, które kąsały ludzi, tak że wielka liczba Izraelitów zmarła.

Ten język biblijny ukazujący Pana jako przyczynę sprawczą, informuje nas o prawdzie, którą możemy wyrazić w słowach: nie ma sytuacji, która wymknęłaby się spod kontroli Boga. Konsekwencja odmowy wiary w Boga, czyli kara, jest dopustem Bożym: węże o jadzie palącym kąsają i sprowadzają śmierć na wielką liczbę Izraelitów. Przesłanie tekstu biblijnego brzmi jednoznacznie: niewiara sprowadza grzech, czyli jad palący, który w konsekwencji kończy się śmiercią.

Poprzez ten obraz przemawia dziś do nas w liturgii prawda o ludzkiej kondycji. Jeszcze nie raz stracimy cierpliwość w naszej wierze. Nie raz sprowadziliśmy i sprowadzimy na siebie węże o jadzie palącym. Ale to nie jest cała prawda o nas.

Izraelici, którzy zostali przy życiu, przybywają do Mojżesza, prosząc o wstawiennictwo u Pana i uznając swój błąd. «Zgrzeszyliśmy, szemrząc przeciw Panu i przeciwko tobie. Wstaw się za nami do Pana, aby oddalił od nas węże».

Nie jest pełną prawdą to, że spotyka nas tylko grzech, że ma się on w nas panoszyć. Jest na to sposób. W święto Podwyższenia Krzyża Świętego ten sposób na grzech jawi się nam w całej rozciągłości.

Pierwszą bardzo ważną rzeczą jest uznanie wyboru, jakiego człowiek dokonał – wyboru grzechu. Zgrzeszyłem. To ja jestem grzesznikiem. Nie jest to sprawa prosta. Jak pamiętamy, Dawid, który zgrzeszył z Betszebą, wił się jak piskorz. Polany sosem pobożnościowym, szybko wydał werdykt, kiedy prorok Natan opowiedział mu historię o tym, jak bogacz mający wiele owiec skrzywdził biedaka, który miał tylko jedną. Dawid szybko wydał wyrok. Ale zanim uznał, że on jest tym grzesznikiem, musiało coś w nim pęknąć, musiało się w nim skruszyć serce. To boli. Nie jest łatwo uznać grzech w sobie. Łatwiej go dostrzegamy u innych ludzi. A najszybciej widzimy u innych takie grzechy, z którymi sami sobie nie radzimy.

Jest sposób na grzech: uznanie, wyznanie go. Wyznanie go w takiej rzeczywistości, w jakiej się jawi. Grzech to słowo, czyn podjęty w obecności Boga, w ramionach Boga. Jest to zło wyrządzone miłości Boga. Samo wyznanie go nie jest też wszystkim, bo uznanie grzechu nie obejmuje tylko nazwania go po imieniu. Potrzebna jest jeszcze jedna bardzo ważna rzecz: przekonanie, że sam nie dam rady. Nie jestem w stanie pozbyć się grzechu. To jest jeden z najczęściej kopiowanych przez nas schematów, jedna ze spraw najskuteczniej zniechęcających nas do życia. Często silimy się na udowodnienie sobie, że już czegoś nie zrobimy, już tak nie będziemy postępować. Prawda biblijna mówi nam jasno: Bóg nie oczekuje od nas postanowień, że więcej tego nie zrobimy. Bóg pragnie, żebyśmy uznali, że z grzechem sobie kompletnie nie radzimy.

«Zgrzeszyliśmy, szemrząc przeciw Panu i przeciwko tobie. Wstaw się za nami do Pana, aby oddalił od nas węże». Potrzebna jest Jego interwencja.

Człowiek potrafi sprowadzić grzech, ale nie potrafi się z niego wygrzebać. Wobec uznania grzechu, wyznania go i stwierdzenia prawdy, że sam sobie z nim nie poradzę, potrzebny jest jeszcze ktoś, kto wstawi się za nami do Tego, który da radę grzechowi. Wśród Izraelitów był Mojżesz – najskromniejszy człowiek na świecie, jak powie o nim Pismo Święte. Mojżesz i sytuacja opisywana we fragmencie Księgi Liczb są oczywiście zapowiedzią Kogoś, kto najskuteczniej rozprawia się z grzechem i z jego konsekwencją – ze śmiercią. To zapowiedź nowego Mojżesza i nowego ludu, czyli Chrystusa i Kościoła.

Na prośbę Mojżesza Pan polecił: «Sporządź węża i umieść go na wysokim palu; wtedy każdy ukąszony, jeśli tylko spojrzy na niego, zostanie przy życiu».

To, co dzieje się podczas tej kolejnej kompromitacji narodu izraelskiego kroczącego za Panem, jest oczywiście zapowiedzią tego, co stanie się z nowym Mojżeszem – z Chrystusem. Sam Chrystus, komentując to wydarzenie, jednoznacznie powie: «Jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne».

