2 Krl 25,1-12; Ps 137; Mt 8,1-4
W swoim Duchu, Panie, przychodzisz do nas. W Twoim Duchu, Panie, pozwól nam rozpoznać Ciebie w pokornym głoszeniu Słowa. Wierzymy, że Twój Duch ogarnia to, czego my ogarnąć nie potrafimy, i jest w stanie przeniknąć to, czego żadną miarą sami przeniknąć nie zdołamy. Ufamy w to, Panie, ale przymnóż nam wiary.
Tragiczne wydarzenia, zapadające w półmroku nadziei, stają się wręcz przygnębieniem po odczytaniu pierwszego fragmentu Bożego Słowa, ale są one tylko na pozór tragiczne. Mamy przed oczami oblężenie Jerozolimy – pięknej, fantastycznej stolicy, miasta, które miało być rozkoszą Jahwe. Mamy przed oczami króla, który miał być odbiciem Serca Jahwe w zarządzaniu ludem, panowaniu nad nim. Mamy przed oczami lud, który miał być posłuszny Prawu, do którego przestrzegania zobowiązywali się przodkowie. Wreszcie mamy przed oczami całkowitą klęskę, katastrofę, ruinę Jerozolimy.
Stopniowo, po oblężeniu, które nie mogło skończyć się inaczej, jak tylko wewnętrznym głodem – zabrakło chleba – ludzie, wojownicy, uciekają z Jerozolimy. Po wtargnięciu do miasta jednego z wybitniejszych przywódców, wysłanych przez króla Nabuchodonozora i spaleniu, zniszczeniu świątyni Pańskiej, nie zostaje nic.
Nie zostaje już nic. Popiół przysypał wszelkie nadzieje na chwałę Boga, na obecność Jahwe. Popiół przysypał wszelkie poruszenia serca, które liczyło na to, że rzeczywiście jest prowadzone, że nie jest samo. Popiół przysypał plany przywódców ludu – Sedecjasza i jego doradców oraz bardziej wpływowych osób z ludu.
Ta sytuacja rzeczywiście wydaje się być tragiczną. Jeżeli nie znamy kontekstu historycznego albo o nim zapomnimy, to faktycznie bezcelowe wydaje się nam czytanie dzisiejszego Słowa. Kontekst historyczny jest niezwykle ważny. Są to czasy, w których działa prorok Jeremiasz. Ostrzega on króla, żeby nie planował żadnych koalicji, żeby nie wchodził w żadne układy, że siłą jest tylko Bóg. Sedecjasz słucha różnych doradców. Co innego mówi Jeremiaszowi na osobności, co innego, kiedy przychodzą doradcy. Kpi z Boga.
Kiedy Jeremiasz – osamotniony – mówi ludowi, że jak przyjdą Asyryjczycy, jak przyjdzie Babilonia, to trzeba się poddać, bo to jest potrzebne za grzechy, których się Izraelici dopuścili – uważają go za zdrajcę. Kiedy Jeremiasz mimo wszystko próbuje kolejny raz wychodzić na ulicę i mówić ludowi – Ludzie, gdzie takie myślenie ma przyszłość? Nie ma przyszłości myślenie, które jest pozbawione Boga – jest wyśmiewany. Sam przeżywa to, że dokuczają mu wszyscy. Zastawiają na niego pułapki, śmieją się ze sposobu głoszenia Słowa wrażliwego Jeremiasza, a on idzie i głosi Słowo, ostrzega. Nic. Nawet kiedy przychodzi z pismem od Pana, ze słowem natchnionym, to król bierze je i spala w jego obecności, co przysparza prorokowi ogromnego bólu. Jeremiasz – jak pamiętamy – zostaje wrzucony do cysterny, zakuwają go w dyby, jest biczowany, wyśmiewany. W pewnym momencie dostaje od Pana słowo dla króla Sedecjasza: Odrzuciłeś każdą przestrogę, którą ci dawałem. Zginiesz, wyłupią ci oczy. Będziesz patrzył na klęskę tego wszystkiego, co zrobiłeś, a wraz z tobą cały lud, który nie chciał mądrości.
Konsekwencje odrzucenia Boga, konsekwencje tragedii, jaką jest niewierność Bogu, wcześniej czy później, objawią się w życiu każdego człowieka. Można się Bogiem zachwycić, tak, jak zachwycił się Nim lud Jerozolimy, ale można tym zachwytem płonąć tylko przez chwilę. I tylko chwilę lud płonął.
Szukanie poparcia, pociechy, u innych narodów, u innych osób, w innych miejscach, mogą tak zasłonić obraz Boga, że człowiek będzie przekonany, że czyni dobrze, aż przyjdzie moment ruiny, w jakiej dziś autor natchniony Drugiej Księgi Królewskiej, chce również i nas odnaleźć. Nie po to, by nas przestraszyć, ale po to, by powiedzieć jasno i zdecydowanie, że bez Boga życie jest ruiną i staje się ruiną.
