Bóg, który czuwa
Po krzyku, jaki zanoszę do Boga, nigdy nie daje mi On w twarz, nigdy do mnie nie mówi: Zamknij się! Mam cię dosyć! Nigdy nie przerywa mi zdania, nawet gdy dukam na modlitwie i robię kardynalne, podstawowe błędy. Milcz, ucisz się mówi do przeciwności, gwałtownego wichru. Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza.
Jezu utrudzony całym dniem nauczania, śpiący w łodzi, dziękujemy Ci, że jesteś obecny w utrudzeniu ludzi słuchających Cię cały dzień. Przychodzisz w mocy Ducha, aby to utrudzenie, obciążenie przyjąć i pokrzepić nas. Dziękujemy, że to nie jest dla Ciebie przeszkoda i że dla nas przeszkodą być nie musi.
Bardzo szybko można przejść od miłości do nienawiści. Niektórzy mówią, że to tylko jeden krok. Wszystko, co do tej pory łączyło, wzbudzało szczególną fascynację, dopracowane do perfekcji szczególiki, mogą stać się okazją do wielkich aktów nienawiści, zranień, wypominań, bólu.
Bardzo szybko można przejść od fascynacji do pretensji. Tak może nastąpić i tak często się dzieje.
Widzimy dziś Jezusa po całym dniu wysiłku, jaki podjął nauczając, głosząc słowo w przypowieściach, czyli zmuszając słuchaczy do refleksji i zastanowienia. Jego zmęczenie zaowocowało snem. Jakiż naturalny jest ten Chrystus… Śpi, snem chwali Ojca.
To, że śpi, że jest zmęczony po całym dniu, nie jest dodatkiem do Ewangelii, ale to miąższ Ewangelii, szczegół, którego można się uchwycić, żeby być dalej pociągniętym.
To, w jakim jestem stanie, może być okazją do pociągnięcia przez Boga dalej i bliżej mojego serca, umysłu, mojego życia. Dla Niego nie ma nic niemożliwego, nie ma przeszkód. Wszystkie przeszkody, które przynosimy – nawet jeśli nie chcielibyśmy ich przynieść, to skubane przychodzą z nami – nie stanowią dla Niego przeszkody. Są okazją do złożenia pocałunku miłości i obecności.
Gdy zapadł wieczór, czyli w momencie, kiedy przyszła ciemność, noc, Chrystus postanawia przeprawić się w łodzi na drugą stronę. Przepływa przez wodę, symbolizującą w tym momencie jakieś niebezpieczeństwo czy zagrożenie.
Kiedy apostołowie ruszają w tę przeprawę, w okolicznościach zupełnie niesprzyjających temu, by iść dalej, by się przeprawiać, Jezus śpi. Bóg nie reaguje w złych dniach tak, jak tego oczekujemy. Śpi.
Naraz zerwał się gwałtowny wicher. Gwałtownie zerwał się wicher – wicher wrednych myśli, oskarżeń, chorób, przeszkód, osłabienia, bólu, kolejnego upadku, grzechu, brudu. Naraz zerwał się… Wynalazł sobie moment. Bóg stworzył mu świetne warunki, żeby mógł się zerwać: przeprawa, trud, wieczór, zmęczenie… Zaraz będą nas uczyć takiej interpretacji tego zdarzenia apostołowie, zafascynowani nauczaniem w przypowieściach. Robiło to na nich wrażenie. Priorytetowo, osobno, na spotkaniu formacyjnym, Chrystus tłumaczył przypowieści swoim uczniom. Ale ich rozpieszcza… Traktuje uczniów priorytetowo. Ależ posyła im dary, moc, rozbudza, daje nadzieję, stwarza okazję, szansę.
Łódź się już napełniała. Chyba już więcej się nie da dołożyć cierpienia, smutku, bólu, zmagań, grzechu... Jeszcze moment i po prostu wybuchnę. On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu.
Zbudzili Go i zaczął się atak. Najlepszą obroną jest atak – mówią specjaliści od nieotwierania serca.
