Dobre Słowo 5.09.2010 r. – XXIII niedziela zwykła, rok C
Słabość jest mocna
Jezu, Ty chcesz się z nami spotykać i spotykasz się. Wypowiadasz do nas słowo, które ma moc Ducha Świętego. Ono otwiera nas, jeśli tylko chcemy być ulegli. Dotknij chcenia i działania w nas, abyśmy rozpoznali, jak czytasz nasze życie, jak kierujesz ku nam swoją mądrość przewyższającą wszelki umysł, wszelkie oczekiwania, przypuszczenia, intuicje. Daj nam wejść i dziś na drogę kształtowania siebie w Twojej mądrości, żebyśmy odkrywali, że jest to proces, że nie da się pewnych rzeczy przyspieszyć i wiele w nas musi wybrzmieć, żeby mogło przez Ciebie zostać przemienione.
Jeden z moich znajomych, wielki pasjonat muzyki, zaprosił mnie kiedyś do siebie, żeby zaprezentować mi fragment koncertu jednego ze ulubionych zespołów. Bardzo mu na tym zależało, więc zgodziłem się. Wyobrażałem sobie, że będzie to jakiś koncercik na DVD i tyle, że zobaczę jego ulubione utwory. Natomiast okazało się, że miał ku temu odpowiedni sprzęt i tak rozmieścił głośniki, że jak ustawił na dość znaczną głośność, to muzyka zupełnie inaczej brzmiała. Miała inny charakter. Inny rodzaj dźwięków wtedy usłyszałem. Robiło to potężne wrażenie połączone jeszcze z obrazem. Ta sama płyta, odtwarzana na gorszym sprzęcie, nie dałaby tego samego efektu, chociaż wydaje się, że byłoby to samo.
Kiedy słuchamy słów Ewangelii i chcemy, żeby ona miała odpowiednie brzmienie w naszym życiu, trzeba ją wziąć na najwyższe obroty – „odtworzyć” na odpowiednim sprzęcie. Ona rzeczywiście zacznie działać i będzie miała swoje brzmienie oraz siłę i moc, jeśli będzie odpowiednio stosowana. Nie wystarczy jej tylko słuchać i robić sobie próbki stosowania Ewangelii gdziekolwiek i jakkolwiek. Trzeba czynić tak, jak mówi Jezus. W tym wymiarze i na tym sprzęcie, który Jezus poleca zastosować.
Dzisiaj słyszymy, jak stwierdza bardzo wyraźnie, że jeżeli ktoś chce doświadczyć mocy chodzenia za Nim, mocy przemiany Ewangelii, to ma mieć w nienawiści swego ojca i matkę, żonę i dzieci, braci i siostry, nadto i siebie samego. Bo w przeciwnym razie będzie się bawił w naśladowanie Jezusa, a tak naprawdę nie doświadczy mocy Ewangelii i tego, jak ona potrafi przemienić, a jest ona bardzo życiowa i mądra.
Brzmi to strasznie, gdy jeszcze dodać do tego następne zdanie: Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem. Dlaczego brzmi strasznie? – Bo krzyż w ujęciu i w mentalności żydowskiej to była odraza, tym się po prostu nie zajmowało, to była kropka i nie ma nic dalej. Krzyż to była pogarda i tyle, nic więcej. W słowach: nie ma w nienawiści, kryje się: nie kocha mniej swojego ojca, swoich bliskich, obowiązków i zadań. Nie kocha mniej, czyli nie widzi, że wszystko, co otrzymuje, jest darem Jezusa i ze względu na Jezusa ma przyjmować. Jeśli ktoś nie ma Jezusa w centrum, nie ma na najwyższych obrotach miłości do Niego, wszystko inne będzie tylko namiastką, która wcześniej czy później się zużyje i nie przyniesie nic, poza wielką stratą, rozczarowaniem, pustką i katastrofą.
To jest nowość w nauczaniu Jezusa. To jest nowość Ewangelii, kiedy mówi o krzyżu, który trzeba nosić, i o obliczeniach, które trzeba zrobić, kiedy się przygląda sobie. Wydaje się, że jest to bardzo nieprzyjemne zadanie, bo normalnie nie ma czegoś takiego, że ktoś mówi o swoich słabościach, tylko raczej od nich ucieka. Nie chce o nich mówić, a jeżeli już to ogólnie. A Jezus poleca: Siądź i to poobliczaj. Ponazywaj swój krzyż. Jezus mówi bardzo wyraźnie, że wtedy dopiero doświadczysz mocy Ewangelii – głupstwo krzyża stanie się dla ciebie mądrością. W Jego Ewangelii nie jest to napisane drobnym druczkiem, nie jest jakimś odnośnikiem, ale krzyż znajduje się w centrum, krzyż – objawiający chwałę.
