Ks. Marcin Kowalski
Bóg mocny przychodzi łagodnie
„Pan jest moją mocą i tarczą”, mówi autor Psalmu 28, „moje sercu Jemu zaufało”. Kiedy słuchamy tych słów, wyobrażamy sobie Boga, który jak potężny mocarz, jak wojownik staje za modlącym się człowiekiem. Wyobrażamy sobie Boga mocnego, który kruszy swoich i naszych nieprzyjaciół. On przychodzi jak burza, jak trzęsienie ziemi. Niszczy to, co nie poddaje się jego władzy. Za takim Bogiem często instynktownie tęsknimy. Tymczasem w dzisiejszym pierwszym czytaniu z Księgi Królewskiej słyszymy wprost: Boga nie było w przechodzącej obok Eliasza wichurze. Nie było go także w potężnym trzęsieniu ziemi. Boga nie było także w ogniu. Ukrył się w lekkim powiewie (1 Krl 19,11-12). Co oznacza ten dziwny sposób, w jaki przychodzi On do proroka? Podobnie niespodziewanie Jezus dołącza do swoich na Jeziorze Genezaret (Mt 14,22-33). Dlaczego pozwala im się samotnie zmagać z falami i zgadza się na karkołomny spacer Piotra po wodzie? Bóg przychodzący w lekkim powiewie i kroczący po wodzie Jezus wydają się przekreśla nasze marzenia o Bogu mocnym, który w jednym momencie ratuje nas z opresji i ręki wrogów.
1. Pan przychodzi w „lekkim powiewie”
Cała historia Eliasza to pasmo spektakularnych cudów przeplatanych sytuacjami, w których prorok nie jest pewien swojego jutra. Eliasz, to przecież ten, którego słowo sprowadza z nieba ogień (1 Krl 18,38). Przypomnijmy sobie pokrótce to, co dzieje się w rozdziale poprzedzającym czytany dziś fragment. Ogień spadający z nieba to końcowy akt wielkiej próby sił, która rozgrywa się pomiędzy Bogiem Izraela i pogańskim bożkiem Baalem. Eliasz, jedyny pozostały przy życiu prorok Boży, staje naprzeciw czterystu pięćdziesięciu sług kananejskiego bóstwa deszczu i urodzaju, Baala (1 Krl 18,22). Na górze Karmel, w obecności zgromadzonych Izraelitów ma się ostatecznie rozwiązać kwestia, kto jest prawdziwym bogiem Izraela (1 Krl 18,21-24). Przygotowany zostaje ołtarz i całopalenie. Bóg, który odpowie na modlitwy swoich sług zsyłając z nieba ogień, jest tym, któremu wszyscy oddadzą pokłon. Pomimo tańców a nawet krwi przelewanej przez swoich kapłanów Baal nie odpowiedział (1 Krl 18,26-29). Na słowa modlitwy Eliasza natomiast z nieba zstąpił ogień, który pochłonął ofiarę, ołtarz i otaczającą go wodę (1 Krl 18,30-38).
Ta demonstracja mocy Boga i jego proroka kończy się wyznaniem wiary Izraela i rzezią kapłanów Baala, którzy zostali wydani pod miecz (1 Krl 18,39-40). Jeśli szukać w historii Eliasza momentu, w którym najwyraźniej objawia się potęga Boża, to niewątpliwie jest nim próba sił na górze Karmel. Zaraz potem jednak sytuacja zmienia się dramatycznie. Tak jak Eliasz rzucił wyzwanie pogańskiemu bożkowi, tak pogańska królowa Izebel rzuca wyzwanie Bogu Izraela i jego prorokowi. „Chociaż ty jesteś Eliasz, to jednak ja jestem Izebel! Niech to sprawią bogowie i tamto dorzucą, jeśli nie postąpię jutro z twoim życiem, jak się stało z życiem każdego z nich (t. j. proroków Baala) (1 Krl 19,2). Groźba jest poważna, bo pochodzi od bardzo wpływowej osoby, ale czyż Eliasz nie powinien był roześmiać się jej w twarz? Niedawno przecież otrzymał wyraźny znak Bożej obecności. Na własne oczy oglądał spadający z nieba ogień i zagładę sług obcego bożka. Czy Bóg, który obronił go przed armią fałszywych proroków, nie obroni go także przed ich królową? Eliaszowi jednak daleko do takiego zaufania. Wpada w przerażenie i zaczyna uciekać (1 Krl 19,3). Ukrywa się na pustyni w okolicach Beer-Szeby, i prosi, aby Pan skończył jego mękę i odebrał mu życie (1 Krl 19,4). Eliasz jest bliski depresji. Gdzie podział się ten prorok, który jeszcze kilka dni temu gotów był zmagać się sam jeden z pogańskim światem? Gdzie jest jego zsyłający z nieba ogień Bóg?
