Dobre Słowo 20.08.2010
Kochaj? Bo co?
Jezus jest Mistrzem wszystkich dialogów – również tych, które zawierają w sobie jakiś podstęp. Trzeba być rzeczywiście Mistrzem, żeby na pytanie, które tak naprawdę chce wystawić na próbę, dać odpowiedź dotyczącą esencji życia. Jako nauczyciel i katecheta odkrywam, że mam bardzo duże braki w podejściu do uczniów, którzy przecież próbują nauczycieli. Częściej węszę jakiś podstęp, chęć ośmieszenia mnie, niż okazję do dania mądrej odpowiedzi, tyczącej esencji życia.
W dzisiejszej Ewangelii Jezus po dwóch mocnych dialogach z faryzeuszami, którzy też Go próbowali, później z saduceuszami, pytającymi o sens życia wiecznego, staje wobec faryzeuszy. Dowiedzieli się oni, że Jezus zamknął usta saduceuszom. Zebrali się razem. Jeden z nich, uczony w Prawie, zapytał wystawiając Go na próbę: „Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?” Jezus odpowiada: „Będziesz miłował Pana Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego”. I dodaje rzecz niesamowitą, bardzo czytelnie ustawiającą podejście do Prawa: „Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i prorocy” – na miłości Boga, bliźniego i siebie samego.
Trzeba być po prostu Mistrzem. Jest się od kogo uczyć. To wielka nadzieja, bo Jezus uwzględnia to, że nasza słabość szuka częściej w tym, co się dzieje, jakiegoś podstępu niż okazji do nauczenia się czegoś. Szuka wyzwiska, a nie wyzwania, które pozwala wzrastać w wierze, nadziei i miłości.
Odpowiedź Jezusa dotyka istoty, bo dotyka miłości, a może też budzić na pierwszy rzut ucha spore zastrzeżenia, bo przecież słowo: będziesz miłował jest przykazaniem. Dobrze wiemy, że miłości nie da się nakazać. Nie da się komuś nakazać, żeby się zakochał. To jest chwila, moment, kiedy coś zaczyna się pojawiać – jest zakochanie, które może, ale nie musi, przerodzić się w miłość. Więc na pierwszy rzut ucha i serca zachowanie Jezusa jest bardzo drażliwe i prowokacyjne, no bo jak kochać i to jeszcze w formie przykazania?
W relacji innego Ewangelisty pojawia się bardzo ważny dodatek, wypowiedziany przez Jezusa. W odpowiedzi na pytanie, co jest najważniejsze w Prawie, Jezus cytuje przykazanie miłości i dodaje: To czyń a będziesz żył. Można więc po głębszej refleksji zrozumieć, dlaczego Jezus mówi o miłości w formie przykazania, bo jeśli tego nie będziesz czynił, nie będziesz żył. Bo co to za życie, jeśli po pierwsze nie będziesz przyjmował miłości? – Nie będziesz żył. Miłość jest tak cicha, pokorna, wszystko przetrzyma – jak powie święty Paweł – wydaje się często tak śmieszna, żałośnie obecna w Eucharystii pod osłoną znaku Chleba i Wina. Jezus powie: Jeżeli nie będziecie spożywali mojego Ciała i Krwi mojej nie będziecie pili, nie będziecie mieli życia w sobie. Będziecie wegetować, nie będziecie mieli życia. To nie będzie życie.
Jezus nakazuje więc miłość, bo chce, abyśmy żyli. To jest odpowiedź na pytanie, która może rozwiać, oczywiście po refleksji, wszelkie wątpliwości, czy Jezus czasem nie zagalopował się, nakazując miłość. Wiemy przecież z doświadczeń codzienności, że miłości nie da się nakazać.
Święty Bernard, patron dnia dzisiejszego, mówiąc o miłości, jaka jest w Bogu, jaką nas darzy, używa słów bardzo rozświetlających również i ten fragment Ewangelii: Albowiem gdy Bóg miłuje, niczego innego nie pragnie, jak tego, by być miłowanym. Miłuje nie dla czego innego, jak tylko po to, by Go miłowano, wiedząc, że ci, którzy miłują, mocą tej miłości dostępują szczęścia. Czyli nakaz miłości dotyczy naszego życia, a święty Bernard mówi, że jeżeli odpowiadamy na miłość, to mocą tej odpowiedzi na miłość, jaką ma do nas Bóg, dostępujemy też szczęścia. Stajemy się szczęśliwsi, jeżeli kochamy. A możemy kochać nie tylko dlatego, że ktoś nam nakazał miłość, ale dlatego, że On nas pierwszy ukochał. Sami nie potrafimy kochać. Bóg nas ukochał, kiedy my nie chcieliśmy przyjąć miłości, kiedy byliśmy grzesznikami. To jest rewelacja ewangeliczna.
