Dobre Słowo 9.01.2011 r. – Niedziela Chrztu Pańskiego
Kogo obchodzi życie wiarą?
Znajomy ksiądz, który przez piętnaście lat pracował na Wschodzie, a teraz powrócił do Polski i jest proboszczem w jednej z parafii, powiedział mi, że w Polsce doznaje pewnego szoku. Na Wschodzie trafił do miejscowości, gdzie przez 60 lat nie widziano kapłana. Posługa księdza, jego praca wśród ludzi, przynosi tam wielką radość. Wiąże się jednak z trudem, bo parafie oddalone są od siebie o 300 kilometrów. Ponadto kapłan towarzyszy ludziom, którzy albo niewiele słyszeli o Bogu, albo utożsamiali wiarę z tradycją, więc prowadzi ich od tych początków do chrztu, wprowadzając w tajemnicę Kościoła, w świeżość obecności Boga. Natomiast po przyjeździe do Polski temu księdzu wydaje się – a mówił to z bólem, nie z wyrzutem – że ogromne ilości ludzi, przychodzących do kościoła, sprawiają wrażenie, jakby już wszystko mieli, jakby im nic nie było potrzebne z głoszenia słowa, bo nawet śpią w czasie jego przepowiadania. Jakby przyszedł moment, że czegoś jest za dużo i jest to za łatwo dostępne.
Czemu się tym dzielę? – Bo ten ksiądz trafił swym spostrzeżeniem również w moje odczucia. Po pierwsze dotknął mojego serca, bo ja, jako ksiądz, też często odnoszę wrażenie, że mam Pana Boga za blisko, bo codziennie odprawiam Mszę Świętą i głoszę słowo Boże. W pewnym momencie mogę wpaść w przyzwyczajenie i w ogóle się nie spotkać z Bogiem. Mogę Go mieć na ustach, ale nie mieć w sercu. Doznałem wtedy wewnętrznego zawstydzenia.
Mówiąc, że spostrzeżenie tego księdza jest mi bliskie, stawiam wam, drogie siostry i bracia, proste pytanie: Czy je podzielacie?
Zapytajmy samych siebie: Czy jest w nas świeżość, kiedy przychodzimy na spotkanie z Bogiem? Czy zdajemy sobie sprawę, że Bóg jest tu żywo obecny? Czy lampka, paląca się w kościele koło tabernakulum, przypomina nam o żywej obecności Boga w tajemnicy Eucharystii? Czy słowo, które już zaczęliśmy rozważać, jest żywą obecnością i mówieniem Boga? To tak, jak w studiu telewizyjnym – gdy świeci się czerwona lampka, znaczy, że jesteśmy na wizji. Teraz też widzą nas aniołowie, święci, zbawieni, Kościół pielgrzymujący. Czy zdajemy sobie sprawę, że tu jest obecny żywy Bóg, czy też mamy to gdzieś?
To jest bardzo ważne i istotne pytanie. Dlaczego? – Czy chodzi o to, żeby zrobić komuś scenę albo publicznie się biczować, mówiąc, że jako ksiądz odkrywam takie rzeczy w sobie? – Nie. Dobrze jest przeżyć taki smutek, który służy głębszej refleksji. Przeżyć wewnętrzne poruszenie serca i zapytać: Boże, mówię „Boże”, ale czy ja mówię do Ciebie? Czy czasem nie mówię do tego, co już sobie wyobraziłem?
Skąd takie refleksje w niedzielę Chrztu Pańskiego? – Bo wracamy do źródła, czyli do momentu, w którym nasi rodzice przynieśli nas do chrztu świętego. Oni pamiętali, że trzeba zadbać o ten sakrament i przekazać nam wiarę. Jesteśmy więc ochrzczeni. Mamy przynależeć do Chrystusa i być z Nim w żywej, a nie w urzędowej relacji. Nie takiej, która ogranicza się tylko do tego, żeby iść po świstek do kancelarii – urzędowy dokument, bo przyszedł moment bycia chrzestnym, bierzmowanym, świadkiem. Chodzi o żywą przynależność, czyli świadomość, że Bóg wpisuje się w moją codzienność. Nie tylko w chwile, w których czuję i rozpoznaję Jego obecność, ale i w te momenty, kiedy chciałby mojego smutku związanego z tym, że przyzwyczaiłem się do modlitw. Właściwie to można mówić jakieś tam pacierze. Usta coś mówią, a serce fruwa w przestworzach, w kuchni, w łazience, ale nie jest obecne na modlitwie.
