Homilia na XXIII NIedzielę Zwykłą "A" (04.09.2011)

ks. Mariusz Szmajdziński

POCHWAŁA KONFIDENTÓW?

W dzisiejszej Ewangelii pada słowo, które w naszej polskiej rzeczywistości nie ma pozytywnych konotacji: „donieś…”. W czasach poprzedniego reżimu donosicielstwo było nie tylko dobrą okazją, aby dorobić na chleb powszedni, ale bardzo często wręcz jedyną drogą awansu uczniowskiego, akademickiego, zawodowego, społecznego – słowem na każdym szczeblu i w każdym środowisku. Nie była to jednak przypadłość jedynie czasów komunistycznych, czy innych systemów totalitarnych. Nawet jeszcze i dziś widzimy, że w wielu przypadkach donosicielstwo popłaca i jest skrzętnie wykorzystywane, zwłaszcza przez tych, którzy w żaden inny sposób nie byliby w stanie osiągnąć czegoś więcej. Dlatego każdy szlachetny człowiek wzdryga się przed tym, co donosicielstwem, tudzież konfidencją nazywamy. Na czym zatem Jezusowe „donieś” polega i czemu ono nas nie hańbi?

1. Wspólnota, która potrzebuje napomnienia

Wspólnota uczniów założona przez Pana Jezusa, te pierwociny Kościoła, nie była wolna od niedoskonałości. Pomimo niejednokrotnych wzlotów i entuzjazmu, wiary i miłości zdarzały się rażące przykłady niewiary, pychy czy zdrady. Przykładem w obu kwestiach jest wydarzenie pod Cezareą Filipową, o czym słuchaliśmy przez dwie minione niedziele. Najpierw Piotr z żywą wiarą wyznaję, że Jezus jest Mesjaszem i Synem Bożym. Za to otrzymuje wielką pochwałę i wyróżnienie: „Błogosławiony jesteś Szymonie… Tobie dam klucze królestwa…”. Następne jednak słowa brzmią dramatycznie inaczej: „Zejdź mi z oczu szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boskie…”. Właśnie owo odpadnięcie od spraw Bożych i zwrócenie się ku temu, co jedynie ludzkie i ziemskie, staje się powodem Jezusowego napomnienia, i to jak wiemy bardzo często ostrego. Podobnie było wówczas, gdy mała wspólnota uczniów Jezusowych przerodziła się w Kościół Chrystusowy. Tak samo jest i dziś. Wciąż te same błędy wspólnoty apostolskiej – brak wiary i miłości, pycha i chciwość, zazdrość i zdrada – pojawiają się w łonie Kościoła. Dlatego zachodzi nieustanna potrzeba napominania, a niekiedy wręcz surowego karcenia, by błądzących przywieść na ścieżkę Chrystusowej prawdy i miłości.

Owo napomnienie jednak nie jest jakąś reprymendą dla samej siebie, naganą, która ma wywołać karzący ból. Jest to sposób zwrócenia uwagi na zło i jednocześnie skuteczny środek ku poprawie, wiodącej do nawrócenia. Tak rozumiane napomnienie – zarówno przez napominającego, jak i napominanego – staje się pierwszym krokiem na drodze przebaczenia, także w podwójnym aspekcie: w miłosiernym okazywaniu go oraz pokornym przyjmowaniu. Kościół, wspólnota grzeszników, otrzymuje ten dar od Ojca, który jest bogaty w miłosierdzie. Ma je także okazywać sobie nawzajem. Stąd wypływa konieczność napominania.

2. Konieczność napominania

Konieczność napominania staje się zatem wręcz obowiązkiem uczniów Chrystusowych. Nie jest to tylko dezaprobata wobec grzechu, jakiś samo zadowalający sposób przemilczenia zła, ale sposób ratowania błądzącego brata czy siostry. Przykazanie wzajemnej miłości przynagla nas do odpowiedzialności za drugiego człowieka, łącznie z troską o jego zbawienie. O tym wyraźnie mówi pierwsze czytanie. Z Bożego polecenia prorok Ezechiel staje się „stróżem brata swego i znalazcą zagubionych dzieci” (słowa Jules’a z „Pulp Fiction”). Nie może milczeć już nie tylko dla dobra bliźniego, ale także swojego: „odpowiedzialnością za jego śmierć obarczę ciebie” – mówi Bóg. Ten obowiązek przeradza się w swego rodzaju głos sumienia, a więc Boży głos. Dzięki temu Ezechiel przyjął rolę jaka przypadła tym, którzy w jego czasach bili na alarm, gdy zbliżał się nieprzyjaciel. Straże ostrzegające przed inwazją wojsk babilońskich pozwoliły przygotować się do odparcia ataku. Prorok-stróż miał z kolei przestrzegać przed innego rodzaju wrogiem – tym, który sprawia, że śmierć staje się karą. W tej konieczności napomnienia jest jednak bardzo ważne zastrzeżenie – Ezechiel ma mówić to, i tylko to!, co pochodzi od Boga: „byś słysząc z mych ust napomnienia przestrzegał ich w moim imieniu”. Dlatego, jak już wcześniej powiedziano, prorok staje się Bożym głosem i sumieniem narodu.

