Dobre Słowo 7.10.2013 r. – Wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Różańcowej
Jon 1,1-2.11; Ps: Jon 2,3-5.8; J 13,34; Łk 10,25-37
Nie tyle mówić o miłosierdziu, ile je okazywać
Boże Ojcze, Ty nie tylko chcesz do nas mówić przez swojego Syna, ale pragniesz, abyśmy w mocy Ducha Świętego doświadczali, jak jesteś obecny, jak słowo staje się Ciałem, jak staje się konkretnym doświadczeniem.
Błagam Cię, uchroń nas przed teoretyzowaniem, przed śliskim rozważaniem tego słowa. Spraw, aby dotknęło nas do głębi i stało się Ciałem – wydało owoc.
Bóg pragnie okazać miłosierdzie. Miara się przebrała, bo mieszkańcy Niniwy w swojej nieprawości aż tak wzrośli, że dotarło to przed oblicze Boga. Bóg chce okazać miłosierdzie. Pierwszym krokiem jest upomnienie. Biedny jest ten, kogo nie ma kto upomnieć, nie ma kto zwrócić mu uwagi. Niniwa staje w biedzie, której nie dostrzega w swej pysze i nieprawości. Bóg chce okazać miłosierdzie i posyła do Niniwy człowieka o imieniu Jonasz, który ma po prostu wstać, iść do wielkiego miasta Niniwy i upomnieć ją.
To pragnienie Boga, jakim jest okazanie miłosierdzia, staje w sprzeczności z pragnieniem, jakie ma Jonasz. Jonasz robi dokładnie odwrotnie. Wstaje, aby uciekać przed Panem. Co stoi za postawą Jonasza? Czemu akurat staje okoniem wobec tego polecenia, które przecież niesie w sobie moc mogącą także przysłużyć się Jonaszowi? Niewykluczone, a nawet wielce prawdopodobne jest to, że Jonasz sam nie widzi, jak bardzo uzależniony jest od miłosierdzia, od upomnień, pouczeń, od słowa samego Boga. Jak bardzo uzależnione jest jego życie od posłuszeństwa temu słowu. On tego nie widzi. Dlaczego? Bo coś stoi na przeszkodzie, żeby dostrzegł, jak bardzo tego miłosierdzia potrzebuje.
Jego ucieczka staje się miejscem, w którym Bóg nie tyle obraża się na Jonasza, chce go zgładzić, ile organizuje, utrudni mu życie tak, żeby mógł odkryć, że sam znajduje się, jak mówi psalmista, w głębokościach otchłani. Żeby mógł sam doświadczyć, jak gaśnie w nim życie, jak jest we wnętrznościach wielkiej ryby, jak nie wystarczy już ogromna burza w jego życiu, która grozi całej jego egzystencji.
Po co to całe doświadczenie? Po co mu Bóg aż tak „organizuje” życie? Po to, żeby mógł sam odkryć, że on nie okazuje sobie miłosierdzia. Nie widzi, jak źle siebie traktuje, kiedy nie jest posłuszny słowu, kiedy nie przyjmuje miłosierdzia. On sam sobie nie jest w stanie okazać miłosierdzia. Stąd „organizacja” życia, jaką zajął się Bóg będzie do tego zmierzać, żeby doświadczywszy otchłani, tego, jak gaśnie w nim życie, wspomniał na Pana. Żeby jego modlitwa dotarła do Boga, do Jego świętego przybytku.
Na temat miłosierdzia można wiele wiedzieć. Można znać mnóstwo modlitw, koronek, litanii do miłosierdzia Bożego, ale nie tylko o słowo chodzi. Uczony w Piśmie z dzisiejszej Ewangelii też najwyraźniej ma problem z praktyczną stroną miłosierdzia. Teoretycznie się zna. Wystawia Jezusa na próbę, pytając Go o życie wieczne. Ale jak można żyć bez miłosierdzia? Nie da się żyć na wieki bez okazywania miłosierdzia. Przykazania, przepisy, to wszystko dobrze. Jezus odpowiada: To czyń, a będziesz żył, ale abyś mógł żyć, wejdź w to całym swoim sercem, umysłem, całą swoją wolą, okaż miłosierdzie. Komu ma okazać miłosierdzie? Najwyraźniej w świecie to miłosierdzie ma okazać przede wszystkim sobie. Ale okazać je tak, żeby ono było konkretnym objawieniem pragnień Boga.
Okazać miłosierdzie, które jest pragnieniem Boga, to nie znaczy skupić się na sobie. Kapłan, lewita przechodzą tamtą drogą. Teoretycznie wszystko jest w porządku. Oni są nawet teoretycznie usprawiedliwieni, ale dość skupieni na sobie w interpretacji miłosierdzia. Wiele scen ewangelicznych to pokaże, jak faryzeusze mają rację, interpretując Prawo tak, jak interpretują, ale nie mają człowieka, nie mają miłosierdzia. Stąd na sam koniec przypowieści o Samarytaninie pada pytanie Jezusa: „Któryż z tych trzech okazał się według twego zdania bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?” On odpowiedział: „Ten, który mu okazał miłosierdzie”. Jezus mu rzekł: „Idź i ty czyń podobnie”. Nie tyle módl się, mów, ale czyń podobnie.
Pobity człowiek, który podjął ryzyko – może to było szaleństwo, a może najzwyczajniej w świecie głupota – schodząc z Jerozolimy do Jerycha, miejsca naznaczonego działalnością zbójców, doświadcza takiej niemocy, że potrzebuje czyjegoś wsparcia. Potrzebuje, żeby mu ktoś okazał miłosierdzie.
Zbójcy, grzechy, zniechęcenia, to wszystko, co nas bije i rani, z jednej strony jest nie do wytrzymania, bo gaśnie w nas życie, ale z drugiej może stać się okazją do odkrycia, że Bóg nam to „zorganizował”, żebyśmy bardziej przylgnęli do Niego, żebyśmy okazali sobie miłosierdzie i mądrze okazywali je innym.
Często nie okazujemy miłosierdzia, tylko o nim dużo mówimy, modlimy się, bo sami z głębokości otchłani, gasnącego życia nie wołamy, nie przychodzimy po nie do Boga. Dlatego trudniej jest nam okazać mądrze miłosierdzie innym. Często potrafimy je okazywać tylko i wyłącznie na zasadzie pewnych korzyści, żeby ktoś powiedział: Jaki ty jesteś dobry. Ty to masz serce. A naszym wyznaniem jest: Nie mam serca. Nie mam serca dla siebie – nie będę go miał dla innych.
Boże, spraw, aby nasze kamienne serca stały się sercami z ciała. Zorganizuj nam tak życie, abyśmy mogli zacząć interpretować te działania zbójców, te głębokości otchłani, to wnętrze wielkiej ryby, jako miejsce, w którym chcesz nam okazać miłosierdzie, chcesz nas przytulić do siebie.
Ksiądz Leszek Starczewski