Trójca
Na ikonie Andrieja Rublowa, przedstawiającej Trójcę Świętą, skrzydła trzech aniołów dotykają się i pokrywają, wyodrębniając przestrzeń oddzieloną od zwykłej przestrzeni, miejsce, w którym biegnie myśl Boża. Przestrzeń ta ogarnia patrzącego, pociąga go ku sobie, tak jak Trójca ogarnia całe ludzkie życie, nasz los. W centrum znajduje się stojący na stole kielich z głową cielca, a w nim ofiara, jaką Bóg Jedyny w Trójcy składa za ludzkie grzechy, posyła na świat swojego Syna. Delikatne palce rąk Bożych błogosławią ofiarę, zawieszone nad głowami aureole świecą blaskiem nieziemskiej światłości. Na próżno można się głowić, która z postaci to Ojciec, gdzie siedzi Syn, a gdzie jest Duch. Wszystkie mają to samo młode i piękne oblicze, znak wspólnej istoty, istoty, która dla nas ludzi pozostaje nieosiągalna.
Właściwie ikona ta przedstawia wizytę złożoną Abrahamowi przez trzech aniołów, wizytę tym dziwniejszą, że Abraham zwraca się do nich w liczbie pojedynczej: „Panie” (Rdz 18,3). Ponieważ Stary Testament nie zna tajemnicy Trójcy Świętej, tu właśnie dopatrywano się jej zapowiedzi. Także w tekstach dzisiejszej liturgii nie usłyszeliśmy wiele o Trójcy, poza formułą wieńczącą Ewangelię Mateusza: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” (28,19). Czy z dzisiejszego słowa wyczytać można coś więcej ponad to, że imię Boga w trzech osobach zostało nad nami wezwane podczas chrztu? Dlaczego Bóg wychodzi poza zrozumiały dla nas monoteizm, aby objawić się w Trójcy? I co najważniejsze, czy ma to jakiś radykalny wpływ na moje życie?
Jeśli nawet Biblia, podobnie jak malowidło Rublowa, bardzo oszczędnie wypowiada się o Trójcy Świętej, to wiele mówi o działaniu każdej z osób Bożych. Stary Testament to monumentalny obraz Boga Ojca. Tak jak ojciec istnieje zawsze w relacji z synem, a bez syna trudno go nazwać ojcem, tak też Bóg staje się Ojcem, kiedy rodzi Izraela, kiedy spośród innych narodów wybiera sobie na własność jeden lud.
O tym przełomowym momencie objawienia się Boga Ojca w historii mówi usłyszane dziś przez nas pierwsze czytanie z Księgi Powtórzonego Prawa. Stanowi ono część pierwszej wielkiej mowy Mojżesza, skierowanej do Izraelitów na stepach Moabu, przed wejściem do Ziemi Obiecanej. Jesteśmy świadkami ogłoszenia Prawa Przymierza, które strzec ma relacji Boga z Jego ludem. W punkcie kulminacyjnym tego podniosłego wydarzenia Mojżesz przypomina Izraelowi najważniejszy moment jego historii. Tak jak starożytni często w ważnych chwilach odwoływali się do niebios i ziemi, przywołując ich na świadków, tak też Mojżesz wzywa swych rodaków, by zapytali „najdawniejszych czasów”, czy kiedykolwiek wydarzyły się rzeczy podobne do tych, których świadkiem był Izrael (Pwt 4,32; por. Jr 2,11-12). Pytanie ma charakter retoryczny, ma sprawić, że cały lud, a wraz z nim także my, odpowiadamy spontanicznie: nie – nigdy i do nikogo Bóg nie przemawiał w ten sposób, nigdy do tej pory nie związał swojego losu z losem małego narodu, prowadząc go „ręką mocną i wyciągniętym ramieniem”, poprzez „znaki, cuda i wojny” (Pwt 4,34). W momencie, kiedy Izrael opuszcza Egipt, mają miejsce podwójne narodziny – oni rodzą się jako naród do życia w wolności, nad nimi i z nimi rodzi się nowa Boża obecność – Ojciec. Ojciec bierze odpowiedzialność za swoje dziecko, prowadzi je swoimi drogami, uczy mądrości, jak pisze o tym prorok Ozeasz: „Miłowałem Izraela, gdy jeszcze był dzieckiem, i syna swego wezwałem z Egiptu. (…) Ja uczyłem chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem; (…) Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę – schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go” (11,1-4).