Napomnienia w takim wymiarze Kościół, czy wręcz świat, potrzebuje zawsze. Zadanie „stróża brata swego” spoczywa w pierwszym rzędzie na biskupie. On, jako epi-skops, czyli jako ten, który rozgląda się dla dobra powierzonej mu owczarni (por. Dz 20,28), w obliczu dziejącego się zła ma mówić wprost i stanowczo: „to ty jesteś tym człowiekiem…”, „występny musi umrzeć”, „non possumus”. Ma podnosić głos, nastawać w porę i nie w porę, wykazywać błędy, przeciwstawiać się zgubnej propagandzie. Tylko wówczas będzie pasterzem według serca Bożego, pasąc powierzone stado rozsądnie i roztropnie (por. Jr 3,15). Jego własne ocalenie (zbawienie) zależy od poświęcenia i odwagi w wypełnianiu powołania stróża czy pasterza. Jeżeli natomiast chroni się w milczeniu czy wręcz tchórzostwie, albo popada w jakiś koniunkturalizm, to jest odpowiedzialny za nieszczęścia jakie spadają na powierzoną mu owczarnię. Taki biskup może jedynie usłyszeć: „Biada pasterzom…, którzy sami siebie pasą!” (Ez 34,2). Wydaje się, że w obecnych czasach, o których mówi się, że są tak trudne z powodu relatywizowania podstawowych prawd moralnych, nikt inny jak właśnie sama owczarnia oczekuje od swego pasterza zdecydowania i odwagi w głoszeniu prawdy oraz czujności wobec zła występnych.

Konieczność napominania pochodzi zatem z obowiązku, który nakłada sam Bóg na stróża czy pasterza. Doskonałość w tym obowiązku widzimy u Jezusa troszczącego się o swój Kościół. Tu jednak rodzi się postulat właściwego napominania, skoro ma być to Boży głos.

3. Rodzaje napominania

W dzisiejszej Ewangelii Pan Jezus wskazuje na trzy rodzaje napomnienia. Najpierw ma to być ostrzeżenie sam na sam – „upomnij w cztery oczy”. Pierwszy sposób pozyskania swego bliźniego stanowi zatem zwrócenie uwagi bliźniemu, gdy on źle postępuje, a zło przez niego popełniane nie zatacza jeszcze szeroko szkodliwych kręgów społecznych. To jednak może być początkiem grzechów o większym zasięgu, dlatego zachodzi potrzeba upomnienia. Drugi jego rodzaj opiera się już na świadectwie kilku innych braci ze wspólnoty. To wzmaga rangę owego pouczenia i ma przynaglić do poprawy. W przypadku braku porzucenia zła i tym razem, ma nastąpić owe doniesienie Kościołowi jako ostatecznej instancji. Jeżeli także wówczas nie będzie nawrócenia, taki grzesznik staje się jak poganin, a więc człowiek, który nie należy do wspólnoty Kościoła. Ta dążność na różnych etapach do wyprostowania drogi grzesznika, aby żył, jest objawieniem miłosierdzia okazywanego przez wspólnotę. Pan Jezus zaleca wypróbowanie różnych środków, aby utrzymać w łączności braterskiej tego, który znalazł się pod groźbą wydalenia.

Owe trzykrotne upomnienie wyraźnie wskazuje, że każdy powinien czuć się w pełni odpowiedzialnym za obecność swojego bliźniego w Kościele. Należy zatem do końca starać się sprowadzić go ze złej drogi. Jeżeli jednak, korzystając z daru wolności (w tym przypadku rzeczywiście daru nieszczęsnego), odrzucać będzie wszelkie słowo zbawiennego napomnienia i okazywanego miłosierdzia, to wspólnota powierza go Bogu Ojcu, który może dokonać rzeczy niemożliwych dla sprowadzenia zbłąkanej owcy. Kościołowi natomiast pozostaje z żywą wiarą modlić się o jego dobro. Modlitwa jest wspólnototwórczym darem, sprawiającym ostatecznie, że Jezus wciąż jest obecny w Kościele. Jest ona zatem zwycięską bronią przeciw wszelkim podziałom. Jezusowe „donieś” Kościołowi stanowi więc zalecenie modlitwy wobec siebie nawzajem, bo wszyscy przecież zbłądziliśmy i błądzić będziemy jak owce.

Modlitwa za siebie nawzajem staje się w ten sposób wyrazem wzajemnej miłości, która jest więzią jednoczącą wspólnotę Kościoła. W drugim czytaniu Paweł Apostoł tłumaczy dlaczego tak jest: „Miłość nie wyrządza zła bliźniemu… jest doskonałym wypełnieniem Prawa”, czyli Bożych nakazów. Jest ona królową wszystkich chrześcijańskich cnót oraz integruje w sobie wszystkie szczegółowe przykazania zapisane w Dekalogu. Dlatego mamy być jej dłużnikami. To właśnie miłość nakazuje, czy wręcz przynagla do życzliwego zainteresowania się swoim bliźnim, gdy on błądzi, łącznie z owym „donieś”, w myśl przykazania „nie zabijaj”. Nie może być zatem jakiejkolwiek krzywdy w owym donoszeniu, czy też pochwały konfidentów, bo „miłość nie wyrządza zła bliźniemu”. Taka postawa wobec bliźniego urzeczywistnia ducha Jezusowego, który jest obecny w Kościele, a jednocześnie „głosi i czynnie buduje pokój i pojednanie społeczne” (bł. Jan Paweł II).