Cud życia
Dz 13,14.43-52; Ps 100; Ap 7,9.14b-17; J 10,27-30
Życie jest cudem, o który troszczy się Jego dawca – Bóg. Nawet, kiedy nie potrafimy czy też w danej chwili nie jesteśmy w stanie na skutek różnych przeciwności docenić życia, spojrzeć na nie jako na cud, wciąż jest cudem w oczach Bożych. O ten cud Pan Bóg troszczy się każdego dnia. Obiecał dochować wierności, tak troszczyć się o życie, tak je rozwinąć, aby było wieczne.
Dziś ta troska Pana Boga ukazana jest w czasie Liturgii Słowa przez postać pasterza, który w krajach starożytnego Wschodu był obrazem władcy. Królowie często uważali się za pasterzy. Od swoich bóstw otrzymywali misję pasterską i mieli za zadanie troszczyć się o powierzone im owce.
Chrystus zna ten obraz zakorzeniony w mentalności ludzi starożytnego Wschodu. Zna go również ze Starego Testamentu – szczególnie z Księgi Ezechiela – i dziś odwołuje się do niego. Po co? – Po to, by życie owiec, dar niepowtarzalny i cud dokonujący się w każdej chwili – teraz też – było życiem świadomym, to znaczy życiem, w którym człowiek nie czuje się bezpańsko, nie czuje się dziełem jakiegoś zrządzenia losu, nie uważa, że nad nim roztoczone jest fatum. Takie życie jest miejscem dobrze znanym, ukochanym przez Boga – Dawcę życia.
Jezus przemawia jako dobry Pasterz i zwraca uwagę na trzy postawy. Pierwsza to sprawa, którą Jezus nazywa: Moje owce słuchają mego głosu. Co to znaczy?
Troska o cud życia, o życie owiec, przejawia się w tym, że owce słuchają głosu Pasterza. Żeby życie córki, syna, było życiem pięknym, niosącym zadowolenie, to córka i syn, zobowiązani są nawet przez Boże przykazanie do okazywania czci i posłuszeństwa swoim rodzicom. Rodzice dobrze wiedzą, co nieraz znaczy troska o to posłuszeństwo czy wymagania, aby ono u dzieci zaistniało. Rodzice są dobrze zorientowani i wiedzą, ile to wymaga wysiłku, cierpliwości, nerwów, żeby dzieci były posłuszne, żeby słuchały bardziej doświadczonych w życiu rodziców. Dzieje się tak do momentu, kiedy – jak mówi Pismo – opuszczą dom, ojca, matkę i zaczną, usamodzielniając się, żyć na własne konto, na własny rachunek. Mają słuchać, są do tego wezwane. Nie zawsze się to udaje. Konflikt pokoleń jest nieunikniony. Najważniejsze, żeby go łagodzić.
Obraz posłuszeństwa rodzicom pomaga nam zrozumieć, czego Chrystus oczekuje i żąda od swoich owiec, kiedy mówi: Moje owce słuchają mego głosu.
Chrystus mądrze przemawia do swoich owiec. Dziś mówi się, że trudno o mądrego mówcę, a jak się już takiego znajdzie, to – jak mówi jedna z ksiąg Pisma Świętego – już od rana chciałoby się z nim przebywać, czerpać od niego mądrość, której źródło jest w Bogu. Chrystus przemawia do swoich owiec.
Drogie siostry i drodzy bracia chrześcijanie, w tej chwili Pan też do nas przemawia przez swoje Słowo. Wymaga od nas innego wysiłku niż ten, który towarzyszy rozwiązywaniu krzyżówki czy patrzeniu w ekran telewizora lub monitor komputera. Wymaga od nas wysiłku wiary, to znaczy, trudu dostrzeżenia Jego obecności, Jego przemawiania. Wzywa nas do tego, byśmy słuchali Jego głosu. To po pierwsze znaczy, abyśmy przyjęli do wiadomości, że nasze życie nie jest dziełem przypadku, że w nim nie dzieje się nic takiego, co nie byłoby pod Bożą kontrolą, pod kontrolą Bożej miłości, że Bóg troszczy się o to życie. Choć pewnych spraw jeszcze nie rozumiemy, a o wiele rzeczy mamy często pretensje do siebie, drugiego człowieka, a nawet do Pana Boga, to ma to ukryty sens. Przyjdzie czas na zrozumienie.
Owce słuchają mego głosu przemawiającego przez liturgię, przez Kościół, przemawiającego przez piękno stworzonego świata. Pan przemawia przez głos sumienia, które mamy – cudownie, jeżeli jest dobrze formowane. Przemawia przez drugiego człowieka – Moje owce słuchają mego głosu.
Jan Paweł II nie zawahał się zacytować św. Benedykta, że często Pan Bóg przemawia przez młodszych od nas i objawia nam rzeczy, o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia. Przemawia więc przez drugiego człowieka. Najpiękniej przemawia przez miłość, przez czas sobie poświęcony, przez słuchanie siebie.
