"...Dobrym Słowem" - z XXVI Niedzieli zw. "C" (30.09.2007)

Pokrzepienie i ostrzeżenie

Am 6,1a.4-7; Ps 146; 1 Tm 6,11-16 Łk 16,19-31

         Jezus przynosi dziś w swojej przypowieści pokrzepienie – jak w każdym słowie skierowanym do tych, którzy go słuchają. A ponieważ dobrze zna życie, ostrzega też przed tym, co je wyjaławia. Opowiada o pewnym bogatym człowieku, pozbawionym w tej przypowieści imienia, osobowości, właściwie nie mającym życia – imię w Biblii oznacza bowiem całą osobę. Drugim bohaterem przypowieści jest okryty wrzodami żebrak o imieniu Łazarz, co oznacza Bóg jest moim wsparciem, Bóg jest Tym, który mnie dźwiga, co wyśpiewujemy dziś w psalmie. Przyjrzyjmy się motywom pokrzepienia i ostrzeżenia wypływającym z dzisiejszych lekcji Bożego słowa.

Pokrzepienie.

Pośród pędzącej rzeczywistości i rozczarowań życiem, przyjaźnią czy też trwaniem w uczciwości, sprawiedliwości, człowiek doznaje swego rodzaju dyskomfortu, wstrząsu, a nawet załamania, kiedy stawia sobie pytanie: Czy warto? Czy warto być wytrwałym, pobożnym, sprawiedliwym – do czego zachęca apostoł Paweł w drugim czytaniu młodego Tymoteusza – podążać z wiarą, miłością, łagodnością za Bogiem, skoro doznaje się rozczarowań i właściwie wychodzi się w tym świecie na jakiegoś dziwaka?

Chcesz być bogatym, musisz być chamowatym – to często lansowane hasło. A już na pewno nie trwaj przy Panu Bogu, bo co z tego będziesz miał?

Doznając tego typu rozczarowań, na różne sposoby szukamy czegoś, co mogłoby nas dźwignąć, stanowić dla nas impuls, co byłoby inspiracją do tego, że jednak warto trwać, nawet gdy naokoło wszyscy się z tego śmieją czy też od nas odwracają.

Boże słowo mówi z całą stanowczością, że jest taka inspiracja. Mamy możliwość doładowania się od wewnątrz, wzmocnienia. Tę możliwość daje tylko słowo Boże, Boża obietnica wierności.

On wiary dochowuje na wieki – mówi psalmista – uciśnionym wymierza sprawiedliwość, chlebem karmi głodnych, wypuszcza na wolność uwięzionych.

Ochrania sierotę i wdowę, lecz występnych kieruje na bezdroża. Pan króluje na wieki, Bóg twój, Syjonie, przez pokolenia.

Słowo Boże z całą stanowczością stawia przed nami prawdę o mocnym zaangażowaniu Boga w naszą rzeczywistość. Ta prawda jest bezbronna wobec przebiegłych sztuczek świata. Często staje się pośmiewiskiem w obliczu różnych oszustw, krętactw, kpin, z jakimi przychodzi się nam zmagać. Jednak prawda ta jest nierychliwa, ale sprawiedliwa. Wcześniej czy później zatryumfuje.

Jakie może z tego wypływać pokrzepienie dla tych serc, które chciałyby je uzyskać? – Paweł apostoł, pisząc List do Tymoteusza, młodego biskupa Efezu, doskonale wiedział o tym, że żyje on w środowisku bardzo trudnym, oziębłym, często nastawionym tylko na użycie. Powie nawet w pewnym momencie: Ludzie wokół ciebie uprawiają pozory pobożności, ale wyrzekli się jej mocy. Są krnąbrni, samolubni, nieufni. Ty podążaj za sprawiedliwością. Nie daj się w to wciągnąć. Idź po bożemu, mimo że naokoło nikt tego nie czyni. Troszcz się o wiarę, dbaj o miłość. Bądź wytrwały i łagodny wobec tego, co przychodzi ci przeżywać.

Św. Paweł jednoznacznie sugeruje Tymoteuszowi, żeby czasem nie siadł sobie i nie powiedział: Zacznę żyć tak, jak Bóg przykazał, kiedy zmieni się środowisko. Zacznę trwać w tym, co Bóg mówi, kiedy będzie mniej przekupstwa, mniej oszustw, mniej krnąbrności, mniej samolubstwa. Paweł mówi: Uciekaj przed takim myśleniem. W takich warunkach masz żyć. Przez taką ziemię masz przechodzić. Ludzie na tej planecie są tacy, jacy są. Na razie innych nie ma...

Można uczyć się zgody na rzeczywistość, w której żyjemy, bądź niestety z nią walczyć i przegrywać. Rzeczywistość jest taka, jaka jest. Kościół jest taki, jaki jest. Lepszy, piękniejszy, będzie przy powtórnym przyjściu Chrystusa. Ziemia jest taka, jaka jest. Na tej planecie nie ma innych ludzi. Wśród takich istniejemy.

