Dobre Słowo 31.0.2012 r.
Prawda... o sobie samym
W dzisiejszej Ewangelii słyszymy Jezusa, który sam wyjaśnia uczniom przypowieść o chwaście: Tym, który sieje dobre nasienie, jest Syn Człowieczy. Rolą jest świat, dobrym nasieniem są synowie królestwa, chwastem zaś synowie Złego. Nieprzyjacielem, który posiał chwast, jest diabeł; żniwem jest koniec świata, a żeńcami są aniołowie. Jak więc zbiera się chwast i spala ogniem, tak będzie przy końcu świata. Sprawiedliwi zaś jaśnieć będą jak słońce w królestwie Ojca swego.
Czy w tej krótkiej przypowieści – tak jasno wytłumaczonej przez Jezusa – jest coś, co nas porusza? Czy jest coś, co dotyka waszego serca, co sprawia, że zastanawiacie się, jak takie słowa mogły spać z ust Jezusa? – Bo ja znajduję tutaj słowo dla mnie bardzo ostre. Jak można nazwać kogoś po prostu chwastem czy synem Złego? Do jakiego stopnia serce ludzkie musi się przepotworzyć czy zbuntować przeciwko Bogu i przeciwko Jezusowi, że stanie się czystym chwastem, samym zachwaszczonym polem – przeciwnikiem Boga, dzieckiem diabła?...
Oczywiście Jezus tę przypowieść wypowiada w kontekście, w którym dokonuje się podział na Jego uczniów i na tych, którzy Go odrzucą. Mamy tutaj do czynienia z realnym dramatem ludzi odrzucających Jezusa, opowiadających się po stronie złego i skazujących się także na to, że w czasie sądu, w dniu ostatecznym, zostaną spaleni w nieugaszonym ogniu, który zapłonie przeciwko wszystkim dokonującym grzechu i zgorszenia.
Ale słowo to aplikujemy dzisiaj do samych siebie, słowo zwraca się także do nas – idących już za Panem. W pierwszym odruchu zinterpretowałem to słowo bardzo optymistycznie. Być może ludzie świadomie odrzucający Jezusa narażają się na straszliwy gniew. Ale my, którzy przyjęliśmy Go i staramy się za Nim iść szczerze – nie znaczy, że zawsze się nam to udaje – jesteśmy bezpieczni. Prawdę mówiąc, już jedną nogą widziałem się – interpretując i czytając tę Ewangelię – w niebie.
To wcale nie była do końca zła interpretacja. Przypomniały mi się słowa św. Pawła, że nic nie jest nas w stanie odłączyć od miłości Chrystusowej. Ci, którzy szczerze poszli za Nim i słuchają Jego słowa, mogą być pewni tego, że będą zaliczeni do synów sprawiedliwości, którzy będą jaśnieć jak słońce w królestwie Ojca.
Ta superoptymistyczna interpretacja później jednak zrównoważyła się z pewnym znakiem zapytania. Bo skąd rodzi się ten optymizm? Skąd rodzi się mój obraz sprawiedliwego? Na jakiej podstawie mogę powiedzieć, że ja jestem już jedną nogą w królestwie? Na jakiej podstawie mogę powiedzieć sobie, że jestem dobrym uczniem Jezusa i sprawiedliwym, który będzie jaśniał jak słońce? – Jeśli mówię to od samego siebie, to rodzą się wątpliwości. Jeśli mówię to od samego siebie, to przecież mogę opierać się na fałszywym obrazie mojego życia. Psychologowie mówią o tak zwanym ja idealnym, które czasami sobie tworzymy – jest to coś, do czego chcemy dorastać, co jest naszym wzorem. Często to ja idealne zajmuje miejsce ja realnego i wzór, do którego dążymy wydaje się nam naszym obecnym życiem. Myślimy, że już go osiągnęliśmy i oszukujemy samych siebie.
Pierwszy lepszy przykład z Biblii to kapłan zmierzający z Jerycha do Jerozolimy na swoje święte czynności kapłańskie i mijający w drodze pobitego człowieka leżącego przy drodze. W poczuciu własnej świętości, które zabraniało mu dotykać tego leżącego, kapłan przechodzi obok kogoś, komu powinien udzielić pomocy. W ten sposób naraża się na potępienie. A przecież na pewno myślał o sobie: Jestem święty.