Na razie posyła tylko swojego anioła, aby przygotował Eliasza do długiej drogi (1 Krl 19,5-8). Po czterdziestu dniach wędrówki Eliasz dociera do Bożej góry Horeb. Tu ma nastąpić długo oczekiwany moment spotkania pomiędzy Bogiem i Jego prorokiem. Spotkanie powinno wytłumaczyć niespodziewaną odmianę losu Eliasza. Dlaczego Pan najpierw dał mu zakosztować smaku zwycięstwa i swojej mocy, aby potem wydać go w ręce Izebel? Dlaczego Eliasz stchórzył, nie zaufawszy Bożej pomocy? Zauważmy, że natchniony autor Księgi Królewskiej opowiadający historię proroka wcale nie potępia go za jego strach i ucieczkę. Wydaje mu się to całkowicie naturalne. Jak inaczej zareagować na wyrok śmierci wydany przez potężną pogańską królową? Równie naturalnym wydaje się fakt, że Bóg dopuszcza, aby taka próba przyszła na jego proroka. Dzięki niej Eliasz doświadcza nie tylko swojej ludzkiej słabości i załamania. Ona ostatecznie także doprowadza do jego spotkania twarzą w twarz z Panem.
Co chciał Eliaszowi powiedzieć Bóg, którego nie było w potężnej wichurze, ani w trzęsieniu ziemi, ani nawet w ogniu (1 Krl 19,11-12)? W Starym Testamencie wszystkie te znaki towarzyszą objawiającemu się Panu (cf. Rdz 15,17; Wj 24,17; Pwt 4,36; 5,25; 9,3; Sdz 5,4; 2 Sam 22,8; Ps 18,8; 60,4; 68,8; 77,19; 97,3; Iz 24,18; 29,6; 31,9; Jer 10,10; Joel 2,10). Prorok czułby się znacznie lepiej, gdyby przekonał się, że jego Bóg jest jak huragan; że może wstrząsnąć posadami ziemi; że jest jak ogień, który pochłonie Izebel. A tymczasem do Eliasza Pan przychodzi w lekkim powiewie (1 Krl 19,12). Co to znaczy? W Ps 107,29 czytamy, że Bóg potrafi zamienić gwałtowną burzę w łagodny powiew wiatru. Być może na górze Horeb Pan próbuje dać do zrozumienia Eliaszowi, że potrafi rozproszyć burzę zbierającą się nad jego głową? Ten sam obraz „łagodnego powiewu” pojawia się u Hioba, który opowiada o tym, jak Bóg przychodzi do niego w nocnych widzeniach, mówiąc szeptem (4,16). Bóg mocny który przychodzi w łagodnym powiewie wiatru, który mówi szeptem. Czyż to nie paradoks i sprzeczność? Czego mamy się z tego objawienia nauczyć? Żeby dopowiedzieć na to pytanie przejdźmy do innej sceny, która rozegrała się kilka wieków później na wodach Jeziora Genezaret.
2. Pan przychodzi krocząc po wodzie
Podobnie jak w przypadku opowiadania o Eliaszu, historia spotkania uczniów z Jezusem na Jeziorze Genezaret poprzedzona jest spektakularnym cudem. Pan nakarmił ponad pięciotysięczny tłum rozmnożywszy pięć chlebów i dwie ryby (Mt 14,15-21). Zaraz potem nakazał apostołom, aby przeprawili się na drugi brzeg. Sam tymczasem udał się na górę, aby pomodlić się na osobności (Mt 14,22-23). Ewangelista Mateusz przekazuje, że łódź z uczniami była pośrodku jeziora, zmagając się z falami i przeciwnym wiatrem (Mt 14,24). Jezus tymczasem modlił się na górze. Dopiero w środku nocy zdecydował się dołączyć do swoich i zrobił to w dość oryginalny sposób. Mógł pojawić się już na brzegu i tam czekać na nich po męczącej przeprawie przez jezioro. Wówczas jednak zostawiłby ich na pastwę żywiołu, który w tym miejscu potrafi być bardzo groźny. Dość powiedzieć, że Jezioro Genezaret ze względu na swoje rozmiary nazywane jest także morzem (Jam Kinneret). Otaczają je góry i wzniesienia, które sprawiają, że rozgrzewające się powietrze spada tu z ogromną prędkością w dół wywołując burze, gwałtowne wiatry i fale sięgające kilku metrów. Jezus nie chce pozostawić swych uczniów na pastwę burzy, która rozpętała się nocą nad jeziorem, i dołącza do nich… krocząc po wodzie (Mt 14,25). Niestety przy szalejącym wietrze i falach oraz przy strachu, jaki niewątpliwie musiał zagościć w ich sercach, apostołom trudno rozpoznać w zbliżającej się postaci ich Mistrza. Biorą go za ducha i wpadają w przerażenie (Mt 14,26). Do walki z żywiołami natury dołącza fenomen ponadnaturalny – zjawa – która tym bardziej potęguje ich strach. Podobnie jak w przypadku Eliasza, znika gdzieś zaufanie w obecność i pomoc Bożą, w bliskość Jezusa, którego cuda oglądali poprzedniego dnia.
