Dobre Słowo 16.09.2010 r.
Dotrzeć z miłością
Boże, nasz Ojcze, Ty chcesz do nas mówić żywym słowem, które dotyka naszych ciał, umysłów, naszego życia. Dziękujemy Ci za to, że mówisz, że teraz przychodzisz przez swojego Syna, Jezusa Chrystusa, w Duchu Świętym, że w Duchu Świętym możemy Cię usłyszeć. Możliwe jest przeżycie ożywienia naszej wiary, nadziei i miłości. Działaj, Ojcze, przez Jezusa w Duchu Świętym.
Jeśli mamy do czynienia z pełnią, a w nas są jakieś braki, to one stają się widoczne. Może być tak, że nie chcemy dostrzegać obecnych w nas braków, ale przy pełni one są widoczne.
Dziś w Ewangelii wyraźnie skierowana jest do nas zachęta, abyśmy przyjrzeli się swojemu sercu, swojej wierze, nadziei i miłości, swoim relacjom, oczami Jezusa, żeby dostrzec w tych miejscach braki, które potrzebują pełni. Zachęca nas do tego Ewangelia poprzez opis spotkania w domu jednego z faryzeuszów, Szymona, z Jezusem, współbiesiadnikami i z kobietą, która prowadziła w mieście życie grzeszne.
Właściciel domu, Szymon, najwyraźniej nie dostrzega w sobie żadnych braków. W swoim przekonaniu jest na tyle sprawiedliwy i porządny, że zwalnia się nawet z podstawowych obowiązków, jakie gospodarz domu powinien podjąć względem zaproszonych gości. Całkowicie je zaniedbuje. Nie zaniedbuje natomiast tropienia tych, którzy nie są tak doskonali, jak on, tak pełni, jak on. Potrafi dostrzec braki nawet w Jezusie, bo gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą. Wyobraźmy sobie – albo odwołajmy się do swoich doświadczeń, gdy ktoś do nas tak mówił – w jakiej tonacji Szymon wypowiedział te słowa. Wytyka błąd Jezusowi, nie dostrzegając w sobie braków, widząc w sobie kogoś, kto już opanował całą sytuację zwaną życiem, wypełnia wszystkie przepisy, kto jest wystarczająco dobry, aby innym robić wyrzuty, nie przyjmując żadnych uwag.
Mówię tak o tym Szymonie, jakbym chciał go na coś skazać, a może samego siebie usprawiedliwić, ewentualnie znaleźć jakiegoś kozła ofiarnego, byleby tylko nie odwołać się do swojego serca i nie dostrzec tam postawy Szymona, która przecież jest. W tym mówieniu, w moim tłumaczeniu, może też być obecne, bo dla siebie samego człowiek jest tajemnicą, również przekonanie, że dobrze, że taki Szymon jest, bo nie muszę zajmować się sobą, nie muszę w sobie tropić faryzeusza. Byłoby wielce nieuczciwe niepowiedzenie, że takie zapędy w naszych sercach mogą się pojawić. W moim sercu są. Znaleźć sobie jakiegoś Szymona. Patrząc na tę scenę oczami Szymona, znaleźć sobie jakąś grzesznicę i wytykać jej błędy. Znaleźć sobie Jezusa, żeby mówić: Czegoś Ci brakuje, Panie Jezu, w relacji do mnie. Masz braki. Byłoby wielce nieuczciwe, gdybyśmy się tylko zatrzymali na nazwaniu, czy wytropieniu w sobie zbrakowanego Szymona, a nie spojrzeli na tę scenę Ewangelii tak, jak ona w rzeczywistości wygląda, to znaczy oczami Jezusa.
Jezus, zaproszony, chce pomóc faryzeuszowi i czyni to przez osobę, którą Szymon skreślił, której nie dał żadnych szans, którą wytyka palcami. Chce pomóc również i przez to, że doskonale słyszy, co dzieje się w sercu Szymona. Słyszy jego podejrzliwość skierowaną w swoją stronę i z tej wiedzy nie korzysta przeciwko Szymonowi, tylko dla niego i jego zbawienia.
Bardzo ważne jest, abyśmy wchodząc w tę scenę Ewangelii, prosili Ducha Świętego, aby nas bardzo konkretnie tym słowem podotykał, abyśmy mogli odnaleźć swoją postawę, ale w świetle Ewangelii, abyśmy dostrzegli Jezusa – atakowanego za to, że nas nie docenia, że nie jest takim prorokiem, jakiego byśmy chcieli, że ma jakieś zaniedbania względem nas, że dostrzega wypunktowaną i wyrzuconą za margines kobietę, zachowującą się dziwacznie w opinii osób, które nie zaznały w życiu miłości i czułości, bądź doświadczyły tylko rozczarowania i uważają jej gesty za sztuczne. Należy zatem i na tę kobietę, i na Szymona patrzeć oczami Jezusa, który chce pomóc, dać światło. Jakie światło? – Światło pełne pokoju.
Odkrywaj swoją grzeszność. Odkrywaj, że jesteś grzesznicą, grzesznikiem. I miej świadomość, że odkrywając przed Panem swoje grzechy, wyznając je – nawet gdyby ich były całe roje – jednocześnie robisz Jezusowi miejsce na ogromną miłość. Jezus, komentując zachowanie kobiety, powie: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje. Ilekroć nazywamy i wyrzucamy grzechy, tylekroć robimy miejsce na większą miłość, bardzo dużą miłość. Komu mało się odpuszcza? – Komuś, kto mało miłuje, kto mało siebie kocha – jako grzesznika – komuś, kto nie dostrzega w sobie grzechu. A przecież wszyscy zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej. Wszyscy nosimy w sobie wyrok potępiający.
Odwaga kobiety i jej zachowanie mogą być odczytane prawidłowo i właściwie tylko i wyłącznie w świetle miłości, w którą ona uwierzyła. Jezus powie to jej na koniec, w momencie, kiedy współbiesiadnicy zaczynają szemrać: Któż On jest, że nawet grzechy odpuszcza? Nikt, poza Jezusem, nie zwraca uwagi na kobietę – na to, co ona robi – tak, jak powinien. W tym momencie Jezus też ją bierze w obronę: Twoje grzechy są odpuszczone. Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju. Wiara ocali każdą i każdego z nas. Wiara, która bardzo się naraża na surowość, na osąd, na chłód, na zranienia, na pogardę, na wytykanie palcami. Wiara w miłość, jaką Bóg ma ku nam, to wiara, która ocala.
Panie, takiej wiary chcesz w nas coraz więcej i dlatego do nas mówisz przez to słowo. Dziękujemy Ci za to, że Twoja miłość uwzględnia naszą ciemność, nasz grzech i że chodzenie za Tobą to nie wspinanie się po szczeblach duchowej kariery, ale schodzenie coraz bardziej w głąb, wypływanie na głębię, w której dostrzeżemy i usłyszymy Ciebie, głęboko w nas zakochanego.
Ksiądz Leszek Starczewski