Drugie uprowadzenie do niewoli ma za cel oczyszczenie myślenia z tego, co sprawia, że człowiek świadomie rezygnuje z Boga, oraz z tego, co powoduje zamykanie się człowieka w swoich planach i wyobrażeniach. Ludzie nie chcą absolutnie myśleć, że jest inaczej, bo się boją, że Bóg im coś zabierze. Kiedy człowiek sam pozbawi się Boga, wszystko traci, staje się ruiną. Jak ktoś pięknie powiedział: Po zabiciu Boga człowiek staje się łupem dla samego siebie. Okrada się. Nie umie sobą gospodarzyć człowiek, który odrzucił Boga, który z Bogiem się nie liczy.
Celem dopuszczenia do tak tragicznej sytuacji Jerozolimy było oczyszczenie. W chwilach, kiedy rzeczywiście dotyka człowieka jakiś ból i kiedy przeżywa on konsekwencje odejścia od Pan Boga, czyli przeżywa jakiś dramat, trudno jest ufać.
Czy zostanie ktoś z tego ludu, kto będzie podstawą do tego, aby Pan Bóg dalej prowadził historię zbawienia? Zostanie. O to możemy być pewni. Bóg dochowa wierności zawsze. W każdym pokoleniu znajdą się ludzie, dzięki którym wiara będzie istnieć.
Świat nie istnieje dlatego, że jest w nim cwaniactwo. Świat nie istnieje dlatego, że ludzie potrafią omijać prawo. Świat nie istnieje dlatego, że ludzie kpią z najbiedniejszych, z najsłabszych. Świat istnieje dzięki najsłabszym, dzięki tym, którzy pokładają ufność w Panu, dzięki tym, którzy zamknięci modlą się w klasztorach. Świat istnieje dzięki ludziom wrażliwym, a cwaniacy błyszczą przez chwilę dlatego, że niszczą wrażliwość, ale jest to błysk, który wypala się jeszcze szybciej, niż można sobie to wyobrazić. Świat istnieje dzięki wrażliwości Boga, a nie dzięki atakom na Niego, nie dzięki pogardzie i obojętności.
Świat istnieje dzięki wrażliwości Pana, który dalej prowadzi dzieje zbawienia, który przeprowadzi również przez takie oczyszczenie, jakim była tragedia Jerozolimy. Mówiliśmy kiedyś w czasie rekolekcji o obrazie, jaki w podobnym kontekście rysował przed nami autor natchniony. Wyobrażaliśmy sobie atak Talibów na Watykan i zniszczenie Bazyliki św. Piotra, wszystkich kościołów w Rzymie. Taka sytuacja ma miejsce w Jerozolimie. Nie ma już proroka. Nawet prorok i kapłan – powie Jeremiasz – niczego już nie pojmują, błąkają się po kraju.
Czyż nieodwołalnie odrzuciłeś Judę? – pyta prorok. Wróć do nas, Panie. Przez wzgląd na swoją chwałę. Już nie wołamy o to, żebyś wrócił, bo jest ktoś, kto jeszcze wierzy w Ciebie, ale wróć przez wzgląd na swoją chwałę! Nie ze względu na to, że my dogadamy się między sobą, będziemy już grzeczniejsi, zaczniemy się nawracać, będziemy już Tobie bardziej wierni, ale ze względu na Twoją chwałę, na Twoje obietnice – wróć!
Szczególnie do tego odwołujmy się w sytuacjach, kiedy nie znajdujemy w sobie motywacji do modlitwy, kiedy nie znajdujemy w sobie nic poza ruiną. Szczególnie odwołujmy się do wierności Boga w momentach, kiedy wszyscy już zawiedli. Wszyscy, włącznie z samym sobą.
Przez wzgląd na Twoją chwałę, na Twoją obecność, przemień moje życie! Przez wzgląd na Twoje działanie i wierność, przez wzgląd na Twoją łaskę, Panie, dotykaj mojego serca! Odbuduj ruiny Jeruzalem! Ja będę czekał, będę siedział nad rzeką Babilonu, nad rzeką moich łez. Będę płakał, zawodził na wspomnienie tego, jak wielkich rzeczy dokonywaliśmy, kiedy byłem Ci wierny, kiedy zadbałem o rozwój swojej wiary, nadziei, miłości, kiedy wchodziłem w kontakt z Tobą. Zawieszę harfy, słodko brzmiące cytry, ale obecność Twoja, Panie, wcale się nie zawiesi.