Dzisiaj zatem, kiedy wracamy do źródła, czyli do chrztu świętego, stawiajmy sobie takie pytanie. Dlaczego? – Bo Bóg bardzo pragnie naszej bliskości serca.
Jezus, zewnętrznie do nas podobny – jak mówi modlitwa przed czytaniami – jest przez nas dziś proszony, żeby przemienił nas od wewnątrz, żebyśmy się tam z Nim spotykali. Żebyśmy nie odgrywali roli ludzi, którzy pieszczą tradycję i pilnują jej, bo sobie nie wyobrażają niedzieli bez Mszy Świętej. I dobrze. Tylko równie dobrze można w niedzielę iść gdzieś indziej. Można odstać, odsiedzieć Mszę Świętą, a już myśleć o tym, że mam dzisiaj spotkanie z kimś ciekawym, a tu jest Ktoś nudny i nic nie ma mi do powiedzenia.
Czy moja wiara jest na tyle otwarta na żywą obecność Boga, że ja zdaję sobie sprawę z tego, że cały sens mojego życia jest w spotkaniu z Bogiem, który mnie karmi, daje mi siły do przechodzenia przez wszystkie okoliczności? Czy czekam na to z utęsknieniem?
Ktoś to tłumaczył poprzez porównanie do sytuacji, gdy młodzi idą na mecz. Jeśli idą oglądać, dopingować, krzyczeć, to dobrze, bo energia młodych musi być wyrażana. Ważne tylko, żeby nie robili przy okazji meczu jakiejś zadymy. Ale gdy wracają z meczu, to jaka tam jest siła, ekspresja, komentarze pod adresem sędziego, bramkarza. Mówią, opowiadają, żyją tym. Albo człowiek idzie do kina, poruszył go film, potem opowiada: Ta scena była mocna… W tym odcinku naprawdę przeżywałam to razem z tą kobietą…
Czy po Mszy Świętej jest w nas przeświadczenie, że Ktoś przejmuje się naszym życiem? Że wpisuje się w historię naszych kolejek: do spowiedzi, do kogoś w domu, z kim nie możemy pod jednym dachem dojść do porozumienia, do tego, żeby na nowo rozpocząć cierpliwą pracę nad sobą, bo znowu odkryłem, że mój język za dużo powiedział, a nerwy za dużo ukazały? Czy jest w nas świadomość tego, że spotykamy się z Kimś żywym? – Mnóstwo pytań pada dzisiaj...
Jezus wchodzi w tę rzeczywistość i staje – jak słyszymy dzisiaj w Ewangelii – przy Janie Chrzcicielu. Jezus przyszedł z Galilei nad Jordan do Jana, żeby przyjąć chrzest od niego. Następuje przepychanka. Jan powstrzymywał Go, mówiąc: „To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?” Szok.
Pierwsze wspólnoty chrześcijańskie zastanawiały się, po co Jezusowi był chrzest. Przecież to bez skazy Baranek, który gładzi grzechy świata. Po co Mu ten chrzest? Właśnie przy tej scenie wyrażają swoje pytania i wątpliwości, na które nie jest tak prosto odpowiedzieć, jak mówi Benedykt XVI w książce Jezus z Nazaretu. Łatwo się o tym mówi, trzeba się głębiej zastanowić: Po co Jezus przychodzi do Jana?
Żaden Żyd nie wyobrażał sobie, że potrzebuje chrztu. On – członek Narodu Wybranego, należący do rodziny Abrahama, wprowadzony w potężną tradycję Mojżesza, ma jeszcze przyjąć jakiś chrzest? Chyba ktoś żartuje! Absolutnie. Każdy Żyd był przekonany, że wszystko jest uregulowane – Abrahama mamy za ojca. I on ma przyjąć chrzest? Żyd? – Nie. Nie mieściło się to w głowie.
Stąd po 400-letniej przerwie pojawia się nagle potężny prorok Jan i chrzci dla nawrócenia, wzywa, by wyznawać swoje grzechy. To był jeden z momentów obrzędu chrztu. Grzechy trzeba wypowiedzieć, nie wolno trzymać ich w sobie. Trzeba przez ten moment przeżyć upokorzenie i wstyd. Lepiej wstydzić się teraz, niż przez całą wieczność mówić: Jaki byłem głupi, że się do tego nie przyznałem, że nie powiedziałem, przecież to było tak proste – tylko powiedzieć.