Podobna historia przydarzyła się w Koryncie św. Pawłowi. Korynt to wspólnota, która dała Pawłowi doświadczyć ogromnych problemów, ale także wiele radości. Tworzyli ją charyzmatycy święcie przekonani – przynajmniej część z nich – że już dziś, teraz, osiągnęli prawdziwe życie w Zmartwychwstałym Jezusie. Nie liczyło się ani to, co robili na zewnątrz, ani postępowanie amoralne, którego się dopuszczali, sprzeczki przed sądami pogańskimi czy spożywaniem mięsa składanego w ofiarach bożkom w świątyniach pogańskich. Wszystko to nie miało znaczenia, bo część Koryntian święcie wierzyła, że w Zmartwychwstałym prowadzą już zupełnie nowe życie, którego nic nie jest im w stanie wyrwać. W tej sytuacji Paweł musiał apelować do ich sumień, przypominając im, że także Izraelitom wydawało się, że trwają w przymierzu z Bogiem, że mają w sobie złożone wszystkie Boże tajemnice i obietnice, i że nic nie jest ich w stanie wyrwać z ręki Boga. A jednak tylu z nich poległo na pustyni… Bo w tym klasycznym sloganie korynckim, który można by przełożyć na nasz język: Z Panem jestem na bieżąco czy: W relacji z Panem wszystko u mnie w porządku, zabrakło uzupełnienia o realny ogląd rzeczywistości w lustrze słowa Bożego i w lustrze braci.
W nas także czasami jest pokusa, aby uciekać w tę rzeczywistość idealną, żeby myśleć o sobie inaczej, trochę lepiej niż jest w rzeczywistości. Pięknie obrazuje to film Shutter Island (Wyspa tajemnic), godny polecenia ze względu na genialną kreację Leonarda Di Caprio, ale także ze względu na to, jak niezwykle obrazuje ludzki mechanizm wypierania z siebie tego, co złe, i tworzenia wirtualnego świata, w którym funkcjonujemy jako lepsi ludzie. Shutter Island to wyspa, na której osadzono więźniów oskarżonych o bardzo ciężkie zbrodnie. Jest to równocześnie szpital psychiatryczny, bo ci więźniowie, którzy często dokonywali brutalnych morderstw, wyparli z siebie świadomość zbrodni, zamknęli się we własnym wirtualnym świecie psychicznie chorych ludzi, w którym funkcjonują jako zupełnie inne postacie. Nikt z nich nie jest mordercą, wszyscy są dobrzy.
Ostatnia scena i ostatnia fraza z tego filmu jest wstrząsająca. Obrazuje cały dramat ludzi zamkniętych na wyspie. Tę ostatnią frazę wygłasza Leonardo Di Caprio: Lepiej jest umrzeć jako dobry człowiek, niż spędzić całe życie w przeświadczeniu, że jest się draniem.
Właśnie dlatego uciekamy od prawdy o nas, bo jest często trudna do zniesienia. Bóg nie chce, abyśmy tę prawdę nieśli sami. Nie chce, żebyśmy dźwigali naszą słabość i mierzyli się z nią sami. To także jest nierealistyczny ogląd naszego ja. Nie jesteśmy tylko draniami, nie jesteśmy tylko chwastem.
Bóg dla urealnienia nas, daje nam dwa potężne narzędzia, dzięki którym możemy zweryfikować, czy jesteśmy synami sprawiedliwości czy ciemności, aby sąd nie wychodził tylko od nas, od naszego ludzkiego serca. Te dwa potężne narzędzia, otrzymane od Boga, które nas urealniają, to słowo Boże i mój brat, moja siostra, czyli wspólnota. W świetle słowa Bożego pytam się: Panie, czy należę do Ciebie? Czy jestem Twoim synem? Czy moje życie układa się po Twojej myśli? Czy w moim życiu wypełniam misję, którą mi zleciłeś? Czy w moim życiu widzę owoce Twojego słowa? Mojego brata pytam dokładnie o to samo: Czy należę do synów sprawiedliwości, czy też do synów Złego? Drogi bracie, siostro, oceniając moje życie i patrząc na to, co robię, jaki sąd wydałbyś o mnie? Chodzi o to, aby ten sąd nie wyszedł tylko z wnętrza mojego serca, które czasami potrafi oszukiwać.
Słowo i brat to dwa potężne narzędzia, które Bóg daje nam po to, abyśmy się pytali nie samych siebie, ale Jego o to, czy jestem synem sprawiedliwości, czy też skłaniam się ku pokusom złego. Czy mój brat, moja siostra, widzą we mnie syna światłości, czy też dostrzegają więcej rzeczywistości cienia albo nawet ciemności?
Pan walczy o nas właśnie przez swoje słowo, przez brata, siostrę, przez wspólnotę. Potrzebujemy jak powietrza i chleba tych dwóch narzędzi, żeby nasz ogląd własnego życia duchowego, rzeczywistości, w której jesteśmy, był realistyczny.
W tym kontekście, dla zilustrowania także rozważanego słowa, polecam piosenkę Roberta Gawlińskiego O sobie samym. Są w niej bardzo piękne słowa, w których widać równocześnie naszą niezdolność do odczytywania tego, co się w nas dzieje, a także wiarę w to, że zostały w nas złożone pewne dary, że jest w nas coś, że Bóg dał nam pewne narzędzia, dzięki którym ten lęk, niepewność o naszą przyszłość, o naszą drogę życia, możemy zgasić.