Zastanawiającym jest także fakt, że Jezus zamiast uciszyć burzę, pozwala im przez długi czas zmagać się z nią. Przychodzi dopiero o czwartej straży nocnej, t. j. około trzeciej w nocy (czwarta straż nocna wprowadzona przez Rzymian rozciągała się od trzeciej w nocy do szóstej nad ranem). Nie ucisza burzy, lecz pojawia się pośrodku rozkołysanego silnym wiatrem jeziora. Przychodzi po cichu, w nocy. Na nic zdają się jego okrzyki „Odwagi!” i zapewnienia „To ja jestem” (Mt 14,27). Między apostołami panuje strach i konsternacja. Jakby tego było mało, Jezus nie zbliża się do łodzi, aby natychmiast rozwiać ich wątpliwości, lecz zatrzymuje się w pewnej odległości jakby obserwując. Można to wywnioskować z prośby Piotra: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!” (Mt 14,28). Jezus zgadza się na tę próbę, która ma uczniów przekonać, że nie mają do czynienia ze zjawą. Piotr przekona się jednak szybko, że karkołomny wyczyn, na który się zdecydował, jest bardziej próbą dla niego niż dla Mistrza. Kiedy, ufając słowu Jezusa, staje przed Nim, uświadamia sobie nagle, że jego położenie jest nieprawdopodobne, wręcz absurdalne. Nic się nie zmieniło. Wokół niego szaleje burza, a on kroczy po falach, podczas gdy, według wszelkiej logiki, powinien tonąć! I zaczyna tonąć (Mt 14,30). Na szczęście wie kogo wezwać na pomoc. Ratuje go wyciągnięta ręka Jezusa (Mt 14,31). A uczniowie otrzymują dowód, na który czekali – to On, Pan. Jezus ostatecznie ucisza burzę (Mt 14,32), oni zaś wyznają coś, co tej pory jeszcze nie przeszło im przez gardło – „Prawdziwie jesteś Synem Bożym” (Mt 14,33). Czas wyciągnąć wnioski z dwóch opowiadań.
Aplikacja
Tak w historii Eliasza jak i w historii uczniów z Jeziora Genezaret Bóg przychodzi na sposób, którego nikt się nie spodziewał. Prorok nie znajduje go w żywiołach pełnych mocy lecz w cichym powiewie wiatru, w cichym głosie, który mówi do jego serca. Nie jest łatwo rozpoznać obecność Bożą w tak małych znakach. Podobnie Apostołowie, zanim zobaczą Jezusa uciszającego burzę na jeziorze, widzą go zbliżającego się cicho do ich łodzi, z daleka, podobnego do zjawy. Dlaczego w obu tych historiach Bóg nie objawia się swoim sługom jasno, tak aby ich przekonać? Dlaczego pozwala Eliaszowi zaznać strachu i ucieczki; dlaczego skazuje apostołów na zmaganie się z żywiołem? Czy tak wygląda Bóg mocny, który ma być dla nas mocą i tarczą? Dlaczego czeka, kiedy powinien działać? Po co mu ten moment zawieszenia?
Ten właśnie moment nadaje naszemu bardzo realistyczny rys. Sprawia, że nie kwalifikuje się do on do świata bajek, w którym wszystko rozwiązuje się magicznie, za jednym pociągnięciem różdżki. Świat ludzki pełen jest cierpienia, niesprawiedliwości, niespodziewanych zdarzeń i sił, które są w stanie zgnieść kruche ludzkie życie. Uczyniliśmy go takim przez nasz grzech i niefrasobliwość. W tym świecie nasz Bóg chce być i jest obecny blisko nas. Szuka popadającego w zwątpienie Eliasza i proponuje mu spotkanie. Szuka zagubionych na środku jeziora uczniów i mówi im: „Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!”. To „Ja jestem” ma bardzo szczególny sens. Znaczy: jestem blisko ciebie w czasie trudów i twojej życiowej próby. Ten czas nas nie ominie. Byłoby niedorzecznością oczekiwać tego od Boga. To tak jakby prosić go o to, żeby zabrał nas z tego świata. Póki trwa nasze ludzkie życie, trwać będzie walka fałszu z prawdą, walka Izebel z Eliaszem. Póki żyjemy, będziemy musieli pokonywać spiętrzone wody problemów. Bóg cicho, bez pompy staje wówczas przy nas i mówi do naszego serca. Nie zniechęca się naszym brakiem zaufania i małą wiarą. Bierze je poważnie pod uwagę. Wie, że najtrudniej przekonać do siebie pełne strachu ludzkie serce. Choć przychodzi do nas tak niepozornie, jest przecież Bogiem mocnym, zdolnym ocalić nas od zwątpienia, dodać siły i uciszyć nasze życiowe burze. Tak. Dla tych, którzy Mu zaufają Pan jest jednak Opoką, Bogiem mocnym, wyczekiwanym Zbawicielem. Pamiętajmy o tym czasie próby.