Dobre Słowo 9.08.2012 r. Znam Cię... sercem

Ks. Marcin Kowalski

Znam Cię... sercem

W dzisiejszym słowie słyszymy znaną wszystkim przypowieść o pannach roztropnych i nieroztropnych, do których porównane jest królestwo niebieskie. Tekst oryginalny dosadnie określa te panny jako mądre i głupie.

Co oznacza ta dziesiątka pojawiająca się w przypowieści? To liczba rzadko używana w symbolice biblijnej. Może oznaczać pełnię tych, którzy są zaproszeni do królestwa. Może też oznaczać – i myślę, że lepiej tak ją potraktować – swego rodzaju ostrzeżenie.

W tej dziesiątce mamy pięć panien rozsądnych, czyli mądrych, i pięć panien nieroztropnych, czyli głupich. Ilości pokrywają się ze sobą. Znaczy to, że szanse, by zostać rozsądną czy nierozsądną panną albo człowiekiem są równe. I tylko od nas zależy, do której z tych grup będziemy należeć, a właściwie, którą z grup przez nasze czyny, nasze życie, wybierzemy.

Panny wybierają się na spotkanie pana młodego. To jest orszak pana młodego: towarzyszące mu dziewice. Bardzo pięknie określa się tu królestwo niebieskie – nie tylko Niebo, w którym się kiedyś znajdziemy, ale także naszą relację dziś z Jezusem. Ona podobna jest do uczty weselnej, w której towarzyszymy Oblubieńcowi. Jesteśmy blisko Niego, tak jak blisko jest orszak wychodzący Mu na spotkanie.

Pojawiające się lampy i oliwa są tutaj centralnym obrazem, który trzeba sobie dobrze rozczytać. Co oznacza lampa i co oznacza oliwa? Otóż w Starym Testamencie lampa oznacza słowo Boże: Twoje słowo jest lampą dla moich stóp i światłem na mojej ścieżce (Ps 119,105) – mówi psalmista. I w ten sposób zinterpretujmy ten obraz: słowo Boże jako lampa.

Czym jest oliwa sprawiająca, że słowo Boże w nas płonie? To może być wiara, miłość, wytrwałość, z jaką czytamy słowo, otwierające się na słowo serce. To może być czas, jaki poświęcamy Panu, i Duch Boży, którego przyzywamy, aby w naszym sercu podtrzymywał nieustannie ogień słowa.

U panien rozsądnych nie brakuje oliwy, bo zabrały ją ze sobą, zaopatrzyły się dobrze na tę drogę, czy na spotkanie z Oblubieńcem. Nierozsądne mają lampę, czyli płonące słowo, ale nie zabierają oliwy. A więc u panien głupich słowo zapala się, ale bardzo łatwo może zgasnąć. Zakochały się w Panu – zauważcie, że one wychodzą Mu na spotkanie – pobiegły za Nim, ale to zakochanie może skończyć się równie szybko, jak się zaczęło. Bo czegoś brakuje. Brakuje wytrwałości w pójściu za słowem, w słuchaniu go, także w oddawaniu mu codziennie swojego serca.

Pan młody wystawia swój orszak weselny na próbę. Jezus tak zwykle czyni. Jeszcze niedawno rozważaliśmy scenę uciszenia burzy na jeziorze, w której kazał uczniom długo na siebie czekać. Właściwie nam także każe długo na siebie czekać. Uczniowie pierwszych wieków wierzyli, że koniec świata przyjdzie bardzo szybko, jeszcze za życia pierwszego pokolenia uczniów Jezusa, tymczasem Pan nie przyszedł ani w pierwszym wieku, ani w kolejnych i nie wiadomo, kiedy przyjdzie. Mimo że Jego przyjścia powinniśmy spodziewać się zawsze, On ciągle się opóźnia. Opóźnia się celowo, ucząc nas czekania, ucząc nas miłości cierpliwej, w której idzie się za Nim. Nie tylko się zakochuje, ale uczy się przy Nim być.