To, co Jezus dziś mówi, wydaje nam się często wyświechtane. Kiedy sięgnąłem wczoraj do Ewangelii, zastanawiałem się, co tu jeszcze można powiedzieć o przykazaniu miłości. Stanąłem w pozycji kogoś, kto w najwyższym stopniu uprawia lenistwo duchowe. Podchodzi do Ewangelii i mówi: A, to jest ta Ewangelia… Tymczasem ona zawiera w sobie niezwykłą świeżość, jeżeli tylko chcemy ją przyjąć. Mocą tej miłości, którą odpowiadamy na miłość Boga, dostępujemy też szczęścia. Nasze życie nabiera smaku. Tej miłości Pan Bóg nie skąpi, bo ciągle ją posyła. Jak dla ryby klimatem życia jest woda, dla ptaka powietrze, tak dla Boga sprawą najważniejszą jest miłość. Warto zauważyć, jak mówi Księga Lamentacji, że Boża miłość i wierność się nie skończyła, odnawia się co rano. Tak dzieje się na przykład w przypadku małżonków, którzy się kochają, szanują – co rano odnawia się ich miłość w bardzo prostym geście buziaka. Tej miłości Bóg nie skąpi, tylko nieustannie jej udziela. Ta miłość dotyka realiów, czyli naszej ludzkiej kondycji, dotyka grzechu, słabości.
Święty Paweł, początkowo mocno zaślepiony w odczytywaniu Prawa, z niezwykłą gorliwością zwalczał wyznawców Chrystusa. Kiedy spotkał Go na drodze do Damaszku, został przemieniony, pokonany, zdobyty. Jeden z biblistów po analizie tego tekstu stwierdził, że słowa użyte do opisania światłości, która powaliła Pawła na ziemię, stosuje się w odniesieniu do jakiejś bitwy, gdzie występuje ogromna ilość wojska, w sposób jednoznaczny pokonująca przeciwnika. Oznacza to, że święty Paweł został pokonany miłością, zdobyty miłością – jak powie później sam o sobie.
Święty Paweł po spotkaniu z Miłością, jako grzesznik, zostaje tak nią przemieniony, że używa wszystkich sił, by ją dalej głosić. I odkrywa rzecz bardzo ważną, dotyczącą naszej słabej kondycji. Bo my się ranimy, raniliśmy i ranić będziemy. Ale problem nie na tym polega. Problem nie jest w grzechu, bo Jezus za wszystkie grzechy poniósł śmierć. Problemem jest tylko to, by przyjmować miłość. Czy chcemy przyjmować miłość? Szczególnie miłość miłosierną, jak śpiewamy dziś w psalmie. Święty Paweł pisze: Gdzie wzmógł się grzech, jeszcze obficiej rozlała się łaska. A ksiądz Krzysztof Grzywocz, bardzo uważny i odważny w tej interpretacji, mówi, że ten, kto bardzo grzeszy, jest jednocześnie niesamowicie uzdolniony do miłości. Im bardziej grzeszę, tym mocniej daję Bogu sygnał, że potrafię ogromnie kochać. Oczywiście ktoś, kto będzie chciał powierzchownie zinterpretować ten tekst, stwierdzi, w przeciwieństwie do świętego Pawła, że w takim razie trzeba grzeszyć. A święty Paweł powie: Żadną miarą! Im większa jest we mnie tendencja do grzechu, tym jeszcze większa zdolność do miłości, bo gdzie wzmógł się grzech, jeszcze obficiej rozlała się łaska. Jeszcze obficiej rozlała się miłość.