Paweł przekonuje Tymoteusza: Nakazuję ci w obliczu Boga, który ożywia wszystko, i Chrystusa Jezusa, Tego, który złożył dobre wyznanie za Poncjusza Piłata – Tego, który dochował wierności Bogu wtedy, kiedy Piłat umywał ręce, udawał, że nie ma z tym nic wspólnego – ażebyś zachował przykazanie nieskalane – ażebyś trwał przy mnie i nie dał się złamać – bez zarzutu aż do objawienia się naszego Pana, Jezusa Chrystusa.

Ukaże je we właściwym czasie. Przyjdzie moment, kiedy i dobro będzie się dobrze miało, kiedy i dobro ostatecznie zatryumfuje.

Słowo Boże niesie takie pokrzepienie i taką siłę, a jednocześnie staje wobec nas zupełnie bezbronne. Bo co możemy z tym słowem zrobić? – Albo je przyjąć, pokiwać głową i oświadczyć: Ksiądz powiedział, co miał powiedzieć, już tyle razy to słyszałem... Albo się nim przejąć i stwierdzić: Dobrze, Panie, że mi przypominasz, abym trwał. Dobrze, że mnie zapraszasz na niedzielną Eucharystię, żebym szedł dalej.

Psalmista w innym miejscu przypomina o tych, którzy zaciskając zęby, próbują iść dalej pod prąd: Idą i płaczą niosąc ziarno na zasiew, ale powrócą z radością niosąc swoje snopy. Idą. Płaczą, ale idą dalej, bo dalej idzie życie, bo dziś mamy kolejny dzień. Bo cud życia jest dalej prowadzony. Bo Bóg i dziś chce z nami się spotykać i potwierdzać swoją miłość.

Z Bożego słowa wypływa zatem pokrzepienie w postaci dwóch prawd: Po pierwsze Bóg jest mocno zaangażowany w naszą rzeczywistość, choć nie robi z tego szumu, nie zwołuje konferencji prasowych, nie krzyczy, nie wrzeszczy, nie stawia bilbordów. Po drugie – efektem zaangażowania Boga będzie Jego ostateczny powrót i pełny tryumf Jego sprawiedliwości, miłości, mądrości.

Jemu cześć i moc wiekuista – mówi apostoł Paweł do Tymoteusza. Podążaj za sprawiedliwością. Nie daj się!

Jeden starszy pan opowiadał mi, że kiedy rano się budzi i goli, to patrząc w lustro mówi sobie: Romek, nie daj się! Nie daj się, Romek! I idzie dalej.

Ty, o człowiecze Boży, podążaj za sprawiedliwością. Nie daj się, droga siostro i drogi bracie w Chrystusie, Panu naszym.

Pokrzepienie wypływa również z faktu, że Bóg liczy się z tym, iż zmagamy się z niesprawiedliwością. On bierze pod uwagę to, że walczymy o wytrwanie przy Nim. Spotykamy się z bardzo poważnymi przeszkodami. Nie bez przyczyny św. Paweł mówi do Tymoteusza: Walcz w dobrych zawodach o wiarę, zdobądź życie wieczne: do niego zostałeś powołany i o nim złożyłeś dobre wyznanie wobec wielu świadków.

Dziś o wiarę trzeba walczyć. Dziś o wiarę trzeba dbać. Nie o wiarę okazyjną, obrzędową, odsłuchaną Mszę, wyrecytowany pacierz, ale o wiarę, która owocuje żywym spotkaniem z Bogiem. Nie utrzymamy się w tych zawirowaniach świata, które będą wzrastały, jak zapowiada Pismo Święte. Przyjdzie czas wielkiego ucisku – mówi Jezus do swoich apostołów. Wielu ostygnie w miłości, osłabnie w wierze. Trwajcie więc mocno.

Dziś o wiarę trzeba walczyć. Wiara, jak mówi słowo Boże, nie rodzi się z cudów. Nie wystrzeli z serca, kiedy zobaczymy jakieś zadziwiające zjawisko. Wiara może zrodzić się tylko i wyłącznie ze słuchania słów Chrystusa.

Tę prawdę wyraża czytana dziś przypowieść. Zwróćmy uwagę, że ten bogacz bez twarzy – cóż on za życie prowadzi? – mówi: „Ojcze, poślij Łazarza do domu mojego ojca. Mam bowiem pięciu braci: niech ich przestrzeże, żeby i oni nie przyszli na to miejsce męki”. Lecz Abraham odparł: „Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają”. Niech słuchają słowa Bożego i niech je rozważają. Tamten odpowiada według mentalności świata i pędzącej rzeczywistości: „Nie, ojcze Abrahamie, lecz gdyby kto z umarłych poszedł do nich, to się nawrócą”. Odpowiedział mu: „Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą”.

Jeżeli ktoś czeka na nadzwyczajny znak, żeby wiara w nim wzrosła, może się nie doczekać. Może do końca swoich dni łudzić się, że jak jeszcze się coś stanie, to dopiero uwierzy.