Zauważcie, że w tej przypowieści wszystkie panny zasypiają. To jest bardzo ludzki odruch: nie można wciąż oczekiwać ze skupioną uwagą. Po prostu się nie da. My, ludzie, mamy naturę taką, a nie inną, w której skupiamy się na rzeczach doczesnych, na tym, co mamy, na wszystkim, co Pan Bóg nam dał: relacjach, osobach, naszej pracy, bo jesteśmy za to odpowiedzialni. Pośród różnych spraw oczekujemy na przyjście naszego Pana. Ale to nie znaczy, że nasze serce jest tak skupione i czujne, wypatrujące Jego przyjścia i wsłuchujące się w Jego kroki. I Pan to doskonale rozumie. Wszystkie panny w drodze do pana młodego, który się spóźnia, zasypiają, a pan młody nie robi im wcale wyrzutów z tego powodu. Więcej nawet, rozlega się głos, który ma je obudzić.

Głos to także piękny obraz, który można sobie zinterpretować na wiele sposobów. Pan podaruje nam kogoś, kto nas wybudzi ze snu, w który zapadamy – czy to odchodząc od wiary lub żywego spotkania z Panem, czy tracąc życie w miłości, czy też poświęcając życie dla rzeczy drugorzędnych... Pan pośle kogoś, kto wybudzi nas z tego snu, zapowiadając Jego przyjście: Tu jest Pan! Tu przychodzi Oblubieniec! Zbudź się! Zwróć uwagę na tę sytuację, na osobę, na modlitwę, na spotkanie ze słowem... Tu jest Pan! W miłosierdziu swoim nasz Pan nie strofuje nas, nie upomina za to bardzo ludzkie zasypianie, ale posyła głos, który nas z tego ludzkiego snu budzi.

Roztropne panny błyskawicznie opatrują swoje lampy. Okazuje się, że – mimo snu – są przygotowane na przyjście pana młodego. W ich sercach płonie słowo. Mają dostatecznie dużo wytrwałości i miłości, która pozwoliła temu słowu płonąć, nie zgasnąć po pierwszym okresie zakochania. Natomiast panny nieroztropne czy głupie, nie mając oliwy, próbują ją od panien mądrych pożyczyć. I wówczas okazuje się, że te mądre są nie tylko mądre, ale także egoistyczne, bo wysyłają te nieroztropne do kupców: Mogłoby i nam, i wam nie wystarczyć. Idźcie raczej do sprzedających i kupcie sobie!

Jak zinterpretować słowa panien rozsądnych, które nie dzielą z nieroztropnymi tym, co mają drogocennego? Chyba tylko i wyłącznie da się tę scenę zinterpretować w ten sposób, że w naszym życiu są rzeczy, których nie da się odstąpić drugiemu, czy nie da się otrzymać tak prosto. Są w naszym życiu rzeczy, o które trzeba walczyć, dla których trzeba coś stracić, o które należy dbać. Relacji z Panem nie da się po prostu odstąpić innemu. O relację z Panem i o naszą miłość – jak o każdą miłość – trzeba dbać przez całe życie. Karol Wojtyła bardzo pięknie pisał w swoich dramatach, że ścieżki miłości bardzo szybko zarastają i trzeba dbać o to, żebyśmy potrafili się znaleźć, kiedy się znowu spotykamy – czy to z Panem, czy z drogimi nam osobami.

Tak więc: są w życiu takie rzeczy, za które jesteśmy odpowiedzialni tylko i wyłącznie my. Jeśli nie zbudujemy relacji z Panem, jeśli nie troszczymy się o Jego słowo, jeśli nie szukamy Jego woli, jeśli nie dbamy o nasze miłości, to nikt o nie za nas się nie zatroszczy.

Idźcie raczej do sprzedających i kupcie sobie! – mówią do nieroztropnych panny roztropne. Kupcie..., bo za miłość, za dobrą relację, za słowo, które płonie w sercu, trzeba coś oddać. Nie da się tego po prostu otrzymać za darmo. Trzeba coś stracić.

