Homilia na XXV Niedzielę Zwykłą "A" (18.09.2011)

ks. Bartosz Adamczewski

Sprawiedliwie, z dobroci, czy na odwrót?

1. Sprawiedliwie czy po równo?

Dzisiejsza Ewangelia odwołuje się do znanego każdemu z nas problemu: ile należy zapłacić człowiekowi za jego pracę? Wiemy, że wartość pracy jest trudna do wymierzenia. Zależy bowiem od wielu czynników: czasu poświęconego na wykonanie czynności, stopnia trudności zadania, wykształcenia i stażu pracy pracownika, ogólnej sytuacji na rynku pracy itp. Dlatego, aby z jednej strony znaleźć chętnego do wykonania pracy, a z drugiej, aby nie oferować za daną czynność sumy zbyt wygórowanej, pracodawca często korzysta z informacji ogólnych: ile zwykle płaci się za wykonanie danej czynności w aktualnych warunkach gospodarczych.

W podobny sposób postąpił pracodawca z czytanej dzisiaj ewangelicznej przypowieści. Był to gospodarz rolny, który posiadał dość dużą winnicę. Praca w winnicy należy do bardzo ciężkich z uwagi na konieczność nieustannego schylania się i pracy w piekącym słońcu i upale. Dlatego ów gospodarz do pracy w swej winnicy wynajął pracowników najemnych, poszukujących jakiejś możliwości zarobkowania. Nająwszy ich do pracy wcześnie o świcie, umówił się z nimi, że za dzień pracy w jego winnicy da im po jednym denarze. Gospodarz ów musiał wiedzieć, że taka jest przeciętna stawka za dniówkę ciężkiej pracy w winnicy. Wynajęci przez niego robotnicy rolni również uznali tę stawkę za godziwą i zabrali się do pracy.

Najwyraźniej jednak winnica była duża, bo o trzeciej godzinie, a więc według naszej rachuby czasu o dziewiątej przed południem, gospodarz dalej szukał ludzi do pracy. Znalazł ich na rynku i najął do pracy, nie precyzując stawki, ale mówiąc, że da im tyle, ile słusznie będzie im się należało. Bezrobotni dotąd ludzie zaufali gospodarzowi i poszli do pracy. Taka sama sytuacja powtórzyła się w południe i o trzeciej po południu. Na godzinę przed zachodem słońca gospodarz jeszcze raz wyszedł na rynek, poszukując ludzi do pracy. Znów znalazł grupę bezrobotnych i wziął ich do pracy, choć czasu do wieczora pozostało już bardzo niewiele. Także i oni zaufali gospodarzowi i poszli pracować w winnicy.

Gdy wieczór zapadł, należało wypłacić robotnikom należność za pracę. Gospodarz nakazał swemu zarządcy wypłacić wszystkim po denarze, choć jedni pracowali przez cały dzień, a inni tylko przez godzinę. Robotnicy wynajęci o świcie uznali to za jawną niesprawiedliwość, bo przecież oni pracowali przez cały dzień, a inni dużo mniej, a jednak wszyscy otrzymali taką samą zapłatę, a mianowicie denara.

Czy zatem gospodarz okazał się człowiekiem niesprawiedliwym? Wyraźnie broni się on przed takim zarzutem. Stwierdza bowiem, że tym, którzy byli wynajęci o świcie dał tyle, na ile się z nimi umówił, czyli denara, a innym dał tyle samo, bo chciał być dla nich dobry. Z punktu widzenia nauki społecznej Kościoła mamy tu do czynienia z tak zwaną płacą rodzinną. Otóż każdy z ewangelicznych robotników miał zapewne na utrzymaniu dość liczną rodzinę: żonę, dzieci, starszych rodziców i być może niepełnosprawne rodzeństwo. Nie pracował więc na łyk wieczornego piwa, ale na swoją rodzinę, która musiała coś zjeść na kolację. Z tego punktu widzenia ewangeliczny gospodarz wyraża sformułowana później naukę społeczna Kościoła: pracownikowi należy zapłacić tyle, żeby za zarobione pieniądze mógł chociaż w skromny sposób utrzymać swoją rodzinę.

