"...Dobrym Słowem" - z wtorku II tyg. wlk. postu (19.02.2008)

Pobożność przełożyć na życie

Iz 1, 10. 16-20; Ps 50; Mt 23, 1-12

Ilekroć mamy do czynienia z modlitwą, z uczestnictwem w spotkaniach liturgicznych, tylekroć istnieje szansa zbliżenia się do Boga bądź pozorowania tego. Jeśli brakuje przełożenia między naszą modlitwą, uczestnictwem w nabożeństwach, w Eucharystii, tym, co słyszymy w czasie głoszenia słowa, a konkretnymi postawami życia, następuje poważny rozdźwięk – człowiek może żyć w dwóch światach, prowadzić podwójne życie.

Nic bardziej nie demoralizuje człowieka, nie niszczy wewnętrznie i na zewnątrz, jak rozbicie między wiarą, a jego postępowaniem. Jest to postawa, która może zdarzyć się każdemu z uczniów Chrystusa, każdemu z wyznawców Jahwe.

Ilekroć mamy do czynienia z modlitwą, z uczestnictwem w spotkaniach liturgicznych, tylekroć istnieje szansa zbliżenia się do Boga bądź pozorowania tego. Jeśli brakuje przełożenia między naszą modlitwą, uczestnictwem w nabożeństwach, w Eucharystii, tym, co słyszymy w czasie głoszenia słowa, a konkretnymi postawami życia, następuje poważny rozdźwięk – człowiek może żyć w dwóch światach, prowadzić podwójne życie.

Słowo Boże występuje dziś bardzo mocno przeciwko takiemu podwójnemu życiu. W Liturgii Słowa staje przed nami prorok Izajasz – krzyczący, niezwykle mocno podnoszący ten problem: Słuchajcie słowa Pana, wodzowie sodomscy, daj posłuch prawu naszego Boga, ludu Gomory.

Izajasz odwołuje się do najczarniejszych kart historii Narodu Wybranego. Sodoma i Gomora to miasta pełne grzechu, plugastwa. Z takiej pozycji prorok zaczyna swoją przemowę.

Obmyjcie się, bądźcie czyści. Usuńcie zło uczynków waszych sprzed moich oczu. Przestańcie czynić zło. Zaprawiajcie się w dobrym. Troszczcie się o sprawiedliwość, wspomagajcie uciśnionego, oddajcie słuszność sierocie, stawajcie w obronie wdowy.

Uderzenie, którego w słowie podejmuje się Jahwe przez proroka Izajasza, wyraża ogromną troskę samego Boga o Jego lud.

Lud wprowadził się w stan rozdwojenia jaźni, rozdzielenia życia i wiary. Może to owocować nawet dobrym samopoczuciem. Ludzie nie zauważają problemu. W czym jest problem? Kto cokolwiek ma im w tym momencie do zarzucenia? Przecież modlą się, w miarę dbają o kontakt ze słowem Jahwe, składają ofiary. A to, że nie ma to przełożenia na konkretne relacje do uciśnionych, sierot, wdów symbolizujących tych, którzy najbardziej potrzebują wsparcia, nie stanowi dla ludu żadnego problemu.

Pozycja zdemoralizowanego ludu to obojętność na to, co się dzieje. Człowiek przywykł do tego, że może być obłudnikiem, faryzeuszem. Człowiek zgodził się na granie podwójnej roli. Postępując tak, godzi się on na swoją śmierć. Zgadza się na coś, co wcześniej czy później go zniszczy, wykończy. Oprócz tego, zada wiele ran i zasieje ogromne spustoszenie w jego środowisku.

Obojętności, w którą człowiek może się wprowadzić, nie da się rozbić inaczej, jak tylko przez próbę sprowokowania sporu, kłótni, wręcz zrobienia sceny. Taką scenę robi prorok Izajasz.

Chodźcie i spór ze Mną wiedźcie, mówi Pan. Chodźcie, pokłóćmy się. Mamy się pokłócić. Jest o co. Wy teraz tego nie dostrzegacie, ale chodzi o wasze życie.

Chodźcie i spór ze Mną wiedźcie, mówi Pan. Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją; choćby czerwone były jak purpura, staną się jak wełna.

Bóg chce się pokłócić ze swoim ludem. Bóg wzywa, żeby usunąć zło uczynków sprzed Jego oczu, żeby wreszcie przestać czynić zło, a zaprawiać się w dobrym. Żeby nie zaciąć się w oporze, bo zacięcie się w nim wytępi tego, kto stawia opór dobru.