Odtąd już Ojciec zawsze dzielić będzie los swego dziecka, cieszyć się z Jego radości i przeżywać jego upadki i odejścia. Jak pisał jeden z największych teologów żydowskich XX wieku Franz Rosenzweig: „zstąpienie Boga pomiędzy ludzi i Jego zamieszkiwanie wśród nich przedstawiane jest jako rozdzielenie, które dokonuje się w samym Bogu. Sam Bóg oddziela się od siebie, oddaje się swojemu Ludowi, współcierpi z nim, przenosi się wraz z nim na wygnanie, towarzyszy mu w jego pielgrzymowaniu”. Czy w ten sposób nie przygotowuje się już miejsca na przyjście Jezusa, Wcielonego Boga?
To on „Jednorodzony Syn, będący w łonie Ojca”, swoimi słowami i tym, co robił, przekazał nam prawdę o Nim (J 1,18), o tym, który jest przebaczającą Miłością, który burzy granice ludzkich podziałów, jest Bogiem wszystkich (Kol 3,11). Misją Syna było nie tylko powiedzenie prawdy o Ojcu, lecz także otwarcie drogi do Niego, zamkniętej przez ludzki grzech (J 14,2). Krzyż Jezusa stał się pomostem przerzuconym nad przepaściami naszego buntu i oddalenia od Boga, pomostem, po którym znów mogliśmy do Niego wrócić (Kol 1,21-22; 2 Kor 5,18-19).
Wraz z wypełnieniem się misji Jezusa Boży plan usynowienia nas wkracza w swą finalną fazę. Świadectwo Bożej Miłości przybiera rozmiary, których nie będzie już można nie dostrzec. Przekracza absolutnie granice Izraela i rozlewa się na cały świat: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”, mówi Pan posyłając swoich uczniów (Mt 28,19). Na tym etapie na scenę historii zbawienia wkracza także kolejna Boża Osoba, którą opisuje drugie czytanie z Listu do Rzymian. Już nie Mojżesz, ani żaden ludzki przewodnik, ale sam Bóg, Duch Święty, prowadzi tych, których nazywa swoimi dziećmi. Nie otrzymaliśmy ducha niewoli, daleko za nami pozostawiliśmy nasz Egipt, ziemię strachu i samotności grzechu, aby oddychać wolnością dzieci Boga. Paweł, zapożyczając helleńskie pojęcia prawnicze, mówi o Duchu „przybrania za synów”, dosłownie o Duchu „adopcji” (pneuma hyiothesias), dzięki któremu my wszyscy staliśmy się synami Boga. Ten Duch nie tylko łączy nas z Bogiem, ale przemawia niezmordowanie w naszym sercu, przekonując nas, że od tej chwili nie jesteśmy skazani tylko na siebie, istnieje Kochająca Obecność, dla której nasze życie jest najdroższe na świecie. Adopcja pociąga także za sobą prawo do udziału we wszystkich dobrach Boga. Stajemy się równocześnie dziedzicami Jego Królestwa, wejdziemy do Jego radości i chwały, razem z Jezusem.
To prawdziwa eksplozja Boga, który objawia się przed nami jako wspólnota, kochająca się rodzina. Bóg to nie zamknięta monada, beznamiętnie obserwująca ze swego wnętrza stworzony świat. Bóg wszedł w nasz świat z całym bogactwem swej Osoby, a właściwie swych Osób. Życie Boga to wielkie obdarowywanie się, to miłość między Osobami, to inspiracja dla naszych życiowych miłości, to siła utrzymująca w jedności nasze rodziny. Dlatego także trudno wyobrazić sobie wiarę w takiego Boga bez wspólnoty, w której się ją dzieli, bez Kościoła. Nakaz chrztu, jaki Pan pozostawia swoim uczniom i obietnica Jego obecności aż do skończenia świata (Mt 28,20), to nic innego jak zaproszenie do wspólnoty Kościoła. To obraz i brama rzeczywistości, w której obyśmy się kiedyś znaleźli po ziemskim życiu, to zapowiedź życia w Nim.
Wracając raz jeszcze do ikony Trójcy Świętej trzeba powiedzieć, że udało się w niej Rublowowi zawrzeć coś absolutnie najważniejszego – zachwyt nad Tajemnicą Trójcy. Gdybyśmy spróbowali zebrać wszystkie filozoficzne i teologiczne terminy, jakimi w ciągu wieków sporów i dyskusji określano Trójcę Świętą, nie pomogłyby nam wiele w jej zrozumieniu, może nawet odstraszyłyby nas, czyniąc ją nieznośnie nudną. Jak mawiał św. Augustyn, wobec Trójcy stanowczo najlepiej jest zamilknąć i dać się jej ogarnąć. Niech mówi do nas sama swoimi nieziemskim blaskiem, niech sama wprowadza nas w swoje tajemnice, które my ludzie, zdolni jesteśmy uchwycić tylko w niewielkim stopniu.