Zbudzili Go i powiedzieli do niego: «Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy»? Teoretyku, tyle gadałeś, opowiadałeś, naobiecywałeś. Tu jest życie. Zobacz, jakie są zagrożenia. Spójrz, co się wyprawia. Wszystko miało być ładnie, pięknie, a tu nagle zerwał się wicher. Przecież miało się poukładać. Tak to ładnie ująłeś w słowach, tak nam wszystko wytłumaczyłeś, takie było zrozumiałe, tak fascynowało. Gadasz tyle, a tu trzeba wziąć się do roboty, Nauczycielu, teoretyku…
Krzyk, wydobywający się z uczniów, wyraża się w pytaniu: Nic Cię to nie obchodzi? Przecież możemy stracić życie. Mogę sobie sam odebrać życie? Mogę stracić życie, rozumiesz? Nic Cię to nie obchodzi?
Jezus zaraz powie: Milcz!, ale nie do uczniów. To musi wybrzmieć – musi wybrzmieć w ich wydaniu. Droga siostro i drogi bracie, musi wybrzmieć w twoim wydaniu. Musi wybrzmieć! Jeśli coś przeżywasz, jeśli tak jest, musi to wybrzmieć z całą zgodą na to, że łódź się napełnia, że nic się nie zmienia, kiedy wybrzmiewa. Z całą zgodą na to, że jest szarpanina z sobą, ze światem czy z kimkolwiek innym. Z całą zgodą na to, że już o tym słyszałeś i nie zadziałało, bo już przecież wybrzmiewało według wersji, którą przedstawiasz.
Weź się do roboty, Jezu… – On śpi. Ziarno wrzucone w glebę też wydaje się spać. Co się dzieje w tej glebie? – Ziarno, śpi, obumiera. Ziarnko gorczycy wyda potężny owoc. W jego konarach będą mogły skryć się ptaki. Ale śpi, nic się z nim nie dzieje…
Jezus śpi, ale nie oznacza to, że nie czuwa.
On wstał, rozkazał wichrowi i rzekł do jeziora: «Milcz, ucisz się».
Po krzyku, jaki zanoszę do Boga, nigdy nie daje mi On w twarz, nigdy do mnie nie mówi: Zamknij się! Mam cię dosyć! Nigdy nie przerywa mi zdania, nawet gdy dukam na modlitwie i robię kardynalne, podstawowe błędy. Milcz, ucisz się mówi do przeciwności, gwałtownego wichru. Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza.
Chrystus uczy nas prawdy o tym, że są takie momenty, kiedy zdaje się przepełniać to, co dzieje się wokół nas. Wówczas możemy jedynie powiedzieć do tego, co w nas się rozgrywa, co oskarża, co podbija słupki popularności w atakach na nasze serce, życie, zdrowie, pracę, relacje domowe, rodzinę, wiarę: Zamknij się! Milcz!
Jezus egzorcyzmuje, bo jest Panem, jest Zbawicielem. Nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne. Nic, co dzieje się w życiu, czego przyszło nam doświadczać, nie jest silniejsze od Niego, od Jego słowa. Mówię to, sam niejednokrotnie będąc pokonywany przez wiele różnych słabości, grzechów, upadków. Mówię to do was, z pewnością nieraz pokonywanych przez różne niespełnione obietnice, sytuacje, zawirowania życiowe. Nic nie jest w stanie pokonać potęgi słowa, które w pokorze jest nam dane jako zaproszenie do wiary we wspólnocie Kościoła, które jest omodlone Chrystusem, omodlone wołaniem o Ducha Świętego. Ono chce nas nieść z pytaniem, z którym trzeba się zmagać: Kim właściwie On jest?
Droga siostro i drogi bracie, kim On jest dla ciebie?
Kiedy mamy się pytać? – W tym, co tak jasno ukazuje dzisiejsza Ewangelia – w gwałtownym wichrze i w głębokiej ciszy. My jesteśmy gdzieś pomiędzy, tłuczemy się od jednego do drugiego. Zrywa się gwałtowny wicher, nastaje głęboka cisza. Noc i dzień, miłość i nienawiść, dobro i zło.