To wezwanie wiąże się z zachętą do zaprawiania się w dobru, czyli ćwiczeniu się w dobru.

Bóg chce obdarzać błogosławieństwem. Pragnie oczyścić z grzechów, dlatego bardzo poważnie stawia kwestię nazwania ich po imieniu.

Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, choćby czerwone były jak purpura – ale trzeba je nazwać – jak śnieg wybieleją, staną się jak wełna.

Bóg jest zdolny do kłótni i chce sporu ze swoim ludem.

Drogie siostry i drodzy bracia, są takie sytuacje w naszym życiu i pewnie nieraz ich doświadczyliśmy, kiedy żyjemy w słodkim przekonaniu, że nie jest z nami najgorzej. Przyzwoliliśmy na rozwijanie się w nas jakiegoś obłudnika, obrzydliwego hipokryty, który potrafi doprowadzić się do takiego stanu, że klęka przed Bogiem, modli się czy nawet słucha Bożego słowa i zupełnie nic z tym nie robi dalej. Kompletnie nie przekłada tego na życie. Wręcz przeciwnie, krytykuje tych, u których zauważa obłudę, w których widzi to, na co sam u siebie przyzwala. Może wystąpić taki stan.

Boże słowo ostrzega nas przed tym. Warto prosić Pana, aby swoim Duchem ogarnął nasze serce właśnie w tej chwili, abyśmy mogli dostrzec prawdę o nim. Aby Pan Bóg mógł z całą stanowczością w swojej miłości – bo przecież przemawia z miłością – pokłócić się z nami wewnątrz, pokłócić się o to, co dla nas jest pewnikiem. Aby mógł się przyjrzeć temu, co dla nas jest jakąś świętością w patrzeniu na siebie samych, na swoją pobożność.

Droga siostro i drogi bracie, jaka jest twoja pobożność?

Powiedz konkretnie, w czym się przejawiła ostatnio?

Na ile twoja troska o kontakt z Bożym słowem równa jest trosce o drugiego człowieka? Jak jest to ze sobą powiązane?

Na ile oceniasz swoją religijność, swoją pobożność, swój katolicyzm?

Przypominam sobie sytuację, kiedy profesor poprosił mnie o ocenę swojej wypowiedzi na egzaminie ze Starego Testamentu. Pamiętam, że wtedy, jako kleryk, powiedziałem, że nie wiem, jaką ocenę powinienem otrzymać. Wtedy profesor stwierdził: Jesteś pyszny, bo nie potrafisz się ocenić.

Zatem, droga siostro i drogi bracie, jeżeli uciekamy w sformułowania: Nie wiem, co ja mogę powiedzieć o swojej religijności..., to znaczy, że hodujemy w sobie pychę.

Prośmy Pana, aby pomógł nam oczyścić serce z tego, co jest przed nami ukryte. Psalmista, autor natchniony, mówi w modlitwie: Oczyść mnie z błędów przede mną ukrytych, także od pychy broń swojego sługę, by nie panowała nad nim.

Prośmy gorąco Pana, by pomógł nam pokłócić się wewnętrznie ze sobą samym o prawdę, która wyzwoli w nas pokorniejsze zbliżenie się do Boga. Bóg obiecuje – i to jest także warte uwagi – nie tylko niebo, jako miejsce wiecznego przebywania z Nim – choć jest to nasz ostateczny cel – ale: Jeżeli będziecie ulegli i posłuszni, dóbr ziemskich będziecie zażywać. Tu będziecie doświadczać mojego błogosławieństwa i miłosierdzia.

Temu, kto prawy, ukażę zbawienie – śpiewamy w psalmie. Pojawiają się w nim też słowa, które Pan Bóg wypowiada pod adresem każdego spośród Jego ludu: «Nie oskarżam cię za twe ofiary, bo twoje całopalenia zawsze są przede Mną. Nie przyjmę z twego domu cielca ani kozłów ze stad twoich».

«Czemu wymieniasz moje przykazania i na ustach masz moje przymierze? Ty, co nienawidzisz karności, a słowa moje odrzuciłeś za siebie?»