Robert Gawliński śpiewa tak: Kiedy tak patrzysz na mnie i czuję twój lęk, taki sam, jak mój przed nieznanym.. – Bardzo odnajduję się w tych słowach: kiedy patrzycie na nas, głoszących słowo, wyobraźcie sobie, że odczuwamy taki sam lęk, jak wy, przed nieznanym – nie tylko przed nieznanym w naszym życiu, ale także przed nieznanym, które mieszka w nas. Nie wiem, co będzie z nami i niewiele wiem sam o sobie samym. Naprawdę trudno przewidzieć, jak jeszcze ułoży się to nasze życie. Trudno przewidzieć, czy Bóg nie postawi nas w sytuacjach, kiedy będziemy wręcz wykrzykiwali przeciwko Niemu, kiedy nasze serce będzie się przeciw Niemu buntowało. Naprawdę niewiele wiemy o sobie samych i o tym, co jeszcze się nam przydarzy. Tym bardziej, że jak śpiewa dalej Robert Gawliński: Tylu ludzi pobłądziło, gdzieś ich drogi rozeszły się i straciły sens. Jest realne niebezpieczeństwo tego, że zgubimy gdzieś Bożą drogę, i tego, że od Niego odpadniemy ze względu na swoją słabość. Trzeba się z tym liczyć. Jest to tak zwana bojaźń Boża, w której też powinniśmy spędzać czas naszego ziemskiego życia – bojaźń będąca nie neurotycznym lękiem przed potępieniem, ale przed tym, aby nie stracić tego przeogromnego skarbu, który w nas jest. Bo: nie wiem, co będzie z nami i niewiele wiem sam o sobie samym.
To jest ta część bardzo realistyczna, opowiadająca nasze życie. Teraz część optymistyczna: Lecz proszę cię, uwierz mi, nieważne w życiu są przyszłe dni, co jeszcze nas czeka. Jeśli piękno żyje w nas, to dajmy mu siłę i pozwólmy mu trwać. Jest to potężny zastrzyk optymizmu, o którym myślę także w kontekście dzisiejszej Ewangelii. Jeśli Bóg złożył w nas czyste piękno swojego słowa – piękno będące także Jego dobrocią i owocem miłości – to dajmy mu siłę. Słowo samo ma siłę, więc w jaki sposób dać mu siłę? – Pozwólmy mu trwać w nas i pracować. Jeśli Pan dał nam to potężne lustro swojego słowa, które nie jest tylko lustrem, bo w przypadku słowa Bożego jest to także potężne narzędzie, moc przemieniająca nas od wewnątrz, to pozwólmy jej działać.
Gawliński śpiewa jeszcze: Ja wierzę, że miłość zawsze trwa, choćby zło miało najlepszy czas. Bez względu na to, co jeszcze się nam w tym życiu przydarzy, miłość Boża będzie o nas zawsze walczyła, nawet jeśli zło, wątpliwości, grzech, słabość znajdą dostęp do naszego serca – bo przecież znajdą, te chwasty będą się nam plenić pomiędzy pszenicą – to miłość zawsze trwa. Paweł nawet powie, że w czasie, kiedy rozlewa się grzech, tym mocniej rozlewa się w naszych sercach miłość i łaska Boża.
Bóg nie przestanie o nas walczyć. Ale pamiętajmy, że otrzymaliśmy potężne narzędzia, które mają nam służyć, abyśmy w prawdzie weryfikowali, na jakim etapie życia się znajdujemy – jest to Boże słowo i wspólnota: brat i siostra. Te dwa narzędzia są jak dwa potężne lustra mówiące nam prawdę o nas, abyśmy nie wydawali sądów tylko sami. W świetle słowa Bożego jesteśmy ukochanymi dziećmi Ojca, polem obsianym cudowną pszenicą, w której jednak zdarzają się chwasty. Niech te chwasty nie przeszkadzają nam cieszyć się tym, że jesteśmy polem Bożym, cudownym Bożym stworzeniem i Jego dzieckiem. Ale równocześnie zachowajmy trzeźwy ogląd rzeczywistości naszego życia. Są w nim rzeczy i rzeczywistości, które mają jeszcze niewiele wspólnego z Ewangelią. Żeby one nie zawładnęły naszym sercem, trzeba nie tylko słuchać, ale pójść za słowem, trzeba nie tylko mieć braci i siostry, ale realnie słuchać także tego, co Bóg do mnie przez nich mówi. A wówczas możemy być pewni, że jeśli poddamy się mocy słowa, jeśli pójdziemy za nim, jeśli poważnie potraktujemy Boga mówiącego przez brata, siostrę, będziemy jaśnieć jak sprawiedliwi w królestwie Boga. Amen!
Ksiądz Marcin Kowalski