Niestety, kiedy panny nieroztropne idą kupić, czy chcą stracić, wtedy odkrywają, że są biedne, że nie mają nic w swoich sercach. Kiedy próbują tę pustkę wypełnić, okazuje się, że jest już za późno. Mamy środek nocy. W środku nocy nikt nie sprzeda im oliwy. Co więcej – czas się skończył, bo oblubieniec jest już tutaj. Trzeba po prostu wchodzić. Przypuszczam, że jak poszły, tak wróciły, stając pod zamkniętymi drzwiami sali weselnej, ze zgaszonymi lampami. Z lampami, w których nic nie płonęło – ani miłość, ani wiara, ani słowo Boże.

Oblubieniec kieruje do nich słowo, które brzmi bardzo ostro, ale w tym kontekście jest jak najbardziej zrozumiałe. Kiedy one krzyczą: Panie, panie, otwórz nam!, on odpowiada: Zaprawdę, powiadam wam, nie znam was. Nie znam was w języku biblijnym oznacza także: Nie zdążyliśmy się poznać; między nami nie ma żadnej więzi miłości; nie zbudowaliśmy nic w trakcie tego długiego życia, które przecież mieliście na to, by zatroszczyć się o najważniejszą z relacji, o wszystkie wasze relacje. Nie znam was, czyli: Nie pokochaliśmy się. Nie zdążyliśmy się pokochać. Nie macie mojego obrazu wyrytego w swoich sercach. W waszych sercach nie płonie moje słowo – mówi Pan. I tak zostają przed drzwiami królestwa.

Kończąc to rozważanie słowa, bardzo serdecznie zachęcam do wysłuchania piosenki Evy Cassidy I Know You By Heart, czyli Znam cię na pamięć. W tytule pojawia się idiom angielski. Gdybyśmy chcieli przetłumaczyć go dosłownie, znaczy: Znam cię sercem.  Eva Cassidy śpiewa:

Północe zimą, żarzący się ogień,

światło na twojej twarzy pomarańczowe i złote.

Widzę twój uśmiech świecący przez ciemność,

jego linia zachowała się w mojej pamięci,

więc znam cię na pamięć

czy:

znam cię sercem.

Bardzo piękne. W prawdziwej relacji chodzi właśnie o to, żeby znać się tak dokładnie, żeby widzieć twarz ukochanej osoby przed sobą.

Cała w pomarańczowych i złotych blaskach,

uśmiech – wszystko to zachowane w moim sercu.

Znamy się sercem na pamięć.

Kwietniowe ranki, dzielenie sekretów,

spacerowaliśmy, aż ranek odszedł.

Byliśmy jak dzieci, śmialiśmy się godzinami.

Radość, którą mi dałeś, trwa i trwa, bo

znam cię na pamięć.

czy:

znam cię sercem.

Przepiękne są sceny, w których opisuje się tę relację, taką bardzo prostą: śmiech jak dzieci, rozmowy godzinami, dzielenie sekretów, bo poznałam cię sercem.

Wciąż słyszę twój głos

ciepłą, letnią nocą szepczący, jak wiatr,

mimo że odszedłeś jesienią.

Liście wirowały,

spacerowałam drogą w pomarańczach i złocie,

zobaczyłam twój słodki uśmiech,

usłyszałam twój śmiech,

ciągle jesteś obok mnie, każdego dnia,

bo znam cię sercem.

Właśnie o to chodzi także w relacji z Panem: żeby mieć przed oczyma nieustannie Jego twarz, w sercu Jego głos, żeby to słowo płonęło w nas, bo znamy Go, poznaliśmy sercem. Do tego, oczywiście, potrzeba wysiłku. Potrzeba czasu i otwartości serca, czasu na spotkanie ze słowem, ale także na przeżywanie go w naszych sytuacjach życiowych.

Tego czasu i otwartości serca i sobie, i wam, drodzy odbiorcy Dobrego Słowa, życzę, bo nagrodą za otwarte serce i czas poświęcony słowu, są najpiękniejsze słowa, jakie możemy usłyszeć od Pana, kiedy spotykamy Go i spotkamy w tej ostatniej chwili w bramach królestwa: Znam cię. Znam cię, czyli: Kochamy się. Wejdź do mojej radości. Amen.

Ksiądz Marcin Kowalski