Słyszymy bardzo mocne wezwanie ze strony Pana. Nie oskarżam cię za twoje modlitwy, za to, że sięgasz po słowo, chodzić na Eucharystię czy nawet za to, że potrafisz zdobyć się na jakąś pogłębioną refleksję, adorację. Nie w tym rzecz. To jest ciągle przede Mną. Ale wymieniasz moje przykazania, nienawidzisz natomiast karności. To znaczy, nie zgadzasz się na to, żebym cię oczyszczał przez karność, jakieś doświadczenie, choćby nawet kłótni i sporu, przez to, że wykazuję ci, że jest w tobie zezwolenie na obłudę.

«Ty, co nienawidzisz karności, a słowa moje odrzuciłeś za siebie? Ty tak postępujesz, a Ja mam milczeć?  Czy myślisz, że jestem do ciebie podobny?»

Ofiara dziękczynna, uczciwe postępowanie, zbliża do Boga. Bóg nie chce w tej sprawie milczeć. Zbyt mocno nas kocha, aby zamknąć usta.

Oby kłócił się z nami od wewnątrz, oby niepokoił nasze sumienie właśnie w celu oczyszczenia go. Aby grzechy, które są jak szkarłat, wybielały nad śnieg. Choćby były czerwone jak purpura, stały się jak wełna.

Pan odwołuje się w nas do możliwości wpisanych w serce. Ciągle można je uruchomić, byleby tylko otrząsnąć się z grzechu. Byleby nazwać po imieniu to, co przeszkadza Jego Duchowi działać w nas.

Ojciec Rafał Szymkowiak w książce ostatnio opublikowanej przez wydawnictwo WAM, zatytułowanej Przepchnąć słonia, czyli słów kilka dla twardzieli, cytuje fragment piosenki Ryszarda Rynkowskiego, zatytułowanej Ten sam klucz. Oto jej słowa: Powiedz mi, dlaczego z naszych domów wieje chłód? W dotyku klamek mieszka tylko lód? A ludzi bliskich zamiast czułych słów, łączy tylko ten sam klucz. Powiedz mi, dlaczego ojciec z synem obcy są? Mijają się jak cienie, w oczach mają wosk? A kiedyś tyle serca, tyle czułych słów, dzisiaj tylko ten sam klucz. Bo niebo jest w nas, zamknięte na klucz. Dziś otwórz je nam, Panie mój. Tu matka, a tam córka, zobacz, wspólny dom, dla obcych są tak miłe, jak najczulsza dłoń, dla siebie takie obce, żadnych czułych słów. Co je łączy? Ten sam klucz. Bo niebo jest w nas... Sycimy się miłością, która cudza jest, grzejemy się w jej blasku, w ogniach obcych świec, a nam przez gardło w domu nie chcą przejść zwykłe słowa: Kocham cię.

Dziś Bóg, wołający przez proroka Izajasza do serca ludu bardzo mocnymi słowami, wypowiada właśnie to słowo: Kocham cię. Mądra miłość chce wstrząsnąć, chce sporu, ukazuje, że ci, z którymi żyjemy, którzy są obok nas, z nami się co dzień spotykają, to nie przypadki, tylko dary Boże. To niebo otwierające się w nas bądź zamykające na nas, jeżeli nie podejmujemy kroków, aby łączyć naszą pobożność z relacjami do nich.

Prośmy Pana, aby pozwolił nam na tyle, na ile jest to od nas zależne, zrobić kolejny kroczek w tych relacjach, które gdzieś są pozamykane. Prośmy Pana, by nas uczył realnie stąpać po ziemi w drodze do nieba.

Chrystus ze swoją mądrą miłością pragnie dotrzeć także do faryzeuszy, ale nie omija tego, co istotne, czyli nazywa po imieniu stan, w którym są. Podejmuje dziś bardzo trudną misję. Chce swoją mądrą miłością otoczyć faryzeuszy, uczonych w Piśmie, w konfrontacji z ludem przyglądającym się ich postawom.

«Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać.»

Mowa Chrystusa jest niezwykle ryzykowna, bo przecież faryzeusze, uczeni w Piśmie, to dotychczasowi przywódcy duchowi ludu, osoby wykładające, wyjaśniające Pismo. Ale Jezus podejmuje się tej trudnej roli, bo dba o żywą, autentyczną wiarę z przełożeniem na życie u swoich wyznawców.

Ostrzega przed stylem życia faryzeuszy, ale jednocześnie troszczy się o nich samych. Przecież te słowa nie mają na celu ośmieszenie faryzeuszy. Jest to kolejna próba dotarcia do ich serc – tak jak Izajasz próbował dotrzeć do serc przywódców ludu.