2. Sprawiedliwie czy z dobroci?

Ewangeliczna przypowieść wyraża jednak więcej, niż tylko moralny postulat płacy rodzinnej. Otóż gospodarz nie tłumaczy buntującym się robotnikom, że wszyscy mają przecież rodziny na utrzymaniu i dlatego każdy z nich musi przynieść wieczorem do domu całą dniówkę, czyli denara, bo inaczej rodzina nie będzie miała z czego żyć. Jego argumentacja jest inna. Stwierdza, że tym, których wynajął o świcie, zapłacił według zasady sprawiedliwości, a tym, których wynajął później, zapłacił według swej dobroci. Wszyscy otrzymali więc tyle samo, ale nie wszyscy z tego samego tytułu. Jednym dniówka się po prostu należała, a innym została ona dana z dobroci gospodarza.

Ewangeliczną przypowieść można i trzeba oczywiście odnieść nie tylko do spraw społecznych i do kwestii wysokości naszych zarobków. Stosujący podobny sposób myślenia święty Paweł powiedziałby, że ewangeliczny dzień pracy to w rzeczywistości czas życia człowieka, a ewangeliczna zapłata to zapłata dana człowiekowi po śmierci. Mylą się więc ci, którzy uważają, że za swoja wierną służbę Bogu dostaną się do jakiegoś lepszego nieba – bliżej anielskich chórów i z lepszym zaopatrzeniem w niebiańską ambrozję. Zapłatą, którą Bóg daje za ciężką pracę w jego winnicy, jest życie wieczne i nie ma tam już podziałów na lepiej i gorzej sytuowanych, gości pierwszej i drugiej klasy.

Jednym to życie wieczne będzie się należało niejako ze sprawiedliwości, w nagrodę za całe życie wiernie spędzone w służbie Bogu i ludziom. Inni otrzymają życie wieczne dzięki Boże dobroci, bo choć nie zapracowali na niebiańską nagrodę, to jednak nie było w tym ich winy, ale po prostu, jak stwierdza Ewangelia, „nikt ich nie najął”. To są ci wszyscy, którzy poznali Boga późno, bądź nie poznali go wcale, a jednak byli gotowi uczciwie pracować i trudzić się dla najwyższych wartości. W Bożym świecie jedni nie powinni się nad drugimi wywyższać, bo każdy osądzony będzie nie według jakiejś uniwersalnej siatki płac, ale według tego, co jemu właśnie dano. A jak mówi Jezus: „Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie.” Bóg popatrzy nie na to, ile w życiu zrobiliśmy, ale ile mogliśmy dać z siebie, i według tego właśnie będzie nas sądził.

3. Po dobroci czy na odwrót?

Czy zatem mamy sądzić, że Bóg wszystkim pracującym dla niego w rezultacie da tyle samo? Na podstawie dzisiejszej Ewangelii można by tak sądzić. Trzeba jednak na serio wziąć także dyskusję gospodarza z buntującymi się robotnikami. Otóż kwestionują oni jego sprawiedliwość a także, przynajmniej z jego punktu widzenia, jego dobroć. Dlatego właśnie słowa gospodarza: „Weź, co twoje i odejdź” są delikatnie wyrażoną, ale równocześnie bardzo wyraźną naganą. „Odejdźcie ode mnie i idźcie swoją drogą. Chcecie sprawiedliwości, więc ją macie. Dostaliście po denarze i idźcie sobie w świat. Nie rozumiecie mojej dobroci, więc nie chcę was u mnie więcej widzieć. W moim świecie nie ma dla was miejsca.”

Mogą to być słowa Boga do tych, którzy wprawdzie wiernie mu służą, ale szukają bardziej Jego sprawiedliwości, niż Jego miłosierdzia. I nawet fakt, że przepracowali dla niego cały dzień, czyli całe życie, nie będzie dla nich usprawiedliwieniem. Jeżeli nie rozumieją Bożej dobroci, zostają tylko z bezduszną zasadą sprawiedliwości. A taka postawa skutecznie oddziela ich od Bożego świata. I choć służyli Bogu całe życie, w efekcie to oni właśnie zostają potępieni. Kto nie rozumie Bożego miłosierdzia, nie ma czego przy Bogu szukać.

Taki właśnie sens ma ostatnie zdanie Jezusa: „Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi.” To nie prawda, że po śmierci wszystkich ludzi czeka to samo. Będą zbawieni i będą potępieni. Jednak kryterium przynależności do tych grup może być dla wielu ludzi zaskakujące. Liczyć się będzie to, ile każdy za życia mógł dać z siebie. I liczyć się będzie to czy człowiek rozumie, co to znaczy dobroć i miłosierdzie.

Amen.