Jeden dojrzały mężczyzna tłumaczył mi: Proszę księdza, a skąd my wiemy, jak jest po drugiej stronie? Przyszedł ktoś stamtąd, żeby nam o tym opowiedzieć? – A po co ma do nas przyjść? Żeby pakować się jeszcze raz w tę rzeczywistość? A nawet gdyby przyszedł – jak słyszymy dzisiaj w Ewangelii – jeżeli nie słuchamy słowa Bożego, nie rozważamy go, to nie mamy szans na wiarę.

Wiara rodzi się ze słuchania, a tym, czego się słucha, jest słowo Boże. Mamy słowo Boże. Zwróćmy uwagę, że dzisiaj dostępność słowa Bożego jest tak ogromna, że można kupić je nawet w hipermarketach. Tak, stoi niedaleko półek z musztardą. Nawet tam...

Tak jesteśmy wyposażeni w to, żeby nam nie brakło wiary, a przez to wytrwałości w życiu, że ziarna Bożego słowa porozsiewane są w różnych miejscach. Czy sięgamy po nie, czy też czekamy na jakieś nadzwyczajne okoliczności? Czy oczekujemy jakiegoś spektakularnego znaku na niebie? – Że bloki zaczną się trząść, przyjdzie jakiś anioł, wybudują cudowną kaplicę... Jeśli nie ma wierności słowu, które głosi Chrystus w swoim Kościele, to nie ma wiary.

Ostrzeżenie zawarte w słowie Bożym skierowane jest do bogaczy. Prorok Amos w pierwszym czytaniu nawet nazwie ich beztroskimi. Beztroski bogacz w Biblii to nie człowiek, posiadający duży majątek, pieniądze, chociaż bywało i tak. Wykopaliska archeologiczne prowadzone w okolicach Samarii potwierdzają, że rzeczywiście ludzie leżeli na łożach z kości słoniowej.

Ale bogacz to nie ten, który ma wiele, lecz ktoś przywiązany do tego, co posiada, zupełnie zaślepiony. Z tym wiąże się główne ostrzeżenie dzisiejszej Ewangelii. Największą tragedią życia jest życie puste. Życie dla rzeczy. Życie bezideowe. Życie pozbawione otwarcia na innych. Największą męczarnią jest zamknięcie się w sobie samym. To jest piekło, czyli kraina egoistów. Człowiek w czasie ziemskiej wędrówki próbuje się przed tą męczarnią uwolnić, inwestując w bogactwo, zakładając maski: dla sąsiadów inna, dla rodziny inna, dla siebie inna. Przyjdzie jednak moment – jak mówi dzisiejsza przypowieść – że te maski opadną. Przyjdzie moment, kiedy gra się skończy.

Stąd wypływa ostrzeżenie Bożego słowa przed pustym życiem i pytanie, czy istotnie w moim trwaniu przy Panu, w kroczeniu za Nim, nie ma czasem jakichś masek, jakiegoś udawania?

Boże słowo, dając nam pokrzepienie i ostrzeżenie, nie robi tego, żeby straszyć nas piekłem. Nie chodzi też o to, żeby powiedzieć ubogim: słuchajcie, kiedyś się odegracie, czy przenieść nas w fantazyjną wizję nieba, żebyśmy sobie wyobrażali, jak to kiedyś będzie pięknie. Celem tej przypowieści, Bożego słowa głoszonego przez Kościół, jest to, żebyśmy przyjrzeli się naszemu dziś, naszej rzeczywistości, naszym relacjom z innymi – szczególnie z tymi, z którymi spotykamy się najczęściej – naszemu podejściu do Pana Boga, do siebie samych i do czasu. Czy czas nie przepływa nam bezmyślnie? Czy nie zagospodarowujemy go wyłącznie dla siebie? Czy ktoś nie stoi u bram mojego czasu, u bram mojej codzienności? Czy nie odziewam się w komfort zamknięcia się – niech mi wszyscy dadzą spokój – podczas gdy ktoś czeka choćby na jedno słowo czy spojrzenie?

Słowo Boże nie straszy nas, ale niesie pokrzepienie, zachętę do wytrwałości, a zarazem ostrzeżenie przed tym, żebyśmy nie marnowali tego daru, jakim jest nasze życie, skupiając go wyłącznie na sobie, na myśleniu tylko o sobie – Ważne, żeby mnie się dobrze działo... Chcesz być bogatym, musisz być chamowatym...

Nawet gdybyśmy odkryli, że wiele nam brakuje – a dobrze by było odkryć swoje braki i niewystarczalności w podążaniu za Panem – to dzisiejsze słowo niesie nadzieję. To, co w tej chwili dzieje się w naszym sercu, w jaki sposób reagujemy na Bożą zachętę do przemyśleń, decyduje o naszym życiu. Bo przeszłość jest poza naszym zasięgiem. Przyszłość także. Jedyne, co mamy w naszych rękach, to dziś, teraz. Teraz spotyka się z nami Bóg, który głosząc swoje słowo, pokrzepia nas i ostrzega. Zbyt dobrze zna życie, żeby nas zostawił o własnych siłach. Za bardzo nas ukochał, żeby kazał nam żyć na własny koszt.

Pozdrawiam w Panu –

ks. Leszek Starczewski