Skoro mamy pierwszy wniosek, że Bóg troszczy się o moje życie, do niego przemawia, przychodzi, ukazuje swoje zatroskanie, to trzeba by się zapytać, na ile słucham Pana Boga, a na ile mówię, że to przypadek, zrządzenie, taki los?... Tak mają prawo mówić ludzie niewierzący. Taki los, takie fatum... Już jest zapisane... Co jest zapisane? Życie dzieje się non stop. W jednej chwili można wszystko stracić i zyskać.
Na ile słucham głosu, przez który przemawia do mnie Pan?
Czy ja potrafię w ogóle kogoś słuchać?
Niedawno zapytałem znajomych, czy mają odwagę w niedzielne popołudnie na spotkaniu towarzyskim – mamy prawo odwiedzać się nawzajem, bo trzeba się jakoś pokrzepić, życie nie jest łatwe, nikogo nie rozpieszcza – porozmawiać nie tylko o polityce, gospodarce, o wszystkim, co często nas męczy, ale o Panu Bogu. Bo mają trudności z modlitwą... Pytam: Mówiłaś może w towarzystwie, że masz trudności z modlitwą? Pytałaś, jak ktoś inny się modli?... – Proszę księdza, przecież by mnie wyśmiali... Boisz się mówić o swojej wierze, łatwiej mówić o czymś innym? Jest tak często, że mówię do kogoś, a on jakby mnie nie słucha, już myśli, co ma powiedzieć od siebie...
Jeżeli mamy trudność ze słuchaniem drugiego człowieka, to wystąpi ona również w odniesieniu do Pana Boga, który w różny sposób do nas przemawia. Pytajmy siebie, na ile moja postawa to postawa słuchania i posłuchania? Nie tylko czy słucham, ale czy posłucham, czy przejmę się tym i zapytam siebie samego: czy ja słucham mojej sąsiadki, mojego syna, mojej żony, mojego brata i wreszcie Pana Boga? Czy ja słucham, czy odbieram te sygnały, czy niech się dzieje co chce?... Włączy się telewizor, radio gra, nikt go nie słucha i tak zabijamy głos Boży, zasłuchanie.
Pierwszy wniosek i pierwsze pytanie: Na ile jestem osobą, która słucha, a na ile nakręconą terkotką... Mówi i mówi... O czym? – Nie wiadomo...
Drugą postawę Jezus określa w słowach: Ja znam je. Moje owce słuchają mego głosu, a Ja znam je. To dobra informacja, kolejna prawda, która wyzwala: Bóg mnie zna. Zna mnie lepiej niż ja sam.
Dlaczego ta prawda jest dobra, pokrzepiająca? – Bo często opowiadamy Panu Bogu na modlitwie niestworzone rzeczy o sobie. Albo przesadzamy w jedną stronę, czyli opowiadamy dyrdymały w stylu: najnieszczęśliwszy człowiek, Panie Jezu, jest tu, teraz do Ciebie mówi..., albo idziemy w drugą stronę: jaki to ja nie jestem... Jak dobrze, że nie jestem jak ta Goździkowa... Jak dobrze, że nie jestem taka, jak ta sąsiadka, jak ten sąsiad...
Opowiadamy Panu Bogu niestworzone rzeczy, porównując się z innymi, a przez to krzywdząc się, bo nie żyjemy w prawdzie, ranimy się, przegrywamy na tym. Jeżeli ktoś mówi, że zna angielski, a tak naprawdę go nie zna, to prędzej czy później przegra.
Kiedyś licealiści w maturalnej klasie mówili: Proszę księdza, w Piśmie Świętym mówi się o uczciwości, a przecież dzisiaj można kupić dyplom lekarski, zostać stomatologiem, przelawirować przez studia. Odpowiedziałem: Wiem o tym, że może zaistnieć taka sytuacja. Niedawno podawali, za jaką cenę można kupić pracę maturalną. Owszem, tak też się zdarza. Ale czy nie będzie tak, że tego stomatologa zweryfikuje życie? Przecież ludzie wyczują i zobaczą, kiedy będą się uśmiechać do lusterka :), że to jest partacz, choć kupił dyplom.
Znajomość, o jakiej mówi Chrystus, jest prawdą o nas. Pan Bóg nie upiększa ani nie obrzydza, tylko mówi tak, jak jest. Życie weryfikuje. Życie w prawdzie, którą ma o nas Bóg, pomaga nam, choć często jest to prawda, która z lekka nas uszczypnie – tak jak Piotra, kiedy Jezus pytał go o miłość. Zabolało. Ale dobrze, że to boli. Dobrze, że jest ktoś, kto nam zwraca uwagę, kto nas zna. Biedny jest ten, komu nie ma kto uwagi zwrócić. Biedny to człowiek, który sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem – jak mówił Mickiewicz.
To, że Chrystus nas zna, zobowiązuje do poznawania, co Chrystus ma do powiedzenia na nasz temat, a mówi do nas przez Słowo i pyta nas:
Na ile żyję w prawdzie o sobie samym?