To kolejny krok w odkrywaniu prawdy Bożego słowa o stanie naszego serca i o kondycji Boga, a mianowicie, potrzebny jest Ktoś, kto przyniesie interwencję Boga, kto będzie miał na tyle siły, żeby dźwignąć człowieka z jego sytuacji grzechu, żeby śmierć przemienić w życie. – Potrzebny jest Zbawiciel. Ta interwencja, moc, która na nowo odzyskuje życie, to miłosierdzie. Jak miłość daje życie, tak miłosierdzie dokonuje cudu odzyskania życia. Miłosierdzie to nie tylko słowo, czyn, obrzęd. Miłosierdzie ma oczy – oczy piękne miłością – ma ręce, ma Serce, jest Osobą – Osobą Syna Bożego. To jest sposób na grzech! Jedyny sposób na grzech, który kończy się zwycięstwem – Jezus Chrystus.

Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.

Miłosierdzie objawione przez Ojca w Jezusie, to Jego życie, męka, śmierć, zmartwychwstanie, wniebowstąpienie i zesłanie Ducha Świętego. To jest prawda o sposobie na grzech samego Boga. Ale – i tu słowo Boże podaje nam kolejną prawdę do rozważenia – śmierć Jezusa nie działa automatycznie. Nie jest tak, że jak Jezus umarł, to już jesteśmy zbawieni. Pismo mówi bardzo wyraźnie: każdy, kto uwierzy w wywyższenie Syna Bożego, w Jego walkę o nas, kto uwierzy, że ta śmierć jest również za niego, ma życie wieczne. Nie zginie. To jest pełniejsze rozumienie tajemnicy Krzyża, tajemnicy śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Każdy, kto uwierzy, może skorzystać ze zbawienia i skorzysta. Nie zginie, ale będzie miał życie wieczne.

Żeby człowiek miał siłę do pokonywania trudności w wierze, żeby mógł mierzyć się z rodzącą się w nim niewiarą, Bóg daje Syna z miłości. Nie z łaski na uciechę, nie żeby mieć święty spokój, żeby ludzie już nie szemrali, bo będą szemrać. Nie taki motyw przepływa przez Serce Boga. On z miłości daje Jednorodzonego Syna. Pragnie dać człowiekowi siłę do zmagania się z niewiarą, która jeszcze niejeden raz go zaskoczy, przyjdzie nie wiadomo skąd, obudzi się w okolicznościach, które będą wstrząsem, pojawi się jako pokusą, po którą nie sięgnąć będzie wydawało się głupstwem. Bóg daje swojego Syna z miłości, żeby człowiek miał siłę do zmierzenia się z tym wszystkim.

Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony.

Jaki zatem ma sens świętowanie Podwyższenia Krzyża? – Sens główny, zasadniczy, jest taki, by ponownie wpatrywać się w miłość objawioną na Krzyżu. By dziś odkryć nowe piękno tej miłości – oszpeconej, ale zwycięskiej, ukrzyżowanej i zmartwychwstałej. Chcemy nabrać nowego spojrzenia, nowej inspiracji do życia, które już uzbierało następnych problemów na dzisiaj.

Wpatrujemy się w Chrystusa ukrzyżowanego. On z drzewa zwycięstwa szatana robi jego klęskę i swój tryumf. Szatan, który na drzewie zwyciężył, na drzewie zostaje pokonany. Dlatego świętujemy Podwyższenie Krzyża. Dlatego znak pogardy staje się znakiem zwycięstwa. Dlatego, drogie siostry i drodzy bracia, każde nasze zmaganie z chorobą, z trudem, z przyzwyczajeniami, z rutyną, z nieuczciwością, w którą ktoś nas wplątał, z sądem, jakiego nad nami dokonuje świat, kpiąc z tego, że idziemy za Chrystusem, już ma sens. To wszystko zostało naznaczone obecnością Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego.

Zatem nawet gdyby w tej chwili kołatały w moim sercu zniechęcające myśli, nawet gdybym miał niezwykle poważne trudności w skupieniu się i doświadczeniu obecności Chrystusa, bo inne sprawy mną szargają, trapią mnie, to w tym wszystkim jest już Chrystus. Bo każde zmaganie, każdy krzyż podejmowany z wiarą w zwycięstwo Chrystusa nad śmiercią, szatanem, złem i grzechem, jest naznaczony Jego obecnością. Nie ma w codzienności miejsca, w które nie zechciałby już wkroczyć Chrystus. On przeszedł przez ziemię wszystkim dobrze czyniąc.

To ogromnie ważna prawda, której nie powinniśmy dotykać bez trwania przed Panem na kolanach. Tego przesłania, wynikającego z dzisiejszej Liturgii Słowa i z dzisiejszego święta, bez adoracji w swoim sercu krzyża, na którym jest Chrystus, nie powinniśmy ruszać, bo przeleci jak wiadomość z Faktów, z gazetek, ze wspomnień, z miłej chwili spędzonej na dość ciekawym rozważaniu. Tu potrzebne jest nasze osobiste spotkanie z Panem i zaangażowanie. Ten trud zaowocuje nowym powiewem Ducha, nową inspiracją do życia i miłości. Nie ma innego rozwiązania.