Dlatego święty Paweł ukazuje nam w oparciu o swoje doświadczenie olbrzymie znaczenie miłości, która wpisuje się w nasze realia, w nasz grzech. To, że grzeszę, nie przeszkadza Bogu mnie kochać. I to nie jest tak, że muszę pójść do spowiedzi, by być dalej kochanym. Czasem trzeba przeżyć doświadczenie odrzucenia, grzechu, trzeba żyć w grzechu, żeby zasmakować miłości. To brzmi skandalicznie! A czasem Pan Bóg posługuje się grzechem, żeby objawić nam miłość. On grzechem uczynił dla nas Tego, który nie znał grzechu. Skandaliczne, bo wydaje się to zachętą do grzeszenia. A tymczasem nie jest to zachęta, by grzeszyć, lecz by odkryć swoją kondycję, by nie bać się tego, że będą wychodzić z nas grzechy, ale tym bardziej lgnąć do wielkiej miłości Boga, nawet gdy okaże się, że nasze grzechy będą przypominać dolinę wyschniętych, cuchnących kości. Nawet gdy okaże się, że nasze relacje w domu, w miłości małżeńskiej, w przyjaźni, jakiekolwiek relacje do posługi kapłańskiej, do osób nam powierzonych, są po prostu grobowe. Bo Bóg posyła swoje słowo, daje proroka, który głosząc je, przywraca nam wiarę w miłość i tym samy daje nam nadzieję.
Wniosek pierwszy – trzeba słuchać słowa, rozważać słowo, traktować je zawsze ze świeżością, bo ono odnawia w nas miłość. Co rano odnawia się moja ogromna wierność, mówi Pan przez proroka, najprawdopodobniej przez Barucha, pisarza Jeremiasza, w Księdze Lamentacji. Nawet gdyby była to dolina wyschniętych kości, nawet gdyby doświadczyło się czy dostąpiło olbrzymiego grzechu, najtrudniejszego bodajże w relacjach małżeńskich, jakim jest grzech zdrady, to nigdy nie jest za późno.
Niedawno w klimacie rodzinnym oglądaliśmy film „Czas na rewanż” z 2006 roku, scenariusz i reżyseria Bruce McCulloch. Film nie zdobył żadnego Oscara, wydaje się mieć banalny scenariusz, ale zawiera pewne wątki warte poświęcenia mu uwagi i czasu. Wprawdzie podejście scenarzysty i reżysera do słowa Bożego, delikatnie mówiąc, jest dość obojętne, to jednak, może nieświadomie, ukazuje on prawdy w Piśmie Świętym konkretnie przedstawione. Otóż dochodzi do zdrady małżeńskiej, która staje się szokiem dla samego zdrajcy miłości, dla męża. Informuje on o tej zdradzie swoją żonę dokładnie w 24 rocznicę ślubu i to jeszcze w klimacie spotkania z córką i jej narzeczonym, gdy narzeczony oświadcza się córce. Czas najbardziej dogodny, żeby powiedzieć o zdradzie małżeńskiej... Ale scenarzysta i reżyser zawarł w tym jakąś życiową mądrość, ukazał pewną wrażliwość tego człowieka, do którego dotarło, co się właściwie stało. Film zawiera ważną prawdę. Pokazuje zdradę oraz to, jak trudno odzyskać miłość. Obrazuje długi proces dochodzenia do tego, ale mówi, że to jest możliwe. Odzyskanie zdradzonej miłości przedstawia jako pewien proces. Nie jest to możliwe od razu. I kiedy wyrzucony z domu mąż w głębszej refleksji zastanawia się nad tym, co takiego się stało, że zdradził żonę, którą przecież kochał, ze swoją asystentką w biurze, mówi: Coś wyparowało. Zwykle byliśmy w świetnym nastroju, śmialiśmy się, śpiewaliśmy, opowiadaliśmy dowcipy. Z czasem zaczęliśmy się parodiować. W końcu zaczęliśmy się w siebie wcielać. Przestaliśmy rozmawiać o przyszłości. Coś wyparowało. Raz moja asystentka spojrzała na mnie tak, jakby coś nas łączyło, czego wcześniej nie zauważyłem, i poszedłem z nią. I to, co najistotniejsze w tej wypowiedzi: Powiedziałem sobie, że pragnę tego, co każdy by chciał mieć, ale w rzeczywistości to było odrzucenie miłości, której każdy pragnie.
Tak traumatyczne doświadczenie, jak zdrada małżeńska, jest okazją do bardzo głębokiej refleksji i do walki o odzyskanie miłości, nawet gdyby okazało się, że ona już leży w grobie, nawet gdyby okazało się, że wyschła całkowicie, że uchodzi z niej życie. Gdyby nawet było tak, jak śpiewa psalmista: cierpieli głód i pragnienie, wygasło w nich życie, to jeśli człowiek poddaje się działaniu Boga, jest w stanie odzyskać miłość.
Jezus, który poddał się działaniu Ojca, odzyskał miłość na wieki dla nas wszystkich. Tą miłością się dzieli. Mówi o niej jako o największym przykazaniu. Przekazujmy sobie miłość.
Kochaj mnie, a to wystarczy.
Ksiądz Leszek Starczewski