Na ile nie porównuję się z innymi, tylko z Panem Bogiem?
To, że Pan Bóg nas zna, pomaga nam odkryć coś, o czym pisze Papież Benedykt XVI w książce „Jezus z Nazaretu”: Mogę powiedzieć, że znam człowieka, mojego męża, moją żonę, moje dzieci, tylko wówczas, kiedy patrzę na nich tak, jak patrzy Bóg. Nie przez pryzmat tego, co mi mogą dać, tylko tak, jak patrzy Bóg. Patrzę na człowieka jak na kogoś, kto jest dzieckiem Boga, ma swoją godność, bo został stworzony, odkupiony, zbawiony i wezwany do życia wiecznego.
Trzecia postawa, o której mówi dziś Chrystus, to prawda wyrażona w Słowach: Idą one za Mną i Ja daję im życie wieczne. Ta prawda wymaga od nas jeszcze więcej, bo Chrystus nie mówi, że Jego owce, Jego wyznawcy spoczną na laurach i manna z nieba im spadnie. Wyznawcy Pana idą za Nim, idą przez takie życie, jakie ono jest. Jacy są ludzie na tej planecie? – Tacy, jacy są. Na razie innych nie ma. Ta żona, jest taka, jaka jest... Jak mówi jedno żartobliwe powiedzenie: Szanuj męża swego, mogłaś mieć gorszego :). Ten mąż jest taki, jaki jest... Dzieci są takie, jakie są...
Idą za mną – to znaczy idą przez taką rzeczywistość, jaka jest. Na tyle, na ile mogą. Nie czekają na lepsze czasy. Takie są czasy, jakie są...
Ta prawda niesie pokrzepienie. Chrystus wie, że potrzebujemy zasilania, doładowania, dlatego mówi: Idą one za Mną i Ja daję im życie wieczne. Ja rozdzielam im siły do życia, Ja upiększam to życie, czynię je wiecznym. Jak upiększa nasze życie? – Przez słuchanie Jego Słów, głosu, którym przemawia do nas – o czym mówiliśmy w pierwszym punkcie – a w sposób szczególny w Eucharystii, kiedy przyjmujemy Jego Ciało i Jego Krew, kiedy możemy zatrzymać się i zobaczyć, że życie ma sens. Z Bogiem ma sens.
Trzeba zaczerpnąć ze zdrojów – o czym mówi św. Jan w Apokalipsie – żeby przez ten ucisk przejść. Do Domu Niebieskiego Ojca nie wejdą lekkoduchy. Jan mówi, że to ci, którzy przychodzą z wielkiego ucisku i opłukali swe szaty, i w krwi Baranka je wybielili. Oni biorą z Jego Stołu. Jak się czuje mama, kiedy dziecko nie chce jeść obiadu, kiedy mu nie smakuje, kiedy przychodzi i grymasi albo kiedy mąż nie potrafi powiedzieć dziękuję?
Dziękczynienie, branie z tego Stołu, branie życia, które rozdziela Chrystus, jest dla nas. Mamy zaszczyt uczestniczyć w kolejną niedzielę wielkanocną we Mszy Świętej. Pan rozdziela obficie dar życia wiecznego, abyśmy nie zginęli na wieki i aby nas nikt nie wyrwał z Jego ręki. Nawet, jak nas poszarpią różne przykre doświadczenia, wstrząsy, dramaty, to tacy obdarci, z wielkiego ucisku, po wielkim cierpieniu, powrócimy do Domu Niebieskiego Ojca, jak wracał Jan Paweł II. Tam śmierć nie miała nic do powiedzenia. Miłość pokonała śmierć. Nastąpiło zjednoczenie w Duchu tylu ludzi...
I nikt nie może ich wyrwać z ręki mego Ojca.
Ten, kto pokłada ufność w Słowach Pana, kto pozwala Bogu poznać się i prowadzić, idzie za Nim, czerpie z życia wiecznego. Nie przegra życia, a odchodząc z tego świata, nie będzie chciał swojego życia, jak pobrudzonej kartki papieru, wrzucić do kosza i powiedzieć: Bez sensu..., ale odejdzie w wielkim pokoju.
Pamiętam doświadczenie związane z pogrzebem taty jednego z moich kolegów, księży. Kiedy kolega dziękował Panu Bogu i tym, którzy przyszli na pogrzeb, mówił z wielką radością: Byłem dzięki łasce Bożej przy śmierci mojego taty. Trzymałem jego głowę w dłoniach. Możecie mi wierzyć bądź nie, ale byłem pełen spokoju, bo doświadczyłem, jak Ktoś odbiera mojego tatę, jak przekazuję go w dobre ręce już na wieki.
Kto słucha, posłucha. Kto pozwala się poznawać, poznaje. Kto czerpie z daru życia, ma gwarancję, że nie przegra tego, co dzisiaj wydaje się przegrane. Przejdzie przez wszystko. Kto z dobrym Pasterzem trzyma, ten wszystko przetrzyma.
W Jego Miłości pozdrawiam –
ks. Leszek Starczewski