Nie zawiesi się obecności Pana, bo On jest ponad wszystko. On przychodzi najprościej, jak się da. Co mają powiedzieć ludzie, którzy nie umieją śpiewać? Psalmista mówi, że zawiesiliśmy nasze harfy. Ci, którzy nas uprowadzili, żądają od nas pieśni. Czy znaczy to, że Pan Bóg do nich nie przychodzi? Bez względu na to, jaki jest akompaniament, bez względu na to, jakie jest otoczenie jeziora, źródła – czy jest brudne, czy są chaszcze – ważne jest Źródło. Trzeba iść do Źródła!
Jakże możemy śpiewać pieśń Pańską w obcej krainie? Jeruzalem, jeśli zapomnę o tobie, niech uschnie moja prawica. Niech mi język przyschnie do gardła, jeśli o tobie nie będę pamiętał, jeśli nie wyniosę Jeruzalem nad wszelką swą radość.
Wynoszę Pana ponad moje przygnębienie. Ja czuję to przygnębienie, czuję proch, który pozostał z Jerozolimy. Z ruin unosi się proch! Ja czuję klęskę swoich planów: tak miało być ekstra na tych studiach, tak miało być ekstra w małżeństwie, tak miało być elegancko w tej rodzinie, tak miało byś dobrze z tą dziewczyną, chłopakiem… a często przeżywam proch, wręcz czuję proch, piach w oczach.
Jednak wynoszę ponad to, co czuję, co przeżywam, czego doświadczam, wynoszę ponad ruinę Pana. Panie, do Ciebie się odwołuję, bo Ty po raz kolejny dajesz mi znak, że tak naprawdę Ty jesteś moją radością! Nie słodko brzmiące pieśni, nie słodko brzmiące komplementy, zapewnienia moich braci i sióstr, nie najfajniejsze i najbardziej szlachetne relacje międzyludzkie, nie najbardziej posłuszne dzieci, udani rodzice, ale Pan jest naszą radością! Wtedy dopiero życie nabiera sensu.
Rzeczywiście, spośród wszelkich rodzajów przywiązywania się do czegokolwiek, kogokolwiek na świecie, jest tylko jedno zezwolenie: Zwiąż się z Panem, a wtedy będziesz umiał, będziesz potrafił/potrafiła związać się z drugim człowiekiem, nie uzależniając jego od siebie i siebie od niego, szanując jego wolność i będąc szanowanym w swojej wolności.
Ponad wszelką radość wynosić Pana. Nie jest łatwo, gdy się czuje proch w ustach, fiasko własnych planów, wynosić Pana ponad to, co się przeżywa. Nie jest łatwo w bólu mówić o Panu ach i och. Wynosić ponad wszystko Pana, znaczy odwoływać się do Niego: Panie, Ty wiesz, jak z tego wyjść. Ty wiesz, jak odbudować Jeruzalem. Ty wiesz, jak zgromadzić na nowo rozproszone dziedzictwo, rozproszone dary, które rozsypałem, które potłukłem nosząc w fantastycznym, pięknym, ale kruchym dzbanie. Ty wiesz, jak to pozbierać na nowo. Tobie się powierzam. Czekam nad rzeką łez Babilonu, ufając, że Ty, Panie, dokonasz cudów, jak było dawniej. Nawet, kiedy dopuszczasz jakieś tragedie, to tylko po to, żeby większe nam się nie przytrafiły.
Księga Apokalipsy mówi o sytuacjach, które będą miały miejsce przed powtórnym przyjściem Pana, że Pan będzie dawał coraz mocniejsze znaki, będzie dopuszczał coraz bardziej tragiczne konsekwencje ludzkich odstępstw od Niego – różne choroby, wojny, trzęsienia ziemi, tragedie. Nie umiemy odpowiedzieć – dlaczego? – i nie próbujmy nawet. Ale wiemy, że w Księdze Apokalipsy jest ślad, który mówi, że część ludzi poczyta te wydarzenia za dodatkowy punkt do tego, by bluźnić przeciw Bogu.
Znajdą się jednak ludzie, którzy powiedzą: Skoro tak się dzieje, to trzeba się brać za siebie. Nie chodzi o to, żeby zwiesić głowę jak sitowie, chodzić z głową w dół, bo ja jestem chrześcijanin i koniec świata idzie. Trzeba robić wszystko, żeby się nie uśmiechnąć… Nie o to chodzi. Chodzi o realizm pewnych wydarzeń. Dzieje się tak dużo na świecie i tak wiele różnych rzeczy we mnie, obok mnie, się dokonuje, że mam wyciągać z tego wnioski. Jeżeli Pan Bóg dopuszcza jakieś sytuacje, to robi to po to, aby uruchomić moje myślenie, żebym wyciągał wnioski. Trzymaj się Mnie bardziej, bo zobacz, co się dzieje.