Jak to przenieść na praktykę? – Mam nieustannie budzić świadomość tego, w jakim jestem punkcie w chodzeniu za Jezusem, jakie mam braki, gdzie jestem otwarty, a gdzie pozamykany. Mieć w świadomości to, jaki mam dziś materiał, co czuję i myślę, kiedy słyszę słowa Ewangelii. Co jest moim krzyżem, moją niedogodnością, niedociągnięciem? Co jest moim grzechem? – Trzeba nazwać to po imieniu. Nie ogólnie, ale po imieniu: To jest mój grzech, to jest mój grzech i to jest mój grzech. I z tym idę za Jezusem. Panie, oddaję Ci moje grzechy. Z tym kroczę. Mam to w świadomości.
To tak, jak Piotr, który po nawróceniu miał świetnie opanowaną swoją grzeszność, dlatego mógł ze swobodą wychodzić, stanąć wobec zgromadzonych ludzi i mówić o Jezusie: Wyście Go zabili! Nawet jakby ktoś z tłumu wstał i mu powiedział: Ale ty się Go zaparłeś. – Piotr odpowiedziałby: No jasne, ale On powiedział, że mi przebaczył. On mówił, że ten grzech jest przebaczony.
Mam mieć przed oczyma materiał, z którego się buduje życie: Dziś mogę tyle. I to jest wszystko, to jest mój krzyż, bo chciałbym więcej. To nie osłabia człowieka, tylko dodaje siły. To nie kompromituje człowieka, tylko daje siły. Nazwać po imieniu – usiądź wpierw, oblicz wydatki. Oblicz, co dziś możesz zrobić. Oblicz, co dziś jest twoim priorytetem. I dopiero ruszaj. W tych obliczeniach, w przyglądaniu się swoim słabościom, często będą nam towarzyszyć różne oskarżenia oraz poczucie, że po prostu nie damy rady. My mamy dziesięć tysięcy możliwości, natomiast przeciwnik ma dwadzieścia tysięcy. Będziemy to widzieć. Będziemy widzieć, że nasze obliczenia są z góry skazane na to, że nie damy rady. Tak będzie. I oby tak było. Abyśmy zawsze odkrywali, że nie damy rady. Tylko nazwijmy po imieniu to, co jest naszym: Nie damy rady – co jest naszym krzyżem.
Po co to mamy nazywać? I po co mamy słyszeć te oskarżenia? – Żeby się odwołać do Tego, który daje moc do dźwigania krzyża – do Jezusa, żeby iść za Nim. Jezu, bez Ciebie nic nie uczynię – taka jest konkluzja każdego spotkania ze swoją grzeszną naturą, ze swoją kondycją. Tylko nazwij to po imieniu, w konkretach tego dnia, który cię czeka, zadań, które masz, obecnie przeżywanego bólu, problemów. Nazwij to po imieniu przed Jezusem: Jezu, to jest mój stan. To jest moje dziesięć tysięcy. Zbliżając się w realnym osądzie, obliczeniu tej kondycji do Jezusa, będziemy doświadczać mocy Ewangelii, mocy Krzyża, doznamy, co to znaczy mądrość Krzyża. Ja się nie wstydzę swoich słabości – mówi święty Paweł – wiem, jakie one są i jaka jest miłość Jezusa. Ja się nie wstydzę swoich niedociągnięć, braków, zawodności – ona mnie boli, ale nie wstydzę się tego w znaczeniu takim, że teraz się schowam i nie mam nic do powiedzenia. Właśnie teraz mam coś do powiedzenia. Właśnie w pogardzie, jaką odkrywam względem starego człowieka, który mnie tłamsi, oskarża i pokazuje mi moje słabości coraz mocniej w myślach, w obrazach, może i w snach, kiedy zbliżam się do Jezusa, mam ogromną moc, bo On takiego mnie zbawia. Bo ja mam Zbawiciela. Nie muszę tego robić sam – nie muszę sam wyruszyć naprzeciwko dwudziestu tysięcy, bo mam Kogoś, kto posiada niezliczone zastępy i pomysły, aby mnie zbawić.
