ks. Leszek Starczewski
Co dopiero skonała
Jeden z księży mówił, że z grona swoich znajomych jakoś mocniej podziwia jedną parę rodziców, którzy straciwszy dziecko, nadal ufają Bogu. Podziwia ich wiarę i pyta, skąd ta wiara przychodzi. To rzeczywiście jest zastanawiające. Boże, jak dobrze, że nas coś w wierze zastanawia, a nie – odsłuchamy, odbębnimy w modlitwach litanijnych i jakichkolwiek innych, odstoimy na Mszy i tyle. Dobrze, że coś nas w wierze zastanawia.
ks. Leszek Starczewski
Co dopiero skonała
Duchu Święty, tylko Ty jeden wiesz, jak trafić do mojego serca, kiedy przepowiadam, żebym sobie nie snuł jakichś teoryjek na temat Twojego słowa, ale w pełni, na tyle, na ile jestem w stanie, zaangażował się w jego głoszenie. Ty wiesz, jak dotrzeć do osób, które zdecydowały się podjąć to rozważanie, i to jest działanie Twojej łaski, na którą odpowiedziały. Proszę Cię, żebyś do nas trafił.
Jeden z księży mówił, że z grona swoich znajomych jakoś mocniej podziwia jedną parę rodziców, którzy straciwszy dziecko, nadal ufają Bogu. Podziwia ich wiarę i pyta, skąd ta wiara przychodzi. To rzeczywiście jest zastanawiające. Boże, jak dobrze, że nas coś w wierze zastanawia, a nie – odsłuchamy, odbębnimy w modlitwach litanijnych i jakichkolwiek innych, odstoimy na Mszy i tyle. Dobrze, że coś nas w wierze zastanawia.
Zastanawiające jest też to, że pewien zwierzchnik synagogi przyszedł do Jezusa, oddając Mu pokłon prosił: Panie, moja córka dopiero co skonała, lecz przyjdź, i włóż na nią rękę, a żyć będzie. Co musi być w tym człowieku, zwierzchniku synagogi, czyli należącym właściwie z urzędu do grupy osób, które Jezusa biorą na dystans? Gada coś, powołuje się na coś. Już niejeden się powoływał na Boga. Mocne i zastanawiające – co w tym człowieku jest? Jeżeli w tym człowieku jest, to na pewno jest w każdym człowieku, we mnie i w tobie. Jest to do odkrycia, do rozpoznania, dzięki działaniu Ducha Świętego. Tego samego Ducha Świętego, którego może w jakichś chwilach wołałeś tyle razy i nie przyszedł z efektem, na który liczyłeś, ale który na pewno był i jest Bogiem doprowadzającym do pełni prawdy.
Można by było zapytać w kontekście tego zdarzenia z życia Jaira, zwierzchnika synagogi: Czy my w sytuacjach ekstremalnych, kiedy skonało coś w naszym domu, w relacjach do bliskich, do siebie samych, do naszych marzeń, do naszej religii, w świeżości w podejściu do wspólnoty, do słowa – czy my w tych sytuacjach przychodzimy do Jezusa, padamy na kolana, oddając Mu pokłon, mówiąc: Panie, skonało to, co mnie ożywiało do tej pory, lecz przyjdź, włóż na to rękę, a żyć będzie. Można by było tak zapytać. A może trzeba zapytać z innej strony: Czemu ja w takich sytuacjach nie idę do Boga, tylko zaliczam wszystkie smutki, zniechęcenia, wszystkich ludzi po kolei, żeby wylać swoją gorycz, żałość, a nie padnę na twarz i nie oddam pokłonu Bogu, Jego prosząc: Panie, przyjdź i połóż rękę na miejscu, które jest martwe, które śmierdzi, które cuchnie, jak Łazarz w grobie. Może warto o to zapytać.
Jezus wstał i wraz z uczniami poszedł za Nim. Po drodze pojawiła się jakaś kobieta. Dwanaście lat cierpiała na krwotok, z tyłu podeszła, dotknęła się frędzli płaszcza Jezusa. Bo sobie mówiła: „Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa”.
Co ja w ogóle mówię, kiedy czytam Boże słowo, słucham rozważań? Czego ja oczekuję? Frędzla płaszcza chcę się dotknąć? Kropki z fragmentu Ewangelii, czytania, psalmu, aklamacji przed Ewangelią? Żeby chociaż kropka do mnie dotarła...
Jezus obrócił się i rzekł: Ufaj córko, twoja wiara cię ocaliła. Ufaj. Niech się wali, niech druzgocze, niech cię paraliżuje, niech cię zniechęca, niech cię poniewiera, niech cię osamotni, ale ufaj. I od tej chwili kobieta była zdrowa.
Jezus idzie do domu zwierzchnika, widzi fletnistów oraz tłum zgiełkliwy tych, którzy ustalili, że z tego nic nie będzie, że to jest rzeczywiście martwe. Łapiduchy – tak się mówi często o niosących trumnę zmarłego na cmentarz. Jest mnóstwo takich łapiduchów, fletnistów, tłumów zgiełkliwych, którzy jak sfora psów tylko czekają na to, żeby dać im pozwolenie, żeby mogli nas kąsać, gryźć, szczekać, zaszczekać w nas godność dziecka Bożego, które ma w Duchu Świętym wołać do Ojca: Tatusiu!