Chrystus, przyglądając się zachowaniom faryzeuszy, mówi bardzo wyraźnie do ludu: słów ich słuchajcie – oni wyjaśniają Pismo – ale nie naśladujcie ich czynów, bo to jest ogromna sprzeczność. Istnieje przepaść między jednym, a drugim.

Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. W opinii ludzkiej chcą wydawać się pobożni.

Tutaj pytanie do nas, bo często ulegamy jednemu ze współczesnych bożków, jakim jest opinia ludzka: Na ile moja wiara, modlitwa, jest pokazaniem się księdzu, wspólnocie, dzieciom, rodzicom, a na ile wypływa ona i podejmowana jest z troski o prawdziwą, żywą relację z Panem, bez względu na to, kto się temu przygląda i jak to oceni, jak to widzi? Bez względu nawet na to, jak ja oceniam tę modlitwę.

Na ile pozwalam Bogu oceniać moją modlitwę i moje spotkanie z Nim?

Na ile w świetle słowa, które ocenia moją modlitwę, potrafię przyjąć to, jak ona wygląda?

Na ile zbliża mnie ona do Boga i do ludzi? – bo to jest przełożenie na konkretne życie.

Na ile liczy się dla mnie to, co o mnie mówią ludzie, a na ile liczy się to, co mówi do mnie Bóg?

W tej chwili, droga siostro i drogi bracie, mówi do ciebie Bóg. On kieruje do ciebie te słowa, pytając o to, jak ważny jest w twoim życiu. Na przykład dzień bez pogłębionej chwili modlitwy, to dzień, w którym mówimy Bogu: Dziś się nie liczyłeś. Dzień bez kontaktu z Bożym słowem, to dzień, w którym nie przyjęliśmy zdrowego pokarmu.

Dzień, w którym poświęcamy czas na spotkanie z Panem – choćby nawet krótsze, ale częstsze – to dzień, w którym dajemy Bogu sygnał, że czerpiemy z Jego wsparcia, że bez Niego nie jesteśmy w stanie nic uczynić. Tylko On jest naszym Mistrzem i tylko ci, którzy na Niego wskazują, jako na Nauczyciela, Ojca i Mistrza, są warci tego, żeby ich słuchać i brać pod uwagę to, co do nas mówią.

Dlatego Chrystus mówi: Nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten, który jest w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo tylko jeden jest wasz Mistrz, Chrystus.

To wezwanie – oczywiście odczytywane dosłownie – zakazywałoby nam zwracać się do naszego ziemskiego ojca – tato. Ale to słowo skierowane jest do każdego z ojców: O tyle jesteś, drogi bracie, ojcem, o ile pozwalasz dostrzec w swoim zachowaniu ojcowskie zatroskanie Boga. O tyle jesteś matką, droga siostro, o ile przez swoje serce otwierasz, ukazujesz Serce Boga, mądrego w swojej miłości, w podejściu do swych dzieci.

Najczytelniejszym kryterium, sprawdzającym autentyczność naszej wiary, jest postawa sługi. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony – mówi Chrystus. Nie chodzi tu o katowanie się i traktowanie jak śmiecia, ale o przyjęcie postawy kogoś, kto chce służyć tak, jak jemu służy Bóg.

Największy z was niech będzie waszym sługą. Największy z proroków, największy z mistrzów i największy z królów – Chrystus – stał się naszym sługą. Nie przyszedłem, żeby Mi służono, ale żebym służył i oddał swoje życie na okup za wielu.

Prośmy Pana, który oczekuje od nas autentycznej postawy sługi, aby w naszych codziennych zachowaniach ludzie widzieli, komu tak naprawdę służymy, kto jest naszym Mistrzem, kto jest naszym Nauczycielem i kto jest naszym Ojcem. Prośmy, aby patrząc na nas, dostrzegali moc Ducha Świętego, który prowadzi nas przez Jezusa, naszego Mistrza, do jedynego i najlepszego Ojca wszystkich – Boga. Wołajmy z całą intensywnością przeżyć budzących się w nas pod wpływem tego słowa, aby zwyciężały w naszym sercu myśli ukierunkowujące nas na dalszą przyjaźń z Chrystusem, pracę nad sobą i ukazywanie pobożności w rękach nie tylko złożonych na modlitwie, ale i otwartych na konkretne działania wobec naszych braci i sióstr.

Pozdrawiam w Panu –

ks. Leszek Starczewski