Z rozbrajającą szczerością mówi o tej kondycji autor Księgi Mądrości, podpowiadając nam też modlitwę i właściwe podejście do siebie – spokojne i realne – kiedy odkrywamy tę kondycję: Któż z ludzi rozezna zamysł Boży albo któż pojmie wolę Pana? Nieśmiałe są myśli śmiertelników i przewidywania nasze zawodne. Nasza intuicja często naprowadza nas na jakieś szlaki, ale równie często te szlaki kończą się właśnie takim stwierdzeniem: Zawodne. Nie dam rady.
Śmiertelne ciało przygniata duszę. Stąd niektórzy wyciągają wnioski o grzesznym ciele, rozbijają duszę i ciało, a Jezus i śmiertelne ciało zbawił. Ciągnie nas do śmierci, przygniata duszę i ziemski przybytek obciąża lotny umysł. Brakuje nam pomysłowości.
Mozolnie odkrywamy rzeczy tej ziemi, z trudem znajdujemy, co mamy pod ręką. To takie doświadczenie charakterystyczne dla wielu roztrzepańców, którzy, gdy w pewnym momencie chcą znaleźć coś w swoim biurku, spędzą na tym poszukiwaniu mnóstwo czasu i okaże się, że nie znajdują tego. Z trudem znajdujemy, co mamy pod ręką, a któż wyśledzi to, co jest na niebie? Któż wyśledzi, dlaczego Pan Bóg dopuszcza takie doświadczenia, czy inne? Kto to wyśledzi? W ogóle się nawet tym nie męcz, tylko z wiarą i z wielką pokorą uznaj, że jest to tajemnica. Daj się ogarnąć tajemnicy. Dźwigaj to niezrozumienie, jak krzyż. To jest miejsce spotkania z Panem i doświadczenia Jego mocy. Miejsce zbawienia.
Któż poznał twój zamysł, gdybyś nie dał Mądrości, nie zesłał z wysoka Świętego Ducha swego? – Jak brzmi odpowiedź na pytanie: Jak doświadczać piękna muzyki Ewangelii? – Wejdź na odpowiednie obroty. Miej nieustannie w centrum Jezusa i pamiętaj o swojej kondycji. Nazywaj po imieniu sytuacje, w których Jezus zszedł z pierwszego planu, bo dla ciebie w tej chwili jest coś ważniejszego. Dla mnie w tej chwili mógłby być ważniejszy taki motyw, że po co mam gadać i omawiać tę Ewangelię. To jest za trudne, koniec, kropka. Któż poznał twój zamysł, gdybyś nie dał Mądrości, nie zesłał z wysoka Świętego Ducha swego? Autor natchniony z rozbrajającą szczerością zachęca nas do takich penetracji, przemyśleń i przyjrzenia się, by odkryć, że jesteśmy prochem, z którego Pan na nowo nas ciągle stwarza, że skruszy i stworzy na nowo. I żeby odkryć, iż tajemnica, którą chce nas ogarnąć, nie jest do zrozumienia, ale do pokornego przyjęcia.
Panie, zsyłaj nam Twojego Świętego Ducha, dotykaj naszych serc, abyśmy zdobyli mądrość serca. Abyśmy tak, jak Ty, patrzyli głębiej na to, co dzieje się w naszym życiu, bo nie tak widzi człowiek, jak widzi Bóg. Człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Bóg patrzy na serce.
Naucz nas liczyć dni nasze, naucz nas liczyć naszą kondycję, byśmy zdobyli mądrość serca. Naucz nas liczyć nasze krzyże. Bądź litościwy dla sług Twoich! Nasyć nas o świcie swoją łaską, abyśmy mogli doświadczyć, że jesteś pośród nas i nas zbawiasz, że Twoja dobroć, Panie Boże, jest ciągle nad nami. Uwolnij nas od lenistwa i od postaw, w których nic nie będziemy robić. Wspieraj pracę rąk naszych, dzieło rąk naszych wspieraj. Nie wyręczaj nas, Panie, tylko wspieraj w odkrywaniu Twojej ogromnej miłości i naszej nędzy, którą, jak krzyż, mamy dźwigać każdego dnia, aby kiedyś spotkać się z Tobą – który krzyż swój dźwigałeś i na krzyżu zwyciężyłeś – w wiecznej radości niczym niezakłóconej.
Ksiądz Leszek Starczewski