Jezus zobaczył tych łapiduchów i rzekł: Usuńcie się, bo dziewczynka nie umarła, tylko śpi. To, co wam wydaje się śmiercią, to, co wam wydaje się zmierzać do przepaści, ruiny, co wam wydaje się zgonem, jest miejscem, w którym Bóg chce zatryumfować.
Oni wyśmiewali Go. Boże, ile razy ja Cię wyśmiewałem... Oczywiście nie wprost, bo gdzie to katolik wyśmiewa Boga. On oczywiście Boga nie wyśmiewa, ale w praktyce to są kpiny, lekceważenie Boga.
Gdzie Bóg znajduje miejsce w moim dniu, w moim życiu? Najgorsze, czy najlepsze z czasu, jaki posiadam? Mało tego, na tym można się szybko zatrzymać i jeszcze oskarżyć. Bóg nie jest Bogiem, który liczy na to, że ja się będę katował i w nieskończoność rozpamiętywał, jaki to beznadziejny jestem, zmarnowałem to, czy tamto. Albo druga skrajność: Zdarza się każdemu ludzka słabość. Nie tak, jak Dawid, który przez siedem dni pokutował po tym, jak zgrzeszył z Batszebą i jak zagrożone było życie dziecka. Po siedmiu dniach wstał i zaczął jeść. Słudzy popatrzyli na niego: Co ty w ogóle robisz? – A co mam zrobić? Przecież mu życia nie wrócę, ja mogę do niego dojść. Bóg zdecydował. Ja miałem nadzieję, że będzie inaczej. Ale niech tak będzie, jak chce Bóg.
Usuńcie się, bo dziewczynka nie umarła, tylko śpi. Wyśmiewali go. Ile razy ja mego Boga wyśmiewam? Również i przez to, że gardzę sobą. Gardzę tym, że mogę się pozbierać, mogę się podnieść, że skończył się czas żałoby, że dopóki pan młody jest, nie mam pościć.
Usunięto tłum, wszedł i ujął ją za rękę, a dziewczynka wstała. Tak robi Jezus. Tak działa Jezus. W tych oczekiwaniach, jakie mam względem Pana Boga, wręcz żądam, ubierając to w pobożne formuły, by spełnił to, czego oczekuję w tej chwili: dał mi zdrowie, pokazał się jakoś spektakularnie. Tylekroć wystawiam się do wiatru mojej głupoty, naiwności. Owszem, jest we mnie w takich sytuacjach wiele szlachetnych uczuć, które chciałyby zsynchronizować się, dopasować się do woli Bożej, ale tak naprawdę nie mam na tyle siły, żeby to uczynić, chciałbym przeforsować swoją wolę.
Odbiorco Dobrego Słowa, Jezus chce ująć cię za rękę i spełnić wolę Ojca, bo to jest Jego pokarmem. To jest także twoim pokarmem. Jeżeli wolę Ojca utożsamiasz tylko z nieszczęściami, to błagaj Boga, oddaj Mu pokłon, żeby cię oczyścił z tego błędnego wyobrażenia. Bóg nie przygotował dla ciebie nieszczęść, tylko wieczne szczęście, nawet jak trupio wygląda twoja relacja z Nim. Może trzeba, żeby cię wyprowadził, jak niewierną oblubienicę, na pustynię i mówił ci do serca? Może jakaś pustynia teraz w twoim życiu powinna się pojawić? Taki ma Bóg sposób na niewiernych, tych, którzy łamią wiarę idąc za marnością, za głupotą, za oskarżaniem siebie. Chce przynęcić niewierną oblubienicę. Mówi przez proroka Ozeasza: Na pustynię ją wyprowadzić, mówić do jej serca, nie do jej uszu, ale do jej serca. Będzie mi tam uległa, jak za dni swej młodości, gdy wychodziła z egipskiego kraju.
Ten Bóg jawi się jako odrzucony chłopiec, czy jako dziewczyna odrzucona przez drugą stronę, osobę, w której była zakochana. Pragnie spotkać się z nią sercem, chce mówić do jej serca. Marzenie Boga: stanie się w owym dniu, że nazwie Mnie: «Mąż mój», a już nie powie: «Mój Baal». I poślubię cię sobie znowu na wieki, poślubię przez sprawiedliwość i prawo, przez miłość i miłosierdzie. Poślubię cię sobie przez wierność, a poznasz Pana. Brzmi tu gorące pragnienie przejścia z egoizmu do miłości, z oskarżania do usprawiedliwiania, z grzechu do łaski. Takie pragnienie ma Bóg. Tak pragnie. Żebrze o to, żeby poświęcić Mu czas sercem, nie oskarżając siebie, tylko dając siebie Sercu Boga.
Nawet, gdy moje serce wydaje się być trupie, gdy pusto bije jakiś chory rytm, Bóg je uleczy. Ma taką moc.
Ksiądz Leszek Starczewski