Na koniec cytat z Alessandro Pronzato – dotykający spraw bardzo osobistych, skierowany do nas wszystkich: Jest nie tylko krzyż Chrystusa, jest również nasz krzyż. Jaki jest ten krzyż? – Przyjacielu, chciałbym ci coś powiedzieć na ten temat otwarcie, tak jak się to robi wśród prawdziwych przyjaciół. Pamiętaj, krzyż, który ci nie pasuje, jest właśnie twój. Krzyż nie jest ubraniem, które ma dobrze leżeć, lub parą butów, które nie powinny cię uwierać. Krzyż nie musi być dostosowany do twoich gustów czy twoich osobistych wymagań. Krzyż gniecie, ociera, ciąży, przyciska do siebie. Tak jednak jest. Krzyż, który rzeczywiście jest twój, nie może ci pasować. Obojętnie, z jakiej strony mu się przyglądasz, nigdy nie jest lekki. Krzyż Chrystusa również nie był lekki. Zdrada Judasza, sen apostołów, spisek możnych, ucieczka przyjaciół, zaparcie się św. Piotra, drwiny żołnierzy, krzyki tłumów – to wszystko nie było łatwe. Krzyż, jeśli rzeczywiście ma być krzyżem, musi być ciężki. Krzyż, który spada na ciebie w najmniej odpowiedniej chwili, choroba, która dopada cię wówczas, gdy masz tyle do zrobienia, jest właśnie twoim krzyżem. Krzyż, którego nigdy byś się nie spodziewał, podłość, która spotkała cię ze strony przyjaciela, słowa, które uderzyły cię jak nóż, oskarżenie, potwarz, która zatkała ci dech w piersiach, jest właśnie twoim krzyżem. Krzyż, którego nie wybrałbyś nigdy spośród tysiąca innych krzyży – coś takiego nie powinno mnie spotkać – jest właśnie twoim krzyżem. Krzyż, który wydaje ci się niesprawiedliwy – jak mógł mi coś takiego zrobić – jest właśnie twoim krzyżem. Krzyż, który wydaje ci się zbyt wielki, nieproporcjonalny do twoich niewielkich sił – to zbyt wiele, nie dam rady – nie należy do innych, jest twój. Nie łudź się, krzyż na miarę nie istnieje. Krzyż musi być niewygodny. Szukaj, sprawdź dokładnie, rozglądnij się, gdzie się da. Jeśli w końcu znajdziesz krzyż, który ci pasuje, wyrzuć go! Na pewno nie jest twój. Znaki, które dowodzą, że krzyż należy do ciebie, to: niewygoda, niechęć, odraza, przeciwności, poczucie słabości. Jeśli krzyż jawi ci się jako antypatyczny, nieprzyjemny, zbyt ciężki, zbyt szorstki, nieznośny, nie wahaj się go wziąć na ramiona, należy do ciebie. Z drugiej strony, na początku nie musisz czuć, że jest twój. Stanie się twój w czasie drogi, wtedy, kiedy się z nim bliżej zaznajomisz. Na początku będzie ci się wydawał obcy, potem odkryjesz, że rzeczywiście jest twój. Tylko niesienie tego krzyża przekona cię, że jest on twój. Oczywiście nie oznacza to wcale, że stosunki między wami staną się bezproblemowe, że odtąd wszystko pójdzie gładko. Krzyż pozostawia głębokie bruzdy na plecach i w sercu. Mimo to pojawi się między wami pewne poczucie bliskości. Jest to trudna bliskość, ale usprawiedliwia ją sens, który odkryjesz powoli idąc drogą. A nawet wówczas, gdy sens nie jest jasny, obecna jest wiara, która zachęca cię, abyś pozwolił prowadzić się za rękę przez Kogoś, kto wie. Ty nie musisz wiedzieć wszystkiego. Wierzyć, oznacza wiedzieć, że On wie, nawet, jeśli idziesz w ciemności. Idź zatem z krzyżem, który ci nie pasuje. Krzyż nie jest skrojony na miarę. Nie jest ważne, czy krzyż jest na twoją miarę. Ważne jest to, abyś ty był na miarę Chrystusa.

Krzyż i śmierć to nie są ostatnie słowa, które wypowiedział Bóg w historii zbawienia. To przecinek. Zwycięstwo i życie w pełni przeżywane, bez poczucia zagrożenia, zranień, obaw, to wielki finał. Do niego zmierzamy. Jesteśmy w drodze. Idziemy za Panem, który karmi nas, by nam sił nie brakło, byśmy wytrwali.

Droga siostro i drogi bracie, dasz radę. Nie dlatego, że ty masz siłę, ale dlatego, że On ją ma. Nie siłą, nie mocą naszą, lecz mocą Ducha Świętego, który został nam dany.

W mocy Pana pozdrawiam –

ks. Leszek Starczewski