Jan – autentyczny prorok – chrzcił i głosił z mocą, a ludzie przejmowali się tym, co robią. Przychodziły do niego tłumy – również Żydów. Gdy przyszli niektórzy faryzeusze i uczeni w Piśmie, Jan powiedział: Plemię żmijowe, kto wam pokazał, jak ujść przed nadchodzącym sądem? Nie przyjął ich z kwiatami: Jak się cieszę, że przyszliście, drodzy kanonicy, prałaci, dostojnicy… Tylko pyta: Kto wam pokazał, jak tu wrócić? I przyjmowali chrzest.
Nagle pojawia się Jezus. Ta przepychanka jest bardzo potrzebna. Dlaczego? – Żebyśmy usłyszeli słowa Jana, który mówi: „To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?” Jan – wielki prorok Boży – z ogromną odwagą głosi potrzebę nawrócenia. Ale jest też człowiekiem, który w pewnym momencie mógł przejąć ster, to znaczy kontrolować to, gdzie Pan Bóg będzie mógł działać, a gdzie nie. Dlatego Jezus mówi mu: „Pozwól teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe”. Wtedy Mu ustąpił.
Jezus przeżyje podobną przepychankę w czasie Ostatniej Wieczerzy, kiedy dobry i bardzo autentyczny Piotr, widząc, jak Jezus umywa apostołom nogi, mówi: Panie, Ty chcesz mi nogi umyć? Chyba żartujesz! A Jezus odpowiada: Jeżeli ci nie umyję nóg – jeżeli nie pozwolisz, bym ci tak okazał miłość – to nie będziesz miał udziału ze Mną.
Pozwól, droga siostro i drogi bracie, swojemu sercu na czas refleksji, konkretnych pytań i odpowiedzi.
Na ile żywy i bliski jest Bóg w twoim życiu? Na ile patrząc na twoje życie można powiedzieć, że rzeczywiście jesteś człowiekiem, który idzie za Bogiem? Nie dlatego, że nie ma grzechów. Nie. Kto nie ma grzechów? – Ci, którzy są ślepi i ich nie widzą. Każdy z nas jest grzesznikiem. – Ale ja nie mam takich wielkich grzechów. – A kto ci powiedział, droga siostro i bracie, że twoje grzechy są mniejsze niż jakiegoś bandziora? Tobie się tak wydaje? Ile jest w tobie i we mnie osądów, które zachowują się gorzej niż Bin Laden, bo pogardą wysadzają z kręgu żyjących drugiego człowieka?
Stąd bardzo istotne jest to, co Jezus mówi dzisiaj nam wszystkim: Pozwól Mi wchodzić w twoje życie, w twój Jordan, w twoją rzeczywistość, w twoje zachowania. Pozwól Mi z tobą zmagać się z tymi grzechami, które ciągle ci się powtarzają, by ciągle wracać, ciągle powstawać. Pozwól Mi razem z tobą wyciągać dłoń do kogoś z twojej bliskiej rodziny, z kim się nie chcesz odzywać i mówisz, że to jego wina. I to wszystko, co masz do powiedzenia. Pozwól Mi wraz z tobą pójść w te miejsca, które wydają ci się nie do przejścia, nie do przeskoczenia. Pozwól Mi z tobą wejść w obowiązki w twojej pracy, w szkole, na uczelni, czy w ten moment, kiedy jesteś bez pracy.
Pozwól Mi tam z tobą wejść... Co to znaczy? – Miej ze Mną łączność. Módl się ze Mną. Zmagaj się ze Mną. Podejmuj to wszystko ze Mną. Nie siedź z założonymi rękami. Nie siedź jak ktoś, kto przyszedł wysłuchać konferencji, która nazywa się kazaniem, i nic z tym nie zrobi.
Pozwól Mi – prosi bardzo pokornie Bóg.
Pozwól Mi, Piotrze, umyć tobie nogi.
Pozwól Mi, droga siostro, drogi bracie, być obecnym w twoim życiu.
Panie Jezu, niech Twój Święty Duch, który spoczął na Tobie, a w momencie chrztu świętego spoczywa też na nas, napełnia nas przekonaniem, że dla Ciebie żyjemy, dla Ciebie zmagamy się z różnymi rzeczami i dla Ciebie warto każdego dnia podejmować dar życia ciągle na nowo. Pozwól nam też zmagać się z tym, co najbardziej nam przeszkadza w odkryciu Twojej obecności: z przyzwyczajeniem, z rutyną, z tym, że jest Msza Święta – cóż wielkiego. Daj nam odkryć, że tu jest coś więcej niż tradycja. Tu jesteś Ty – żywy i kochający nas Bóg, który bardzo pokornie, pod osłoną znaku Chleba i Wina, prosi nas: Pozwól Mi zamieszkać w twoim domu, w twoich realiach, w twoim życiu.
Ksiądz Leszek Starczewski