W tym Pan kieruje zaproszenie do wiary, do odpowiedzi na Jego słowo. On prowadzi, zaprasza do następnego kroku, prosi, jak w Ogrójcu – na kolanach – aby i w nas to, co ludzkie, zostało wzmocnione potęgą Ducha Świętego, aby i w nas to, co ludzkie, szło za głosem słowa głoszonego w Kościele.
Wiara jest poręką, zabezpieczeniem tego, że dojdziemy, że wrócimy do domu Ojca przez życie z nagłymi wichrami i głęboką ciszą.
Autor Listu do Hebrajczyków mówi o tym, co ludzkie w Abrahamie, który usłuchał wezwania Bożego, uwierzył, że jest prowadzony. Wyruszył do ziemi, którą miał objąć w posiadanie – do domu Ojca, mówiąc naszym językiem. Wyszedł nie wiedząc, dokąd idzie.
Nie muszę udowadniać nikomu, że tego typu doświadczenia: nie wiem, dokąd idę, ale idę, są często naszym udziałem.
Oczekiwał bowiem miasta zbudowanego na silnych fundamentach, którego architektem i budowniczym jest sam Bóg. Bóg buduje mój dom, moje życie, nie na tym, co kruche, słabe. Bóg przechadza się po ruinach, widzi swoje spustoszone dziedzictwo, swoich ukochanych, pobitych, walczących, dzielnych i mniej dzielnych.
Abraham zgodził się iść za słowem w podeszłym wieku, gdy był już jakby umarły, uschły. Zgodził się uwierzyć, że słowo doprowadzi do końca jego życie, doprowadzi do końca to, co teraz jest niedokończone. Sara także dała wiarę słowu, choć w pierwszej kolejności śmiała się z tego, że słowo może zadziałać w jej przypadku.
Przeto z człowieka jednego, i to już niemal obumarłego, powstało potomstwo tak liczne. Przez moje obumarcie, przez moje liche kołatanie z jakąś rzeczywistością, którą chciałbym nazwać wiarą – jeśli dam posłuch słowu – Bóg wyprowadzi życie.
Pomocą w kształtowaniu wiary wypływającej ze słowa jest oczekiwanie niebieskiej ojczyzny. Nawet kiedy będzie pewne, że jej nie osiągniemy – jak mówi autor natchniony: w wierze pomarli oni wszyscy, nie osiągnąwszy tego, co im przyrzeczono – nawet gdyby życie cię już przekonało, że nie dojdziesz, to patrz choćby z daleka i pozdrawiaj, uznaj siebie za gościa w tych warunkach życia, w tym cierpieniu. Gościsz w cierpieniu… Uznaj siebie za pielgrzyma na tej ziemi.
Druga prawda pomocna w kształtowaniu wiary: Ci bowiem, co tak mówią, okazują, że szukają ojczyzny. Ci, co mówią, że chcą wierzyć, że chcą iść dalej, okazują, że szukają ojczyzny.
Gdyby zaś tę wspominali, z której wyszli, znaleźliby sposobność powrotu do niej. Gdy babram się w przeszłości, gdy nie uczę się nabierania dystansu do tego, że znowu upadnę, znajdę sposobność, by odchodzić od Pana.
Teraz zaś do lepszej dążą, to jest do niebieskiej. Dlatego Bóg nie wstydzi się nosić imienia ich Boga.
Bóg nie wstydzi się prowadzić nas dalej, nawet gdy Mu to opornie idzie. Prowadzi swój lud – jak mówi poeta – na smyczy z mchu, choć wierzga, krzyczy, aż brak mu tchu.
Drogie siostry i drodzy bracia, z zachętą do wierności słowu i z pytaniem, które z naszego serca chce się wydobyć w obecnych okolicznościach życia, idziemy dalej.
Kim właściwie On jest?
Pozdrawiam w Panu – ks. Leszek Starczewski.