Im bardziej zbliża się niebezpieczeństwo, tym mocniej mały dzieciak ściska rękę swego tatusia/swojej mamusi, aby czuć ich bliskość. Tak, jak śpiewamy w pieśni: Być bliżej ciebie chcę – Daj tylko, Boże dusz, obecność Twoją czuć. Myśl moją, pośród burz, na Ciebie zwróć... Czuć obecność Boga. Pan Bóg pozwala się doświadczyć! Niekoniecznie przez jakieś ekstazy – stany wewnętrznego poruszenia – ale również przez przeświadczenie: Niech się dzieje, co chce. Pan mnie prowadzi!
Jest to szaleństwo. Ksiądz zdaje sobie sprawę, że zachęca do szaleństwa, bo dzisiaj ufać, znaczy być szalonym. Dzisiaj standardzik ufności to przyklęknięcie jakieś trzydzieści centymetrów przed zetknięciem kolana z ziemią, czy jakiekolwiek inne hocki-klocki w postaci: Już pójdę do tej Komunii przez cały kościół, nie wystarczą. Dziś potrzebne jest głębsze przylgnięcie do Pana, bo nie utrzymają nas chwilowe nastroje.
Tutaj przychodzi na myśl obraz ostatnio dany przez Pana. Dzisiaj powraca on i jednocześnie jest zachętą dla nas. Wielu naszych braci i sióstr wypaliło się po różnych doświadczeniach – rekolekcji, spotkań. Chodzi tu o osoby, które ustały w drodze, które zachwyciły się Panem, ale w pewnym momencie, pod wpływem unoszącego się prochu, pyłu codzienności, zakrztusiły się i zrezygnowały z Pana. Na chwilę się zachwiały.
Jesteśmy wezwani, by ten stan trędowatości, w którym często się znajdujemy, przynosić do Pana. Jesteśmy wezwani do tego, aby paść przed Nim – tak, jak pada dziś trędowaty – i zbliżyć się do Niego. Zbliżyć się! Bliżej do Boga, to On też się zbliży.
A oto zbliżył się trędowaty, upadł przed Nim i prosił Go: «Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić». Panie, jeśli chcesz, oczyść moje siostry, moich braci, oczyść mnie, oczyść księdza. Jezus wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł: «Chcę, bądź oczyszczony». I natychmiast został oczyszczony z trądu.
Nawet, kiedy trzeba czekać na oczyszczenie i kiedy wydaje się, że już chyba nic z tego nie będzie, zbliżajmy się do Niego, padnijmy na kolana i prośmy Go: Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić.
A Jezus rzekł do niego: «Uważaj, nie mów nikomu, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich».
Trędowaty był wydalony ze wspólnoty. Nie mógł się we wspólnocie pokazać. Dotyka to często nas, naszych braci i sióstr. Aby mógł wrócić, musiał być oczyszczony. Nawet nie jest powiedziane – uzdrowiony – ale: oczyszczony. Dopiero wtedy, kiedy kapłan stwierdził, że jest oczyszczony, mógł wrócić do wspólnoty.
My też wracajmy w modlitwie, razem z naszymi braćmi i siostrami, z naszych ruin, nawet, kiedy po raz kolejny siedzimy nad rzeką Babilonu, jaką są nasze łzy, utyskiwania, rozczarowania. Ileż tego jest…? Ileż tragedii przeżyliśmy i jeszcze zipiemy. Może ledwo, ale zipiemy. Duch ochoczy, ciało słabe. Ileż tych łez zostało wylanych?
Jednak kiedy zapomnę o Bogu, nie wyniosę Go ponad wszystko, co przeżywam, wcale nie będzie mi lżej, wcale nie będę mocniejszy, wcale nie będzie mi łatwiej żyć. Jeszcze szybciej zginę, jeszcze łatwiej będę doświadczał coraz większych tragedii. Dlatego mówię: Panie, chcę, żebyś mnie oczyścił. Panie, chcę, abyś mnie dotknął. Panie, chcę doświadczyć tej Miłości, która buduje na nowo. Na nowo mnie stwórz Boże, w tej Eucharystii także. Przecież to teraz może się dokonać. Oczyszczenie dokonuje się przez wiarę.
Na nowo mnie stwarzaj, Panie, w swoim Świętym Duchu. Na nowo, Panie, dotykaj mojego serca, aby czasem nie pomyślało, że już jest wszystko ułożone i zaczęły się wakacje. Daj mi uwierzyć, Panie Boże, że nie ma od Ciebie wakacji.
Dziękujemy Ci, Panie, że troszczysz się o nas bez względu na stan naszego ducha, bez względu na to, czy wynosimy Twoje Imię ponad wszystko, co przeżywamy, czy też oddalamy się od Ciebie. Dziękujemy Ci, że udowadniasz nam to, przychodząc pokornie w Eucharystii.
ks. Leszek Starczewski